niedziela, 28 września 2025

JASZKOWA GÓRNA - PRZEŁĘCZ KŁODZKA - PTASZNIK

 

     
    Poprzednia moja wyprawa, ze względu na nawierzchnię, była dość specyficzna, ale niestety nie zawsze można uniknąć takiej sytuacji. W tej wycieczce asfaltu jest mniej, lecz wcale niemało. Celem jest dojście do Przełęczy Kłodzkiej i zamknięcie tematu Gór Złotych a na powrocie zahaczenie o Ptasznika, bo tak ładnie wystaje ponad sąsiednie wzniesienia i jest przy szlaku.
   Z Jaszkowej Górnej wychodzi wąska droga prowadząca do Przełęczy Kłodzkiej a po drodze jest jeszcze kolonia Gaj, zatem nie ma na co czekać, w drogę.

    Już jadąc do Jaszkowej miałem zmiany nastawienia spowodowane przez pogodę, bo chwilami piękne słońce a bliżej celu gęste mgły. Na miejscu okazało się, że słońce wygrywa, choć nie bez walki. Nisko zawieszone chmury nad wioską świadczą, że mimo słabnącej siły, tak łatwo pola nie oddadzą.

    Dolina jeszcze owładnięta oparem a ja już wyżej, gdzie słonko ładnie operuje światłem i temperaturą.

    Przejrzystość jednak nie jest jak na razie pierwszorzędna, ale wystarczająca, by dostrzegać dalszy krajobraz. A tam Ptasznik, Szkudła i Sowiniec, na tego o piramidalnym kształcie, będę podczas tej przechadzki podchodził.

    Można by pomyśleć, że gdzieś tam w Górach Bardzkich płoną góry, płoną lasy, bo wierzchołki spowite dymem, ale to tylko chmury bijące się z górami.

    I wśród tych szczytów jest ten jeden charakterystyczny z odznaczającą się z daleka konstrukcją. Zmierzam w jej kierunku, by w końcu tam dotrzeć, lecz nie dziś.

    Jest i Gaj, ale jakoś pusto wokół. Większość z niewielu tutejszych siedzib jest trochę dalej. A w tle Zamczysko, Sokolec, Sokolec Mały, Bodak.

    Próbowałem dowiedzieć się czego kolonią jest Gaj, Podzamku czy Jaszkowej Górnej i dopiero mapy Geoportalu wyjaśniły mi, że tej drugiej wsi. I tak, na uboczu, w zielonym zakątku, mieszkają sobie Gajowianie.

    Można tu spotkać również nowoczesne formy architektoniczne, chyba z myślą o turystach.

    Przy głównym skrzyżowaniu znajduje się coś, co można chyba nazwać rzeźbą. Nie chcę nawet próbować zgadywać co ona przedstawia, pewne jest, że to dzieło przykuwa uwagę. W Gaju jest Dom Rzeźbiarza, gdzie odbywają się warsztaty, więc być może ta instalacja ma z tym jakiś związek?

    Opuszczając Gaj mijam Zamczysko, niewielkie wzniesienie na krańcu Gór Złotych.

    Do przełęczy jeszcze kilometr a po drugiej jej stronie oczywiscie Bardzkie, gdzie najbardziej dominuje Grodzisko, ale są tam widoczne również: Jedlak, Podzamecka Kopa, Jelenia Kopa i Szeroka Góra. Kłodzkiej Góry nie widać.

    Są też dalsze widoki, na Stołowe, od Góry św. Anny, poprzez Kopę Śmierci, Narożnika, Skalniaka po Szczeliniec Wielki. A blisko jest Obszerna, przez którą będę przechodził w następnej wycieczce.

    Wokoło same pola uprawne, ale w środku jednego z nich, przy drodze, jest niezaorane, dzikie miejsce z resztkami muru. To ślad po budynkach dawnego gospodarstwa Neue Welt. W tle Kłoda, Sokolec i Sokolec Mały.

    Parking na Przełęczy Kłodzkiej dopakowany po brzeżek, każdy następny, dojeżdżający samochód musi szukać sobie innego miejsca na postój. To są uroki weekendu. Następną swoją wycieczkę będę właśnie stąd zaczynał, ale wiem, że to będzie poniedziałek, aby uniknąć ciżby.

    Po drugiej stronie drogi kolumna maryjna z pokolorowanymi postaciami, za nią prywatny plac parkingowy, ale ponieważ płatny, to pusty.

    Nowością dla mnie, na przełęczy, jest pomnik poświęcony ofiarom katastrofy lotniczej z 2010 roku. Odsłonięto go w 2023 a sądząc z treści na tablicy, łatwo się domyślić, które środowiska za nim stoją.

    I jeszcze rzut oka z przełęczy na okoliczne góry a konkretnie Złote. Są tam Sokolec, Sokolec Mały, w głębi Jawornik Wielki i dalej Bodak oraz Ptasznik, na którego właśnie się wybieram wracając do Jaszkowej Górnej.

    Wracam szlakiem niebieskim do rozdroża przed Gajem, gdzie odbijam tak, jak mnie szlak wiedzie. Teraz będzie leśnie.

    Dla piechurów nic, nawet ławeczki, a dla rowerzystów portal zapraszający do cykloświata.

    Myślałem, że droga na Ptasznika od początku będzie mocnym podejściem, ale nie. Jest co prawda pod górę, lecz w miarę dobrze, więc idzie się bez zadyszki. Ta leśna droga posiada ślady wskazujące, że kiedyś była tu nawierzchnia bitumiczna.

    Na stoku Bodaka udaje mi się znaleźć miejsce prawie widokowe, więc zatrzymuję w kadrze widok z niego, bo to rzadkość w tym lesie.

    Ptasznik coraz bliżej i wydaje się, że trzeba jeszcze będzie się wytężyć, żeby trafić na jego grzbiet.

    I faktycznie. Od Przełęczy Chwalisławskiej robi się ostrzej a do tego miejscami dróżka jest niemiłosiernie zarośnięta, co nie ułatwia zdobywania.

    Jakby tego było mało to przeszkody wyrastają na drodze, rzec można kłody same kładą się pod nogi, ale nie daję się.

    Ostatnie metry przed wierzchołkiem, grupa niewielkich skał dodaje otoczeniu wyrazu.

    Oto szczyt Ptasznika (daw. Vogel Berg - 718 m n.p.m.). Pierwsze skojarzenie co do polskiej nazwy, jakie przychodzi mi na myśl, to rodzina pokaźnych, kudłatych pająków, ale to zły trop. 

    Ten piękny głaz przyozdabia wierzchołek identyfikując go i nadając mu elegancji.

    Słupek geodezyjny potwierdza kulminację a wokół niestety brak widoków, choć z drugiej strony raczej nie chciałbym, żeby te drzewa były wykoszone, więc dobrze jest jak jest.

    Rozbiłem na szczycie tymczasowy obóz, aby odsapnąć i uzupełnić energię, ale mimo słońca, wiatr skutecznie mnie przegonił swoim przeszywającym podmuchem już po dziesięciu minutach. Zejście szlakiem, południowym stokiem, nastręczyło mi niespodziewanych trudności. Nie dość, że stromo, to głazowisko swoimi nieprzewidywalnymi ścieżkami, owocnie spowalnia zejście. O skręcenie nogi nietrudno.

    Gdybym wchodził na Ptasznika od tej strony, to także nie byłoby bezstresowo. Wygląda na to, że góra nie jest aż taka łatwiutka do zdobycia.

    Na skrzyżowaniu łapię czarny szlak i to on dalej sprowadza mnie w doły nadspodziewanie szeroką, leśną drogą.

    Wyjście z cienia na słoneczko, takie nie za gorące, to przyjemność sama w sobie. Do tego na wprost widok na Góry Bystrzyckie i Orlickie.

    Rozciągnięte grzbiety Orlickich i Bystrzyckich ciągle towarzyszą zejściu a dodatkowo pojawiają się bliżej Wzgórza Rogówki.

    Bardziej na południe głównym aktorem jest Jagodna ze swymi trzema wierzchołkami.

    Las się kończy, zaczynają łąki i robi się jeszcze ładniej. Takie zejście to przyjemność. Po jednej stronie Szkudła, Sowiniec i Kaczyniec.

    Po drugiej, tak jak wcześniej, Wzgórza Rogówki, Bystrzyckie i Orlickie.

     I znów skręt karku na lewo, bo tam najbliższe Złote: Wilcza Góra, Mała Wilcza Góra i Szkudła.

    I jeszcze pięknie otwarta Kotlina Kłodzka z Kłodzkiem i Górami Stołowymi w tle i kawałkiem Wzgórz Lewińskich. Dostrzegalna jest również Śnieżka.

    I już Przełęcz Droszkowska z kaplicą, którą bardziej przybliżyłem w poprzednim wpisie. 

    A z przełęczy już z górki do Jaszkowej Górnej, która mnie wita na wlocie a ja powoli się z nią żegnam, bo kończę w niej swoją wyprawę. Kończę też pewien etap mojego przejścia, bo żegnam się również z Górami Złotymi i następnym razem będę wkraczał w Bardzkie.

 
 
 
 
 

   


niedziela, 21 września 2025

TRZEBIESZOWICE - JASZKOWA GÓRNA - SKRZYNKA

 


   To jest wycieczka inna niż wszystkie dotychczasowe, gdyż 85 procent przemierzanego dystansu prowadzi asfaltową nawierzchnią. Wymaga tego sytuacja, bo aby dostać się do Jaszkowej Górnej i wrócić inną trasą, niestety nie mogłem znaleźć alternatywnych, odpowiednio pewnych dróg. Mimo tego, okazało się, że jednak taka trasa zawiera duży potencjał krajobrazowy, co uśmierza chociaż częściowo ból pewnej niewygody.
    Oto Trzebieszowice. Jest kościół, jest cmentarz, zatem w pobliżu musi być jakieś miejsce postojowe. I jest.

    Wiedząc, jaki profil ma moja trasa i jakie podłoże, nie zabieram nawet kijków, bo to bez sensu. Tuż obok cmentarza jest Zamek na Skale, ale nie mam zamiaru tam zaglądać, wystarczy mi ujęcie z lotu ptaka przy wejściu na teren zamkowy.

    Po wstępnym asfaltowaniu północnym krajem wsi, odbijam na Drogę Górnobielską, która wywodzi poza obszar zabudowany i nie jest z nawierzchnią bitumiczną. W sumie tego typu dróg będzie tylko 3,5 kilometra.

    A co ciekawego można dostrzec z drogi? Dzięki charakterystycznemu kształtowi, najbardziej rzuca się w oczy Cierniak, wierch nad Radochowem.

    Długa prosta doprowadza pod kaplicę św. Eustachego i św. Huberta, a więc miejsce, gdzie dotarłem podczas poprzedniej przechadzki, toteż nie będę tym tematem się zajmował. 

    Spod kapliczki można podziwiać w pierwszej kolejności pogodę a potem w oddali Śnieżnik i Czarną Górę.

    Dalszy mój kierunek marszu to północ, w stronę Skrzynki. Po lewej nieduże wzniesienie Goruszka.

    Za Goruszką udaje się trafić na bezdrzewny odcinek, z którego widać głównie wierzchołki Żelaznych Gór w Krowiarkach, m.in. Kamiennik, Żeleźniak, Golina.

    Kilka zabudowań w odludnym miejscu zwanym dawniej Ziegeldorf, ze względu na działającą tu kiedyś cegielnię, to część Skrzynki. Od krzyżówki znów mam do czynienia z asfaltem, ale za to wokół piękne obrazy. Najbliżej Wzgórza Rogówki z Sarnicą i Kłopotem a w oddali Bystrzyckie wystawiające Smolną i Wolarza.

    Odwracając głowę widzę znane śnieżnickie gwiazdy, ale również kawałek Krowiarek i daleko Bialskie.

    Pobliskie "złote" wzniesienia: Krowiniec, Kaczyniec, Sowiniec, Szkudła a daleko Bardzkie, ale na nie przyjdzie czas.

    I jeszcze z tyłu niezbyt wybijające się górki: Bzowiec i Góra Nadworna. No w sumie, to pięknie dokoła.

    Ostatni, nieasfaltowy odcinek drogi ma półtora kilometra i z niego również wokół roztaczają się przyjemne widoczki; Góry Bardzkie ze swymi najwyższymi przedstawicielami, czyli Kłodzka Góra i Szeroka Góra. Zdecydowanie wystawia się na pokaz wieża widokowa na tej pierwszej. W niedalekiej przyszłości powinienem tam trafić.

    Od zachodu nad Rogówkiem górują dwa wzniesienia, są to Sarnica i Kłopot zwany także Klekotką. Na tym drugim widać wysoko jakieś zabudowania. Ktoś ma niezłe pole do obserwacji, tylko do sklepu daleko.

    A blisko, po lewej, Chrościna vel Krąglik. Po jego drugiej stronie leżą Trzebieszowice.

    Dobijam do Skrzynki nad Skrzynczaną. Na głównej drodze pusto, żadnego Skrzynczanina ani przejeżdżającego pojazdu. Leniwa niedziela. A swoją drogą, to ciekaw jestem skąd się wzięła polska nazwa wsi, bo niemiecka brzmiała Heinzendorf a żadna inna w pobliżu, ani znaczeniowo, ani fonetycznie nie przypomina tej obecnej.

    Teraz już asfalt, tylko asfalt i ciągle asfalt. I takąż nawierzchnią dreptam do Rogówka i jakoś ten odcinek nie przypadł mi do gustu.

    Ale z Rogówka do Jaszkowej Górnej już tak dramatycznie nie jest. Poza leśnym fragmentem jest sporo przestrzeni, która raduje oko wędrowca. I chociaż śnieżnicki kierunek przewijał się już podczas tej eskapady, to ten obrazek nie może się nie podobać.

    Idylliczny krajobraz przyprawiony słońcem działa odprężająco. Bezimienny i prawie nagi pagór, zza którego wyglądają bardzcy potentaci, koi dokuczliwość, jaką jest ruch kołowy na tej podrzędnej drodze. Większość przejeżdżających pojazdów ma obce rejestracje, spoza województwa, z czego można wywnioskować, że przyjezdni poznają okolicę podobnie jak ja, tylko w taki sposób, żeby było szybko się nadmiernie nie zmęczyć.

    Po wschodniej stronie dwa kolejne wierzchołki, to Bodak i Ptasznik, niezbyt znane postacie w Górach Złotych. Ten drugi jest w moim planie na następną wycieczkę.

    Kierunek północno-zachodni, a tam Obszerna w Bardzkich, będąca na mej trasie w niedalekiej przyszłości i w oddali Sowie z Sokołem, Koziołkami i kawałkiem Wielkiej Sowy.

    Jaszkowa Górna wita mnie zniszczonymi budynkami gospodarczymi, na szczęście cała wieś tak nie wygląda. A będę musiał przejść przez jej spory kawałek.

    Na chwilę zatrzymuję się przy skręcie na Gaj, bo stąd będzie następny etap mojego przejścia, ale to już kolejna wycieczka. 

    No to mogę już wracać do Trzebieszowic, tylko trochę okrężną drogą.
Cóż, przejście przez Jaszkową nie jest ekscytujące i wcale nie lekkie, gdyż cały czas droga wiedzie pod górę. A już w "najgórniejszej" Jaszkowej podejście jest mocno nachylone i tak aż do przełęczy.

    Nie umknęły mojej uwadze pewne okienne ozdoby znajdujące się na przydrożnym drzewie, z akcentami przyrodniczymi. To coś innego niż wszędobylskie świątki.

    Przełęcz Droszkowska jest kresem mozolnego podejścia. Tutaj znajduje się kapliczka pochodząca z 1679 roku, której budowę zainicjował ówczesny droszkowski proboszcz.

    Oczywiście nie omieszkałem zajrzeć. Na jednej ze ścian pofałdowanie wygląda jak zamalowana płaskorzeźba, ale jest to prawdopodobnie radośnie rzucany tynk.

    Głównym motywem sakralnym kaplicy jest Pieta. Nie jest to bogate w ornamenty miejsce.

    Poniżej przełęczy to już Droszków, przez który prowadzi szlak czarny i będę musiał nim przejść, bez entuzjazmu.

    Nad Droszkowem od wschodu góruje Szkudła, albo jak kto woli Dranica.

    Z droszkowskich pejzaży to jeszcze odnotuję kościół św. Barbary, którego początki to wprawdzie XV wiek, ale później był przerabiany w XVIII wieku.

    Podchodząc na przełęcz zostawiłem za sobą Jaszkową Górną i po przejściu przez Droszków następną wioską jest... Jaszkowa Górna. Brzmi to kuriozalnie, ale kiedy prześledzi się w mapach granice poszczególnych wiosek, to wychodzi na to, że ta droga i wszystko od niej na lewo to jeszcze Droszków a po prawej to właśnie Jaszkowa Górna.

    Asfaltowy dystans zaczyna dawać się we znaki, najbardziej odczuwają go moje pięty a tu jeszcze trochę nim trzeba poczłapać, chociaż już nie z góry a bardziej po równym.

    W przemarszu przez Skrzynkę najbardziej polubiłem drogowskaz podający odległość do Trzebieszowic, co oznacza, że do końca wycieczki pozostały już tylko trzy kilometry.

    Pozytywnym aspektem tych ostatnich kilometrów jest charakter drogi, bo nie wiedzie ona doliną, lecz wyższym obszarem, dzięki czemu można jeszcze wyłapywać szerokie krajobrazy. Kościół św. Bartłomieja w Skrzynce, właściwie tylko dzwonnica, a w tle góra Bzowiec.

    Sarnica już kilkakrotnie wpadała w oko, bo blisko a w oddali Bystrzyckie z Łomnicką Równią, Rówienką, Smolną i Wolarzem.

    To teraz wschód; Bialskie m.in. z Czernicą na horyzoncie a z przodu dumnie sterczy krowiarkowy Siniak.

    Wreszcie wbijam do Trzebieszowic, których nazwa jest chyba utajniona. Napis jest tak wyblaknięty, że ledwo go widać.

    I jeszcze dwie góreczki na koniec: Sosenka i Chrościna.

    A już na zupełnie samiusi koniuszek, Nepomuk przy boisku w Trzebieszowicach. Widać, że delikatnie zerka na A-klasową arenę.

    Ponad dwadzieścia kilometrów, w tym ponad siedemnaście asfaltem; lekko nie było, ale w sumie warto, bo duża w tym zasługa pogody.