niedziela, 19 stycznia 2025

WOŁEK

 


    Prognoza na trzeci weekend stycznia zapowiadała oszałamiającą pogodę; słoneczne, bezchmurne niebo, niewielkie podmuchy wiatru i tylko temperatura oscylująca wokół zera przypominała, że to jednak zimowa pora. Skoro warunki klimatyczne a także widoczność są prawie idealne, pozostało wytyczyć sobie trasę takimi drogami, aby było jak najwięcej dalekich krajobrazów. Padło na Rudawy Janowickie i w sumie krótki, bo niespełna dziewięciokilometrowy spacer, ale za to po śniegu, co każe liczyć metry niemal podwójnie.
    Droga z Wieściszowic do Rędzin pnie się po znacznej stromiźnie a w jej najwyższym punkcie, na przełamaniu, na wysokości ponad 800 m n.p.m., można się zatrzymać na podziwianie krajobrazu. W niektórych mapach miejsce to nazywane jest Przełęczą Rędzinki, ale w gruncie rzeczy nie spełnia ono definicji przełęczy, jest to raczej punkt siodłowy. Znajduje się tutaj teren, na którym parkują samochody, więc ja również przyłączyłem się do nich, aby dalej ruszyć z buta. A ruszam w stronę gór po drugiej stronie drogi, czyli Bielca i Dziczej Góry a w oddali gdzieś tam Rýchory.

    Zanim jednak rozpędzę się na dobre, robię rozeznanie okolicy, bo w końcu jest to punkt mocno widokowy. Są zatem Wzgórza Bramy Lubawskiej z Zadzierną, za nią widać Janský vrch a najbardziej prężąca się góra to Královecký Špičák w towarzystwie innych z Gór Kruczych.

    A bliżej jest Wielka Kopa, na której tle niknie Stróżnik zlewając się z nią.

    Trasę oczywiście miałem zaplanowaną, z możliwością modyfikacji podczas marszu i zgodnie z założeniami podążałem odszukać dróżki biegnącej na siodełko między Bielcem a Dziczą Górą. Dróżkę odnalazłem, tylko że przysypaną warstwą śniegu, na którym - oprócz leśnej menażerii - jedynie moje ślady były odciśnięte. Po przejściu kilkuset metrów miałem chwilę zwątpienia, bo bardzo ciężko idzie się po stwardniałym śniegu zapadając się powyżej kostek. Upór jednak zwyciężył, odwrotu nie będzie. 
Za plecami wschodnie widoki: Wielka Kopa a dalej są m.in. Wielka Sowa, Chełmiec, Trójgarb, Ślęża, Krąglak.

    Na zbliżeniu swojsko wyglądający Trójgarb.

    Ponownie Wzgórza Bramy Lubawskiej i Góry Krucze a także budynki Orlego Gniazda, skąd - jak widać - można mieć piękny krajobraz za oknem.

    Pomiędzy Bielcem i Dziczą Górą, miłą niespodzianką były ślady butów biegnące od tego pierwszego, zatem dalej będę podążał pewniej i po czyichś odciskach. Pierwotnie w planie miałem wejście na Bielca, ale myśl o brnięciu w śniegu, mając za sobą kilkaset trudnych metrów po tym białym bagienku, odwiodła mnie od tego.

    Tutaj można łapać ostatnie pejzaże, bo zaraz las, na szczęście nie na zawsze. Odbijający promienie słoneczne śnieg pięknie lśni, ale niestety również razi.

    Zoomem próbuję wyłuskać  z horyzontu jakieś znane wierzchołki i nawet się udaję, bo wpadły m.in. Szczelińce, Skalniak, Orlica, blizej można przyuważyć Roga i Ostaša.

    I druga strona Wielkiej Kopy a tam piękny zestaw Gór Sowich, Wałbrzyskich i Suchych, bo jest Borowa, Grabina, Sokół i Niczyja, Rogowiec, Jeleniec, Turzyna, Dzikowiec, Klin, Bukowiec, Waligóra, Suchawa i Kostrzyna. Pięknie pofalowany widnokrąg.

    Podejście na Dziczą Górę nie jest szczególnie trudne, jedynie żeby dostać się na szczyt, trzeba zejść jakieś sto metrów z dróżki. Naturalnie ciekawość zawiodła mnie na sam wierch, sprawdzić cóż się tam dzieje. Wnioskując z braku śladów, nie jest to często odwiedzane miejsce, choć ktoś zadał sobie trud, by je oznaczyć etykietą na brzozie. Ta góra na uboczu, bo przecież nie przebiega przez nią żaden szlak, jest trzecią co do wysokości w Rudawach Janowickich z kotą 881 m n.p.m. choć według WMS Geoportalu jest to nawet 884.

    Bardziej widocznym elementem na szczycie jest baner rozpięty miedzy dwoma drzewami. Podczas robienia sesji fotograficznej na wierzchołku usłyszałem trzask gałęzi, co znaczyło, że ktoś lub coś spaceruje w pobliżu. I rzeczywiście, jakieś trzydzieści metrów od siebie dostrzegłem dzika i aby nie wchodzić niespodziewanie w jakąś interakcję, zaznaczyłem swoją obecność uderzaniem kijków, co spowodowało odmarsz nie jednego, ale  - jak się okazało - stadka dzików, liczącego około 5-6 osobników. Nazwa góry zatem nie jest na wyrost, to prawdziwa Dzicza Góra (daw. Sau Berg).

    "Pod Wołkiem", to rozdroże na siodle między górami, gdzie wstępuję na szlaki i skąd biorę rozpęd na następny szczyt, główną atrakcję tej wycieczki. Tu widać więcej śladów, nawet motocrossowych.

    Wejście na Wołka od południa nie jest wielkim wyzwaniem, dosyć łatwo można sobie poradzić z podejściem, ale pamiętam, że gdy byłem tutaj niespełna dwanaście lat temu i zdobywałem go od północnej strony, to tamten stok dał mi w kość. Pierwsze, co mnie wita na wierchu to krzyż papieski ustawiony tu w 2005 roku.

    Z wycieczki z 2012 roku pamiętam Wołka jako zarośniętego, bez jakichś ciekawych punktów widokowych a teraz patrzę i oczom nie wierzę, ile tu przestrzeni. Kosiarze dotarli i tu.

    Można ponarzekać na politykę LP, ale można też korzystać z uroków okolicy, co kto woli. Na pewne rzeczy nie mam wpływu, więc ogrzewany promieniami słonecznymi, rozsiadam się w ławce i posiłkując organizm upajam się również dostępnym północno-zachodnim krajobrazem. Krzyżna Góra i Sokolik są tak charakterystyczne, że rozpoznaje się je na pierwszy rzut oka. Za nimi widać zabudowania Jeleniej Góry.

    Najwięcej jednak jest Kaczawskich, bo to ten kierunek, więc wyjmuję jakieś ich fragmenty z szerokiego wachlarza: Leśnica i Łysa Góra.

    Leśniak i Okole.

    Folwarczna, Baraniec i Skopiec.

    Zachodnia strona zasłonięta lasem, ale tam są Karkonosze, których szczyty wystają ponad drzewa a są to: Wielki Szyszak, Vysoká pláň z RTON-em i Szrenica.

    Największe jednak zainteresowanie, wzbudziło u mnie coś mocno odznaczającego się na horyzoncie. Dwie wybijające się góry, jedna o bardzo ciekawym, stołowym kształcie, więc złapałem jak tylko mocno się dało, aby później sprawdzić w necie, co to za jedne. Znajdują się koło osiemdziesięciu kilometrów w linii prostej. Jedna to Landeskrone a druga to Spitzberg i Kämpferberge, wszystkie w okolicy Görlitz.

    Widoczność jest świetna, tym większa przyjemność z obserwacji. Na pożegnanie jeszcze jedno ujęcie ze szczytu Wołka.

    Wołek (daw. Ochsen Kopf) to czwarty najwyższy wierzchołek Rudaw Janowickich (878 m n.p.m.).

    Kawałek niżej jest kolejny placyk, który zatrzymuje mnie na sesję. Z tego miejsca widoczne są obszary, które na szczycie były zasłonięte lasem. Trudno się oprzeć i przejść obojętnie.

    Pierwsze, co się rzuca w oczy, to Połom a raczej już pół Połomu. W dole zwraca uwagę pokaźny budynek, jest to Wojewódzki Szpital Rehabilitacyjny w Janowicach Wielkich.

    Grzbiet Wschodni Gór Kaczawskich m.in. z Żeleźniakiem i Dłużyną oraz Górami Ołowianymi.

    Schodząc z Wołka przekonałem się, że ten wysoki śnieg ma także dobre strony, gdyż na większej stromiźnie skutecznie wyhamowuje rozpędzone grawitacją ciało. Dotarłem pod Małego Wołka (daw. Kleine Ochsen Berg), ale nie po to, by się na niego wspinać, lecz przejść doliną pomiędzy nim a Wołkiem, gdzie dawniej była mniszkowska (Waltersdorf) kolonia Kreuzwiese, przemianowana po wojnie na Gniewczyce. Dziś już nikt tu nie mieszka, jednakże pozostały zarośnięte strzępy po dawnym osadnictwie.

    Resztki murów jeszcze sterczą, rozsadzane przez rosnące drzewa i jest tego tutaj sporo. Zerkając w stare niemieckie mapy widać, że stało tu kilkanaście budynków.

    Tych widocznych drzew, zasłaniających krajobraz, kiedyś z pewnością nie było i wgląd na wschodnią stronę musiał być stąd wielce przyjemny.

    Dróżka wyprowadza na wschodni stok Małego Wołka i, co najważniejsze, wyciąga z lasu wprost na "suchego przestwór oceanu". 

    Góry Wałbrzyskie: Truskolas, Młynarka, Pustelnik, Łysica, Kokosz oraz budynki Marciszowa.

    Przyczajona Ślęża łypie zza opadającego grzbietu Łysicy.

    Kamienne fale od Rogowca po Lesistą Wielką, to tylko część pięknej panoramy. Na szczycie Dzikowca odznacza się nowa wieża widokowa. 

    Przy dróżce jeszcze jedne ruiny, tym razem po gospodzie Kreuzschenke.

     Na południe wiedzie szlak rowerowy, miejscami pozwalający cieszyć się krajobrazem, więc się cieszę i utrwalam ulotne chwile.

    Z tej szerokiej gamy gór i pagórków, próbuję wydłubać jakieś smaczki i czasem się udaje. Radar meteorologiczny "Pastewnik" na Porębie.

    Ujęcie z Krzyżowej Hali, w którym główne role grają Krąglak i Trójgarb.

    Wielka Kopa i Stróżnik.

    Docieram do asfaltowej drogi i właściwie mógłbym nią dojść już na miejsce, skąd wystartowałem, ale mając jeszcze zapas sił postanowiłem uderzyć na Przełęcz Rędzińską, toteż przeciąłem tylko drogę i czepiłem się żółtego szlaku.

    Nie była to miła trasa, bo śnieg miejscami zmieniał stan skupienia i zrobiła się niefajna mieszanka rozbryzgująca pod butami.

    Przełęcz Rędzińska, dużo przestrzeni i nawet niezłe widoki. Byłem tutaj w 2020 roku, ale latem. Zieleń jednak bardziej do mnie przemawia.

    Widok w stronę Rędzin, do których powoli schodzę traktorowym śladem. Na horyzoncie Karkonosze, bez Śnieżki.

    Dzicza Góra, jedna ze zdobyczy tej wycieczki.

    W Rędzinach wpadam na asfalt i pnę się po niemiłosiernie stromej drodze. Nawet sobie sprawy nie zdawałem, że idąc tędy umęczę się bardziej niż w lesie wchodząc na Dziczą Górę czy też Wołka. Ale  widoczki też są, znad samiusiej wioski.

    I ostatnie spojrzenie, w kierunku Gór Kruczych. To była ultrawidokowa wycieczka, ale z założenia taka miała być, po prostu trzeba było wykorzystać pogodę i przejrzystość powietrza.

 









     







poniedziałek, 6 stycznia 2025

JEDLIŃSKI OBCHÓD

 


      Jedlina-Zdrój, a właściwie jej uzdrowiskowa część, położona jest w dolinie, otoczona siedmioma wzniesieniami. Nie są to jakieś wysokie szczyty, ich nazwy niewiele mówią, ich wysokość także nie jest szczególnie efektowna, ale dla mnie stały się pretekstem do pierwszej wycieczki w 2025 roku. Dołożyłem sobie do nich jeszcze jedną, która chodziła za mną już od dawna i ruszyłem w obchód dookoła Zdroju, począwszy od Kompleksu Sportowo-Rekreacyjnego, na którym sporym powodzeniem cieszy się lodowisko.

    No ale ja nie przybyłem tutaj jeździć na łyżwach tylko robić to, co zwykle. Kieruję się zatem w stronę Parku Południowego aby zacząć podejście.

    Tutejsze sępy to ptactwo wodne, podpływające z nadzieją na jakiś smaczny kąsek, niestety nie byłem na to przygotowany. A na horyzoncie Rybnicki Grzbiet z m.in. Wawrzyniakiem, Jedlińcem, Jałowcem i Małoszem. Wkrótce to będzie prawie niedostępny widok.

    Górki wokół Zdroju poprzecinane są plątaniną ścieżek spacerowych i rowerowych, to wszystko dla turystów i kuracjuszy. Pnę się więc pod górę taką wybrukowaną dróżką na swój pierwszy szczyt, po długaśnych schodach, na których mam problem ze złapaniem rytmu marszu.

    Tuż nad "Czarodziejską Górą" z letnim torem saneczkowym, jest dobre miejsce na chwilę oddechu i łapanie widoków. Góry Sowie w zasięgu wzroku a tam Babi Kamień, Kokot, Wroniec, Strażowa Góra, Wielka Sowa.

    Niedaleko stoi pewna kolumna, będąca pozostałością po pomniku Wilhelma Stolzego, wynalazcy pierwszej ściśle naukowej metody stenografii języka niemieckiego, cokolwiek to znaczy. To, co po nim zostało przerobiono na religijny obelisk z krzyżem jerozolimskim.

    A kawałek dalej inny obelisk poniemiecki, pozostawiony bez przeróbek a poświęcony Carlowi Beinertowi, zasłużonemu dla Jedliny-Zdroju (Bad Charlottenbrunn) farmaceucie i geologowi, przyczyniającemu się do rozwoju uzdrowiska. Był m.in. założycielem parku Karlshaim, dzisiejszego Parku Południowego.

    I wreszcie pierwszy szczyt tej wyprawy - Leśnik, zwany tez Leśniakiem a dawniej miejsce nazywało się Ludwigshöhe, z pewnością na cześć jakiegoś Ludwiga, który być może nawet był leśnikiem. Kto wie?

    Drzewa dokoła, suche, opadłe liście pod stopami, widoków brak. Cóż więcej można napisać o tym wzniesieniu? Aha, jest tabliczka z nazwą i wysokością.

    Zejście, siodełko i znów podejście, to cykl nieodłączny przy górskich spacerach po szczytach. Następną górą do spenetrowania jest Dłużyca (daw. Langer Berg). Ten już nie leży na trasie ścieżki spacerowej i trzeba trochę odbić i wspiąć się po bezdrożu, które mimo braku liści potrafi złapać za spodnie jakimiś kolcami. Wierzchołek ten odróżnia od innych tutejszych to, że nie ma nim wysokich drzew, jednak zakres widoczności i tak nie jest zadowalający. Gdzieś tam na północno-wschodnim horyzoncie ledwo widoczne Klasztorzysko i Szerzawa.

    Po przeciwnej stronie, równie świetnie widoczne Borowa i Sucha.

    A z braku dorodnych drzew, tafelka została przytwierdzona do karpy. Nie wiem jak długo ona tak wytrzyma.

    Kolejny wierch także nie znajduje się przy samej ścieżce, choć bardzo blisko. Od razu zwraca na siebie uwagę pozostałość jakiejś budowli, podobno pieca, gdyż w XIX wieku był tutaj park z punktem widokowym i pawilonem, założony przez wspomnianego wcześniej C.C. Beinerta. 

    Kilkadziesiąt kroków za tą ruinką znajduje się punkt wysokościowy Kobieli (daw.Wilhelmshöhe) oznaczony reperem.

    Jest też tabliczka z nazwą, tylko nie wiedzieć czemu, przymocowana do pniaka, chociaż wokół drzew nie brakuje.

    Jeśli chodzi o widoki, to kiedyś były. Obecnie las zasłania wszystko, z tym że zimą ciut mniej, co daje możliwość zgadywania, cóż to za góra znajduje się tam w oddali. Sucha to jest, sąsiadka Borowej.

    Po zdobyciu Kobieli wypadałoby przeskoczyć na drugą stronę Jedliny i kontynuować przejście po koronie wokół uzdrowiska, ale mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia, tu niedaleko. Kilkaset metrów w bok jest góra Kamienna, którą już dawno chciałem poznać, lecz nie było ku temu okazji. Teraz się taka nadarzyła, więc korzystam. Po drodze niemiły widok, jakiś śmieciarz zaznaczył teren czymś, co mu bardzo ciążyło w lesie, a mianowicie czasopismami, paczką po papierosach i puszką po napoju.

    Według map, na szczyt Kamiennej nie prowadzi żadna ścieżka od tej strony, ale nieraz zdarza się, iż mapy nie nadążają za rzeczywistością. Tym razem jednak mapy miały rację, dróżka podprowadziła mnie pod stromy północny stok i dalej radź sobie sam.  

    Latem byłoby ciężko, jednak zima pomyślnie ma swoje dobre strony. Wspinaczka nie była aż tak bardzo trudna i dość sprawnie znalazłem się na wierzchołku Kamiennej.

    Informacja na szczycie jest i to przytwierdzona normalnie, do drzewa, dzięki czemu można łatwiej zrobić selfika jako dowód pobytu na górze. Co ciekawe, mimo iż góra wybija się ponad sąsiednie, nie posiadała niemieckiej nazwy, przynajmniej oficjalnej. Wielokrotnie Kamienna wpadała mi w oko i obiektyw, gdy wędrowałem po okolicznych górach, ponieważ z dala posiada charakterystyczny kopulasty profil, zachęcający do odwiedzin.

    W sumie jednak nic atrakcyjnego tu nie ma, nawet porządnych widoków, ale dobrze było się o tym przekonać osobiście. Po przecedzeniu przez drzewa, można dojrzeć Suchą i Borową w koniunkcji.

    Wracam na drugą część okrążenia wokół jedlińskiego uzdrowiska, przekraczając drogę wylotową z Jedliny, która niejako dzieli tę dzielnicę Jedliny na dwie partie.

    A po drugiej stronie Mniszy Las (daw. Mönchshain), którego szczytu jednak nie zaliczę, bowiem puszczam się w dół, by zobaczyć pewne miejsce a właściwie kamień. Kolejny z krzyżem jerozolimskim i biblijnym cytatem. Poza tym jest ławka, gdzie będę śniadał.

    Teraz próbuje się wydostać na zewnątrz lasu, podchodząc trochę intuicyjnie niewyraźna ścieżką. Warto było się trochę natrudzić, bo nagrodą są niczym niezasłonięte widoczki. Na wprost Szerzawa a za nią Klasztorzysko.

    Góry Sowie z Wielką i Mała Sową.

    Na chwilunię wracam do lasu, aby przywitać się z kolejnym wierchem, którym jest Rzepisko. Mam tutaj pewien kłopot z nazewnictwem, gdyż dawna nazwa góry to Fischer Berg, czyli pasowałaby bardziej Rybna, ale tak nie jest.

    Szyldzik z nazwą przytwierdzony jest - a jakże - do karczu. Mogę chyba uznać, że mam szczęście, bo wkrótce może go tu nie być, zastanawiam się tylko co go prędzej zniszczy, człowiek czy erozja.

    Wracam do przestworzy po wschodniej stronie, gdzie paradują Góry Sowie.

    Pędząc dalej, pierwszy raz podczas tej wycieczki mam okazję zobaczyć z dala górę, na którą będę wchodził, bo do tej pory idąc lasem po prostu nagle stawałem na szczycie.

    Doceniam możliwości krajobrazowe tej drogi, bo przecież po drugiej stronie, tam gdzie wędrowałem chwilę wcześniej, nie było takiej możliwości. Największą niedogodnością jest silny, zimny wiatr, ale czapka i rękawice tłumią nieprzyjemne odczucia. Oczywiście Góry Sowie się kłaniają z Babim Kamieniem, Sowami a najbliżej Masyw Włodarza.

    Oto jest pagórek, na który mam zamiar się dostać, lecz jak to często ostatnio mi się przytrafia, cześć terenu jest ogrodzona i muszę szukać jakiegoś dojścia. 

    Udało się. Wierzchołek podobny do większości poprzednich, zatem właściwie nie ma o czym pisać, no może poza tym, że od wschodniej strony wejście było łatwe, bo stok łagodny, natomiast od zachodu pochył już robi wrażenie.

    Jak już napomknąłem, Rybna bardziej pasuje do poprzedniej górki, na której byłem, ze względów historycznych, ale to nie ja nadaję nazwy, od tego są urzędy, więc jest, jak jest.

    Masyw Włodarza z bliższej odległości; ten zlepek zawiera w sobie kilka wierzchołków, takich jak: Włodarz, Jedlińska Kopa, Strażowa Góra, Stróżowa Góra.

    Jest wreszcie inny kierunek do oglądania, czyli Rybnicki Grzbiet: Wawrzyniak, Jedliniec, Jałowiec, Małosz oraz Słońce przyćmiewane chmurną powłoką.

    Jedliński kościół poewangelicki, obecnie rzymskokatolicki Trójcy Świętej. Za tło robią: Kątna, Borowa, Sucha, Kozioł, Wołowiec.

    Wracam na drugą stronę Jedliny przemykając przez miasto, ciągle jeszcze ozdobione świąteczną dekoracją, ale w końcu jest święto tzw. Trzech Króli. 

    Bo został mi jeszcze jeden wierzchołek, znajdujący się w Parku Południowym - Gaik. Dawniej obszar ten zwał się Karlshain, czyli "gaj Karola", być może na cześć założyciela Karola Beinerta, teraz został tylko mały gaj. Jedynie na tym jednym szczycie nie zauważyłem tej charakterystycznej tabliczki z nazwą i wysokością a rozglądałem się uważnie.

    Zaliczyłem więc trasę wokół uzdrowiska robiąc niecałe 9 km w styczniu, kiedy śnieg gdzieniegdzie tylko z lekka zalegał, toteż było bardziej wczesnowiosennie niż zimowo. A do prawdziwej wiosny jednak całkiem daleko. Niestety.