To jest wycieczka inna niż wszystkie dotychczasowe, gdyż 85 procent przemierzanego dystansu prowadzi asfaltową nawierzchnią. Wymaga tego sytuacja, bo aby dostać się do Jaszkowej Górnej i wrócić inną trasą, niestety nie mogłem znaleźć alternatywnych, odpowiednio pewnych dróg. Mimo tego, okazało się, że jednak taka trasa zawiera duży potencjał krajobrazowy, co uśmierza chociaż częściowo ból pewnej niewygody.
Oto Trzebieszowice. Jest kościół, jest cmentarz, zatem w pobliżu musi być jakieś miejsce postojowe. I jest.
Wiedząc, jaki profil ma moja trasa i jakie podłoże, nie zabieram nawet kijków, bo to bez sensu. Tuż obok cmentarza jest Zamek na Skale, ale nie mam zamiaru tam zaglądać, wystarczy mi ujęcie z lotu ptaka przy wejściu na teren zamkowy.
Po wstępnym asfaltowaniu północnym krajem wsi, odbijam na Drogę Górnobielską, która wywodzi poza obszar zabudowany i nie jest z nawierzchnią bitumiczną. W sumie tego typu dróg będzie tylko 3,5 kilometra.
A co ciekawego można dostrzec z drogi? Dzięki charakterystycznemu kształtowi, najbardziej rzuca się w oczy Cierniak, wierch nad Radochowem.
Długa prosta doprowadza pod kaplicę św. Eustachego i św. Huberta, a więc miejsce, gdzie dotarłem podczas poprzedniej przechadzki, toteż nie będę tym tematem się zajmował.
Spod kapliczki można podziwiać w pierwszej kolejności pogodę a potem w oddali Śnieżnik i Czarną Górę.
Za Goruszką udaje się trafić na bezdrzewny odcinek, z którego widać głównie wierzchołki Żelaznych Gór w Krowiarkach, m.in. Kamiennik, Żeleźniak, Golina.
Kilka zabudowań w odludnym miejscu zwanym dawniej Ziegeldorf, ze względu na działającą tu kiedyś cegielnię, to część Skrzynki. Od krzyżówki znów mam do czynienia z asfaltem, ale za to wokół piękne obrazy. Najbliżej Wzgórza Rogówki z Sarnicą i Kłopotem a w oddali Bystrzyckie wystawiające Smolną i Wolarza.
Pobliskie "złote" wzniesienia: Krowiniec, Kaczyniec, Sowiniec, Szkudła a daleko Bardzkie, ale na nie przyjdzie czas.
I jeszcze z tyłu niezbyt wybijające się górki: Bzowiec i Góra Nadworna. No w sumie, to pięknie dokoła.
Ostatni, nieasfaltowy odcinek drogi ma półtora kilometra i z niego również wokół roztaczają się przyjemne widoczki; Góry Bardzkie ze swymi najwyższymi przedstawicielami, czyli Kłodzka Góra i Szeroka Góra. Zdecydowanie wystawia się na pokaz wieża widokowa na tej pierwszej. W niedalekiej przyszłości powinienem tam trafić.
Od zachodu nad Rogówkiem górują dwa wzniesienia, są to Sarnica i Kłopot zwany także Klekotką. Na tym drugim widać wysoko jakieś zabudowania. Ktoś ma niezłe pole do obserwacji, tylko do sklepu daleko.
Dobijam do Skrzynki nad Skrzynczaną. Na głównej drodze pusto, żadnego Skrzynczanina ani przejeżdżającego pojazdu. Leniwa niedziela. A swoją drogą, to ciekaw jestem skąd się wzięła polska nazwa wsi, bo niemiecka brzmiała Heinzendorf a żadna inna w pobliżu, ani znaczeniowo, ani fonetycznie nie przypomina tej obecnej.
Teraz już asfalt, tylko asfalt i ciągle asfalt. I takąż nawierzchnią dreptam do Rogówka i jakoś ten odcinek nie przypadł mi do gustu.
Ale z Rogówka do Jaszkowej Górnej już tak dramatycznie nie jest. Poza leśnym fragmentem jest sporo przestrzeni, która raduje oko wędrowca. I chociaż śnieżnicki kierunek przewijał się już podczas tej eskapady, to ten obrazek nie może się nie podobać.
Idylliczny krajobraz przyprawiony słońcem działa odprężająco. Bezimienny i prawie nagi pagór, zza którego wyglądają bardzcy potentaci, koi dokuczliwość, jaką jest ruch kołowy na tej podrzędnej drodze. Większość przejeżdżających pojazdów ma obce rejestracje, spoza województwa, z czego można wywnioskować, że przyjezdni poznają okolicę podobnie jak ja, tylko w taki sposób, żeby było szybko się nadmiernie nie zmęczyć.
Po wschodniej stronie dwa kolejne wierzchołki, to Bodak i Ptasznik, niezbyt znane postacie w Górach Złotych. Ten drugi jest w moim planie na następną wycieczkę.
Kierunek północno-zachodni, a tam Obszerna w Bardzkich, będąca na mej trasie w niedalekiej przyszłości i w oddali Sowie z Sokołem, Koziołkami i kawałkiem Wielkiej Sowy.
Jaszkowa Górna wita mnie zniszczonymi budynkami gospodarczymi, na szczęście cała wieś tak nie wygląda. A będę musiał przejść przez jej spory kawałek.
Na chwilę zatrzymuję się przy skręcie na Gaj, bo stąd będzie następny etap mojego przejścia, ale to już kolejna wycieczka.
Cóż, przejście przez Jaszkową nie jest ekscytujące i wcale nie lekkie, gdyż cały czas droga wiedzie pod górę. A już w "najgórniejszej" Jaszkowej podejście jest mocno nachylone i tak aż do przełęczy.
Nie umknęły mojej uwadze pewne okienne ozdoby znajdujące się na przydrożnym drzewie, z akcentami przyrodniczymi. To coś innego niż wszędobylskie świątki.
Przełęcz Droszkowska jest kresem mozolnego podejścia. Tutaj znajduje się kapliczka pochodząca z 1679 roku, której budowę zainicjował ówczesny droszkowski proboszcz.
Oczywiście nie omieszkałem zajrzeć. Na jednej ze ścian pofałdowanie wygląda jak zamalowana płaskorzeźba, ale jest to prawdopodobnie radośnie rzucany tynk.
Poniżej przełęczy to już Droszków, przez który prowadzi szlak czarny i będę musiał nim przejść, bez entuzjazmu.
Z droszkowskich pejzaży to jeszcze odnotuję kościół św. Barbary, którego początki to wprawdzie XV wiek, ale później był przerabiany w XVIII wieku.
Podchodząc na przełęcz zostawiłem za sobą Jaszkową Górną i po przejściu przez Droszków następną wioską jest... Jaszkowa Górna. Brzmi to kuriozalnie, ale kiedy prześledzi się w mapach granice poszczególnych wiosek, to wychodzi na to, że ta droga i wszystko od niej na lewo to jeszcze Droszków a po prawej to właśnie Jaszkowa Górna.
Asfaltowy dystans zaczyna dawać się we znaki, najbardziej odczuwają go moje pięty a tu jeszcze trochę nim trzeba poczłapać, chociaż już nie z góry a bardziej po równym.
W przemarszu przez Skrzynkę najbardziej polubiłem drogowskaz podający odległość do Trzebieszowic, co oznacza, że do końca wycieczki pozostały już tylko trzy kilometry.
Pozytywnym aspektem tych ostatnich kilometrów jest charakter drogi, bo nie wiedzie ona doliną, lecz wyższym obszarem, dzięki czemu można jeszcze wyłapywać szerokie krajobrazy. Kościół św. Bartłomieja w Skrzynce, właściwie tylko dzwonnica, a w tle góra Bzowiec.
Sarnica już kilkakrotnie wpadała w oko, bo blisko a w oddali Bystrzyckie z Łomnicką Równią, Rówienką, Smolną i Wolarzem.
To teraz wschód; Bialskie m.in. z Czernicą na horyzoncie a z przodu dumnie sterczy krowiarkowy Siniak.
Wreszcie wbijam do Trzebieszowic, których nazwa jest chyba utajniona. Napis jest tak wyblaknięty, że ledwo go widać.
A już na zupełnie samiusi koniuszek, Nepomuk przy boisku w Trzebieszowicach. Widać, że delikatnie zerka na A-klasową arenę.
Ponad dwadzieścia kilometrów, w tym ponad siedemnaście asfaltem; lekko nie było, ale w sumie warto, bo duża w tym zasługa pogody.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz