niedziela, 22 czerwca 2025

ZAJĘCZNIK I CZERNIAWSKA KOPA

 


   "Impossible is nothing" - ten slogan reklamowy mógłbym ironicznie zastosować wobec mojej obecności w Świeradowie-Zdroju. Nie chodzi jednak o sam pobyt w Świeradowie, ale ogólnie w Górach Izerskich, po których ostatnio wędrowałem chyba w okresie paleolitu. To, że ponownie się tu pojawię wydawało się prawie niemożliwe, nie wiadomo z jakiego powodu zresztą, a jednak. Skoro jednakowoż już tu jestem, to jest okazja chociaż uwspółcześnić swój obraz części tego pasma, podczas trzydniowej wizyty zawierającej dwie górskie wycieczki. Najpierw północne rejony.
    Zaczynam od Sępiej Góry w Grzbiecie Kamienieckim, której widok z daleka musi mi wystarczyć, gdyż nie mam w planie tego pasma.

    Na pierwszy dzień zaplanowałem coś niezbyt długiego i forsownego, bo na drugi czekał mnie spory dystans. Zajęcznik to szczyt w Wysokim Grzbiecie, jak również obszar obejmujący kilka wierzchołków, w tym ścieżkę edukacyjną o tej samej nazwie.

    Słońce dopiero rozpędza się ze swym grzaniem, ale dobrze być już w cieniu drzew na południowym stoku, gdzie szlaki wiodą spokojnym trawersem, bez szalonych podejść.

    Jeśli jest możliwość wystawienia twarzy poza las, to chętnie to robię, aby uchwycić okoliczne krajobrazy nad Świeradowem. Znów mam do czynienia z Sępią Górą a także nieco dalej widoczne są Przednia Kopa i Sine Skałki.

    Szerzawa, Podmokła, Świeradowiec i Łużec oraz kawałek Stogu.
 
    Stóg zwany Izerskim.

    Z dystansem daje się zauważyć coraz większe nachylenie stoku, ale trawers łagodnie podchodzi na północną stronę grzbietu.

    Bo właśnie od północy, zostawiając szlak, wchodzę na ten grzbiet, na pierwszy z wierzchołków, gdzie oprócz mało ciekawego masztu z przekaźnikiem znajduje się porządna i przydatnie przewiewna altana turystyczna.

    Informacja na kamieniu, w formie stylizowanej pieczęci, mówi, że jestem na Zajęczniku (daw. Hasen Berg - 596 m n.p.m.). W zasadzie tak jest, ale ten konkretny wierzchołek bywa nazywany Iglicą, tak jak pobliska skała (daw. Hasenstein), co wywnioskowałem po przeanalizowaniu kilku różnych map. Na owej pieczęci widnieje wizerunek dawnego schroniska Hasenbaude i wieży widokowej, jakie stały w tym miejscu.

    Trzymając się grzbietu wchodzę ponownie na szlaki a także na interaktywną ścieżkę edukacyjną, gdzie na przykład można sprawdzić akustykę drewna, co akurat mało mnie interesuje.

    Drugi z wierzchołków Zajęcznika jest niezauważony i niezauważalny, bo w żaden sposób nieoznaczony, a jest tylko o metr niższy od pierwszego. W zależności od mapy figurują dwie jego nazwy: Zajęcznik i Świeradówka.

    Z zielonym szlakiem wychodzę na trzeci wierzchołek, najwyższy z grupy Zajęcznika, bo ma 605 metrów wysokości n.p.m. Według Geoportalu jest to właśnie Zajęcznik, niektóre inne mapy sugerują Świeradówkę. Niestety ten także nie jest oznaczony choćby niewielkim szyldem, a przecież wokół pełno różnych tablic i innych gadżetów.

    Zielonym dochodzę do niewielkiej przełęczy, gdzie krzyżuje się wiele dróg w tym Łupkowa Droga i Czerniawska Droga. Tutaj ruch turystyczny zdecydowanie większy a jest to niedziela, ostatni dzień długiego weekendu.

    Z przełęczy widok na Stóg, na wprost wyciągu gondolowego.

    Dalej już lokalnymi szlakami, które nie są oznaczane tradycyjnie na drzewach, ale na specjalnie do tego celu zrobionych kantówkach.

    W drodze na kolejny szczyt, widoczek ze skraju lasu na Opaleniec.

    A z nieco dalszych, ale też izerskich, to Wysoki Kamień, Przednia Kopa, Sine Skałki, Szerzawa, Podmokła i Świeradowiec.

    Czas na następny wierch a jest nim Młynica (daw. Lange Berg - 651 m n.p.m.), gdzie w 2022 roku oddano do użytku 25-metrową, stalową wieżę widokową.

    W przeciwieństwie do rozreklamowanej Sky Walk, znajdującej się po drugiej stronie Świeradowa, ta oferuje doskonałe, dalekie widoki dookoła i do tego za darmo. Ciekawostką jest fakt, że w 2014 roku był pomysł, aby to tutaj stanęła wieża Sky Walk, ale projekt nie dostał dofinansowania.

    Pora na usystematyzowanie krajobrazu. Po zachodniej stronie jest Smrk i Czerniawska Kopa.

    Da się zauważyć lekko wystającą ponad drzewa wieżę widokową na Czerniawskiej Kopie i w dalszej wędrówce mam zamiar tam się również udać.

    Na południu Opaleniec, za nim Stóg oraz Świeradowiec i Smrk.

    Wschodnia panorama z Sępią Górą i Kamienicą, jest także Czarna Góra, Wysoki Kamień, Zawalidroga, Przednia Kopa, Sine Skałki, Szerzawa i Podmokła. Daleko, za sępią widoczne jest Okole w Górach Kaczawskich.

    Północny kierunek to Pogórze Izerskie, już nie tak bardzo górzyste, ale też nie płaskie, jakby się mogło wydawać z tej perspektywy.

    Było miło, ale czas na dalsze podboje, ruszam zatem w stronę następnej góry i aby się na niej znaleźć muszę najpierw zejść w dolinę, do Czerniawy-Zdroju. To zejście nie należy do przyjemnych, bo droga jest mocno niewygodna. I tu wolałbym raczej asfalt.

    Osiągam Dolinę Czarnego Potoku, gdzie towarzyszy mi przyjemny cień i szum wody. A woda w Czerniawie-Zdroju to temat wiodący.

    Jest tu pijalnia tego życiodajnego płynu w formie zmineralizowanej, przy Domu Zdrojowym.

    Nie muszę jednak tam zaglądać, gdyż naprzeciwko jest pijałka wody mineralnej, gdzie można ugasić pragnienie mineralką z głębokości blisko 200 merów, z odwiertu Jan 2. Czuć w niej żelazo, to świetnie, tego mi trzeba.

    Po nasyceniu się wodą i wzięciu trochę jej na drogę, ruszam tęgo pod górę, na stromy stok Czerniawskiej Kopy, gdzie znajduje się park uzdrowiskowy. Co jakiś czas natrafiam na motyw przewodni deptaka - salamandrę plamistą.

    Przede mną jeszcze kilka, i to nie lekkich kilometrów, więc gdy ujrzałem hamaki czekające na jakieś zdrożone ciało, by je pobujać, to zapragnąłem udać się tam i rzucić w objęcia Morfeusza, niestety nie było na to czasu.

    A mógłbym tak leżeć, bujać się i zasypiając zerkać, to na niebo, to na Młynicę, ale wtedy mógłbym nie dotrzeć na Czerniawską Kopę, a po to tu jestem. 

    Zostawiam park i łagodnie, choć pod górę, wchodzę do lasu. Pierwsze metry są przyzwoite, ale potem zaczyna się to, co zabiera siły, przez blisko kilometr, bo następnie znów łagodnieje. Jest to najcięższe podejście tej eskapady i raczej tego nie przewidziałem, myślałem, że będzie trochę lżej, ale temperatura też dokłada swoje.

    Koniec końców: zwycięstwo. Dobiłem do wierchu Czerniawskiej Kopy (daw. Dresslerberg - 776 m n.p.m.) i mogę czuć małą satysfakcję. Jest tu drewniana wieża, której czubek widoczny był z Młynicy. Pochodzi ona z 2019 roku a jej wysokość to 15 metrów.

    Te piętnaście metrów wystarczy, aby zakres widoczności był pełny, toteż czas na krótki przegląd okolicy z najwyższej platformy.

    Południe: z tyłu Kamienica a blisko trójca - Opaleniec, Stóg, Smrek.

    Wschód: Zajęcznik i Młynica a w tle kaczawskie: Leśniak, Okole, Łysa Góra, Folwarczna a także Ostrzyca.

    Północ zdecydowanie niższa, m.in. z Andělským vrchem.

    Zachód: za opadającym grzbietem Smrku widoczne wierzchołki to Svinský vrch i Měděnec, czyli czeskie Góry Izerskie.

    Trudno było wytyczyć jakąś rozsądna drogę powrotną do Świeradowa, inną, niż ta, którą tu wszedłem, więc ten etap musiałem ponownie przebrnąć, tym razem z góry, co nie znaczy, że dużo lepiej. W końcu znalazłem się nad Czerniawą-Zdrojem, ponownie w parku, który proponuje różne rozrywki. Były hamaki, to teraz huśtawki.

    Jest też tężnia solankowa.

    Mnie najbardziej ucieszyła salamandrowa fontanna, przy której mogłem schłodzić się do woli i chwilę odsapnąć. Błogi moment.

    Znów jestem w Dolinie Czarnego Potoku, zatem znów dalej będzie pod górę, teraz już asfaltem.

    Na szczęście ruchu kołowego nie ma, bo jest tu trochę zakazów, ale nie zmienia to faktu, że jest to męczący szlak spacerowy, do tego bez widoków i z cieniem też różnie.

    Dochodząc do ulicy Strażackiej wiem, że to już koniec podejścia, bo to siodełko między Opaleńcem a widoczną Młynicą. Wejście stąd pod wieżę, to prawie jak po równym.
 
    I ostatnie metry wycieczki, schodzenie do Świeradowa z Sępią Górą na końcu tunelu.

    Jeszcze jeden widoczek pozaizerski, gdzie coś w oddali się mocno wyróżnia.

    To Fujiyama, tylko że śląska nie japońska.

    Miało być lekko, łatwo i przyjemnie i było... tylko do czasu, bo jednak wejście na Czerniawską Kopę trochę mnie wyczerpało. Mam nadzieję, że nie będę nazajutrz zbytnio sfatygowany, bo czeka mnie dłuższa przechadzka, choć na szczęście z niedużymi przewyższeniami. Tutaj wyszło 14 km.


 
 
 
 
    




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz