Jeśli udaje się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, jest to splot szczęśliwych okoliczności. Taka okazja nadarzyła się, gdy miałem pewną sprawę do załatwienia w Lądku, a że akurat w tym rejonie zbiegają się moje ścieżki w obejściu ziemi kłodzkiej, to trudno nie skorzystać. Wprawdzie miałem na to mniej czasu i dlatego wycieczka nie mogła być zbytnio długa, ale zawsze to coś.
Ostatnio zostawiłem szlak zielony na zachodnim stoku Koniczka i musiałem się tam teraz dostać. Dogodny parking znalazłem na Alei Marzeń, bo darmowy i prawie pusty, za wyjątkiem dwóch pojazdów, chyba należących do Flintstonów.
Bez zbędnych subtelności od razu zaczyna się podejście, najpierw jeszcze miejskimi uliczkami a potem już leśnymi, kuracyjnymi dróżkami, by doprowadzić mnie do Drogi Dużej Okólnej, której profil nie męczy aż tak bardzo jak dojście do niej.
Pierwszy widoczek z drogi w miejscu wyciągu narciarskiego. Po drugiej stronie doliny takie góry jak Modzel, Chłopska Kopa, Strzybnik i Łopień zwany też Małą Borówkową lub Wrzosową.
Leśne drogi nie oferują szerokiej gamy widoków, więc trzeba zadowalać się tym, co jest. Zbliżam się do doliny Potoku Karpowskiego i tu z kolei jest widoczna Góra Kadzielna.
Podejście z doliny na stoki granicznych wzniesień, to już spacer mocno zdrowotny po nieistniejącym Karpnie (daw. Karpenstein). Poprzednim razem, gdy schodziłem w odwrotnym kierunku, nie zwróciłem uwagi ile jest tu pozostałości po dawnych zabudowaniach a jest tego sporo, schowanego wśród drzew i krzewów.
Tak jak chciałem, dotarłem do szlaku zielonego i dalej mogę kontynuować swój marsz. Ciekawym zjawiskiem napotkanym na samej drodze, był wypływ wody. Wybijające źródełko w tak niespotykanym miejscu jest zaskakujące.
Ukształtowanie terenu powoduje, że strumień dzieli się na dwie strużki a grawitacja dalej robi swoje. Czysta, przejrzysta woda wydobywa się spod kamieni dość energicznie, ale tego zdroju nie skosztowałem. Ciekawi mnie, czy to stały ciek, czy jednak okresowy?
Idąc dalej szlakiem prowadzonym leśną dróżką, rozglądam się za czymś, co przykuje moją uwagę, ale wokół jedynie drzewa.
Nieco ciekawiej robi się, gdy zmienia się charakterystyka szlaku po zejściu na wąską ścieżkę w okolicy Trawieńskiej Góry.
Jest granica, nawet przez blisko pół kilometra szlak nią prowadzi. Szkoda, że nie robił tego wcześniej, przeszedłbym wtedy przez wierzchołek Trawieńskiej Góry.
Ten graniczny odcinek wiedzie jasnym, brzozowym skrajem lasu i do tego lekko z górki, przez co zadowolenie gości na moim obliczu.
Do tego można wychynąć na polską stronę, gdzie są łąki, co pozwala cieszyć się przestrzenią. Na przeciwległym zboczu widać Łopienia.
Tuż przed Zielnikiem szlak gwałtownie skręca. Myślałem nawet, że tych dwieście metrów na szczyt dojdę i wrócę, ale nie bardzo było którędy, bo ścieżek nie widać, tak pozarastane wysokim trawskiem i nie tylko.
Tu akurat dobrze, że szlak nie idzie granicą, bo łąkami jest efektowniej. Po jednej stronie śnieżnickie garby m.in. z Czarną Górą.
Na następnym wirażu trafiam w strefę rażenia kopalni bazaltu, która niedaleko stąd działa. Próbowałem znaleźć coś na jej temat w sieci i rozbawił mnie, jak i zaniepokoił, opis na jednej ze stron: "Urokliwie położony kamieniołom w otoczeniu lasów i łąk na wysokości 650m npm.", jakby dewastowanie środowiska w przyjemnym otoczeniu sprawiało większą frajdę a sam kamieniołom był atrakcją turystyczną.
Od strony wschodniej nawet nie widać kamieniołomu, tylko jeszcze szczyt Szwedzkich Szańców (daw. Die Festung, Twierdza, odnoszące się do skały), ale nie zapuszczam się tam, bo po pierwsze nie widzę ścieżki, a po drugie to już teren kopalni.
Schodzę do Granicznej Drogi Królewskiej i próbuję jeszcze złapać jakieś widoczki. W dole dostrzegalny jest dach budynku mieszkalnego, w którym dawniej mieścił się niemiecki urząd celny a po drugiej stronie Strzybnik.
Przy drodze robię rozeznanie, czy podczas następnej wycieczki uda mi się zejść do Lutyni od drogowskazu w dół po trawie i pewności nie mam, ale chyba spróbuję. A tymczasem będąc na żółtym szlaku wracam nim do Lądka.
Trochę niżej, ale nad drogą, kolejne dwa budynki; Lech i Czech oraz Kłodzka Wstęga Sudetów, ośrodek wypoczynkowy i lokalne centrum klimatyczne, niegdyś strażnice WOP.
Pojawia się okazja zejścia z asfaltowej drogi, więc z niej korzystam, skręcając w las za drogowskazem kierującym do kapliczki wielu religii. W kraju, gdzie jedna religia zdominowała życie społeczne, kulturę a nawet krajobraz, jest to ewenement.
W niszach kapliczki wystawione są symbole oraz postacie związane z poszczególnymi religiami. Jest zatem Budda.
Krzyż prawosławny.
Mam problem z odgadnięciem jednej postaci, ale wydaje mi się, że jest to Matka Boska, związana oczywiście z katolicyzmem.
Taoizm przedstawiony jest za pomocą symbolu yin/yang.
I pozostał jeszcze islamski półksiężyc.
Od kapliczki, na szczęście, nie trzeba wracać do drogi, tylko leśną dróżką można schodzić przecinając jedynie powywijaną Graniczną Drogę Królewską biegnącą z Lądka do granicy na Lądeckiej Przełęczy. Czasem coś widać między drzewami, np. Trojaka, którego odwiedziłem podczas poprzedniej wycieczki.
I tak powoli zbliżam się do kurortu a ta prowadząca mnie kuracyjna droga wcale nie jest sympatyczna. Może i ładnie wygląda, ale źle się idzie po tych kamyczkach.
Jeszcze przejdę się po zdrojowej części miasteczka i zażyję klimatu oraz wody sączącej się w parku ze źródła "Chrobry". Wziąłem kilka łyków i w smaku nawet niezła, ale woń jajeczna może niektórych zniechęcić, na szczęście nie mnie.
Zakład Przyrodoleczniczy Wojciech, wizytówka Lądka, budynek pochodzi z lat 1678-79, choć był później przebudowywany a w swej historii gościł wiele znakomitości.
Pozostało mi ostatnie podejście do Alei Marzeń i spacer nią prawie w ciszy, bo przecież śpiew ptaków to żaden hałas.