Jedlina-Zdrój, a właściwie jej uzdrowiskowa część, położona jest w dolinie, otoczona siedmioma wzniesieniami. Nie są to jakieś wysokie szczyty, ich nazwy niewiele mówią, ich wysokość także nie jest szczególnie efektowna, ale dla mnie stały się pretekstem do pierwszej wycieczki w 2025 roku. Dołożyłem sobie do nich jeszcze jedną, która chodziła za mną już od dawna i ruszyłem w obchód dookoła Zdroju, począwszy od Kompleksu Sportowo-Rekreacyjnego, na którym sporym powodzeniem cieszy się lodowisko.
No ale ja nie przybyłem tutaj jeździć na łyżwach tylko robić to, co zwykle. Kieruję się zatem w stronę Parku Południowego aby zacząć podejście.
Tutejsze sępy to ptactwo wodne, podpływające z nadzieją na jakiś smaczny kąsek, niestety nie byłem na to przygotowany. A na horyzoncie Rybnicki Grzbiet z m.in. Wawrzyniakiem, Jedlińcem, Jałowcem i Małoszem. Wkrótce to będzie prawie niedostępny widok.
Górki wokół Zdroju poprzecinane są plątaniną ścieżek spacerowych i rowerowych, to wszystko dla turystów i kuracjuszy. Pnę się więc pod górę taką wybrukowaną dróżką na swój pierwszy szczyt, po długaśnych schodach, na których mam problem ze złapaniem rytmu marszu.
Tuż nad "Czarodziejską Górą" z letnim torem saneczkowym, jest dobre miejsce na chwilę oddechu i łapanie widoków. Góry Sowie w zasięgu wzroku a tam Babi Kamień, Kokot, Wroniec, Strażowa Góra, Wielka Sowa.
Niedaleko stoi pewna kolumna, będąca pozostałością po pomniku Wilhelma Stolzego, wynalazcy pierwszej ściśle naukowej metody stenografii języka niemieckiego, cokolwiek to znaczy. To, co po nim zostało przerobiono na religijny obelisk z krzyżem jerozolimskim.
A kawałek dalej inny obelisk poniemiecki, pozostawiony bez przeróbek a poświęcony Carlowi Beinertowi, zasłużonemu dla Jedliny-Zdroju (Bad Charlottenbrunn) farmaceucie i geologowi, przyczyniającemu się do rozwoju uzdrowiska. Był m.in. założycielem parku Karlshaim, dzisiejszego Parku Południowego.
I wreszcie pierwszy szczyt tej wyprawy - Leśnik, zwany tez Leśniakiem a dawniej miejsce nazywało się Ludwigshöhe, z pewnością na cześć jakiegoś Ludwiga, który być może nawet był leśnikiem. Kto wie?
Drzewa dokoła, suche, opadłe liście pod stopami, widoków brak. Cóż więcej można napisać o tym wzniesieniu? Aha, jest tabliczka z nazwą i wysokością.
Zejście, siodełko i znów podejście, to cykl nieodłączny przy górskich spacerach po szczytach. Następną górą do spenetrowania jest Dłużyca (daw. Langer Berg). Ten już nie leży na trasie ścieżki spacerowej i trzeba trochę odbić i wspiąć się po bezdrożu, które mimo braku liści potrafi złapać za spodnie jakimiś kolcami. Wierzchołek ten odróżnia od innych tutejszych to, że nie ma nim wysokich drzew, jednak zakres widoczności i tak nie jest zadowalający. Gdzieś tam na północno-wschodnim horyzoncie ledwo widoczne Klasztorzysko i Szerzawa.
Po przeciwnej stronie, równie świetnie widoczne Borowa i Sucha.
A z braku dorodnych drzew, tafelka została przytwierdzona do karpy. Nie wiem jak długo ona tak wytrzyma.
A z braku dorodnych drzew, tafelka została przytwierdzona do karpy. Nie wiem jak długo ona tak wytrzyma.
Kolejny wierch także nie znajduje się przy samej ścieżce, choć bardzo blisko. Od razu zwraca na siebie uwagę pozostałość jakiejś budowli, podobno pieca, gdyż w XIX wieku był tutaj park z punktem widokowym i pawilonem, założony przez wspomnianego wcześniej C.C. Beinerta.
Kilkadziesiąt kroków za tą ruinką znajduje się punkt wysokościowy Kobieli (daw.Wilhelmshöhe) oznaczony reperem.
Jest też tabliczka z nazwą, tylko nie wiedzieć czemu, przymocowana do pniaka, chociaż wokół drzew nie brakuje.
Jeśli chodzi o widoki, to kiedyś były. Obecnie las zasłania wszystko, z tym że zimą ciut mniej, co daje możliwość zgadywania, cóż to za góra znajduje się tam w oddali. Sucha to jest, sąsiadka Borowej.
Po zdobyciu Kobieli wypadałoby przeskoczyć na drugą stronę Jedliny i kontynuować przejście po koronie wokół uzdrowiska, ale mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia, tu niedaleko. Kilkaset metrów w bok jest góra Kamienna, którą już dawno chciałem poznać, lecz nie było ku temu okazji. Teraz się taka nadarzyła, więc korzystam. Po drodze niemiły widok, jakiś śmieciarz zaznaczył teren czymś, co mu bardzo ciążyło w lesie, a mianowicie czasopismami, paczką po papierosach i puszką po napoju.
Według map, na szczyt Kamiennej nie prowadzi żadna ścieżka od tej strony, ale nieraz zdarza się, iż mapy nie nadążają za rzeczywistością. Tym razem jednak mapy miały rację, dróżka podprowadziła mnie pod stromy północny stok i dalej radź sobie sam.
Latem byłoby ciężko, jednak zima pomyślnie ma swoje dobre strony. Wspinaczka nie była aż tak bardzo trudna i dość sprawnie znalazłem się na wierzchołku Kamiennej.
Informacja na szczycie jest i to przytwierdzona normalnie, do drzewa, dzięki czemu można łatwiej zrobić selfika jako dowód pobytu na górze. Co ciekawe, mimo iż góra wybija się ponad sąsiednie, nie posiadała niemieckiej nazwy, przynajmniej oficjalnej. Wielokrotnie Kamienna wpadała mi w oko i obiektyw, gdy wędrowałem po okolicznych górach, ponieważ z dala posiada charakterystyczny kopulasty profil, zachęcający do odwiedzin.
W sumie jednak nic atrakcyjnego tu nie ma, nawet porządnych widoków, ale dobrze było się o tym przekonać osobiście. Po przecedzeniu przez drzewa, można dojrzeć Suchą i Borową w koniunkcji.
Wracam na drugą część okrążenia wokół jedlińskiego uzdrowiska, przekraczając drogę wylotową z Jedliny, która niejako dzieli tę dzielnicę Jedliny na dwie partie.
A po drugiej stronie Mniszy Las (daw. Mönchshain), którego szczytu jednak nie zaliczę, bowiem puszczam się w dół, by zobaczyć pewne miejsce a właściwie kamień. Kolejny z krzyżem jerozolimskim i biblijnym cytatem. Poza tym jest ławka, gdzie będę śniadał.
Teraz próbuje się wydostać na zewnątrz lasu, podchodząc trochę intuicyjnie niewyraźna ścieżką. Warto było się trochę natrudzić, bo nagrodą są niczym niezasłonięte widoczki. Na wprost Szerzawa a za nią Klasztorzysko.
Góry Sowie z Wielką i Mała Sową.
Na chwilunię wracam do lasu, aby przywitać się z kolejnym wierchem, którym jest Rzepisko. Mam tutaj pewien kłopot z nazewnictwem, gdyż dawna nazwa góry to Fischer Berg, czyli pasowałaby bardziej Rybna, ale tak nie jest.
Szyldzik z nazwą przytwierdzony jest - a jakże - do karczu. Mogę chyba uznać, że mam szczęście, bo wkrótce może go tu nie być, zastanawiam się tylko co go prędzej zniszczy, człowiek czy erozja.
Wracam do przestworzy po wschodniej stronie, gdzie paradują Góry Sowie.
Pędząc dalej, pierwszy raz podczas tej wycieczki mam okazję zobaczyć z dala górę, na którą będę wchodził, bo do tej pory idąc lasem po prostu nagle stawałem na szczycie.
Doceniam możliwości krajobrazowe tej drogi, bo przecież po drugiej stronie, tam gdzie wędrowałem chwilę wcześniej, nie było takiej możliwości. Największą niedogodnością jest silny, zimny wiatr, ale czapka i rękawice tłumią nieprzyjemne odczucia. Oczywiście Góry Sowie się kłaniają z Babim Kamieniem, Sowami a najbliżej Masyw Włodarza.
Oto jest pagórek, na który mam zamiar się dostać, lecz jak to często ostatnio mi się przytrafia, cześć terenu jest ogrodzona i muszę szukać jakiegoś dojścia.
Udało się. Wierzchołek podobny do większości poprzednich, zatem właściwie nie ma o czym pisać, no może poza tym, że od wschodniej strony wejście było łatwe, bo stok łagodny, natomiast od zachodu pochył już robi wrażenie.
Jak już napomknąłem, Rybna bardziej pasuje do poprzedniej górki, na której byłem, ze względów historycznych, ale to nie ja nadaję nazwy, od tego są urzędy, więc jest, jak jest.
Masyw Włodarza z bliższej odległości; ten zlepek zawiera w sobie kilka wierzchołków, takich jak: Włodarz, Jedlińska Kopa, Strażowa Góra, Stróżowa Góra.
Jest wreszcie inny kierunek do oglądania, czyli Rybnicki Grzbiet: Wawrzyniak, Jedliniec, Jałowiec, Małosz oraz Słońce przyćmiewane chmurną powłoką.
Jedliński kościół poewangelicki, obecnie rzymskokatolicki Trójcy Świętej. Za tło robią: Kątna, Borowa, Sucha, Kozioł, Wołowiec.
Wracam na drugą stronę Jedliny przemykając przez miasto, ciągle jeszcze ozdobione świąteczną dekoracją, ale w końcu jest święto tzw. Trzech Króli.
Bo został mi jeszcze jeden wierzchołek, znajdujący się w Parku Południowym - Gaik. Dawniej obszar ten zwał się Karlshain, czyli "gaj Karola", być może na cześć założyciela Karola Beinerta, teraz został tylko mały gaj. Jedynie na tym jednym szczycie nie zauważyłem tej charakterystycznej tabliczki z nazwą i wysokością a rozglądałem się uważnie.
Zaliczyłem więc trasę wokół uzdrowiska robiąc niecałe 9 km w styczniu, kiedy śnieg gdzieniegdzie tylko z lekka zalegał, toteż było bardziej wczesnowiosennie niż zimowo. A do prawdziwej wiosny jednak całkiem daleko. Niestety.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz