niedziela, 22 września 2019

KROACKA STUDZIENKA




    Wycieczka z typu tych dawno zaplanowanych, do zrealizowania w przypadku późnego zwleczenia się z łóżka. Szybko prowiant do plecaka, w samochód i po piętnastu minutach Zagórze Śląskie.

    Pierwszą sprawą do zobaczenia była nowa kładka na jeziorze. Aby nie było zbyt prosto, postanowiłem iść przez zamek. Po drodze jest punkt widokowy o bardzo ograniczonym zasięgu. Na widnokręgu Włodarz i Jedlińska Kopa.

    Zamek "Grodno" przyciąga wzrok efektowną elewacją, ale nie zatrzymuję się tutaj na dłużej, choć korci wspięcie się na wieżę. Z drugiej strony ilość chętnych odstrasza a nie lubię tracić czasu na bezsensowne postoje.

    Pierwsze wzmianki o zamku pochodzą z 1315 roku a należał on wówczas do księstwa świdnicko-jaworskiego. Czytając jego historię, można stwierdzić, iż miał furę szczęścia, że nie podzielił losu innych śląskich warowni, po których zostały tylko porozrzucane kamienie.

    Z góry Choina schodzę w końcu do jeziora doświadczyć nowej atrakcji. Sama przeprawa przez wodę nie jest tutaj jakimś wynalazkiem, ale obecna, uroczyście otwarta 13 sierpnia 2019, jest bajerancka, bo po zmroku podświetlana wielokolorową iluminacją.

    Z pewnością wieczorne oświetlenie zadaje szyku nowej kładce, ale moim skromnym zdaniem, w świetle dziennym poprzednia wyglądała jakoś lepiej. Można to na miejscu skonfrontować, gdyż są tablice z archiwalnymi zdjęciami.

    Jeszcze wcześniej, na drugi brzeg przenosił tu most pływający.

   Nowa kładka ma się czym pochwalić, gdyż jest najdłuższą w Polsce o konstrukcji wstęgowej (cokolwiek to znaczy). W każdym razie wygląda oryginalnie.

    Mam szczęście, bo pomimo niedzieli i przedpołudniowej pory, ludzi jest mniej, niż można było się spodziewać. Na wodzie także jeszcze spokój.

    Po przejściu 126 i pół metra, ląduję po drugiej stronie zalewu. Teraz następuje marsz asfalcikiem wzdłuż jego prawego brzegu.

    Pomimo bliskości, Jezioro Bystrzyckie widoczne jest tylko fragmentami. Przez większą część drogi zarośla są żałośnie rozpuszczone.

    Dotarcie do żółtego szlaku oznacza rozbrat z jeziorem i rozpoczęcie zwiększonego wysiłku, bo robi się pod górkę.

    Doliną Wagi docieram do rozdroża Kanciarski Buk (Schwindel Buche). Niestety mimo prób, nie udało mi się znaleźć i poznać genezy tej niezwykłej nazwy. Jakiś stary, niepełnosprawny buk tutaj rośnie, więc być może kiedyś ktoś kogoś przy nim oszukał, sprawa się rozeszła i miejsce stało się słynne na całą okolicę?

    Pomijając buka, jest tutaj tak poważne skrzyżowanie, że mogłem zaobserwować przejeżdżający samochód osobowy. Ktoś sobie wycieczkę po górskim lesie zrobił, tylko taką, żeby go nogi nie bolały.             
   Spośród kilku szlaków do dyspozycji, dalej wybrałem zielony, biegnący ciągle pod górę. Niestety nie polubiliśmy się, droga nie zawsze była wobec mnie uczciwa, próbując popsuć radość wędrowania.

     Następna droga, przechodząca przez grzbiet Kurasza, była dużo bardziej przyjazna.

    Cerekwicę, będącą na trasie marszu, wziąłem lekko bokiem.

    Ciekawość kazała mi wdrapać się na niewielki wierzchołek obok szlaku i to był dobry pomysł. Ta ławeczka nie jest tu przypadkiem.

    Z ławeczki, bezimienny pagórek (572 m n.p.m.) oferuje szlachetne krajobrazy na północny wschód a tam dominuje Masyw Ślęży.

    Kawałek Wzgórz Kiełczyńskich także jest w zasięgu wzroku oraz leżąca u ich stóp wieś Książnica.

    Schodząc przeciwnym stokiem, wcale nie jest gorzej. Wokół roztaczają się się łąki a horyzont naszpikowany jest jeszcze większą ilością gór. Po lewej są bliskie Kokot i Ostrzew a na wprost Wielka i Mała Sowa.

    Z jednej strony rzucają się w oczy dwa wierzchołki: Grzybina i bezimienny, choć właściwie można o nim mówić Zimna Skała, gdyż na nim znajduje się kamień o takiej nazwie (daw. Kalter Stein).

      Łąkowa dróżka hojnie obdarza widokami dokoła i po drugiej stronie ukazuje bardziej znane wierchy Gór Wałbrzyskich.

    Są tam: Borowa, Sucha, Kozioł, Wołowiec, Mały Wołowiec.

    Nie można pominąć Chełmca wystającego zza Klasztorzyska oraz Trójgarbu.

    Ta niezwykle malownicza dróżka doprowadza do kolonii Boreczna, będącej częścią Michałkowej. Dalej drepczę asfaltem, ale ciągle w pięknym otoczeniu.

    Na początku Glinna uciekam ponownie na łąki razem z idącym tam szlakiem żółtym. Polna droga ma jednak swój urok.

    I ponownie z nadwiejskich pól można cieszyć się pięknym krajobrazem. Tym razem głównym aktorem jest Babi Kamień.

    Zerkając w innym kierunku widać ślężańskie wierchy.

    Zaraz po wejściu do lasu żółty szlak kończy swój bieg, a przechodzącym tu czerwonym nie wyraziłem zainteresowania.

    Sto metrów od skrzyżowania znajduje się tytułowy cel mojej wyprawy. Niewielka polana przy leśnej drodze wyposażona w zestaw wypoczynkowy, palenisko i z dostępem do bieżącej wody.

    Dla bardziej wymagających jest jadalnia zabezpieczona przed niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi.

   Przyczyną powstania całej tej infrastruktury akurat w tym miejscu jest studzienka przy źródle małego, bezimiennego potoku. Odnosi się ona bowiem do pewnego historycznego wydarzenia.

    Kroacka Studzienka związana jest z wojną siedmioletnią pomiędzy Prusami a Austrią. Jedna z bitew tzw. trzeciej wojny śląskiej miała miejsce pod Burkatowem i Lutynią. 21 lipca 1762 roku wojska pruskie zwyciężyły a austriackie zostały zmuszone do wycofania się. W armii austriackiej służyli również Chorwaci i ci właśnie podczas odwrotu, prawdopodobnie zatrzymali się przy źródełku aby ugasić pragnienie i napoić konie. Stąd późniejsza nazwa nadana temu miejscu - Kroatenbrunnen, czyli Chorwacka Studnia.

    Oryginalność polskiej nazwy polega na tym, że połowę nazwy przetłumaczono z niemieckiego a połowę transkrybowano i zamieniono na polską kocówkę fleksyjną tworząc neologizm. Pierwotnie, pomnik postawiony na przełomie XIX i XX wieku przy źródle, był poświęcony niemieckim leśnikom, dopiero po II wojnie światowej wstawiono tu medalion z polskim napisem.

    Od studzienki droga sprowadza w dolinę potoku o dawnej nazwie Kleine Milmich. Obecnie, w niektórych polskich wydawnictwach można spotkać nazwę Milica. Patrząc w stare plany, widać na nich naniesione różne obiekty, w tym drzewa. Jakże ważne musiały one być, by nadawać im nazwę i umieszczać w mapach? Właśnie w dolinie, przy potoku stała kiedyś "babcina jodła" (Grossmuttertanne), która miała podobno 40 metrów wysokości i cztery i pół w obwodzie.

    Po około kilometrze droga dobija do innej, schodzącej z góry Piwnej Drogi a dalej dolina robi się coraz głębsza.

    Czas opuścić strefę komfortu i z łagodnie opadającej drogi trzeba zacząć poważną wspinaczkę. Miejscami nachylenie stoku jest nad wyraz poważne i zmusza organizm do intensywnego oddawania ciepła.

    Finałem podejścia jest siodło pomiędzy Grzybiną i Zamarłą. W tych okolicach miały miejsce działania wojenne podczas konfliktu prusko-austriackiego, o którym wcześniej wspominałem. Jeśli ówcześni żołnierze hasali sobie z bronią i oporządzeniem po tych górkach, to lekko nie mieli. Góra Grzybina (572 m n.p.m.) dawniej nazywała się Enderkoppe a na jej stoku w pobliżu tego siodełka rosło drzewo zwane Totenbuche, czyli "buk umarłych". Drzewo to było swego rodzaju pomnikiem poległych w walkach, którzy byli tutaj prawdopodobnie pochowani, a współcześnie nazwa została niejako przerzucona na sąsiednią górkę, która zowie się teraz właśnie Zamarła (507 m n.p.m.), a do której szczytu jest bardzo blisko.

    Trawersując południowy stok Grzybiny, napotykam jeszcze jedno świadectwo bitwy pod Burkatowem i Lutomią. Przy dróżce stoi tzw. kamień mieczowy (daw. Schwerterstein), ale niestety nie oryginał, który jakiś patafian sobie przywłaszczył, ale jego replika.

    Daty na pomniku wskazują: rok bitwy, rok odsłonięcia oraz rok powstania kopii, która stoi tu dzięki Sowiogórskiemu Towarzystwu Historyczno-Krajoznawczemu. Na oryginale był napis:"d. 22 Juli 1762".

    Ze stoku Grzybiny miejscami przerzedzony las pozwala zobaczyć przeciwległe zbocze doliny z Gołogórą, która jednak taka goła nie jest.

    Schodzę do Jaworowej Polany (daw, Urlenplan), która dziś żadną polaną nie jest a co najwyżej placykiem na przełączce, gdzie krzyżują się różne drogi leśne.

    Na dalszą podróż wybieram Piwną Drogę, z którą miałem już spółkę podczas tej wycieczki. Tym razem wywleka mnie ona z lasu na słoneczne łąki.

    Polna droga przebiega obok wzniesienia o złowrogiej nazwie Zabójcza. Jest to mocno rozciągnięty grzbiet a zagadka kryminalna częściowo wyjaśnia się, gdy poznamy jej dawną niemiecką nazwę -  Mord Berg.

    Ależ ten krajobraz ma właściwości odprężające. Nie doznając pośpiechu, żadnej presji, bez poczucia czasu; umysłowe spa.

    Po kąpieli zmysłów w pejzażu ruszam dalej i spotkawszy szlak niebieski zabieram się z nim przez peryferie Borecznej. Aby nie wchodzić na prywatny teren, pewien odcinek został poprowadzony miedzą pod linią energetyczną.

    Przez Michałkową kierowałem się już w stronę jeziora. Na środku asfaltu leżała rozjechana żmija, ale nie chcąc zbytnio epatować co bardziej wrażliwych, nie wrzucę tutaj zdjęcia. Zamiast tego kościół św. Anny.

    Nad zalewem, już późnym popołudniem, jak się można było spodziewać - ciżba. Pusta droga, którą kilka godzin wcześniej wyruszałem w góry, mimo zakazu teraz jest napchana samochodami.

    Na akwenie też już nie jest bezludnie.

    Przeciskając się przez kładkę a potem mijając tłumy i sznur samochodów po drodze, w końcu dotarłem do centrum Zagórza Śląskiego i zakończyłem ten - w sumie przyjemny - sowiogórski spacer.