niedziela, 26 maja 2019

BOGORYJA, TRZY KOPKI, IGLICZNA




     Aby wydobyć z górskiej wycieczki jak najwięcej przyjemnych wrażeń, trzeba mieć furę szczęścia i trafić w odpowiednie miejsce w odpowiednim czasie. Taki zbieg pozytywnych okoliczności przydarzył mi się podczas eskapady w Masyw Śnieżnika a głównym czynnikiem zadowolenia (oprócz oczywiście miejsca) była pogoda. Prawie przez cały tydzień poprzedzający tę przechadzkę, niebo mocno płakało, na szczęście w weekend chmury się rozstąpiły i na firmamencie zagościło upragnione słoneczko. Wspaniała aura na wycieczkę a do tego wcześniejsza obfitość opadów, które pobudziły do życia wiele rachitycznych dotąd potoków, sprawiły, że stały się one widowiskowe.
    Głównym potokiem płynącym przez Międzygórze jest Wilczka, znana przede wszystkim z wodospadu i zapory na niej. Nie jest ona jednak jedynym ciekiem płynącym przez wioskę, gdyż zasila ją spływająca ze stoków Żmijowca Bogoryja. Ta mniej znana tutejsza rzeczka, wpada do Wilczki w samym centrum Międzygórza. Pierwsza część mojej wyprawy miała więc biec pod prąd owego potoku i cieszyć oczy popisowymi ewolucjami wody, którą niesie. Bogoryja płynie wzdłuż ulicy Sanatoryjnej, przy której znajduje się wiele pensjonatów.

    Niemiecka nazwa Bogoryi brzmiała Buckelwasser, czyli "garbata woda", co z pewnością nie jest przypadkiem i odnosi się do progów i kamieni na jej drodze, powodujących efektowne spienianie. Można to już zaobserwować na początku drogi w górę jej biegu.

    Miejscami, gdzie koryto jest szersze, rozbija się na kilka strug tworząc zielone wysepki.

     Z czasem szlak zielony ucieka na zbocze, kończą się zabudowania Międzygórza, urywa się asfalt i tylko Bogoryja ciągle zostaje towarzyszką marszu, przyjemnie, acz zdecydowanie dając znać o swojej obecności.

    Stare niemieckie mapy podają, iż ta droga biegnąca z Międzygórza, początkowo wzdłuż Bogoryi, nazywa się Albrechtstrasse i prowadzi do Przełęczy Puchaczówka. A im wyżej, tym jest ciekawiej i bardziej hucznie.

    Po niecałych trzech kilometrach Droga Albrechta wygina się w pałąk i odrywa od potoku. Na szczęście to nie jedyna droga tutaj i za mostkiem i krzyżówką można kontynuować ekscytujący rajd bogoryjski.

    A ten się dopiero rozkręca. Zaraz za mostkiem dzieją się na potoku wspaniałe rzeczy - co tu ukrywać - wprawiające mnie w zachwyt. Raźny nurt rozbijając się o przeszkody, nadaje wodzie ekspresyjnej bieli, co w połączeniu z akustyką tego zjawiska robi niesamowite wrażenie.

    Od południa, stokiem Smrekowca (daw. Heu-Berg 1123 m n.p.m.), wody Bogoryi uzupełniane są bezimienną strużką, której ostatnie metry spadają ze znacznej wysokości tworząc uroczy wodospadzik.

    Nie cały czas droga idąca wzdłuż potoku jest blisko niego, więc co chwilę schodzę do koryta na obserwację, aby coś ciekawego mnie nie ominęło.

    Na kolejnym rozdrożu planowałem odejście od potoku i Drogą Izabeli (daw. Puhustrasse) ruszyć do kolejnego celu tej wycieczki, ale nie mogłem.

    Właściwie to nie chciałem zostawić tak fascynującego spektaklu, który oferował mi ten potok. Tak więc jedyną opcją stało się pójście dalej w górę jego biegu w nadziei na dalsze emocje. A droga nie jest już tak blisko i do tego znacznie nad Bogoryją, która płynie głęboką doliną i zasilana jest kolejnymi strumieniami spływającymi po stromych zboczach.

    Na wysokości 904 m n.p.m. Bogoryja się rozdwaja a właściwie to się łączy, bo tutaj spotykają się dwa główne cieki źródłowe. Ten płynący od strony Żmijowej Polany wpada do Bogoryi, znacząco zwiększając jej zasób wody. Co ciekawe, mimo iż jego długość to raptem kilkaset metrów, miał on kiedyś swoją nazwę a brzmiała ona Rasenflössel. Można zatem z nazwy wyciągnąć wniosek, że potoczek albo płynął przez trawiaste tereny, lub - co bardziej prawdopodobne - pędził jak szalony.

   Tuż za miejscem, gdzie łączą się nitki, strumień napotyka na próg i spadając z niego miarowo huczy. A dzieje się to ładnych kilka metrów pod stopami.

    Droga dalej prowadzi wzdłuż tego krótkiego dopływu, by w końcu przekroczyć go w magicznym miejscu.

    Woda silnym prądem spada z góry i przepływa pod drogą przepustem o ciekawej, kamiennej konstrukcji.

    Jednak o wiele ciekawsze jest to, co nad drogą. Pędząca z góry woda napotyka na wiele gwałtownych spadków, które tworzą malownicze kaskady. Piękny to widok.

    Dróżka ponownie zbliża się do głównego nurtu Bogoryi a ta nie przestaje zadziwiać. Mało tego, festiwal kaskad i wodospadów dopiero nabiera animuszu.

   Interesujących miejsc na tym potoku jest mnóstwo a żadne nie jest naniesione na mapy. Tym lepiej, że nie wiedzie tędy żaden szlak, niech tak zostanie. I nie przemawia przeze mnie egoizm, ale troska, bo tak piękne tereny nie potrzebują odpadków; plastiku, butelek czy puszek.

    Wydawać by się mogło, że im wyżej, tym strumień będzie uboższy a tu niespodzianka, gdyż woda na pięknych dzikich kaskadach mknie po całej szerokości.

     I jeszcze jeden wyborny wodospad.
 
    Docieram w końcu do jakiejś drogi poprzecznej z mostkiem nad Bogoryją. Tutaj się z nią rozstaję, choć jeszcze z ciekawości poszedłem kilkadziesiąt metrów w górę zobaczyć jak łączą się dwie nitki w jedną. Wyżej już jest zdecydowanie mniej wody, choć wygląda na to, że jeszcze mogłoby być interesująco. Nie ma niestety drogi wzdłuż lewego, ciekawszego spływu, więc na tym poprzestałem odkrywanie wdzięków Bogoryi i tym samym zakończyłem tę hydrologiczną orgię.
 
    Dalsza wędrówka już nie powoduje tak odczuwalnego przyrostu metrów nad poziomem morza. Leśna droga trawersuje zachodni stok Żmijowca zmierzając w stronę Żmijowej Polany. Przy trasie mijam jakby Śnieżnik.

    Do Żmijowej Polany jednak nie docieram, gdyż zmieniam kierunek i teraz trawersuję południowy stok Jaworowej Kopy, przecinam Drogę Izabeli i ląduję na Drodze Albrechta przy rozdrożu pod Lesieńcem, gdzie po raz pierwszy od wejścia do lasu ujrzałem ludzi. No ale tędy przechodzą dwa szlaki, więc można się tego spodziewać.

    Od Drogi Albrechta odchodzi Mokra Droga i idąc nią dalej utwierdziłem się w przekonaniu, iż nazwa ta ma swoje uzasadnienie. Po kilkuset metrach drogę przecina niewielki, ale bystry potok, pędzący po stromym stoku. Kilometr niżej łączy się z innym - Szkleńcem a to, że polskiej nazwy nie ma, nie oznacza, iż kiedyś jej również nie miał. Zwał się Kleine Ascher Graben.

    Nad drogą spadek jest także duży, więc przystanąłem na dłużej w tym miejscu nacieszyć zmysły kolejnym niespodziewanym widowiskiem.

    Nie wszystko z drogi jednak dobrze widać a za zaroślami pohukuje miły wodospadzik. Ukryty, lecz nie przede mną.

    Dalej droga wiedzie nad doliną tego sympatycznego potoku.

    Po kolejnych kilkuset metrach marszu Mokrą Drogą, jest kolejny potok - wspomniany wcześniej Szkleniec, czyli Grosse Ascher Graben. Ten już nie jest tak widowiskowy, ale za to więcej w nim wody.

    Na stokach góry Przedniej można spotkać także wiele form skalnych, na tyle fantazyjnych, że tylko wyobraźnia może ograniczać ich postrzeganie.

    Innym miejscem wartym zanotowania jest śródleśne wielkie rondo, które widać już na mapach sprzed stu lat. Widocznie już wtedy zwykłe skrzyżowanie w lesie uchodziło za zbyt mainstreamowe.

    I jeszcze jeden potok na trasie: Szklarzynka, lecz tu już "wodnych fajerwerków" nie ma, płynie sobie spokojnie.

    Trzy Kopki to następny cel mojej wyprawy, choć właściwie najbardziej interesowały mnie skały na południowym stoku. Trzy wierzchołki o wspólnej nazwie i różnych wysokościach są znane miłośnikom wspinaczki i to oni nadali nazwy znajdującym się tam skałom. Najpierw jednak zaliczam szczyt najwyższego z wierchów (749 m n.p.m.), na którego dróżka urywa się wyrobiskiem.

    Sam wierzchołek jest jasny, trawiasty, ale bez szczególnych walorów widokowych, z rodzaju: rozłożyć kocyk, zalegnąć, patrzeć na brzozy i rozmyślać.

    Z kopki zszedłem do przysiółka Szklary, który powinien być schowaną wśród gór oazą ciszy i spokoju a jest autostradą na górę Igliczną. Ruch kołowy jest tu tak duży, że co chwilę trzeba schodzić z jezdni. Na szczęście po dwustu metrach jest Skała nad Szosą i tu opuszczam arterię.

    Stromizna jest konkretna i wiele wysiłku wymaga dostanie się na skałę po stoku. A jest na nim ukrytych ich wiele, niektóre mają nawet trzydzieści metrów wysokości, lecz słuszne drzewa pełne liści skutecznie je maskują. Wspinać się na skały nie próbuję, bo to zbyt ryzykowne a poza tym i tak widoków nie uświadczę.

    Chociaż w mapach widnieją jakieś ścieżki pomiędzy skałami, to trudno tak naprawdę dostrzec je na gruncie. Poruszanie się pomiędzy nimi nie jest łatwe, bo nachylenie kopki jest odczuwalne. Jak już wcześniej wspomniałem, skały mają nazwy nadane im przez wspinaczy a każda z nich posiada jeszcze nazwane drogi na górę. Jest zatem Szeroki Mur.

     Jest Wisząca Skała.

   Poza tym Zacna Skała, Ober, Pikuś i Skała z Obrywem. Czasem jednak może też trafić się okienko krajobrazowe, głównie na Igliczną.

    I to właśnie Igliczna jest następnym planowym punktem na mojej drodze a jej zdobywanie rozpoczyna się w Marianówce, gdzie od strony północnej wchodzą na górę dwa szlaki: czerwony i żółty.

   Mówiąc Igliczna, większość ludzi ma na myśli sanktuarium "Maria Śnieżna" a także schronisko i to do tych obiektów udają się na górę, przeważnie od strony Międzygórza, lub samochodem przez Marianówkę i Szklary.

    A mnie najbardziej ciekawił wierzchołek Iglicznej, którym - co łatwo zauważyć - nie jest zainteresowana większość wchodzących na tę górę. Prowadzą nań dwie równoległe dróżki, w tym droga krzyżowa, ze stacjami także przy uroczych skałkach.

    Sam wierch również lekko skałkowy, z polaną, dwunastą stacją i bez widoków na okolicę.

     Te ostatnie są ze stoku przy kościele, w którym akurat trwało nabożeństwo, stąd pewnie spora ilość ludzi na Iglicznej.

    Na horyzoncie góry Bystrzyckie i Orlickie z takimi m.in. górami jak Czerniec, Anenský vrch, Jagodna.

    W schronisku także ludnie, dla wielu osób wypad samochodem do schroniska to sposób na spędzenie wolnego dnia. Jak te czasy się zmieniają. Kiedyś, w nazwie "schronisko górskie" zawierało się wszystko co świadczyło, czyli było tylko schronieniem dla górskich wędrowców zapewniającym dach nad głową i jakąś prostą strawę, plus wyjątkową atmosferę gratis. Dziś są to przeważnie obiekty hotelowo-restauracyjne, nierzadko o podwyższonym standardzie, oferujące różnorakie usługi podobne do tych, które są domeną zajazdów, gospód, oberż i "gościńców" a różni je od nich tylko położenie. Trudno się jednak dziwić właścicielom, którzy chcąc zarobić, wychodzą naprzeciw zapotrzebowaniu tzw. masowego turysty, życzącego sobie mieć komfort w podróży, tzn. to samo co w domu, tylko z innym widokiem za oknem.

    Sprzed schroniska widoczki na wschód i południe: najbliżej Lesieniec, za nim Czarna Góra i ledwo widoczny czubeczek Jaworowej Kopy. Po lewej kawałek Przedniej.

    Smrekowiec, Śnieżnik, Średniak, Mały Śnieżnik.

    Na zejście do Międzygórza wybrałem szlak żółty, biegnący obok Ogrodu Bajek, jednak bez zamiaru wejścia tam. Raz tu byłem, w latach 90-tych ubiegłego wieku i tamte wrażenia z tego wydarzenia - uchwycone analogowym aparatem fotograficznym - wystarczają mi do dzisiaj.

    Jakiś związek z tym ogrodem ma chyba też tutejszy dość oryginalny szlak, którego oznaczeniami ozdobione są drzewa.

    I jeszcze skałka w lesie przed samym Międzygórzem, żeby nie było monotonii.

    Droga wychodzi z lasu tuż obok odbudowanego dawnego Domu Wczasowego "Basia".

    I na tym koniec tej wycieczki, niezwykle emocjonującej, głównie za sprawą potoku Bogoryja, którego "odkrycie" jest dla mnie największą niespodzianką. Na pewno wrócę do niego kiedyś (wkrótce), bo mocno wyrył w mojej pamięci piękne obrazy połączone z silnymi, przyjemnymi przeżyciami.


    Oprócz robienia zdjęć, nagrywałem smartfonem krótkie ujęcia Bogoryi, która mnie tak zafascynowała i skleiłem je do kupy tworząc krótki klip próbujący oddać charakter tego potoku: https://www.youtube.com/watch?v=78Z9Q7KvduM