poniedziałek, 23 czerwca 2025

HALA IZERSKA

 



    Kiedy rano obudził mnie dźwięk kropel deszczu uderzających o parapet, nie byłem uradowany, ale zgodnie z prognozami tak miało być. Deszcz miał padać jeszcze przez jakiś czas, potem powinno się przejaśnić a w godzinach popołudniowych można było spodziewać się burz. Jednak patrząc w niebo trudno było o optymizm, gdyż ciemne, ciężkie obłoki zrzucały wodę z dużą intensywnością i odnosiło się wrażenie, że zaniosło się na dobre. I w końcu dość niespodziewanie, lecz zgodnie z zapowiedziami, rzeczywiście chmury zaczęły ustępować, co było sygnałem, że to już.
   Cel jest jasny: Hala Izerska, a że to kawałek od Świeradowa i przez deszcz zrobiło się późno, wolałem pominąć etap wspinania na Stóg, oszczędzając czas i siły, ale nie pieniądze.

    Jest pochmurnie i wietrznie, na szczęście już nie pada. Poniedziałek po długim weekendzie przynosi luz. Niewiele osób trafiło na Stóg wraz ze mną a w tym gronie sporo obcokrajowców. Do schroniska nawet nie zaglądam, bo nie mam po co, dopiero zaczynam wycieczkę.

    Na początek upajam się widokiem, głównie na Grzbiet Kamieniecki, a niewiele będzie tego typu okazji podczas tej wędrówki.

    Schronisko to jeszcze nie szczyt, więc podchodzę wyżej wraz z trzema szlakami. Jest maszt, ale to także jeszcze nie top.

    A oto najwyższa okolica na Stogu (daw. Heufuder - 1108 m n.p.m.) i tu nie ma żadnej o tym informacji. Szkoda.
 
    Na przełęczy Łącznik odczepia się czerwony GSS, który wiedzie dalej Wysokim Grzbietem blisko wierzchołków, lub poprzez nie, do Szklarskiej Poręby. Mój plan jest inny, choć ta czerwona wersja jest bardzo kusząca.

    Postanowiłem iść żółtym, który na następnym rozdrożu rozdziela się z zielonym i jestem chyba jedyną osobą, która tak wybrała, bo jak zauważyłem, inni woleli iść zielonym, pewnie na Smrka.

    Dalekich widoków raczej się nie spodziewam, dlatego staram się wyłapywać chociaż okoliczne skrawki górskie wystające między gęsto rosnącymi drzewami. Tutaj Jizera z "rogami".

    Jest z górki, ale nie tak gładko, jak może się wydawać. Szlak idzie przez torfowisko Śnieżne Jamy, będące obszarem źródliskowym rzeki Izery. I daje się to odczuć, szczególnie po deszczu, gdyż ścieżka wypełniona jest błotem i strużkami spływającej wody, więc trzeba się trochę nagimnastykować, aby ominąć co niektóre miejsca i nie wywinąć salta.

    Dobijając do Drogi Granicznej szlak wyrównuje profil i dalej już jest w miarę równo i szeroko. Drogowskaz na skrzyżowaniu informuje, że do Hali Izerskiej jeszcze prawie siedem kilometrów.
 
    Jest po suchym, nie ma z góry, ale jakoś tak monotonnie się zrobiło na tej Drodze Granicznej a słoneczko coraz śmielej przebija się przez chmury. Po drodze wiata turystyczna z łąką na dachu.

    Wewnątrz nie za wiele jest miejsca, przypomina to ździebko wiatę przystankową dla oczekujących na autobus.

    Słońce rozgościło się na niebie, wiaterek z lekka przyjemnie dmie a szlak schodzi z nudnawej Granicznej Drogi i to wszystko są oczekiwane i sprzyjające okoliczności.

    Przez kawałek idę wzdłuż potoku Łącznik, lub jak kto woli - Koziego Potoku (daw. Ochsenfloss), który absorbuje moją uwagę samą swoją bytnością. Wspólna wędrówka zaczyna się zbiornikiem retencyjnym, punktem czerpania wody.

    Niewątpliwie szum płynącej wody, jak również widok wijącego się potoku wśród zieleni lasu, dobrze mnie nastraja.

    Z biegiem potok zauważalnie rośnie i przybliża się do drogi, dzięki czemu nie muszę zaglądać do niego poprzez zarośla.

    Kolejne rozdroże z wiatą i wydaje mi się, że w tym temacie obowiązuje tylko jeden styl architektoniczny.
 
    Na mostku żegnam się z potokiem, który dalej zmierza na południe, by za nieco ponad kilometr wpaść do Izery. 

    Teraz żółty biegnie Borowinową Drogą, wzdłuż rezerwatu Torfowiska Doliny Izery z prawej, a z lewej stoki Granicznej i Krowiej Kopy. Teren jest w miarę równy, wokół tylko lasy, więc trudno wypatrywać czegoś dalej a gdy zdarzy się jakiś prześwit, to bardzo ograniczony, na Střední jizerský hřeben.
  
    Chociaż na kolejnym rozdrożu drogowskaz sugeruje, że do Hali Izerskiej jest ponad półtora kilometra, to za chwilę przekonam się, że to znacznie bliżej.
  
   Bo raptem za kilkaset metrów las ustępuje pola i rozciąga się piękna przestrzeń. To już tutaj. A horyzont zamykają: Sine Skałki, Wysoka Kopa i Złote Jamy.

    Lekko pofalowana Izerska Łąka przypomina na pierwszy rzut oka step (wyjąwszy leśne kępy), ale kiedy pomyśleć, że znajduje się nie na nizinie a ponad osiemset metrów nad poziomem morza, to wydaje się jakieś dziwne, bo na takiej wysokości powinny być górskie szczyty.

    Przed II wojną światową obszar ten był zamieszkały i to dość licznie, stało tu ponad czterdzieści domów, była szkoła, karczma, schronisko, młyn. Dziś świadczą o tym tylko nikłe kamienne resztki po wiosce Gross Iser.

    Ze wszystkich tych dawnych budynków ostał się ino jeden, dawna szkoła a przetrwał prawdopodobnie tylko dlatego, że była tu po wojnie strażnica WOP-u.

    Dobijam do głównej drogi, która jest asfaltowa aż od samego Świeradowa. Z wyniesienia jest widok, poprzez dolinę, na czeską stronę Gór Izerskich a tam: Věžní skály, Pytlácké kameny i Jizera.

    Dwie z nich zawierają na szczycie widoczne z daleka skały: Pytlácké kameny.

    Jizera.

    Droga biegnąca na południe. Widzę pewne podobieństwo krajobrazowe Doliny Izery i jej okolicy, z Doliną Dzikiej Orlicy na styku Gór Bystrzyckich i Orlickich w rejonie Lasówki.

    Oto i on, ostatni budynek w Wielkiej Izerze, niegdyś szkoła, potem strażnica, obecnie schronisko Chatka Górzystów. Myślałem, że zjem sobie jakiś konkretny posiłek, w sensie obiadowy, ale niestety głównym daniem, dla którego przybywają tu turyści, są naleśniki rozsławione w górskim światku, dla których niejeden jest zdolny stać w niezwykle długiej kolejce. Akurat ja trafiłem na mały ruch, większość to rowerzyści, więc mógłbym bez problemu dostać się do naleśnika, lecz nie miałem po prostu ochoty. Prowiant z plecaka wydawał się lepszy.

    Jeszcze kawałek spaceruję po dawnej Gross Iser, napotykając co jakiś czas na resztki fundamentów po zabudowaniach. Ten miły mostek nad Jagnięcym Potokiem to już bardziej współczesność.

    Jagnięcy Potok (daw.Lämmerwasser) swoje źródło ma w Masywie Zielonej Kopy, czyli najwyższych partiach Gór Izerskich. W tle jeden ze szczytów masywu - Sine Skałki.
 
    Kilkaset metrów dalej, ta torfowa woda w kolorze whisky, wpada do Izery, będącej naturalną granicą międzypaństwową na odcinku piętnastu kilometrów.
 
    Za mostkiem asfaltu już nie ma. Jest za to widok na tę piękną łąkę z torfowiskami i Smrkiem w oddali.
 
    I jeszcze ślady po Izerze, wiosce, której już nie ma.
 
    Dolina z korytem - wijącej się jak fala sinusoidalna - rzeki. 
 
    Czas robić nawrót, bo do Świeradowa jeszcze blisko dziesięć kilometrów, choć chętnie pomaszerowałbym dalej, do Jakuszyc.

    Jagnięcy Potok.
  
    Punkt czerpania wody, czyli zbiornik retencyjny na Wrześnicy przy Ceglanej Drodze.

    I łapię szlak niebieski z asfalcikiem, który będzie mnie prowadził do Świeradowa najkrótszą drogą. Piechurów nie spotykam, natomiast cyklistów nawet sporo.

    Jest cały czas pod górę, może niezbyt ostro, ale odczuwalnie a mając już trochę kilometrów w nogach czekam z utęsknieniem na jakiś równy teren. Ten dopiero następuje w okolicy dawnej leśnej osady Drwale.

    To oczywiście Polana Izerska, gdzie po osadzie nie ma już czego szukać a jest to najwyżej położone miejsce na drodze z Hali Izerskiej do Świeradowa.

    Gdyby stał tu samoobslužný bar, jakie można spotkać w Sudetach czeskich, byłoby bardzo miło, ale chyba to niemożliwe, nie jesteśmy na to gotowi.

    Z polany już jest z górki a po chwili szlak niebieski odrywa się od asfaltu, co w tym przypadku nie jest dobre.

    Bo po tej Starej Drodze Izerskiej i tych fatalnych kocich łbach idzie się bardzo niekomfortowo, dlatego jeśli tylko mogę, idę skrajem.

    Widoczki? Coś tam nieraz się przebije, ale słabo. Np. Sępia Góra z wystającymi skałami na wierzchołku. Lubię być na takich szczytach.

    Jeszcze jedna wiata po drodze, ale ta jest niezwykła, gdyż w pakiecie z siedzeniami i stołem oferuje wodę.

    To "Źródło dra Adama", nazwane tak na cześć świeradowskiego (Bad Flinsberg) lekarza - Waldemara Adama, zwanego Quarkdoktorem.

    Świeradów-Zdrój już jest widoczny, a właściwie trochę jego dachów w leśnej gęstwinie pomiędzy Zajęcznikiem i Sępią Górą.

    Całkowitą bliskość uzdrowiska poczułem przy powykręcanej konstrukcji widokowej. Nie miałem zamiaru tam wchodzić, gdyż uważam, że ta "atrakcja" nie warta jest tych pieniędzy, jakie sobie życzą, nawet ze zniżką dla rencisty. Odnoszę wrażenie, że nie zostało to postawione dla uciechy turystów, ale że z założenia jest to projekt czysto komercyjny.

    Trzymając się ciągle niebieskiego schodzę w dolinę Świeradówki,  jeszcze nacieszyć się na koniec szumem i widokiem bystro płynącego potoku.

    Dotarcie do Parku Zdrojowego Górnego oznacza, że to koniec 23-kilometrowej wycieczki. A w oddali słychać grzmoty. Zdążyłem przed burzą.

    






 
 


 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz