sobota, 30 maja 2020

DUSZNICKI SPACER

 


    Tak do końca to nie wiem dlaczego wybrałem sobie takie dziwne miejsca do łażenia, bo w ogóle nieznane i raczej mało atrakcyjne nawet po wnikliwej analizie. Próbując to racjonalnie wytłumaczyć, pierwszym powodem mogło być to, że miały być Orlickie po polskiej stronie a jak wiadomo, niewiele ich u nas jest. Po drugie, nigdy nie wędrowałem po tym terenie, więc była ciekawość i nadzieja, że a nuż coś się trafi; jakiś mało znany obiekt, piękny widok. Po trzecie; brak tłumów, bo lokalizacja zdawała się mało popularna. W każdym razie szedłem tam niepewnie i nieśmiało, jak na randkę w ciemno.
    Najpierw krótki spacer przez Duszniki-Zdrój a właściwie wyjście w góry przez park zdrojowy. Choć w zasadzie będę poruszał się tylko po terenie tego miasteczka, bo jego granice rozciągają się w linii północ-południe na długości 11,5 km.
    Dworek Chopina.

    Pomnik Chopina.

    Pieniawa Chopina.

    Z pewnością blisko dwieście lat temu, kiedy 16-letni Fryderyk bawił w Bad Reinerz, nawet nie śmiał przypuszczać, że ten kurort będzie kiedyś częścią niepodległej Polski a jego nazwisko będzie można spotkać tu na każdym kroku.
    Przekraczam Bystrzycę Dusznicką krytym mostkiem nad nią i zaczynam podejście ulica Graniczną, przy której znajdują się pensjonaty. Jeden z nich zwraca moją uwagę ciekawą mozaiką od frontu.

    Wspinając się na Dwojaki, już lesie można dostrzec ciekawy budynek, związany z ujęciem wody. Gdyby powstał po II wojnie światowej, z pewnością byłby to minimalistyczny klocek, ale że jego historia jest dłuższa, bo jeszcze z czasów kiedy forma miała znaczenie, to dziś możemy obserwować wybudowany w 1898 roku Hochreservoir der Badewasserleitung w formie średniowiecznego zamku.

    Dwojaki to wzniesienie, które na starych mapach figuruje jako Düppelhöhe i gdzieś po drodze na górę (w niektórych współczesnych mapach) naniesiony jest piktogram skały. Złaziłem spore połacie lasu i jedyne co znalazłem, to odsłonięte skały w zboczu, w zupełnie innym miejscu niż wskazywały mapy.

    Jest także spod tych kamieni skromny widok na przeciwległe zbocze doliny Podgórnej, gdzie spośród drzew wyłania się fragment jednego z budynków Ośrodka Szkolenia Piechoty Górskiej "Jodła".

     Po wygramoleniu się na wierch wzniesienia złapałem dróżkę, jedną z wielu przecinających tutejsze lasy. Kiedyś były to popularne ścieżki spacerowe dla kuracjuszy, nierzadko z punktami widokowymi, dziś te rejony są już zapomniane i zarośnięte. Wybieram drogę idącą w kierunku wierzchołka Ołtarza (daw. Altar Berg). Zdarzają się tu przygodnie nieco dalsze krajobrazy. Przede wszystkim Góry Stołowe.

    A w tych Górach Stołowych jest taka góra jak Szczeliniec Wielki, którą trudno pomylić z jakąkolwiek inną. Tutaj schowana lekko za Narożnikiem i Kopą Śmierci.

    Wierzchołek Ołtarza (705 m n.p.m.) trochę mnie rozczarował, ale właściwie czego się tu spodziewałem? Może większego porządku, bo sporo tu leżących, suchych gałęzi. Może jakiegoś skromnego widoczku z wysokości, niestety nic z tych rzeczy. Niczego, co mogłoby przykuć uwagę, żadnych śladów przeszłości.

    Przechodząc na następną górę, udaje mi się zobaczyć z wysokości budynki leżące w Dolinie Strążyckiej (Hutniczej, daw. Schmelze Tal). Obecnie znajdują się tu pensjonat i ośrodek wczasowy, kiedyś była tu odlewnia żeliwa, stąd niemiecka nazwa doliny. Jej założycielami byli bracia Mendelssohnowie, wujowie słynnego kompozytora, który zresztą odwiedził ich w 1823 roku. 

    Wspiąłem się na górę Stołek (761 m n.p.m.) od zachodniej strony i udało mi się dotrzeć do najwyższego jej punktu. Znajduje się on blisko skraju, przy niezwykle stromym Wilczym Zboczu.

    Dawna nazwa góry brzmi Predigstuhl i oprócz Stołka można dziś spotkać się jeszcze z Kazalnicą i właśnie ta druga bardziej oddaje sens tej pierwotnej. W przedwojennej mapie można wypatrzyć tu jakąś budowlę określoną jako pawilon, więc należy przypuszczać, iż miejsce było celem wycieczek, głównie kuracjuszy i prawdopodobnie las nie zasłaniał wtedy tyle co dzisiaj.

    Ze Stołka w miarę łagodnie schodzę na łąki nad Graniczną (daw, Grenzendorf). Te kiedyś miały swoją nazwę: Zeisig Wiesen, co można przetłumaczyć jako "czyżykowe łąki". Widać stąd oczywiście zabudowania Granicznej, ale także Sołtysią Kopę, za nią minimalnie wystaje Orlica a dostrzegalny jest również w oddali Šerlich.

    W Granicznej dochodzę do czerwonego GSS, biegnącego od skrzyżowania Drogą Ku Szczęściu. Zaiste bardzo sugestywna nazwa, jednakowoż zastanawia mnie, na którym końcu owej drogi to szczęście miałoby czekać.

    Graniczna to malowniczy zakątek, jest tu zaledwie kilka domostw w otoczeniu łąk i górskich lasów, taki odludny padół wciśnięty między kilka wzniesień.

     Z racji położenia tego miejsca 736 m n.p.m., pomiędzy dwiema pobliskimi górami można na północy podejrzeć Góry Stołowe: Skalniak i Szczelińce.

    Następnym wierchem, który miałem zamiar odwiedzić to była Sołtysia Kopa. Mogłem to zrobić od razu pnąc się pod górę, ale wolałem przemaszerować jeszcze kawałek Drogą Ku Szczęściu. A to nie jedyna droga w okolicy, co można zaobserwować przechodząc nad ciurczącym Wilcznikiem. Potoczek, jak widać, przecina więcej dróg na różnych piętrach.

    Ciekawym miejscem po drodze jest dolina Wapiennego Potoku, znajdująca się poniżej drogi. Przez chwile miałem nawet ochotę zejść do niej, ale otrzeźwiła mnie myśl o powrocie stromym zboczem i zrezygnowałem. Po drugiej stronie doliny, góra Mylna.

    A daleko, hen na horyzoncie, dostrzegłem słabo widoczny wierzchołek, który po zbliżeniu optycznym okazał się Śnieżnikiem.

    Przyszedł moment rozstania z Drogą Ku Szczęściu, gdyż muszę zgodnie z planem ruszyć drogą ku Sołtysiej Kopie. Gdzieś po drodze, w środku lasu, olbrzymia jama w ziemi, będąca chyba efektem dawnej eksploatacji. Nie schodzę, nie zaglądam.

    Ostatni odcinek podejścia na Sołtysią Kopę wiedzie prostą przez gesty, ciemny bór. Na pewno włażenie od tej strony jest obfitsze we wrażenia niż krótki odcinek od przeciwnej.

    I wreszcie wierzchołek. Znajduje się on 896 m n.p.m., wyróżnia się niewielka polaną z dwoma drzewami na środku. Dawna nazwa góry to Scholzenkoppe.

    Bliskość parkingu po drugiej stronie powodowała u mnie podejrzenie, iż skoro wierzchołek jest często odwiedzanym miejscem przez zmotoryzowanych turystów, zatem należy spodziewać się góry śmieci. Na szczęście moje obawy były nieuzasadnione, lecz nie do końca. Niewielki, choć intrygujący ślad ktoś po sobie zostawił.

    Do parkingu jest kilkadziesiąt kroków a jest on położony w nietuzinkowym miejscu. Jadąc do Zieleńca wielu kierowców się tu zatrzymuje, aby z góry popatrzeć na Duszniki i dalekie górskie krajobrazy.

    Szczeliniec Mały i Wielki a także Jeleniec. W dole widoczny jest kościół w Łężycach.

    Rymarz, Słoneczna, Kalenica, Popielak w Sowich.

    Duszniki-Zdrój.

    A z drugiej strony parkingu billboard wzmagający pragnienie. Jamrozową Polanę będę miał po drodze.

    Przede mną półtorakilometrowy asfaltowy odcinek Drogą Orlicką, jednak pomyślnie z widokami, co pozytywnie wpływa na odbiór marszu. Po stronie czeskiej, tuż za granica, leży niewielka łąka będąca rezerwatem przyrody Hořečky, gdzie można spotkać bardzo rzadką roślinę, należącą do krytycznie zagrożonych goryczuszkę czeską, znajdującą się pod ścisłą ochroną. Niestety nie sposób dojrzeć niebiesko-fioletowych kwiatów, gdyż kwitnie ona dopiero na jesieni.

     Krzyż naniesiony na mapę w okolicy Kozicowej Hali na tyle mnie zaintrygował, że ociupinkę zboczyłem ze ścieżki, by zobaczyć co tam, jak tam. I naocznie się przekonałem, że ani krzyża, ani żadnej kapliczki tu nie ma, choć wygląda na to, że jednak kiedyś coś tu stało.

    Po przejściu przez las wylądowałem na Jamrozowej Polanie, gdzie mieści się Centrum Polskiego Biathlonu i Turystyki Aktywnej. Biathlonistą to może nie jestem, ale aktywnym turystą jak najbardziej, więc mój pobyt tutaj wydaje się uzasadniony.

    Mam okazję z bliska zobaczyć miejsce, skąd biathloniści oddają strzały do tarczy.

    Tunelem wychodzę poza stadion.

    I spotyka mnie nieszczęście: nieczynność oazy. A tak bardzo się nastawiłem. Smutek, rozczarowanie, żałość, rozpacz.

    Powrót do Dusznik czarnym szlakiem przez górę Gajową, Słoneczną Polanę i niezwykle stromy Park Leśny.

    Bystrzyca Dusznicka.

    Park zdrojowy.

    Koniec.





    















niedziela, 17 maja 2020

NOWINKA

 


    Nowinka to około dziesięciokilometrowej długości potok górski w Masywie Śnieżnika. Jako miłośnik tego typu obiektów fizjograficznych, nie mogłem sobie odmówić poznania go bliżej, szczególnie, iż wiedziałem o istnieniu w górnym jego biegu wodospadu. Podczas tej wycieczki towarzyszyłem mu jedynie przez cztery kilometry, co jednak wystarczyło, aby mnie w pełni zadowolić, a jak wiadomo, zadowolenie klienta liczy się najbardziej.
    Nowa Wieś (daw. Neundorf) była oczywistym miejscem startu tej wyprawy, gdyż jest jedyną zabudowaną miejscowością, przez którą przepływa Nowinka. Próbując dowiedzieć się czegoś o dawnej, niemieckiej nazwie potoku, natknąłem się na niejasności a wyglądają one tak, że Nowinka zwała się  Neundörfer Wasser, ale na mapie przyjętej w 1938 roku widnieje nazwa Amnitz Bach. Poza tym w górnym biegu znajdują się dwa główne cieki źródłowe, z czego każdy ma inną nazwę. Prawy to Zesken Wasser a lewy, wiodący, to Dorf Wasser. Obecnie jest to dużo prostsze, zatem od samego początku trzymam się najnormalniej Nowinki, nad którą czuwa tutejszy Nepomuk.

     Wielokrotnie, będąc w Górach Bystrzyckich i spoglądając z punktów widokowych na przeciwległą stronę Kotliny Kłodzkiej, w oczy rzucał mi się jasny, odbijający promienie słoneczne budynek kościoła.  Wtedy mnie intrygował a teraz oto stoję przed nim twarzą w ścianę i właśnie przestaje być dla mnie odległą, tajemniczą fatamorganą.

    Kościół Wniebowzięcia NMP w Nowej Wsi jest podobno drugim co do wielkości kościołem na ziemi kłodzkiej. Wybudowany na początku XVIII wieku, choć obecny kształt jest wynikiem rozbudowy z początku XIX wieku. Po południowej jego stronie znajduje się współczesny cmentarz, natomiast po północnej stary, na którym są pochowani byli mieszkańcy wsi, o czym informuje tablica nad wejściem.

    Groby już mocno zarośnięte, cmentarz przypomina trawnik, tylko o jego dawnym istnieniu mówią stare stele i krzyże rozmieszczone  pod murem go okalającym.

    Ruszam w kierunku wschodnim, bezszlakowo, bo przez Nową Wieś nie przebiega żaden szlak. Trzymam się Nowinki zaglądając do niej z drogi co pewien czas, czy aby nie dzieje się tam coś interesującego a za takie uważam także bystrza, będące przejawem temperamentu potoku.

    Prócz wszędobylskiej, acz miłej zieleni oraz bieli spienionej wody, można z rzadka wychwycić w otoczeniu inne barwy szaty roślinnej, jak choćby niezbyt wyzywający błękit "mysiego uszka" rosnącego dziko przy drodze.

    Ale wróćmy do wody, bo po opuszczeniu wioski widać większy dynamizm w jej poczynaniach, co zachęca do chwilowego zatrzymania się na sesję.

    Kolejnym, niebagatelnym elementem architektury krajobrazu, zwiększającym jego heterogeniczność, są skały. Przydrożne, jak również porozrzucane na zboczach, dodają otoczeniu tego, czego smażona cebulka pierogom.

     Idąc tak w górę potoku, bacznie się rozglądam, ale również nasłuchuję, bo gdy koryto jest trochę oddalone od drogi, mógłbym coś ciekawego przegapić a szkoda by było. I kiedy łagodny szum zamienia się w łoskot, znaczy, że coś się dzieje. Kilka metrów poniżej drogi woda przelewa się bardziej. Zerkając z wysokości dostrzegam zaproszenie do zejścia.

    Schodzę podekscytowany w doły a tam piękny wodospad na Nowince i to nie ten, który jest w mapach, ale inny, jak dotąd ignorowany. Woda ześlizguje się z kilkumetrowej wysokości zmieniając przy tym kierunek.  Zatrzymuję się tutaj na dłuższy chillout.

    Miejscami Nowinka potrafi być też łagodna i płynąć sobie spokojnie, bez pośpiechu i ekscesów.

    Ale to jednak te dzikie harce powodują, że potok górski staje się dla mnie magnesem. Nawet niewielkie kaskady tętniące miarowo potrafią przykuć uwagę.

    I kolejny słodziak na mojej drodze a przecież nie doszedłem jeszcze do głównego punktu programu, na razie to tylko trailer.

    Nie wszystkie progi na potoku są naturalne, ludzka ręka także przyłożyła się do spiętrzenia wody, choć już nie wygląda to tak efektownie. Niegdyś wzdłuż rzeczki prowadziła ścieżka spacerowa i zbudowane na niej sztuczne progi miały uatrakcyjniać letnikom przechadzkę.

    Odrywam się chwilowo od Nowinki, gdyż po drugiej stronie drogi znajdują się skały i to takie poważniejsze. Trochę trzeba odejść od głównego traktu, by ujrzeć 17-metrową skałę Nowinka. Oczywiście jest ona znana wśród społeczności wspinaczkowej, na jej szczyt prowadzi jak dotąd sześć dróg linowych. Naturalnie ja wybrałem siódmą, mniej stromą, ale za to bez liny, bo od zaplecza.

    Byłem na górze szybciej niż para, która mozolnie wspinała się po ścianie, no ale wiadomo, że we wspinaczce chodzi bardziej o to, by gonić króliczka. Ceniąc czas bardziej niż oni, migiem zdobyłem wierch skały przekonując się, że jednak ich sposób wchodzenia na nią ma więcej sensu, bo widoków z góry za bardzo nie ma. Ja się sterałem ledwo łapiąc oddech a oni delektują się zdobywaniem.

    Wracam do drogi a kawałek dalej robi ona wygibas, co zmusza mnie do jej opuszczenia i wkroczenie na ścieżkę biegnąca wzdłuż potoku. Zaraz zrobi się stromiej.

    Stromizna ma swoje plusy, gdyż woda energiczniej po niej spływa a jeśli ma na swojej drodze wyższe spadki, to tym lepiej.

    Niestety niektóre ciekawe miejsca są jak na złość przykryte połamanymi konarami i przyjemny efekt wizualny staje się niedostępny. Tak jakby natura nie wszystko, co ma piękne, chciała pokazać.

    Wreszcie docieram wyżej, skąd słychać już donośny łomot kotłującej się wody. Najpierw kładka przewieszona nad Nowinką a pod nią niewielki próg wodny. To dopiero preludium.

     Ciut wyżej wodospad Nowinki. Ilość wody na pewno nie poraża, ale jest miło dla ucha i oka. Nie jest łatwo znaleźć odpowiednią pozycję, aby sfotografować go w pełnej krasie, ponieważ składa się z wielu kaskad a każda im jest wyżej tym odleglejsza.

    Dlatego próbuję obejść go z każdej możliwej strony, narażając się na poślizg i umoczenie. Warto jednak podjąć minimalne ryzyko, aby oględziny były najpełniejsze.

    Wspaniałe miejsce, z dala od cywilizacji, w środku lasu, wśród skałek, wokół żywej duszy, ale ciszy tu nie ma, bo woda huczy aż miło.

    Powyżej wodospadu nadal jest przyjemnie, bo mniejsze kaskady się jeszcze nie kończą i potok ciągle dostarcza miłych, estetycznych wrażeń.

    Stojąc nad wodospadem widzę pokonaną przez siebie stromiznę, mając świadomość, że to jeszcze nie koniec trudnego podejścia. Kładka nad Nowinką jest częścią przebiegającej tędy trasy Singletrack Glacensis, 

    W bliskim sąsiedztwie wodospadu, na Dzikim Zboczu (daw. Wilde Lehne), znajdują się kolejne pokaźne skały, więc minięcie ich bez udokumentowania nie wchodziło w grę. Pierwsza, pod którą podchodzę nazywana jest Małą Tępą i oczywiście znana jest w światku wspinaczkowym. Drogom linowym prowadzącym na górę nadawane są  dość osobliwe nazwy i przytoczę tu kilka z nich: Wstydliwe sny, Barbarzyńca w ogrodzie, Pudełko zwane wyobraźnią.

    Druga to Czarcia Zapadka, która także ma kilka ponumerowanych dróg a jedna z nich to Dzień konia.

    Wróciwszy do potoku zamierzałem dalej śledzić jego bieg, niestety ścieżka stawała się coraz mniej ewidentna, chaszczory przejęły nad nią kontrolę.

    Jeszcze jakoś przebrnąłem przez te szuwary, ale następna bariera okazała się dosyć skuteczna, gdyż zmusiła mnie do zejścia z potoku. Dolina, którą płynie, staje się tu wąska a zbocza strome i zarośnięte, do tego naniesione w tym miejscu na mapę ścieżki to fantazmat.

    Szczęśliwie z doliny wychodziła dróżka pod górę, która doprowadziła mnie do szerokiego trawersu biegnącego nad doliną a ten z powrotem do Nowinki, tylko że pięćset metrów wyżej na mostku.

    A z mostku widok na ciasną dolinę górnej Nowinki a także dalsze, również ciasne, krajobrazy z Bystrzyckimi w tle.

    To jeszcze nie koniec podejścia wraz z potokiem. Czeka mnie kolejny, stromy odcinek, w dodatku niepewną ścieżką. Ale skoro nie widzę zasieków, to pcham się pod górę.

    I bardzo dobrze, że postanowiłem towarzyszyć Nowince na niezbyt komfortowej drodze, gdyż nadal kokietuje mnie ona  swym figlarnym biegiem.

    I nie przestaje zaskakiwać. Myślałem, że tu, ledwie kilkaset metrów od źródła, nie będzie miała tyle wdzięku co niżej a jednak jej nie doceniałem.

    Sporo jeszcze różnych niespodzianek czekało mnie ze strony potoku, wiele z nich uwieczniłem, lecz nie sposób opisywać wszystkich zjawisk i emocji towarzyszącym tej przechadzce. W końcu dotarłem do przepustu pod drogą ze szlakiem żółtym, z którego woda nie wypływała już intensywnie jak jeszcze kawałek niżej. Do źródła było jakieś trzysta metrów, ale nie było ścieżki i sensu iść jeszcze wyżej.

    Gdzieś w okolicy, przy tej drodze, znajdował się kiedyś schron turystyczny Neundorfer Baude, ale nie przetrwał do dzisiaj, pozostały jedynie po nim stare fotografie w sieci.   

    1090 m n.p.m. - to najwyższa wysokość jaką osiągnąłem podczas tej wycieczki. Teraz spod Wysoczki będzie już tylko w dół. Odcinek żółtego szlaku, który przeszedłem, z pewnością był miłym w odczuciu epizodem, natomiast publicystycznie - bez historii. Dopiero po zejściu z niego zaczęło robić się ciekawie, bo śmiertelnie mnie przeraził jeleń przebiegający drogę tuż przed moim nosem. Ja wystraszyłem jego, on mnie: remis. Obszar źródliskowy Domaszkowskiego Potoku, gdzie miało miejsce to zdarzenie, nazywane jest Czarnym Bagnem (daw. Schwarze Sümpfe). Trochę niżej znajdują się dwa zbiorniki retencyjne na wspomnianym potoku.

    i znowu przychodzi mi wędrować wzdłuż strumienia, który wzbogacony dopływami, za zbiornikami nabiera rozpędu. Na nim, jak na Nowince, także można wypatrzyć ciekawe miejsca.

     Schodzę jeszcze z drogi biegnącej do Nowej Wsi, aby rzucić okiem na kolejne skały ukryte w lesie a te obsadzone są już dobrze przez kolejnych wspinaczy. Brzuszki i Płyta nad Brzuszkami to ich nazwy. Na górę jednak nie włażę.

    Rozchodzę się z Domaszkowskim Potokiem, ja wychodzę z lasu na łąkę, on płynie gdzieś skrajem lasu u podnóża góry Gołota. Czuć już cywilizację.

    Za chwilę pierwsze zabudowania, potem asfalt, dalej kolorowy przystanek i koniec wycieczki, pora wracać do domu. Chociaż właściwie "... dom jest wszędzie tam, gdzie nie musisz wciągać brzucha".