sobota, 31 grudnia 2016

SYLWESTER Z POŚNĄ




   Zima to nie jest mój ulubiony sezon, w moim rankingu pór roku znajduje się tuż za podium 😅. Późno dnieje, wcześnie zmierzcha, szaro, biało, buro i ponuro. Cóż zrobić, "sorry, mamy taki klimat, no niestety..." i trzeba się z tym pogodzić. Owszem, biała kołderka w górach, która otula drzewa, stoki i szczyty wygląda nieraz bajecznie, ale chodzenie po tym to już jednak inna bajka. Tak czy owak jak się nie ma co się lubi... to muszę połazić i w takich warunkach, choć robię to rzadko.
   W Sylwestra coś mnie wzięło i zachciało mi się górskiego spaceru, toteż szybko przejrzałem mapę i postanowiłem zaliczyć Wodospady Pośny. Chyba mam słabość do wodospadów.
   Szosa Stu Zakrętów wije się od Radkowa do Kudowy-Zdroju a już przy pierwszej agrafce jest parking i dobre miejsce na start.

    Niebieskim szlakiem można stąd dojść na Szczeliniec Wielki w półtorej godziny, ale jest tu jeszcze krótki zielony łącznik, którym zabieram się nad wodospady.

   Po czterystu metrach jestem na miejscu. Dziwi mnie trochę zaparkowany samochód w tym miejscu, ale jest to pojazd pracownika wodociągów, bo obok wodospadów znajduje się ujęcie wody pitnej.

    Sama Pośna dość leniwie spływa z góry, dlatego też kaskady nie są zbytnio widowiskowe, ot strużka wody spadająca coraz to niżej.

    Na starych niemieckich fotografiach można zobaczyć jak niegdyś wyglądały te wodospady i widać, że jednak ilość wody ma znaczenie. Była ona spiętrzana, następnie uwalniano jej spore ilości, które później efektownie spływały po progach skalnych i jeszcze kasowano opłatę za przyjemność oglądania tego spektaklu.

    Pod drogą, z której dobrze jest obserwować wodospady, znajduje się przepust, którędy dalej spływa Pośna.

    Poniżej drogi kolejne progi skalne, przez które płynie rzeka a przy schodach otwór po skarbonce, do której wrzucano datki w latach świetności. Jeszcze niżej pozostałości fontanny (misa), będącej także niegdyś atrakcją.

    Z dołu, wzdłuż Pośny, idzie od zalewu w Radkowie szlak żółty. Dalej zabieram się z nim pod górę. Z wysokości widać ujęcie wody.

    Pnąc się coraz wyżej szlak prowadzi blisko potoku zasilającego Pośnę, który także pokonuje sporą różnicę wzniesień i ma na swojej drodze skałki do ominięcia.

   Jedna rzecz wydała mi się interesująca. Otóż spływająca woda przeciska się między skałami i nagle wpada do dziury. Po prostu znika.

   Otwór nie jest duży, ale słychać jak woda się w nim kotłuje.

    Próbuję zajrzeć do środka, lecz unoszące się opary utrudniają widoczność. Spadek wody jest znaczny, co słychać, tak więc mamy do czynienia z podskalnym wodospadzikiem.

    A tuż obok lód z roślinką tworzą kompozycję upiększającą nieco ten ponury krajobraz.

    Ten sam lód czasami jednak pojawia się w nieodpowiednim miejscu, sprawiając pewną niedogodność w przemieszczaniu się. To właśnie jest zima.

    Trochę wyżej znajdują się charakterystyczne dla Gór Stołowych bloki skalne.

    Przy ścieżce stoi skała mogąca robić za wiatę, bo prawie z daszkiem.

    Pod nią, na ścianie, wyryty napis z rodzaju tych pamiątkowych, ale dawno temu. Jakiś warszawiak pozostawił ślad 1 lutego, jak mniemam, 1947 roku.

    Jeszcze wyżej napotykam ruiny zabudowań. Są to pozostałości dawnego przysiółka Karłówek. Trudno sobie dziś wyobrazić jak dawniej mieszkali tu ludzie.

   Tuż za ruinami jest Droga nad Urwiskiem, przy której stoi drogowskaz. Tu kończę mozolną wspinaczkę i ową drogą ze szlakiem niebieskim pędzę na południe.

    Droga robi sporo wywijasów i przechodzi nad Wrotami Pośny. Wchodzę na występ skalny, aby z wysokości przypatrzeć się temu miejscu.

    Gdzieś tam w dole płynie Pośna.

    Na jednym z kolejnych zakoli niebieski skręca i przeprowadza przez te wrota. Z góry natomiast, od Karłowa schodzi czerwony, którego się przytrzymuję, gdyż chcę udać się w jeszcze jedno ciekawe miejsce. Ale tu wrócę.

   Ciągle Drogą nad Urwiskiem idę w stronę pewnego punktu widokowego i bacznie się rozglądam, by nie przeoczyć zejścia ze szlaku. Wiem z map, że powinien tkwić przy drodze stary kamienny drogowskaz. Niestety nic takiego nie stało, na szczęście na drzewie ktoś zaznaczył miejsce odbicia ze szlaku.

   Kilka kroków dalej leżał sobie przewrócony słupek. Odmiotłem z niego śnieg i ukazał się napis: Magdalenens Lust. To ten drogowskaz, którego się spodziewałem, ale miał stać nie leżeć.

    Niezbyt wyraźną ścieżką udawałem się w stronę urwiska, mijając po drodze kilka skałek.

    Wreszcie dotarłem na taras widokowy o wdzięcznej nazwie Ochota Magdaleńska. Właściwie to można było też przetłumaczyć inaczej, ale mogłoby być trochę perwersyjnie.

    Widoki cokolwiek przyjemne. W dole Radków a na horyzoncie Góry Sowie i Bardzkie.

     W Sowich można wyróżnić Grabinę, Rymarza, Słoneczną i Kalenicę.

    Na lewo zalew w Radkowie i Góry Suche oraz Mała i Wielka Sowa.

    Po prawej góra Mnich.

   Pora wracać. Tą samą drogą wróciłem do szlaku a potem do rozdroża przy Wrotach Pośny. Dalej puściłem się w dół niebieskim wraz z przymarzającą, słabowitą Pośną.

    Rok 2016 był ubogi w opady a zima skąpiła śniegu, dlatego też wiele źródeł zanikło a z pozostałych wybija mniejsza ilość wody, co przekłada się na mniejszy jej zasób w korytach i smutny widok rachitycznych nurtów. I właśnie wzdłuż wątłej rzeki biegnie dalej szlak niebieski przechodząc przez Wrota Pośny. Nad głową widzę występ skalny, z którego kilka chwil wcześniej obserwowałem okolicę.

    Po lewej skały, po prawej skały a między nimi Pośna płynie. Wydaje mi się, że właśnie nazwa wrót pochodzi od tego miejsca, gdzie rzeka przepływa przez przesmyk wydrążony w ciągu skał stojących na jej drodze.

    Jakże piękniej by było, gdyby prąd wody był żwawszy i spływała ona wdzięcznie po wszechobecnych tu skałkach.

    Po drodze, na jednej ze skał jest "pieczątka" przedwojennego leśnictwa.

    Z każdym metrem Pośna oddala się od szlaku płynąc doliną a ścieżka ze szlakiem trawersuje zbocze tej doliny schodząc w stronę parkingu. Po drodze jeszcze kamienna ławeczka, ale nie siadam, co by wilka nie złapać.

    Może gdyby świeciło słoneczko to nadałoby to tej smutnej scenerii jakiejś energii a tak jest tylko szarość. Oj czekam na wiosnę.

   Kończę sylwestrową przechadzkę żegnając w ten sposób 2016 rok i mając nadzieję na bogaty w wypady 2017, oczywiście w idealnych warunkach atmosferycznych.

 



sobota, 22 października 2016

NÝZNEROVSKÉ VODOPÁDY I INNE ATRAKCJE




   I znowu w Bielicach. Jak miło. Tym razem jednak nie zatrzymałem się na końcu wioski i świata, ale na parkingu przy kościele św. św. Wincentego i Walentego.

    Ta wycieczka będzie się wszakże odbywać w większości po czeskiej stronie, toteż muszę skierować się na wschód, w kierunku granicy. Aby tam dotrzeć powinienem przekroczyć Białą Lądecką a robię to mostkiem nad nią na drodze wiodącej do Chatki Trapera.

   Droga ta prowadzi wzdłuż bezimiennego potoku płynącego doliną zwaną Baranim Wąwozem.

   Biegnie tędy także szlak Havla, będący częścią Szlaku Kurierów Solidarności w Górach Złotych.

    Nieco wyżej wspomniana Chatka Trapera czyli gospodarstwo agroturystyczne w pięknej okolicy.

    Mnie najbardziej zainteresowała i zastanowiła instalacja czy też rzeźba na podwórzu. Za nic nie mogę się połapać co ona przedstawia.

    Kawałek wyżej droga wchodzi do lasu i wije się niczym wąż a spowodowane jest to pochyleniem stoku. Po prostu zawijasami jest łagodniej, chociaż dłużej.

    A ponieważ mnie to "dłużej" nie interesowało, to znalazłem stromy skrót oszczędzający blisko kilometr. Oczywiście kosztem zmęczenia.

    I tak dotarłem do granicy państwa na przełęczy Sedlo Peklo, pomiędzy Kowadłem a Łupkową.

    Przebiegają tędy szlaki biegnące grzbietem granicznym (żółty i zielony) jak również rozpoczyna zejście na stronę czeską niebieski łącznik.

    Zabieram się niebieskim w dół i po chwili jestem przy źródełku Peklo. Rzecz jasna, jak to w Czechach, na źródełku wybudowana jest murowana studzienka.

    Sam źródło wybija jednak nieco wyżej, co da się zauważyć schodząc lub podchodząc szlakiem.

    Uczepiony niebieskiego dalej schodzę w doły, ale coraz bardziej z górki na pazurki. Po drodze z rzadka widoki, więc tym bardziej warte odnotowania. Sokolí vrch i Studniční vrch.

    Z czasem ścieżka dochodzi do bystrego potoku, wzdłuż którego dalej prowadzi.

    A miejscami trzeba ów potok przekroczyć narażając się na zmoczenie kończyn dolnych.

   Kresem niebieskiego szlaku łącznikowego jest asfaltowa droga z rozcestníkem Pod Chlumem. Chlum to pobliski wierzchołek (776 m n.p.m.).

    Kolorowy jesienny krajobraz urozmaica i łagodzi niedogodność marszu po bitumicznej nawierzchni. Wraz ze szlakiem zielonym i nurtem Stříbrného potoka pędzę w stronę głównej atrakcji dnia.

    I wreszcie docieram nad wodospady. Pierwsze kaskady można wypatrzyć opodal drogi, podchodząc bliżej koryta.

    Vodopády Stříbrného potoka czy też Nýznerovské vodopády to pomnik przyrody, na który składają się trzy progi skalne. Na odcinku około stu metrów woda pokonuję różnicę poziomu 14 metrów płynąc wąwozem. Pierwszy stopień już minąłem, miał on niecałe dwa metry wysokości. Za nim widać jak woda wpada do gardzieli.

   Drugi, główny wodospad ma około trzech metrów i można go zobaczyć ze znacznej    wysokości.

    Naturalnie można zejść bliżej niego w czym przydatne mogą być schody.

    Oprócz wodospadu uwagę przykuwa jakaś postać siedząca pod skałą przy kaskadzie.

    Przypuszczam, iż jest to opiekun i władca zbiorników wodnych czyli słowiański demon wodnik.

    Ostatni wodospad jest dwustopniowy, znajduje się on blisko wylotu z wąwozu a każdy z progów ma około dwóch metrów. Niestety tam się nie zapuszczam, jedynie z wysokości mogę próbować coś dojrzeć z marnym skutkiem zresztą.

    Przy wodospadach znajduje się wiata, która powstała chyba w 2000 roku, gdyż napis na niej głosi: U VODOPÁDŮ - 2000. Jakaś logika w moim rozumowaniu jest.

    Za wąwozem, do Stříbrného potoka wpada Bučínský potok, nad którym znajduje się efektownie wyglądający mostek, będący częstym motywem w sieci w kontekście opisu Wodospadów Srebrnego Potoku.

   A z mostu widać jak to Bučínský wpada do Stříbrného.

    Właśnie przy mostku jest kolejny rozcestník, gdzie kończy swój bieg zielony szlak, ja natomiast przesiadam się na niebieski idący z Nýznerova i włażę po stromiźnie do drogi, która później prowadzi doliną Bučinského potoka.

    Aplikacja, którą mam w smartfonie (mapy.cz) trochę przekłamuje stan faktyczny, gdyż szlak nie prowadzi cały czas drogą po lewej stronie potoku (idąc pod górę), lecz już na  początku przekracza go i wiedzie trawiastą dróżką po prawej. Tym sposobem jest się bliżej rzeczki, która bywa malownicza.

    I tak jednak w końcu ścieżka dobija do drogi i dalej już po szerokości.

    Szlak i potok opuszczam na polanie Na skládce, gdzie rozcestník Bučínský potok informuje o kierunku szlaków.

     W dalszą podróż odbijam na zachód i drogą trawersującą Stříbrný vrch od prawej okrążam górę. Niespodziankę stanowią ładne okoliczne widoczki: Kowadło w jesiennej krasie.

    Po przeciwnej stronie wzniesienie (838 m n.p.m.) z Sokolimi Skałami, na którym za chwilę będę.

   Na ostatnim ostrym wirażu zostawiam na moment drogę i podchodzę na wierzchołek. Z niego widok na Stříbrný vrch i dolinę Srebrnego Potoku (Stříbrné údolí).

    Na południowym stoku znajdują się dwie wysokie baszty - Sokolí skály. Wejście na wyższą może nie jest zbyt trudne, ale dość niebezpieczne. W zamian za ryzyko oferuje wrażenia.

    Majestat gór wzbudza podziw. Po drugiej stronie doliny grzbiet graniczny Gór Złotych ze Smrkem.

    Po lewej sąsiednia sokola skała.

   Przechodząc pomiędzy nimi zauważam, iż są ze sobą połączone naturalnym mostkiem.

    Spod niższej podobne widoki.

    Wróciwszy do drogi na ostrym łuku tam, gdzie ją opuściłem, schodziłem nią do doliny, którą przebiega szlak zielony i płynie sobie Stříbrný potok. Tu droga jest asfaltowa i znajduje się przy niej schron turystyczny.

    Niestety pomieszczenie jest zamknięte natomiast w razie niesprzyjających warunków atmosferycznych można schronić się w loggii, gdzie są ławy, kominek, zapas drewna a także rolety mogące osłonić pomieszczenie. Ekskluzywnie, nie ma co.

    Przed budynkiem jest miejsce na ognisko. Kiedy tu byłem jeszcze się dymiło, znaczy, że ktoś tu dziś był.

    W zamkniętej części obiektu mieści się ponoć jedenaście łóżek, ale klucze trzyma leśnictwo. Pobyt płatny.

   Po drugiej stronie drogi jest dostęp do wody, płynie tu Srebrny Potok, na którym umieszczona jest drewniana rynna. Kilkadziesiąt metrów niżej, w lesie, znajduje się latryna. Zatem jest pełne zaplecze sanitarne. Na bogato.

    Idąc dalej asfaltem z biegiem potoku, mijam Sokolí skály od dołu. Wysokie to.

    Jesienny koloryt próbuje odwrócić moją uwagę od nawierzchni, którą wędruję. Chyba powinienem udać się do psychologa, bo już sam widok asfaltu w górach mnie męczy. Przecinka na stoku Klínového vrchu na pewno zwraca na siebie uwagę.

    Na rozdrożu Stříbrné údolí opuszczam szlak zielony, ale nie asfalt. Skończyło się schodzenie, dalej jest podejście krętym szlakiem rowerowym.

    Bitumin kończy się na zakolu drogi, niedaleko której stoi ukryty domek myśliwski. Dalej nawierzchnia jest szutrowa.

   Pod Kovadlinou to następne rozdroże na mej trasie. W linii prostej pod górę na szczyt Kowadła jest jakieś 400 metrów, ale to cholernie strome metry. Poza tym Kowadło mnie w tej wędrówce nie interesuje.

   Idąc prosto, ponownie zameldowałem się przy źródle Peklo. To znak, że wracam już do Bielic.

    Na rozcestníku przymocowana jest skrzynka zawierająca "księgę pamiątkową".

   Sam się do niej nie wpisałem, gdyż urządzenie piszące dołączone do zeszytu niestety nie działało a ja swojego przy sobie nie posiadałem. Jednak przejrzałem kilka wpisów i zdumiało mnie to, z jakich zakątków świata przebywali tu turyści. Macedonia, Włochy, Łotwa - to tylko niektóre z nich.

    Sedlo Peklo oznaczało, że już wracam do kraju. Od Doliny Srebrnego Potoku do tej przełęczy jest dwieście metrów różnicy poziomu.

    Teraz już z górki, Baranim Wąwozem wzdłuż potoczku.

   Zaglądam jeszcze do kościoła, na którym widnieje pamiątkowa tablica poświęcona rzeźbiarzowi Michałowi Klahrowi.

   Jest także tablica upamiętniająca konspiracyjne spotkania działaczy opozycyjnych PRL-u i Czechosłowacji.

   Wnętrze kościółka skromne, ale klimatyczne.

   Żegnam się z Bielicami i okolicą, ale jeszcze tu wrócę. Wabią jak syreny żeglarza, na szczęście nie pożerają ciała.