Jagodnik to góra znajdująca się w północnej części Masywu Trójgarbu, którą już raz miałem możliwość odwiedzić a było to w 2013 roku, przy okazji zdobywania Trójgarbu, jeszcze bez wieży. Tym, co spowodowało chęć ponownego wejścia na to wzniesienie, była jego względna anonimowość i subtelne poczucie atrakcyjności. Większość wycieczek w tej okolicy sunie na Trójgarba, na Jagodnika dociera niewielu a najszybciej dotrzeć na niego można ze Starych Bogaczowic. Ruszam zatem w góry, startując spod pomnika przesiedleńców.
Chwytając się po chwili dwóch szlaków, pędzę na południe w stronę lasu, gdzie wyrasta już masyw ze swymi pagórkami, które aż piszczą żeby je odwiedzić. Jest tam oczywiście Trójgarb, ale z tej perspektywy najbardziej piszczy Jagodnik.
Wieża widokowa na Trójgarbie, konstrukcyjnie zresztą bardzo ciekawa, jest magnesem przyciągającym spore rzesze turystów i tam należy spodziewać się ich w znacznej ilości. Liczę, że Jagodnik nie będzie oblężony.
Od masywu spływa w stronę Starych Bogaczowic potok Chwaliszówka, który - poza nazwą - nie ma nic wspólnego z Chwaliszowem, sąsiednią wsią, gdyż przez nią nawet nie przepływa. No chyba żeby uznać jej wodę rozcieńczoną w Strzegomce, to wtedy tak.
Wzdłuż potoku docieram do zalewu i Karczmy Jedynak, gdzie brama wjazdowa zasługuje na uwagę, ze względu na ozdobny napis z nazwą na górnej części obramowania.
Droga ze szlakami prowadzi podnóżem góry Mrowica, której stromy stok mam po lewej, po prawej zaś jest zalew. No i zachciało mi się ją zdobyć, a gdy zobaczyłem znamiona ścieżki wiodącej na górę, byłem już tego pewny, że tam wlezę.
Przyroda jeszcze golaśna, zatem przejrzystość w lesie jest dobra i chaszcze nie utrudniają chodzenia. Pokręciłem się po grzbiecie Mrowicy, pomiędzy drzewami nawet dostrzegalne były okoliczne wzniesienia i w miarę ukontentowany mogłem powoli wracać na szlak.
Ponieważ na zachodnim stoku ciągną się na znacznej długości skały, postanowiłem zejść, aby przypatrzyć im się z poziomu ich podstawy. Przy schodzeniu w oczy rzuciła mi się oskubana z kory brzoza i ten fakt zdecydowałem się udokumentować.
Niełatwo poruszać się po stromym stoku, gdzie nie ma żadnej ścieżki, bo po prostu nikt tędy nie łazi. Ja jednak twardo przespacerowałem pod skałami fotografując je z bardzo niewygodnych pozycji.
Takiego skałkowego krajobrazu spodziewam się więcej podczas tej wycieczki, ponieważ już wcześniej w mapie widziałem ich rozsianie po okolicy. Parafrazując Witię Pawlaka można rzec, że masyw skałami nadziany, jak dobra kasza skwarkami. I nie trzeba pchać się szczególnie na zbocza, bo z drogi też je dobrze widać, jak np. te na Czernicy.
Przy samej drodze także jest ich chmara i to takich poważnych. Szukałem informacji na stronach wspinaczkowych, bo wiem, że mają w zwyczaju nazywać skały, po których włażą i znalazłem kilka nazw znajdujących się właśnie przy szlaku, jak np. Skała za Rozdrożem, Przekładaniec.
Na Rozdrożu pod Czernicą można spocząć, bo jest gdzie i naładować energią na dalszą drogę, w ciepłych promieniach słoneczka.
Docieram wreszcie do miejsca, do którego bardzo chciałem trafić podczas tej wycieczki, dlatego trasa wiodła właśnie tym szlakiem. Potężny skalny mur w poprzek doliny, stojący na drodze niewielkiego potoku, dopływu Chwaliszówki, który jednak kiedyś miał nazwę a mianowicie Schwarzer Graben.
Dzięki tym skałom, zwanymi dawniej Wasser Steine, tworzy się na potoczku wodospad, oczywiście taki na jego miarę, wysoki na kilka metrów, ale w sumie nieduży ze względu na ilość wody.
Pomyślałem, że dobrzy byłoby się znaleźć na górze tych skał, toteż ruszyłem podnóżem szukając dogodnego miejsca na wejście. Po drodze mijam ściankę zwaną w światku wspinaczy Salonowa.
I tak à propos wspinaczy, to mam wrażenie, że ten niezwykły wystrój przy skałach to ich robota. Któż by bowiem tachał dywan w takie miejsce bez jakiejś myśli przewodniej.
A z góry zakres obserwacyjny dużo lepszy niż z dołu, poza tym brak listowia bardzo ułatwia monitoring leśnego przestworu.
Z pozycji nad wodospadem widać rów i dolinę, którymi płynie rachityczny potok, mający ledwie kilkadziesiąt kroków wyżej swoje źródło. Przynajmniej tak wynika z mapy.
Trochę podejścia od "skałek wodnych" i po chwili jestem pod Jagodną. To rozdroże pamiętam z poprzedniej wycieczki sprzed blisko dziewięciu laty. Poznaję po paśniku. Stąd na wierzchołek prosta droga bez szlaków, ale pewną ścieżką.
Oto i szczyt. Na drzewie przymocowana ładna tabliczka z nazwą i wysokością, jest także słupek geodezyjny. Dla mało wymagających są też widoczki z lekka zaburzone.
Są również, co oczywiste, skały pod stopami w pokaźnej ilości i konkretnych rozmiarów. Od strony północnej jest urwisko i tu trzeba być ostrożnym.
Ale to właśnie po północnej stronie najwięcej widać ze szczytu; Stare Bogaczowice, Chwaliszów i mniej znane pagórki Gór Wałbrzyskich.
Opadający ku północnemu zachodowi grzbiet, odsłania skały, dzięki czemu dostęp do nich jest łatwiejszy i w cieniu tychże można urządzić sobie biesiadę, z czego właśnie korzysta przybyła tutaj jakaś grupa ludzi. Ogniseczko, wiktuały, piwerko.
Zostawiam szczytowe skały ruszając niżej na poszukiwanie innych ciekawych miejsc i tworów natury.
Na zachodnim stoku Jagodnika także dzieją się interesujące przyrodniczo rzeczy. Skał oczywiście nie brakuje, są także punkty lekko widokowe i ogólnie jest bardzo sympatycznie.
Daleko, ledwo dostrzegalne, zaśnieżone szczyty karkonoskie, bliżej już wyraźne Rudawy Janowickie z Wielką Kopą, Bielcem i Wołkiem a najbliżej Krąglak, u podnóża którego widać zabudowania Gostkowa.
Na zbliżeniu widać charakterystyczna wieżę dzwonnicy kościoła w Gostkowie.
Trzy garby Trójgarbu także są widoczne, choć trochę przesłonięte drzewami.
Schodząc coraz niżej mijam niczym slalomista multum różnych skałek i skałeczek, którymi naszpikowany jest ten stok Jagodnika.
Dotarłszy do dróżki ze szlakiem, dalsza, powrotna droga wydaje się już tylko formalnością, bo żadnych udziwnień, typu włażenie w jakieś dziwne miejsca, nie przewiduję. Choć skałek ciągle nie brakuje na stokach Jagodnika. I to takich sporych.
Od pewnego momentu szlakowi towarzyszy potok Sikorka, nazywany również Polską Wodą, ale to ta pierwsza jest urzędowa.
I na tym potoczku coś się tworzy. Mała retencja w ramach jakiegoś programu przeciwpowodziowego.
Jest tablica informacyjna na ten temat i pewnie bym ją zignorował, gdyby nie ortograficzny rodzynek w tym urzędowym serniku, który dźgnął moje wrażliwe oczy.
A skały ciągle asystują przy drodze, zmieniając tylko kształty. Dużo tego tutaj.
Kończy się las a teren robi się płaski, znaczy, że cywilizacja blisko. Łąki jeszcze w barwach mało wiosennych, podobnie jak drzewa, jedynie słońce przyjemnie operujące przypomina, że to już przedwiośnie. Na bliskim horyzoncie góra Mrowica, pierwsza zdobycz tej wycieczki.
Przeprawa przez Sikorkę. Jak widać taka wodna przeszkoda niestraszna nawet rowerzystom.
Droga idąca ze Starych Bogaczowic w kierunku masywu, przechodzi przez bramę w budynku, a właściwie zespole,budynków, po dawnej prepozyturze cystersów. Nieczęsto spotyka się takie bramy przejazdowe.
I na koniec Gminny Ośrodek Kultury w Starych Bogaczowicach, zza którego wystaje nieśmiało jakaś budowla sakralna na wzgórzu. To kaplica św. Anny.
Wycieczka w sumie miała jakieś 11 km.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz