niedziela, 16 maja 2021

GARB GOLIŃCA

 


     Ta część Gór Bardzkich już dawno mnie korciła, gdyż była białą plama na mapie moich sudeckich przechadzek. Nie oczekiwałem przeto jakichś imponujących doznań, wiekopomnych odkryć, czy oszałamiających widoków. Po prostu liczyłem na zwykły spacer na świeżym powietrzu z zaspokajaniem własnej ciekawości odnośnie kilku miejsc. 
   Przez Wojbórz, z którego wyruszyłem, przepływa potok Jaśnica, będący lewym dopływem Nysy Kłodzkiej. Przekraczam go kładką zawieszoną dobrych kilka metrów nad nim.

    Kawałek dalej jest już teren popegeerowski, gdzie znajduje się wpisany do rejestru zabytków dwór z drugiej połowy XVI wieku, wzniesiony przez rodzinę von Tschischwitz. To, że obiekt jest wpisany na listę konserwatora zabytków, nie oznacza, że ktoś o niego dba.

    Nad głównym wejściem widnieje herb jednego z właścicieli a mianowicie rotmistrza Jana Wawrzyńca Degnera von Degnerhaimba, stąd litery I.L.D.V.D.R. i rok 1668.

    Oprócz dworu, znajdują się tu jeszcze inne zabudowania, moją uwagę szczególnie zwrócił pewien budynek gospodarczy postawiony z kamienia.

    Zostawiam Wojbórz i ruszam na podbój Garbu Golińca, którego pierwszy punkt programu od razu nasuwa się przed oblicze. Czerwony Szaniec i Czerwone Wzgórze są już bardzo blisko.

    W drodze na Czerwony Szaniec podziwiam z daleka Grzbiet Wschodni Gór Bardzkich, od Kalwarii, poprzez Ostra Górę, Szeroką, Kłodzką Górę po Jedlaka.

    Zdecydowanie wybija się ponad wierzchołek wieża widokowa na Kłodzkiej Górze, co świadczy o tym, że widoki z niej, przy dobrej pogodzie, muszą być konkretne.

    Podejście na Czerwony Szaniec nie jest jakoś szczególnie trudne, lecz dreptanie skrajem pola nasiąkniętego wodą po opadach, kiedy przykleja się do butów czerwona, gliniasta ziemia, zwiększając tym samych ich masę, to już jest pewna uciążliwość. Na szczęście część mojej uwagi pochłaniają widoki na okolicę ze stoku wzgórza. Grzbiet Zachodni z Włóczkiem i Kortunałem oraz Słupem.

    Obydwa grzbiety Gór Bardzkich i Wojbórz.

    Kościół św. Jerzego w Wojborzu.

    I wreszcie Czerwony Szaniec, czyli dawny fort a właściwie to, co po nim pozostało, ukryty w leśnej kępie. A zostało niewiele, wały ziemne i fosa wokół.

    Fortyfikacja ta, powstała pod koniec XVIII wieku, nie miała żadnego znaczenia strategicznego, gdyż okazała się bezużyteczna.

    Po sąsiedzku wyrasta kolejna górka, też czerwona, ale sporo wyższa. Sam jej szczyt mało mnie interesował, natomiast w jej stoku  znajdowało się wyrobisko dawnego kamieniołomu, więc był powód do odwiedzin Czerwonego Wzgórza.

    Za plecami widok na Czerwony Szaniec a w tle Bardzkie m.in. z kopulastą Kalwarią.

    Dotarłszy pod wyrobisko, najpierw zapragnąłem wdrapać się nad nie. Ponieważ na górę biegła ścieżka, większych problemów nie było.

    Z góry czarujących widoków nie ma, wysokie drzewa wydajnie zasłaniają krajobraz, ale udało mi się znaleźć dogodne miejsce, skąd widok na kotlinę i góry po jej drugiej stronie są dosyć dobre, ze szczególnym uwzględnieniem Gór Stołowych i Jagodnej w Bystrzyckich.

    Z dołu natomiast, widoki na najwyższe partie ziemi kłodzkiej, niestety szczyty zasnute są chmurami i nawet nie widać, gdzie się kończą.

    Wewnątrz wyrobiska dużo zieleni, świadczącej o nieczynności kopalni, ale największym zaskoczeniem jest dla mnie kolor kamienia, którego tu pozyskiwano. Nazwa tego wzgórza sugerowałaby, że powinno być tu czerwono a jednak jego barwa jest inna. Stara, niemiecka nazwa tegoż, także nawiązuje do koloru (Rothe Berg, Roter Berg).

    Tuż pod ściana urwiska, w kupce kamieni tkwi krucyfiks. Nie mam pojęcia dlaczego akurat tu on się znajduje, mogę jedynie się domyślać. 

    Następne kroki skierowałem w stronę najwyższego wzniesienia garbu a jest nim Goliniec. Po analizie dostępnych źródeł, doszedłem do wniosku, że jest to trójwierzchołkowe wzgórze, którego najwyższy wierzchołek nazywany jest Wysoką (daw. Hoh Berg-525m). Nie bez trudności wdrapałem się na sam szczyt, bo nie prowadzi tam żadna ścieżka. Musiałem przedzierać się przez chaszcze, by na wierzchołku uznać, że to nie miało sensu, gdyż ani stąd nie ma widoków, ani nie ma tu wiele miejsca nawet na postój, tak zarośnięte.

    Schodząc, musiałem odnaleźć jakąś dróżkę, która biegłaby na drugą stronę garbu i potem już z górki na pazurki. Tak wylądowałem nad Huberkiem, przysiółkiem Święcka, pięknie położonym na zachodnim stoku Golińca, czyli Hohbergu. Zresztą właśnie Huberek to spolszczona fonetycznie nazwa osady Hohberg. Słońce rozepchało się na niebie i swym blaskiem dopełniało przepiękny obraz okolicy z Kotliną Kłodzką i Górami Stołowymi po drugiej stronie. Nic, tylko usiąść i pławić się w okolicznościach przyrody.
  
    Po łące zaś przechadzał się bociuś w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Po prostu istny sielankowy, wiosenny obraz.

    I kolejne widoczki z drogi w Huberku. Góry Orlickie z Orlicą, Góry Stołowe ze Szczelińcem Wielkim, Bożanowskim Szpiczakiem i Koruną oraz część Kotliny Kłodzkiej z udekorowanymi kwitnącym rzepakiem polami.

    Bardziej na południe widać kawałek Masywu Śnieżnika z Goworkiem, Puchaczem, Trójmorskim Wierchem i Urwistą, jest Suchý vrch w Orlickich oraz Jagodna i grzbiet Bystrzyckich, zza których nieśmiało wyglądają najwyższe szczyty Orlickich.

    Jagodna na zbliżeniu.

    Powrót do Wojborza, po lewej dróżka wiodąca najprawdopodobniej na nieodległy wierzchołek Łysej Góry, będącej także częścią Garbu Golińca, ale skoro z tej perspektywy nie wygląda zbytnio na łysą (czytaj: bez szans na jakiekolwiek krajobrazy z góry), toteż szkoda mi tracić czas i energię na dojście tam.

    Północna strona garbu, skąd widoczne są najwyższe góry Grzbietu Zachodniego Gór Bardzkich, czyli Kortunał i Słup.

    Niespodziewanie mogłem także ujrzeć wierzchołek wieży wyciągowej szybu dawnej kopalni węgla w Słupcu a obecnie wieży wspinaczkowej.

    Jeszcze rzut oka na Wschodni Grzbiet, gdzie m.in. Łaszczowa, Ostra Góra, Gajnik, Szeroka, Kłodzka Góra.

    I Śnieżnik.

    Goliniec widziany z drogi prowadzącej do Wojborza.

    Na koniec wojborski kościół na tle bardzkiej Kalwarii.

    W sumie około 10 km.

    


    
   



niedziela, 9 maja 2021

BARTNICA - TRÓJPAŃSKI KAMIEŃ - GÓRA ŚW. ANNY

 


     Ta wycieczka jest początkiem mojego nowego projektu pod nazwą Terra Glacensis, który - jak można się domyślić - dotyczy ziemi kłodzkiej, w granicach powiatu. Jednym z elementów tegoż, jest marsz przez tereny ziemi kłodzkiej, podzielony na etapy, w którym zaliczam wcześniej ustalone punkty na mapie. Są to najwyżej położone miejsca poszczególnych gmin/miast, które połączyłem ze sobą tworząc trasę. Tych miejsc jest tyle, ile jednostek administracyjnych, czyli 14 i dodałem do tego również skrajne punkty ziemi kłodzkiej, tak więc zrobiło się ich 18 a dodając istotny punkt początkowy oraz jeszcze dwa inne ważne miejsca to nawet 21. Ze względów logistycznych, moje poszczególne wycieczki są dłuższe niż zaplanowane odcinki, dlatego też będą one publikowane tradycyjnie w "Sudeckich Przechadzkach", natomiast połączone etapy "K21" znajdą się w zakładce "Terra Glacensis".


Szynobusem KD dotarłem do Bartnicy, gdzie wysiadłem na stacji znajdującej się administracyjnie właściwie w Świerkach. Przez chwilunię jeszcze pobyłem w Górach Sowich, ale przekraczając Bystrzycę znalazłem się w Górach Kamiennych. Obieram kierunek na Leszczyniec, który widać już z daleka a jest pierwszym ważnym miejscem wyprawy.

    Idąc polną drogą po północnej stronie Złotego Potoku, meandrującego po polach i łąkach, jestem w powiecie wałbrzyskim. Dopiero na Leszczyńcu wstąpię na ziemię kłodzką, ale już na drodze krajowej 381 widzę tego zapowiedź.

     Wylazłem na grzbiet graniczny i staję przed historycznym obiektem na trójstyku granic. Trójpański Kamień jest kamieniem granicznym ustawionym w 1732 roku w miejscu łączenia się dóbr trzech właścicieli tychże ziem. Dla mnie jest to symboliczne miejsce startu hybrydowego marszu dookoła ziemi kłodzkiej.

    Z Leszczyńca trudno jest o jakieś szersze krajobrazy, ale coś tam się zdarza. Na pierwszym planie pobliska Źródlana, natomiast horyzont zamyka Borowa w towarzystwie Kozła, Suchej, Jałowca i Jedlińca. 

    Ruszam na południe i ogólnie ten kierunek będzie głównym aż do Przełęczy Międzyleskiej. Za mną pierwszy punkt programu, następnym jest najwyższe miejsce Nowej Rudy, czyli Góra Wszystkich Świętych, lecz po drodze jeszcze kilka, ciekawych moim zdaniem, miejsc. Ażeby nie iść ciągle utartymi szlakami, schodzę od razu z Leszczyńca wschodnim stokiem, skąd widać więcej niż z grzbietu. Góry Sowie m.in. z Sowami i Grabiną.

    Schodząc, przechodzę obok zarośniętego wyrobiska dawnego kamieniołomu. Trudno przez chaszcze dostać się nad urwisko, aby co nieco zobaczyć i dodatkowo nie spaść.

    Docieram do Bartnicy, jej górnej części, po to, aby zobaczyć źródło Bystrzycy. Góry Suche zawdzięczają swą nazwę pewnej cesze, a mianowicie są ubogie w wodę, zatem każde źródło na ich terenie jest rarytasem. A do tego Bystrzyca to nie jakiś tam potok, ale poważna rzeka.

    To tutaj wypływa na powierzchnię woda, która płynie przez dolnośląskie miasta i wsie, by po 101 kilometrach, wpaść za Wrocławiem do Odry.

    Nad Bartnicą, a w zasadzie nad Wrześnikiem, znajdują się pola i łąki, którymi wiedzie dróżka a skąd są piękne widoki na Góry Sowie i Wzgórza Włodzickie. Oczywiście pierwsze skrzypce grają Sowy i Grabina.
 
     Jest również Włodzicka Góra, której jednak nie mam na swej zaplanowanej trasie. Musi mi wystarczyć jej profil z daleka.

    Ta miła widokowa dróżka zawiodła mnie do Granicznika (daw. Markgrund), gdzie znajdują się ruiny XIX-wiecznej kapliczki. Patrząc na nieliczne zabudowania Granicznika, aż trudno uwierzyć, że niegdyś w wiosce było około 40 domostw. 

    Budynek niszczeje i nic nie wskazuje, aby w przyszłości coś się zmieniło w tym temacie.

    Z Granicznika, przez lasek, nogi zawiodły mnie nad zalane wyrobisko nieczynnego kamieniołomu w Świerkach. Widoki stamtąd, dopełnione słonecznym blaskiem mówią, że warto było się tu znaleźć.

    Idąc obok jeszcze starszych wyrobisk kamieniołomu w stronę Dworków, zostałem zaatakowany przez psa w typie owczarka niemieckiego, który z pobliskiego gospodarstwa sunął w moją stronę niczym torpeda, nie bacząc na nawoływanie swego właściciela. Na szczęście kolejny raz przydatne były kije trekkingowe, które okazały się zaporą dla napastnika i obyło się bez jakichkolwiek obrażeń po obu stronach. Po oszczekaniu mnie pies wrócił na własne podwórko a ja kontynuowałem wycieczkę, docierając nad wieś Dworki. Po jej jednej stronie przygraniczna góra Głowy (daw. Hainkoppe).

    Po drugiej zaś Włodzicka Góra i Pisztyk. Ta pierwsza od tej strony taka do siebie niepodobna.

    W Dworkach wchodzę na asfalt przy mostku, pod którym przepływa Włodzica, rzeka będąca niejako granicą pomiędzy Górami Suchymi a Wzgórzami Włodzickimi.

    Droga biegnie jeszcze po stronie Suchych i niestety kilometr będę musiał podążać asfaltem, na szczęście ruch samochodowy jest tu minimalny. Z pewnością stan nawierzchni, pozostawiający wiele do życzenia, ma niebagatelne znaczenie dla kierowców, którzy chcą sobie skrócić drogę np. w Góry Stołowe. Zawieszenie płacze. Na końcu wioski a właściwie na początku następnej, droga ma swój punkt kulminacyjny i z tego miejsca można podziwiać dalsze krajobrazy.

    Najbardziej w oczy rzuca się najodleglejszy obiekt a jest nim Śnieżnik, jeszcze ze śnieżnym łupieżem na głowie.

    Zszedłszy z asfaltu na polną drogę, przeszedłem przez coś w rodzaju przełęczy i tym sposobem znalazłem się we Wzgórzach Włodzickich podchodząc pod Pardelówkę, drugi co do wysokości wierzchołek Włodzickich. Z zachodniego stoku widoczek m.in. na Waligórę, Turzynę, Jeleniec i Borową.

    A oto i zalesiony wierch Pardelówki, którego tym razem nie będę zdobywał, gdyż wiem, że nic istotnego tam nie ma, zatem ominę go bokiem.

    Z południowego stoku widoki równie sympatyczne, jest oczywiście Śnieżnik i jego masyw, ale także Sowie, Bardzkie, Złote i Bystrzyckie, nie pomijając najbliższych, zieloniutkich Włodzickich.

    Bytkowice, przysiółek Krajanowa i tu przydrożny krucyfiks. Wykonany z piaskowca, nie wiedzieć czemu pobielony jakiś czas temu.

    W Bytkowicach wchodzę na grzbiet i nagle świat wokół robi się niesamowity. Przestrzeń zachwyca. Po jednej stronie Bystrzyckie, Orlickie i Stołowe.

    Z drugiej strony Sowie.
 
    Przed sobą mam Czerwień, Sokoli Garb, Górę św. Anny i Krępiec a na horyzoncie Śnieżnik.

    Moja trasa dalej wiedzie przez Sokoli Garb. Z wycieczki sprzed siedmiu laty, w pamięci utkwiła mi rosnąca tutaj ekscentryczna brzoza. Jest ona tu nadal i ma się dobrze.

    Teraz czeka mnie zejście do Włodowic, które z tej perspektywy obserwuję po raz pierwszy i jest to piękna perspektywa. Widać stąd południowy kraniec Gór Suchych z Gajem, Wzgórza Ścinawskie ze Ścinawką, Góry Stołowe i Góry Orlickie z Wielką i Małą Desztną oraz Orlicą.

    We Włodowicach muszę przejść na drugą stronę Włodzicy i czynię to przy kościele św. Piotra Kanizjusza. Jeszcze kilka chwil wcześniej obserwowałem wąską nitkę początkowych metrów tej rzeki a teraz już przechodzę nad nią ledwie kilka kilometrów od ujścia do Ścinawki.

    Po chwili wspinaczka na Krępiec z przecięciem linii kolejowej pod wiaduktem. 

    Pomiędzy Krępcem a Góra św. Anny jest przełęcz, gdzie znajduje się kościół św.Anny. Pamiętam, że jeszcze kiedyś przy murze go okalającym, rosły drzewa.

    I wreszcie szczyt góry zwieńczony wieżą widokową. Zbudowana w 1911 roku, ponownie udostępniona turystom w 2014, po mrocznym okresie bycia wieżą przekaźnikową.

    Na szczęście teraz wieża robi to, do czego jest przeznaczona, czyli pokazuje spragnionym doznań estetycznych turystom, okoliczne, jak i dalsze krajobrazy. Góry Stołowe z ich znakiem rozpoznawczym.

    Pobliski Krępiec, za nim po prawej widoczna Wysoka w Górach Suchych a w oddali Ruprechtický Špičák, Turzyna i Jeleniec.

    Góry Sowie: Sokół, Mała i Wielka Sowa, Grabina, Rymarz, Słoneczna, Kalenica, Popielak.

    Góry Bardzkie i Masyw Śnieżnika a na pierwszym planie Góra Wszystkich Świętych z wieżą widokową.

    Ta ostatnia będzie następnym punktem programu, ale dopiero podczas kolejnego etapu.

    Na ten raz wystarczy kilometrów, więc schodzę do Nowej Rudy na pociąg. To była jedna z niewielu wycieczek, na której nie musiałem robić pętli.

    W sumie ok. 21 km.