niedziela, 18 sierpnia 2019

ORLICKIE TYSIĘCZNIKI CZ.2




     Drugą rundę moich przyjemnych, orlickich zmagań rozpocząłem w Lasówce. Nie mogło być inaczej. Wioska jest tak pięknie położona, że będąc tu, można się zatracić. Te widoki, te przestrzenie, ten spokój...
Ruszam niebieskim szlakiem na przeciwległe zbocza malowniczej Doliny Orlicy, bo tam, w Górach Orlickich, pozostało mi jeszcze kilka tysięczników do zdobycia.

     Przekraczam niezbyt żwawą graniczną Dziką Orlicę i po czeskiej stronie jestem już w osadzie Bedřichovka.

    Przez pół kilometra szlak prowadzi główną drogą, na szczęście ruch samochodowy jest niewielki, za to motocyklowy - gęściejszy. Tuż przed lasem znajduje się ski areál, na którym stoi kapliczka sv. Václava. Nie jest on wprawdzie patronem narciarzy, lecz całych Czech, więc pośrednio jednak obejmuje również narciarzy, tylko że wyłącznie czeskich.

    Po wejściu do lasu zaczyna się mocniej pod górę, ale takie jest odwieczne prawo natury; są góry, to musi być pod górę. W drodze na grzbiet, zaznaczone jest w mapie vyhlídkové místo. Zatrzymuję się tu na dłużej, bo miejsce jest interesujące i widoki z niego również.

    Ze szczytu kilkumetrowej skały, można - a nawet trzeba - podziwiać piękno okolicy z Lasówką w roli głównej.

    Prawie dwa kilometry dalej, dzięki przecince, kolejny punkt widokowy, tym razem z wyższej perspektywy. Widoczne są m.in. Smolna i Wójtowska Równia w Górach Bystrzyckich a nawet w oddali Góry Sowie oraz Złote z Jawornikiem Wielkim i Borówkową.

    Osiągnięcie grzbietu przynosi pewną ulgę, bo to już prawie 1050 m nad morzem, ale to nie jest tak, że teraz już będzie po równym lub z górki. Trochę przewyższeń mnie jeszcze czeka, tylko mniej wymagających. Z siodła, na rozdrożu Pod Jelenkou, na wprost widoczny jest fragment wierzchołka mojego pierwszego celu, a w sumie jedenastego.

    Żaden szlak tam jednak nie prowadzi, co moim zdaniem zwiększa atrakcyjność tej góry. Za to znaleźć do niej miejsce dostępu, idąc drogą w kierunku Wielkiej Desztny, nie jest łatwo. Sam proces poszukiwania jakiejkolwiek ścieżki na wierch jest już z lekka ekscytujący, gdyż nosi znamiona łamigłówki a mapy na ich temat milczą. Tymczasem bystry wzrok tropiciela potrafi dostrzec tajne znaki.

    Faktycznie, za tym białym znakiem namalowanym na kamieniu, znajduje się ścieżka niewidoczna z drogi. Dotrzeć nią można na szczyt. Właściwie to Maruša posiada dwa wierzchołki. Ten północny można uznać za główny, ponieważ jest minimalnie wyższy (o 1,3 m) i w przybliżeniu ma 1043 m n.p.m. Jest tu niewielka polana a na niej skała.

    Do tej skały przymocowana jest tablica pamiątkowa poświęcona pewnemu leśnikowi.

      Maruša na starych, niemieckojęzycznych mapach imperium Habsburgów figuruje jako Die Maruschen, później pojawia się Maruscha. Drugi jej wierzchołek jest oddalony na południe o około 250 metrów i także znajduje się na nim skała.

    Ta jednak ma swoją nazwę, a mianowicie Marušin kámen, co jest wyraźnie naniesione na nią białą farbą.

    Aby ponownie trafić na grzbiet musiałem wrócić tą samą drogą do asfaltu przechodzącego nad potokiem Zdobnice. Jest to jeden z cieków źródłowych prawego dopływu Dzikiej Orlicy.

    Nieoznakowaną, trawiastą dróżką, odchodzącą od niebieskiego szlaku, wspinam się na kolejny szczyt z mojej listy. Jeszcze zanim go osiągnę, powoli za plecami wyłania się najwyższa w Orlickich Velká Deštná, zdobyta w poprzedniej rundzie. Wśród niezliczonych drzew na jej stoku, można dostrzec jasnozielony dach kiosku z občerstvením.

   Jelenka (1083 m n.p.m.) w czasach Habsburgów zwała się Lotzen Berg. Jej wierzchołek jest równy i rozległy, dlatego trudno byłoby wskazać miejsce z najwyższym położeniem. Mapy sugerują taki punkt kilka metrów na prawo od dróżki, ale schodziwszy cała okolicę nie znalazłem żadnego znacznika.

    Centralnym punktem wierchu wydaje się być polana na łuku drogi i moim zdaniem przydałby się tutaj słupek z tabliczką, może jeszcze jakieś skromne siedzisko zrobione z pnia.

    Kolejny szczyt, półtora kilometra dalej, także nie jest oznaczony, ale za to bardzo charakterystyczny. Stoi na nim barakowóz, pełniący prawdopodobnie funkcję leśnej chaty. Tutaj gościnna murawa przekształca się w twardy, bitumiczny tor.

   Koruna (1101 m n.p.m.) to drugi pod względem wysokości szczyt Gór Orlickich. Nazywana bywa także Orel, ale jest to pochodna dawnej niemieckojęzycznej nazwy grzbietu, czyli Adler Gebirge, zawierającego oprócz Koruny także inne wzniesienia. Dawna nazwa Koruny brzmiała Kreisel Berg. Poszukując GPS-em najwyższego punktu, dotarłem na polanę jakieś pięćdziesiąt metrów od drogi, ale oczywiście żadnego znacznika w tej okolicy nie znalazłem.

    Największym atutem Koruny jest jej południowy stok, z którego roztaczają się niesamowite widoki. Schodząc ze szczytu można przez dłuższy czas mieć kontakt wzrokowy z bogatymi pejzażami. Widzę przed sobą kolejne orlickie wzniesienia; Homole, Tetřevec, Komáří vrch, U Kunštátské kaple, Zakletý. Niektóre z nich już wkrótce odwiedzę.

    A na horyzoncie Masyw Śnieżnika z profilu; Czarna Góra z  Jaworową Kopą, Śnieżnik, Mały Śnieżnik z Goworkiem, Podbělka, Puchacz, Trójmorski Wierch, a najbliżej Jagodna.

    Wreszcie natrafiłem na jakieś miejsce, gdzie można spokojnie usiąść i nabrać energii do dalszej wędrówki. Z jednej strony szemrze Čertovodolský potok, po drugiej stoi jakaś leśna chata, zamknięta na cztery spusty. W takich okolicznościach jedzenie płaskiej bułki z serem składa się z niepowtarzalnych, wykwintnych momentów, jak u Amaro.

   W okolicy kolejnego międzygórskiego siodła - Pod Homolí, przecinają się różnorakie szlaki a idąca dotychczas długi dystans asfaltem Jiráskova cesta, zostawia go na rzecz wąskiej ścieżki wchodzącej na kolejny wierch. I ja przyłączam się do niej.

    Homole (1000,5 m n.p.m.) jest nie tylko najniższym tysięcznikiem w Górach Orlickich, ale w całych Czechach. W najstarszych dostępnych mi mapach, pojawia się tutaj nazwa Hohe Stein, która z pewnością odnosi się do skały znajdującej się na zachodnim stoku. W późniejszych mapach można spotkać Schnitt Berg a obecnie, oprócz Homolí, używa się nazwy Střední vrch. Szlak przechodzi wąską ścieżką przez wierzchołek i trudno doszukać się jakiejś informacji w postaci choćby tabliczki przypiętej do czegokolwiek.

    I znowu odrywam się od szlaku w poszukiwaniu punktu szczytowego. Kilkadziesiąt kroków na wschód biegnie równoległa ścieżka a kilkanaście metrów od niej jest zaznaczony w mapach ten punkt, niestety w tych zaroślach niczego ciekawego nie znalazłem a złaziłem spory areał.

    Kolejnym wzniesieniem przede mną jest Tetřevec (1043 m n.p.m.). Prowadzi na niego ciągle ta sama ścieżynka wydeptana w wąskim pasie trawy. Wygląda to jak zielony dywan rozłożony pod stopami gwiazd łazęgowania. Czuję się zaszczycony.

   Wielkim szczęściem są widoki z północnego stoku, czyli to, co mam już za sobą. Jest Homole a za nim dwie inne górki, z tym, że dalsza to Koruna a najbardziej w lewo jej rozróg, który na starych mapach nosił nazwę Spitz Berg.

    Radują również widoki bardziej na wschód, na Dolinę Dzikiej Orlicy.

    Oprócz doliny, w której leżą Orlické Záhoří i Mostowice, pięknie widoczne są góry po jej drugiej stronie, czyli Góry Złote i Bialskie, Masyw Śnieżnika i Góry Bystrzyckie.

    A na wierchu już tradycyjnie, zejście ze ścieżki w chaszcze w poszukiwaniu nieznajdywalnego. To już mój rytuał podczas tej wycieczki, łażenie w kółko po małej powierzchni i węszenie jak dzik. Niestety, ani trufli, ani znaku.

    Kilkadziesiąt metrów dalej jest tablica informacyjna, będąca elementem ścieżki edukacyjnej i odnosi się w tym przypadku do fauny na Tetřevci. Góra znajduje się 1043 m n.p.m. a jej dawna niemieckojęzyczna nazwa to Johnskuppe.

    Połykając kolejne metry znów docieram na wzniesienie. Tym razem jest to dwuwierzchołkowe U Kunštátské kaple (1041 m n.p.m.). W najwyższym miejscu zrezygnowałem z zejścia ze szlaku w celu poszukiwań jakiegoś znacznika, którego i tak bym nie znalazł, gdyż zarośla tworzą tu mocno zwarty busz. Jednakże w pobliżu jest punkt widokowy, z którego chętnie korzystam.

    I jeśli jest widok na wschodnią stronę, to musi być Masyw Śnieżnika z Czarną Górą i Śnieżnikami.

    Jak na dość wysoką górę, to nazwa nie jest szczególnie wyszukana. "Przy Kunsztackiej Kaplicy" brzmi bardziej jak rozdroże zlokalizowane właśnie przy rzeczonym kościółku niż nazwa szczytu, ale to już sprawa Czechów. Wcześniej był to Kapelln Berg. W każdym razie pomiędzy wierzchołkami stoi sobie budowla sakralna będąca przyczyną takiej a nie innej nazwy.

   Kunštát (daw. Kronstadt) jest częścią wsi Orlické Záhoří. Kronstädter Kapelle na planie koła powstała w 1760 roku dla drwali wycinających drzewa na grzbiecie Gór Orlickich. Po II wojnie światowej kaplica Navštívení (Nawiedzenia) Panny Marie zaczęła podupadać i dopiero w latach 60-tych XX wieku została przywrócona do stanu używalności. Później jeszcze przechodziła drobne remonty.

    Przy kaplicy krzyżują się drogi i dojść można tu z każdego kierunku. A skoro można, to tak się dzieje i oczywiście z każdej strony docierają tu ludzie. To najtłoczniejsze jak dotąd miejsce podczas tej mojej przechadzki, mimo to udawało mi się zrobić czasem zdjęcia bez udziału publiczności w kadrze.

    Kaplica to także miejsce, gdzie kończy się ścieżynka wśród traw i zaczyna szersza droga, na szczęście nie asfaltowa. Po lewej prawie 3-hektarowy pomnik przyrody U Kunštátské kaple. Tym pomnikiem są tu cenne rośliny.

    I według mapy, gdzieś w tym gąszczu jest najwyższy punkt drugiego wierzchołka U Kunštátské kaple mierzącego ok. 1039 m nad morzem.

    To był ostatni, osiemnasty wierzchołek orlicki, który miałem do zdobycia. Jest dalej jeszcze Komáří vrch, mający według wskazań czeskiego geoportalu w zaokrągleniu 1000 metrów, ale jednak dokładnie jest to 999,8 m, więc tysiączka nie ma i zostawię go sobie na inną okoliczność. Schodzę zatem tylko to rozdroża Pěticestí, od którego powoli będę robił nawrót. Tu także spory ruch, głównie rowerowy, ale trudno się dziwić, ponieważ stoi tu bufet horské služby, w którym można kupić zimne przekąski i napoje, w tym piwo.

    Jak sugeruje nazwa, Pěticestí to miejsce spotkania pięciu dróg, które tworzą na swoim styku plac. Spotykają się tu również trzy szlaki piesze i rowerowy. Wybór stąd dalszej trasy jest więc ogromny.

    Droga powrotna wiedzie wschodnimi stokami grzbietu, który przemierzałem do tej pory szczytami. Z rozdroża najpierw zielonym a potem już bezszlakowo przyjemną dróżką. Pojawiają się rzecz jasna zawsze oczekiwane widoczki, choć z początku rzadko i w formie okrojonej do Gór Kamiennych, Sowich i bliskich Bystrzyckich.

    Nawet jeśli znacząca część drogi pozbawiona jest spektakularnych scen, to jednak ten plener nie jest bez wyrazu. Mnóstwo uporządkowanej zieleni, towarzyszącej mi przez większość dystansu, również uprzyjemnia spacer.

    Niekiedy ta zielona kurtyna uchyla się i przedstawienie nabiera rumieńców. Ze stoku Tetřevci widać Szczeliniec Mały i Wielki a z tyłu Góry Suche: Włostowa, Kostrzyna, Suchawa, Waligóra, Turzyna, Jeleniec, Rogowiec.

    W dolinie pięknie położone Orlické Záhoří i Mostowice a na horyzoncie Góry Złote z Jawornikiem Wielkim i Borówkową.

    I jeszcze Jagodna się załapała a za nią Czarna Góra i Śnieżnik.

    Na stoku Homola ta przyjemna dróżka dochodzi do asfaltówki, ale dla mnie na krótko, gdyż zaraz za przekaźnikiem dołączę do niebieskiego szlaku i zacznę schodzenie z grzbietu.

    Ze szlakiem współpracuję krótko, ponieważ jego kierunek nie bardzo mi odpowiada, tak samo jak nawierzchnia. Chcąc wrócić do Lasówki wybieram naniesioną na mapę nieznana ścieżkę licząc, że będzie przystępna.

    I była, tylko że do czasu. Coraz wyższe trawsko jeszcze dało się jakoś sforsować, podmokły grunt również, ale ściana zarośli okazała się nie do przejścia. Mapa mówiła prawdę, że dróżka nagle się urywa. Nadkładając pod górę drogi obszedłem chaszcze i miałem do przekroczenia wyschnięty jar, którym winna płynąć woda. Za nim, po omacku, przedzierając się przez chęchy, odnajduję jakąś drogę i trzymając się kurczowo obiecuję sobie nie opuszczać jej aż do... cywilizacji.

    Po wyjściu z lasu oszałamiają wspaniałe połacie zieleni, "a słońce wysoko, wysoko, świeci pilotom w oczy, ogrzewa niestrudzenie, zimne, niebieskie przestrzenie".

    Dotarłem do Orlického Záhoří, które wielokrotnie miałem przyjemność obserwować z wysoka. Właściwie to nie jest typowa, jednorodna wieś a aglomeracja składająca się w sumie z sześciu wiosek i osad, dlatego rozciąga się na znacznej długości tej pięknej doliny.

    Mnie, w części zwanej Jadrná, powitał jeleń strzegący czyjejś posesji.

   Długą prostą, po której pędzą z dużymi prędkościami motocykliści, kierowałem się w stronę Lasówki. Po drodze mijam pastwiska, na których zwierzęta rozkoszują się wyśmienitym smakiem soczystej trawy.

   Bedřichovka - osada i chata o tej samej nazwie, z miejscami noclegowymi. Przechodzę obok niej już drugi raz.

    I jeszcze przed Lasówką rzut oka na tutejsze upojne przestworza.

   Żegnam Góry Orlickie, ale z pewnością będę do nich jeszcze z przyjemnością zaglądał.

   I do Lasówki także.




8 komentarzy:

  1. Jaka cudna zieleń...
    Vyhlidka faktycznie bardzo ciekawa i widok z niej porywający.
    Tablica ok, ale ta farba na skale mi się nie podoba... :/
    Po dłuższym wypartywaniu zauważyłam ten jasnozielony dach wśród drzew. ;)
    Płaska byłka ze srem to w tych okolicznościach rarytas. :))))
    W sumie może lepiej, że nic nie znalazłeś, trufle albo znacznik byłyby ok, ale jakby tak trafił Ci się kalosz? Bańka z ropą? Trup? ;p
    Bardzo lubie takie ścieżki i dróżki wsród zieloności.
    A widoki przepiękne! Można stac godzinami i patrzeć.
    A "wiatr, co rozgoni" też był? :)
    Jedno zwierzątko się wyraźnie Tobą zainteresowało. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lada dzień wystrzeli w Sudetach świeżutka, soczysta, taka niewinna jeszcze zieleń i będzie łechtać nasze poczucie estetyki. To będzie zaproszenie na łono natury.
      Malowanie na skałach tez uważam za przejaw wandalizmu. Można było to zrobić inaczej.
      Każde jedzenie podczas górskiej wędrówki smakuje dużo lepiej niż w domu:) Brzmi jak jedno z praw gór, ale to fakt.
      Brak jakichkolwiek oznaczeń na szczytach, świadczy o dzikości tego terenu, który jak widać popularny (na szczęście) nie jest.
      Na "wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony" czekałem po burzy na Smrku w Izerskich, co jest udokumentowane moim wpisem z maja 2016 ;)
      Nie tylko jedno bydlątko zwracało na mnie uwagę. Na innych zdjęciach widać dużo żywsze zainteresowanie wołowej społeczności. Być może ktoś im czyta moje wpisy i jestem tu popularny?

      Usuń
  2. a ten domek z prześwietlonym lasem wygląda jak zaczarowany, jakby prosił żeby zostać- niesamowity efekt!

    miałam wrażenie, że to było wędrowanie na trzy dni:)
    Lasówka lekko muśnięta i dobrze, bo ona nie może być przegadana- jej urok jest błyskiem w oku:)
    Amaro- hmmm ...kiedyś tam zaglądnęłam, bo chciałam sprawdzić jak smakuje ale trzy miesiące czekać na lancz, to lekka przesada, no to addido pomidory

    piękna wyprawa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a ta Mona Lisa, to jakie ma tło?

      Usuń
    2. Ten domek w lesie to raczej nie jest czyjaś stała siedziba a odskocznia, być może jakiegoś leśnika, gdzie zaszywa się przed rzeczywistością.
      Ta wędrówka zajęła mi siedem i pół godziny spokojnego marszu, bez pośpiechu i z postojami. Zresztą robienie zdjęć wymaga częstego zatrzymywania się. Fotografie zamieszczone w poście to tylko wyselekcjonowane jakieś trzydzieści procent z wszystkich ujęć.
      Lasówki nie da się opisywać, ją się przeżywa. Poza tym to jednak tylko miejsce, owszem, pięknie położone, ale oprócz widoków i ciszy, to niewiele się tu dzieje, dlatego to dobry punkt na wyjście w góry i powrót z nich, bo ileż można siedzieć w jednym miejscu.
      Mało interesuje mnie jakiś Amaro, zapamiętałem jednak pewną rzecz związaną z jego restauracją, a mianowicie to, że nie serwuje się tam dań, lecz momenty. Dla mnie każdy kęs spożywanego posiłku w górskich warunkach terenowych, jest właśnie niepowtarzalnym momentem.

      Usuń
    3. Mona Lisa vel La Gioconda występuje oczywiście na tle Doliny Dzikiej Orlicy i gór znajdujących się po jej drugiej stronie; Bystrzyckich i Masywu Śnieżnika:0

      Usuń
  3. I jak tu utrzymać spokój ducha, gdy przed oczami takie widoki- kojące i zapraszające? Pytanie z tych, retorycznych. Nie no, muszę...po prostu muszę tam w końcu zawitać, bo...

    Świetna relacja. Dzięki. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuję, że Cię nosi. Mam to samo. Całe szczęście, że łaskawcy lasy otworzyli:) Ja także jak patrze na te i inne starsze zdjęcia, to nabieram chęci a w planach to mam tyle miejsc, że roku braknie, więc muszę rozważnie wybierać.

      Usuń