W 2020 roku, wędrując po Górach Bialskich, przystanąłem na Suchej Drodze by podziwiać niezasłonięty krajobraz ze Śnieżnikiem. Jednak na pierwszym planie była inna góra - Zawada, na której stoku widać było zabudowania Bolesławowa. Zaintrygował mnie ten widok, sam wierzchołek jak też położenie wioski i pomyślałem sobie wtedy, że warto byłoby tam kiedyś trafić. I nadszedł ten dzień.
Zaczynam w Bolesławowie z parkingu przy kościele, aby najpierw ruszyć w góry a wioseczkę zostawiam sobie na deser.
Pierwszym celem tej wędrówki jest Góra Oliwna, gdzie zawiedzie mnie szlak żółty wspinający się na Zawadę. Lubię, jak w czasie w czasie wycieczek zwracają moją uwagę różne ślady przeszłości, np. w postaci starych kapliczek i krzyży, nierzadko mających status zabytkowych. Niektóre są zadbane, inne bywają opuszczone, zniszczone.
Z Góry Oliwnej, która w zasadzie jest stokiem Zawady i to narciarskim, są już pierwsze krajobrazy. Na horyzoncie wyraźnie zaznaczony Jawornik Wielki a bliżej Sowia Kopa nieco schowana za bezimiennym wierchem.
Nazwa tego miejsca związana jest z motywem biblijnym, przedstawianym nieraz w sztuce, jako modlącego się Jezusa wraz z apostołami właśnie na Górze Oliwnej w wieczór przed pojmaniem. I tu, za ogrodzeniem, jest taki Ogrójec z wyrzeźbioną sceną biblijną.
Krótki opis tego, co tutaj się znajduje, jest na tablicy przy płocie.
Oprócz wymienionych wyżej postaci, jest jeszcze jedna, trochę z tyłu: anioł z kielichem.
Teraz na szczyt, a właściwie na dwa, ale nie szlakiem a polną nieoznaczoną dróżką. Łapię jeszcze widoczki przed wejściem do lasu. Po zachodniej stronie stok narciarski z wyciągiem, w dole Kamienica a po drugiej stronie doliny góra Młyńsko, której obydwa wierzchołki miałem kiedyś przyjemność odwiedzić.
Oczywiście o jakiejś ścieżce na samą górę można tylko pomarzyć, toteż trzeba znaleźć odpowiednie miejsce do ataku. A takim jest śródleśna, stroma polana, z której ładnie widać Śnieżnik.
Po jakiejś stumetrowej wspinaczce stałem na szczycie oznaczonym słupkiem. Zawada 778 m n.p.m. to jest niższy wierzchołek dawnego Hemmbergu.
Trochę zabałaganiony ten wierch, być może służba jest na L-4, ale przynajmniej jakiś miły dla oka widoczek się trafia, bo nie ma co zasłaniać Śnieżnika.
Pomiędzy dwoma wierzchołkami Zawady znajduje się siodło, co nie jest sensacją, jednak ciekawostką jest fakt, że kiedyś mieszkali tu ludzie. Była to osada Josefsfeld i sądząc z mapy, stały tu trzy lub cztery zabudowania. Dziś las zakamuflował to miejsce a z dawnych śladów pozostały kamienne kopce, być może resztki po budynkach.
Drugi wierzchołek Zawady nazywany jest Stromą a jego wysokość to 808 m n.p.m. Część góry pozbawiona jest drzew, dlatego od strony północnej i wschodniej są miłe widoczki na pasmo sąsiednich Gór Bialskich z Łyścem, Gołogórą i Suszycą.
Jest jeszcze Sucha Kopa, Jawornicka Kopa i Pustosz.
A szczyt Stromej niestety nieoznaczony, ale zauważalny.
Sto metrów niżej jest Przełęcz Staromorawska będąca węzłem szlaków pieszych, rowerowych i narciarskich. Jeszcze raz będę przez nią przechodził w drodze powrotnej.
Dalej Drogą Staromorawską ze szlakiem żółtym w stronę Przełęczy Płoszczyna lub - jak zwą Czesi - Kladské sedlo. Trasa wiedzie przez las i wiele ciekawego przy niej się nie dzieje. Wyjątkiem jest nieduży zbiornik wodny na potoczku, do którego "wodospadowo" wlewa się woda.
Droga Staromorawska dobija do Drogi Morawskiej i pnie się już asfaltem wraz ze szlakiem żółtym do granicy na przełęczy, a ja tą drugą schodzę w dolinę bezszlakowo.
Przełęcz Płoszczyna i potok Morawa są umowną granicą pomiędzy Masywem Śnieżnika a Górami Bialskimi, tak więc przechodzę w inne pasmo, w dolinę Morawy zwanej też Morawką.
No i teraz marsz w górę potoku z podziwianiem wartkiego nurtu, bystrzy i kaskad. Wizualnie i akustycznie zaczyna robić się bardzo przyjemnie.
I nie przestaje być ciekawie, gdy się idzie w górę rzeczki. Niesamowicie wciągają mnie takie klimaty i nic na to nie poradzę.
Mogę obserwować takie mecyje z wypiekami i bananem na twarzy, aż do znudzenia, które nie nadchodzi.
Docieram do rozdroża przed florystycznym rezerwatem przyrody Nowa Morawa, gdzie chronionych jest wiele gatunków roślin. Jest tu m.in. stanowisko świerka sudeckiego, co brzmi interesująco, ale nie znam się na tym.
Tutaj także jest miejsce, gdzie właściwie zaczyna się Morawa, ponieważ łączą się tu jej dwa potoki źródłowe: Lewa Widełka i Prawa Widełka.
Wydawałoby się logiczne, że strony jakiegokolwiek cieku ustala się zgodnie z nurtem płynącej wody, ale w tym przypadku jest odwrotnie. Lewa Widełka jest prawą a Prawa Widełka jest po lewej. Ale tak to nazwali Niemcy, bo już w ich mapach tak jest (Linker Zwiesel Graben-Rechter Zwiesen Graben). Widocznie nazywali to od dołu. Tak więc najpierw zabieram się z Prawą Widełką skrajem rezerwatu, by oczywiście nadal podziwiać efektowny bieg potoku.
Naturalnie nie umknął mojej uwadze miły szum kotłującej się wody, więc zajrzałem w gęstwinę rozpoznać źródło tej melodii i poznać tego artystę.
Kierując się na północ, poprzez grzbiet przechodzę do sąsiedniej doliny, którą spływa Gołogórski Potok. Wysokie, strome zbocza uniemożliwiają, lub raczej zniechęcają do zejścia bliżej koryta, przez co obserwuję go tylko z pewnej wysokości.
Wraz z Gołogórskim Potokiem zameldowaliśmy się przy Drodze Morawskiej; ja na niej, on pod. Na parkingu przy łuku drogi zmotoryzowani miłośnicy grillowania oddają się swojej pasji, aż dym z komina idzie, bo są tam ku temu warunki.
Szlakiem niebieskim, na szczęście niezbyt wymagającym, idącym początkowo nad Nową Morawą, wracam na Przełęcz Staromorawską. Momentami widać zabudowania wioski położonej w dolinie a przed twarzą pojawia się Zawada, ten jej niższy wierzchołek.
Ponownie przechodzę przez Przełęcz Staromorawską, a zaczynając podejście na Stromą, próbuję uchwycić jakiś widoczek. I na widnokręgu są jakieś wierchy, to graniczne Rude Krzyże i Sierstkowa w Bialskich.
A na Stromą właziłem ponownie po to, żeby zejść z niej zachodnim stokiem, gdyż na nim znajduje się skała widokowa. Po drodze, w lesie, napotykam kamienne kopce, ale raczej nie są pozostałościami po zabudowaniach, ponieważ stare mapy nie pokazują tu żadnych budynków.
Odnajduję skałę przy pomocy GPS, bo ścieżka żadna tu nie prowadzi i zachodzę ją od tyłu. Skała ta nazywana jest tak jak wioska pod nią i płynący tu potok, czyli Kamienica.
Na szczycie tej 20-metrowej skały zainstalowany jest krzyż - co ciekawe - celtycki oraz olinowanie z wywieszoną pionowo flagą Polski. Jest też mała flaga ukraińska. To wszystko po zmierzchu jest podświetlone.
A skoro skala ma właściwości widokowe, to warto opisać co z niej widać. Przede wszystkim jest Śnieżnik oraz Stroma, ale ta przyśnieżnicka, wyższa niż ta, z której robię te zdjęcia.
Po drugiej stronie doliny Kamienicy wznosi się Młyńsko, dwuwierzchołkowa, bardzo fajna góra ze skałami na szczycie.
A tak prezentuje się skała od dołu, przy zejściu po niewiarygodnie stromej ścieżce.
Przemarsz przez Kamienicę jest konieczny, ponieważ mam w planie jedno miejsce do odwiedzenia. A nie jest to marsz bezbarwny, bo płynąca tu woda miejscami przykuwa uwagę swoim brawurowym biegiem.
Oczywiście z racji kierowniczego stanowiska w samochodzie, nie mogłem podjąć się konsumpcji na miejscu, więc pozostał wynos i spożycie w późniejszym terminie.
Przeprawa kładką nad potokiem znacząco skraca drogę z Kamienicy do Bolesławowa.
I z powrotem jestem pod kościołem św. Józefa Oblubieńca, który zbudowany został w 1672 roku. Oczywiście od tego czasu był wielokrotnie remontowany, rozbudowywany i modernizowany.
Ale to nie koniec wycieczki, gdyż zostawiłem sobie na deser obchód wioski o niewiejskiej zabudowie. Trochę poniżej kościoła są inne budynki parafialne a na podwórku stoi oryginalny pojazd służbowy.
Bolesławów posiada coś w rodzaju rynku a wzięło się to stąd, iż był niegdyś - jeszcze jako Wilhelmsthal - miasteczkiem. Został co prawda zdegradowany pod koniec XIX wieku, ale zabudowa miejska pozostała. Na środku głównego placu znajduje się skwer, mogący dzięki drzewom dać chłodny cień w upalne dni.
Pierzeja zachodnia to rząd przyjemnych, odnowionych kamieniczek w typowo małomiasteczkowym stylu.
Na skwerze przyciąga uwagę bogaty pomnik św. Franciszka Xawerego, ufundowany w latach 1716/17 przez mieszkańców, w podzięce za uratowanie z epidemii cholery.
Główna ulica prowadząca do rynku także ma charakter miejski i spacerując nią można poczuć się jak w Krakowie czy Warszawie. No, może trochę mnie poniosło.
Bolesławów od strony Starej Morawy zaczyna się mostem nad Morawą i tak w ogóle to obszarowo jest niewielki, można go szybko obejść.
Pierzeja wschodnia: tu już znajdują się też nowsze budynki, ale fajnie zamykają tę stronę.
Od północy jest tylko jeden budynek, za to mieści się w nim siedziba bossa wioski, czyli sołtysa.
I na tym kończę wycieczkę i obchód Boleslawowa, dawnego górniczego miasteczka. W sumie przedreptałem 18 km.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz