Nadal jestem w Górach Złotych, ale już w tej mniej popularnej ich części i jeszcze przez dwie następne wycieczki po nich będę dreptał. Tym razem za punkt wyjścia obrałem sobie Radochów, wioskę nad Białą Lądecką, kojarzoną - przynajmniej przeze mnie - jedynie z Jaskinią Radochowską, która - jak się okazuje - znajduje się w Trzebieszowicach. Zaczynam nad rzeką, wzdłuż której przez blisko dwa kilometry będę kroczył. Biała Lądecka już wielokrotnie narobiła bigosu wokół swojego koryta po
intensywnych i długich opadach. Ostatnio we wrześniu 2024 roku i do dziś w wielu miejscach widoczne są skutki tych ekscesów.
Pędzę w kierunku Wójtówki rozglądając się za czymś, co warto uwiecznić. Pierwsze, co się trafia to chałupa o miodowym kolorze, czyli Dom Miodu. Lubię miód i szanuję pożyteczną pracę pszczół.
Droga, która szedłem przez Radochów odjeżdża trochę od rzeki, więc wszedłem na skrótową ścieżkę bliżej wody, jednak ta dróżka dużo wyraźniejsza była w mapie niż na gruncie. Całe szczęście, że nie musiałem przebijać się przez jakieś większe szuwary a momentami była to nawet pustynia.
Musiałem również dwa razy przeprawić się przez dopływy Białej Lądeckiej, co prawda niewielkie, ale jak to brzmi. Pierwszy to Orliczka.
I tak właściwie pod prąd tej drugiej, drogą do Wójtówki, gnam asfaltem do miejsca, gdzie zostawiłem poprzednią przechadzkę, aby kontynuować przejście.
Dobrze się stało, że nie muszę ponownie przechodzić przez całą Wójtówkę, co robiłem poprzednim razem, tylko już na początku wsi łapię czerwony i podchodzę doliną, w której aż roi się od miejsc noclegowych a zachęcają do nich drogowskazy.
Gdy dotarłem na siodło pod Rasztowcem, akurat z góry zjeżdżała potężna ciężarówka, robiąc niezłe zamieszanie.
To, co za sobą zostawiała, nie było przyjemne. Zamiast łapać leśne, górskie powietrze pełną piersią, musiałem je gryźć i przełykać.
Ponieważ moja dalsza trasa wiodła w tym samym kierunku co ten ciężki pojazd, wolałem odczekać, aż atmosfera się oczyści, z nadzieją, że za chwilę następny nie będzie jechał. Duży już nie jechał, ale za to terenówka leśnictwa dołożyła jeszcze trochę pyłu. Po przejściu zawieruchy mogłem już cieszyć się okolicznościami przyrody. Po drugiej stronie doliny Orliczki widać takie wzniesienia jak Gomoła Jesionowska, Jagodnik, Gomolica.
W Orłowcu na chwilę wskakuję na asfalt, by krótkim jego odcinkiem przejść na druga stronę doliny. Trafiam na wymarłą wioskę, chociaż właściwie jest to część Orłowca z ruinami opuszczonych gospodarstw. Chyba miejsce było nieodpowiednie do życia.
Podchodzę coraz wyżej celując w siodło między Białynią a Gomołą Jesionowską. W drodze widok na Dworską Kopę.
W lesie, a konkretnie w Jesionowo-Bielskim Lesie, o panoramy jest już trudno, toteż biorę z otoczenia w aparat wszystko, co chociaż trąci widoczkiem. Tutaj Czernica i Gołogóra z Łyścem.
Dotarłem do miejsca, wobec którego miałem obawy, czy aby dalej biegnie jakaś przyzwoita dróżka, bo wiedziałem z map, że idzie tędy linia energetyczna. Nie zawiodłem się, pod linią jest ścieżka, którą bez większych przeszkód można dojść na przełęcz, jedyna niedogodność to taka, że jest mocno pod górę, ale takie jest odwieczne prawo natury, są góry, to gdzieś musi być pod górę.
Na siodle między Gomołą Jesionowską a Białynią chwytam się szlaku żółtego, który przypadkowo tędy przechodzi. Teraz już będzie z górki, co wcale nie znaczy, że miło.
Środkiem drogi biegnie wyżłobiony przez rwącą wodę rów i trzeba przeskakiwać raz na jedną, raz na drugą stronę, a płytki nie jest. Taka atrakcja.
Ten niefajny charakter trasy kończy się w niższych, mniej stromych partiach i wtedy robi się klimatycznie, jak w lesie Sherwood.
Szlaki z lasu wychodzą na polanę, będącą biurem i poczekalnią Jaskini Radochowskiej. W porównaniu z jaskinią w Kletnie, to tutaj jest bardzo kameralnie.
Kilka krzątających się bez pośpiechu osób, nie wiadomo czy obsługa czy turyści. Wydaje się, że dostęp do zwiedzania nie jest trudny, ale nie mam go w planie a zresztą oglądanie jamy jest tylko z przewodnikiem i trzeba czekać a ja jestem w trasie.
Sama grota znajduje się w lesie, kilkadziesiąt kroków od polany i nie ma przed nią żadnego portalu ani bramy zdobionej, po prostu dziura.
Dalsza wędrówka to już łagodne pagórki nad Trzebieszowicami z miłymi dla oka pejzażami. Z pewnością zbyt wielu wędrowców z plecakiem tędy nie chodzi, to nie są popularne trasy.
Na południu znany komplet śnieżnicki, czyli Śnieżnik, Czarna Góra, Suchoń i wiele innych, mniej popularnych wierzchołków.
Na skraju lasu skromne siedziska z miejscem na ognisko zachęcają do odpoczynku, szczególnie, że miejsce jest ukierunkowane na śnieżnickie wierchy, co go uatrakcyjnia.
Polna dróżka łagodnie schodzi w stronę Trzebieszowic i odsłania się inny kierunek; południowo-zachodni z najbliższymi Krowiarkami a z tyłu są widoczne Orlickie i Bystrzyckie.
Sieć polnych dróg nad Trzebieszowicami jest dosyć rozbudowana i dochodząc do krzyżówki mam spory wybór. A jak to często bywa przy takich skrzyżowaniach, jest świątek a konkretnie krzyż między lipami, jeszcze poniemiecki. Przydałaby się mu jakaś renowacja.
Powinienem już zmierzać do Radochowa, ale podejdę jeszcze trzysta metrów w przeciwnym kierunku, aby nie wracać tu przy kontynuacji tej wycieczki następnym razem. Dochodzę zatem do kolejnej krzyżówki, gdzie stoi kapliczka św. św. Eustachego i Huberta, czyli patronów m.in. myśliwych, którzy ostatnimi czasy nie mają dobrej prasy i trudno się dziwić.
Wnętrze z lekka ascetyczne z ekstrawagancką terakotą, ścianom i sklepieniu brakuje nieco polotu, ale to moje, subiektywne zdanie.
Spod kaplicy widok w kierunku Trzebieszowic z drogą, którą będę tu dochodził podczas następnej przechadzki. Po drugiej stronie Doliny Białej Lądeckiej widoczne są Krowiarki z takimi wzniesieniami jak Koleba, Różane Górki i Skałeczna.
No to teraz już dzida do Radochowa. Mocno wystająca górka po lewej to Cierniak, górujący od zachodu nad Radochowem.
Po drugiej stronie drogi najpotężniej wygląda Siniak, ale to pionek w stosunku do widocznych za nim Królówki, Gołogóry czy nawet Chłopka.
I jeszcze jedno skrzyżowanie, tym razem bez religijnych akcentów, ale za to z cennymi informacjami, że do Jaskini Radochowskiej z buta jest 1300 metrów a pojazd można zostawić niedaleko. Mnie zaciekawiła ta trzecia, o winiarni i może nawet bym się skusił, lecz jako kierownik automobilu niestety nie mógłbym skosztować napoju bogów, poza tym to nie jest jednak winnica z lokalnym trunkiem, jak początkowo myślałem.
Dalej, do Radochowa prowadzi mnie już asfaltowy gościniec i tak zmierzam do końca tej wycieczki, przechodząc jeszcze przez kawałek wioski. Cierniak z bliska.
Pod sklepem o wdzięcznej nazwie Rabat zacząłem, toteż również tu kończę, nad samiuśką Białą Lądecką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz