niedziela, 20 września 2020

SZPICZAK 2020

 


      Od bodaj dekady, rokrocznie w marcu, miałem w zwyczaju wyruszać na wycieczkę w poszukiwaniu oznak wiosny. Moim celem zawsze był Ruprechtický Špičák, głównie ze względu na wieżę widokową, skąd mogłem obserwować ogromne przestrzenie wokół siebie. Tego roku jednak tak się nie stało, ponieważ turystyka piesza w tym okresie została mocno ograniczona a wejście do lasu wręcz zabronione. Nie chcąc uprawiać partyzantki odpuściłem i przeczekałem ten czas. Wróciwszy później na łono natury już nie myślałem o Szpiczaku a o innych, bardziej nieznanych mi miejscach w górach. Aż do września, kiedy pomyślałem sobie, że skoro nie powitałem oficjalnie tegorocznej wiosny, to chociaż pożegnam lato. Na Szpiczaku się rozumie.
     Krótki trip po okolicy rozpocząłem na krańcach Łomnicy w dawnym przysiółku Radosna. O godzinie dziesiątej miejsce parkingowe było już dobrze nabite, ale sporo tu grzybiarzy. Mnie zbieractwo nie interesuje więc plecak na garba, kijki w dłoń i podchodzę doliną ze szlakiem rowerowym.

    Osiągam grzbiet graniczny pod Javorovým vrchem, skąd rozchodzą się szlaki. Przy niebieskim, wchodzącym łagodniej na ten wierch od czeskiej strony, znajduje się symboliczny grób Iva Hradeckého. Kim ów był, niestety nie wiem.

    Wierzchołek Javorového vrchu jest po czeskiej stronie, ale nie ma tam nic ciekawego i jest mocno zarośnięty. W polskich mapach i wielu publikacjach stosuje się wobec niego nazwę Płoniec, co jest błędne, ponieważ Płoniec jest następną górą na granicznym szlaku.

    To Široký vrch jest Płońcem, ponieważ tak go nazwano po wojnie i ogłoszono to w Monitorze Polskim z 1949 roku. Pod pozycją 351 znajduje się Plautzen Berg z wysokością 842 m i został przemianowany własnie na Płoniec. Poprzednia góra, czyli Javorový vrch, przez Niemców pokazana w mapach jako dwuwierzchołkowa, nazywana była Spalten Berg i polskiej nazwy nie posiada.

    Za to Płoniec posiada walor widokowy, może niezbyt rozległy, ale zawsze to coś; Waligóra, Klin, Turzyna.

    Następna górka to już cel tek krótkiej wycieczki. 

    Na pierwszy rzut oka nie widać nikogo na wieży ani na wierzchołku, ale nie ma się co na zapas podniecać. Pogoda jest ładna, więc nie ma bata, by kogoś na tę górkę nie zawiodło.

    No i miałem rację, na górze nie byłem sam. Na szczęście dysponując wolnym czasem i nie spiesząc się nigdzie, mogłem usiąść na ławce i cierpliwie czekać, aż ci na szczycie nasycą się pięknymi widokami do woli. Tymczasem obserwowałem muchę na słupku geodezyjnym, która broniła tego nagrzanego od słońca terytorium, przed inną dolatującą co chwilę do niej, celem zagarnięcia siłą tej atrakcyjnej posiadłości. Fascynujące.

    I wreszcie nadszedł czas, kiedy platformę widokową na wieży miałem tylko dla siebie. Widoczność świetna, choć do ideału jeszcze trochę brakuje. Wszystko, co się pojawia wokół na horyzoncie, ale także w bliższej okolicy, wielokrotnie opisywałem w swoich relacjach z wizyty na Szpiczaku. Ale co mi tam. Na wschodzie "radosna" dolina pomiędzy Dzikimi Turniami a Kościelcem i Płońcem, jest Jeleniec i Gomólnik Mały, widać kawałek Głuszycy i na końcu Sowie z Włodarzem, Małą i Wielką Sową a także jeszcze dalej zaplątana w chmury Ślęża.

    Przecudnej urody osiedle w Głuszycy.

    Bardziej na południe Płoniec (Široký vrch), widoczne są też m.in. Włodzicka Góra, Kalenica, Żmij, Popielak, Szeroka, Malinowa, Gołębia.

    Hen na horyzoncie widać Śnieżnik a bliżej trochę Stołowych.

    Ruprechtice.

    Suchy kwartecik: Włostowa, Kostrzyna, Suchawa, Waligóra.

    Karki i Mieroszów w dole.

    Naładowany zacnymi obrazami ruszyłem w dalszą drogę, na pobliski Granicznik. Kiedy tu ostatni raz byłem, roślinność zdawała się być niższa. Ale Szpiczaka jeszcze widać z wierchu.

     Będąc na Graniczniku, najczęściej dalsza droga wiodła przez Dzikie Turnie szczytami. Tym razem postanowiłem przejść trawersem po północnym stoku. Wąska ścieżka poszerzała się z dystansem, aż stała się nagle szeroką leśną drogą, z której chwilami można ujrzeć coś w oddali; Waligóra i Klin.

    Gomólnik, Turzyna, Jeleniec, Warzecha.

    Powód, dla którego poszedłem akurat tą drogą, napotkałem w dalszej trasie. To skałki, których nigdy nie widziałem, choć przez Dzikie Turnie przechodziłem wiele razy. Zawsze mnie intrygowało skąd ten cały grzbiet wziął swoją nazwę i nawet kiedyś ktoś zasugerował w komentarzu pod którymś moim postem, że te turnie (zaznaczając, iż wyglądem jednak daleko im do turni) znajdują się na północnym stoku. Więc oto i jestem przy nich. 

    Oczywiście skały te nie posiadają i nigdy nie posiadały żadnej oficjalnej nazwy (nawet za Niemca). Być może okoliczni jakoś na nie mówili, ale trudno to stwierdzić. Ktoś natomiast, na pewno nazwał ten kilkuwierzchołkowy grzbiet Dzikimi Turniami, możliwe że zasłyszaną nazwą lub owe skałki przywiodły mu na myśl znane już sobie podobne. Tak czy owak to są jedyne skały w tej okolicy.

    Ponieważ skałki zobaczone, postanowiłem jednak wdrapać się na wierch ostatniego z wierzchołków, na którym pamiętałem, z dawnych wycieczek, ambonę z możliwościami widokowymi. Stoi ona nadal i ma się świetnie.

    Za to walor widokowy jest o wiele potężniejszy niźli go pamiętam sprzed kilku lat. Ewidentnie sporo tu wycięto, ale za to widać Włodarza, Małą i Wielką Sowę a także Ostoję i Raroga. Bardzo rzuciło mi się w oczy, w ciągu kilku ostatnich lat, że coraz więcej jest wycinek, drogi rozorane, ogólnie w lasach robi się syf a wędrówka nimi miast sprawiać przyjemność, staje się torem przeszkód.

    I zejście już do Radosnej z widokiem na Javorový vrch i Płoniec (Široký vrch).

    8 km.





niedziela, 23 sierpnia 2020

FEISTŮV KOPEC

 


              
             Czas na Pogórze Orlickie. Tereny na południe od drogi krajowej nr 8 są mi mniej znane, nie wiedziałem czego się spodziewać, zatem wyruszyłem z wielką nadzieją na miłe wrażenia i z lekkim niepokojem wędrówki w nieznane.
        Punktem wyjścia stał się Lewin Kłodzki, wieś z Rynkiem (Plac Tadeusza Kościuszki), gdyż przed 1945 rokiem posiadała ona prawa miejskie. Nie rozczulam się jednak nad centralnym placem, gdzie znajduje się Pomnik Bohaterów, tylko od razu pędzę na szlak. Konkretnie czarny.

    Kierunek południowy obieram na ulicy Nad Potokiem.

    A tym potokiem jest Klikawa, wpadająca tuż za granicą w Czechach do Metuje.

    Kawałek wyżej, na potoku, znajduje się zalew, choć właściwie są to trzy zbiorniki. Jest to miejsce rekreacyjne.

    Jest tu restauracja, domki wypoczynkowe, kąpielisko. Pomimo okresu wakacyjnego, nie widzę tutaj większego ruchu, ledwie kilkoro spacerowiczów. Na horyzoncie wystaje góra Szubieniczna.

    Lasek Miejski to nazwa ulicy biegnącej z Lewina w kierunku Kotła, ale również obszaru, który można by nazwać przysiółkiem. Znajduje się tutaj barokowa kaplica św. Jana Nepomucena. Ponadto przy drodze mieści się Ośrodek Wypoczynkowy "Maria".

    Zaraz za kaplicą szlak czarny skręca w krzaki a konkretnie na Kalwarię, którą można obejść, jak również zwiedzić w całości zakosami, stacja po stacji.

    Droga krzyżowa pochodzi z 1894 roku a ufundował ją z własnych pieniędzy pustelnik Benedikt Seidel, będący strażnikiem pobliskiej kaplicy. Ta i inne ciekawe historie opisane są na tablicy przed wejściem na Kalwarię.

    Następnym, wartym odnotowania miejscem na trasie jest rozdroże, gdzie zbiegają się szlaki. Jest stąd dobry punkt obserwacyjny na okolicę. 

    Pogoda nie pozwala cieszyć się zbyt dalekimi obserwacjami, więc dobrze dostrzegalna jest tylko bliska okolica, głównie Wzgórza Lewińskie. 

    Bardziej na zachód - Taszowskie Górki.

    Kolejnym przystankiem jest kaplica w Jerzykowicach Małych, powstała prawdopodobnie w II połowie XVIII wieku. 

    Głównym motywem dewocyjnym wewnątrz budowli jest Pieta. Kaplica została odnowiona w 2005 roku.

     Samą wioskę szlak czarny tylko muska, bo ucieka na samym początku od razu pod górę, w stronę granicy. A znad Jerzykowic Małych widoczek nielichy na Góry Stołowe i Wzgórza Lewińskie.

    Po przeciwnej stronie pobliska góra Pańszczyca.

    Dalszy marsz do granicy prowadzi już tylko lasem, gdzie ktoś, być może w euforii spowodowanej pobytem na łonie przyrody, ułożył kamienne equilibrio.

    Rozdroże przy samej granicy, oznajmia swoimi drogowskazami, że tutaj należy przekroczyć rubież, chcąc znaleźć się na czeskim kopcu.

    Po kilkuset metrach deptania czeskiej ziemi, staję przed imponującej wysokości wieżą widokową. Naturalnie nie jestem tu sam, co chwilę jakieś grupki dochodzą na szczyt.

    Rozhledna Feistův kopec ma 30 metrów wysokości, co na tle innych wież w Sudetach, brzmi okazale. Więcej informacji o tej konstrukcji mieści się na tablicy obok.

    Przy wieży, pomiędzy ławkami, znajduje się drewniana rzeźba króla podziemnych skrzatów Gór Orlickich (král permoníků). Jego charakterystycznym znakiem rozpoznawczym jest złota korona (tutaj srebrna) osadzona na niskiej czapce z pomponem oraz magiczny srebrny młotek na złotej rękojeści a także kapcie z pomponem.

    Przed wejściem na schody trzeba zmierzyć się z bramką, podobną do tych, które zainstalowane są przed wejściem na stadion. Chodzi o automatyczną kontrolę ilości ludzi na platformie, oczywiście ze względów bezpieczeństwa.

    Z platformy widoki należyte, po wschodniej stronie widać zachęcającą górkę oddaloną ledwie o kilometr. To Pańska Góra (Panský kopec), leżąca na trasie granicznego szlaku. Za nią Hraničný les a jeszcze dalej Graniczna.

    Na południu Ostružník, Vrchmezí, czyli Orlica i Polomský kopec, wszystko oczywiście w Górach Orlickich.

    Zachodni stok Feistově kopci, to stok narciarski. Kawałek dalej jest piękny zielony areał, to przygraniczne tereny w okolicy Kościelnej Góry, gdzie jeszcze podczas tej wycieczki się zjawię.

    I widok północny ze Skalniakiem w tle.

    I rozhledna z innej perspektywy, schodząc do Olešnice v Orlických horách.

    Kostel sv. Maří Magdalény ogarniam tylko przelotnie, choć żałuję trochę, że nie zajrzałem na przykościelny cmentarz, bo one zawsze wiele mówią o lokalnej historii.

    Szlak przecina raz asfaltową drogę, by niżej na nią trafić i biec tak aż do granicy. Wypatrzywszy odbijającą dróżkę w las skręciłem w nią i idąc oczekiwałem co się wydarzy. Dotarłem spokojnie do jakiegoś domku w lesie, zamkniętego jednak na cztery spusty.

    I tu niestety nastąpił rozdźwięk z mapą, dalej żadnej ścieżki nie było, tylko chaszcze. Nie powstrzymało mnie to jednak od parcia pod górę we wcześniej zaplanowane miejsce. I dopiąłem swego. Wylazłem na bezleśną wierzchowinę, skąd mogłem nacieszyć wzrok sielskim krajobrazem. Najbliżej wzniesienie Stenka a na horyzoncie dominuje Orlica.

    Idąc wzdłuż granicy okazało się, że jestem na górze Panský vrch (637 m n.p.m.), skąd podziwiam pobliskie wzgórza.

    Po polskiej stronie znajduje się wierzchołek tejże góry i nosi on nazwę Kościelna Góra (542 m n.p.m.).

    I jeszcze widok na Feistův kopec.

    Dawne turystyczne przejście graniczne Taszów/Olešnice v Orlických horách. Tutaj warto sobie usiąść, wyciągnąć prowiant z plecaka i cieszyć się chwilą.

    Odchodząc od granicy, za czterysta metrów byłem na jedynej drodze dojazdowej do Taszowa, wioski mającej obecnie charakter letniska dla osób chcących się zaszyć przed światem, ceniących sobie ciszę i spokój. Przy drodze krucyfiks z pozdrowieniem na cokole w czterech językach.

    Kawałek dalej kolejny krzyż, ten bez figury ukrzyżowanego, z ozdobnym cokołem ze św. Antonim z dzieciątkiem.

    Wędrówka Wzgórzami Lewińskimi to wspaniałe przeżycie; piękne łąki, przestrzenie, widoki. Właśnie spacer w takiej scenografii u takiego łazigórka jak ja, wyzwala uwalnianie się endorfin. Na wschodniej stronie m.in. Grodziec z Grodczynem i Gomoła.

    Przed twarzą Taszowskie Górki.

    Za plecami Góry Orlickie z Orlicą.

    I kolejny świątek przy szlaku, tym razem sam cokół z reliefami na licach. 

    I znów przemarsz łąkami a pod stopami można dostrzec czasem jakaś ciekawą roślinkę. Dziewięćsił bezłodygowy.

    Graniczna góra Borowa (701 m n.p.m.) widziana ze szlaku na Taszowskich Górkach.

    A z Taszowskich Górek schodzenie już do Lewina. Najpierw jednak mijanie górą Krzyżanowa. Ciekawa sprawa jest z nazwą wsi, gdyż przed II wojną światowa nazywała się Kreuzdorf, natomiast w XIX wiecznych mapach widnieje nazwa o korzeniach słowiańskich a mianowicie Krzischnei.

    Jeszcze widok na Szubieniczną.

    I w końcu Lewin Kłodzki.

    W sumie pokonanych 12,5 km.