Wieki nie łaziłem po Karkonoszach a dokładnie prawie sześć lat, więc gdy to sobie uzmysłowiłem, poczułem się w obowiązku złożyć wizytę w tym regionie. Jednak kiedy myślę Karkonosze, to mam przed oczami Grzbiet Główny i mrowie ludzi jak na deptaku i trudno jest mi pozbyć się z głowy takiego obrazu. Dlatego postanowiłem pójść gdzieś, gdzie można spodziewać się trochę kameralności i padło na Pogórze Karkonoskie, czyli taki przedsionek Gór Olbrzymich. Za najlepsze miejsce na start uznałem Miłków a dalej to już tylko konsekwencja tego wyboru. Jedynym dylematem jaki miałem, to ten, czy zacząć szlakiem czerwonym a wracać niebieskim, bądź na odwrót. Wygrała opcja druga i po wycieczce mogę powiedzieć, że raczej słusznie.
Tak się dotąd składało, że większość moich przechadzek zaczynałem blisko kościołów, bo przeważnie w ich okolicy jest jakiś parking. Nie inaczej było tym razem, gdyż wylądowałem co prawda obok boiska, ale z drugiej strony przy kościele też, tak więc na początek budynek kościoła św. Jadwigi Śląskiej, ukształtowany w XVIII wieku, choć jego początki sięgają XIV wieku.
Przez ponad kilometr trwa wychodzenie ze wsi szlakiem niebieskim, więc mijam domy i zagrody próbując gdzieniegdzie wyjrzeć poza budynki. Dwa wierzchołki na zachodzie to Grabowiec i Czartowiec, choć właściwie ta druga to nazwa skały na tym wzniesieniu. Grabowca mam w planie.
I właśnie między tymi wierchami jest siodło - Rozdroże pod Grabowcem, na którym znajdują się pewne ruiny. Już na podejściu są pierwsze, kamienne pozostałości.
A na samym rozdrożu krzyżują się szlaki i są tu pozostałe zgliszcza po prewentorium, ale bliżej im się przyjrzę na powrocie.
Trzymając się nadal niebieskiego szlaku trawersuję północny stok Grabowca, licząc na jakieś widokowe przerzedzenie zarośli a tymczasem trafiam na wejście do sztolni.
Oczywiście zapuszczam żurawia do środka, lecz jej wysokość nie zachęca mnie do głębszej penetracji. Podobno jej długość to około 50 metrów i na końcu znajduje się niewielki basen wypełniony wodą, pod którym jest studnia. Po zakończeniu górniczej eksploatacji miejsce to służyło za rezerwuar wody dostarczanej do schroniska poniżej, którego ruiny mijałem.
Doczekałem się wreszcie jakichś widoczków na północną stronę, gdzie prym wiodą Góry Kaczawskie a najbardziej w oczy rzuca się Przełęcz Komarnicka.
Jest Kotlina Jeleniogórska ze Wzgórzami Łomnickimi, wśród których wyróżnia się Grodna z zamkiem Henryka. Widać też kawałek Jeleniej Góry i bliżej Sosnówkę.
Poniżej drogi, na stoku, wypatruję wystających skałek i jest powód do zejścia ze szlaku o kilkadziesiąt metrów, bo lubię takie treści.
Wdrapałem się łatwo na jedną z nich i ujrzałem taki sobie widoczek po północnej stronie.
Z zachodniego stoku Grabowca jest widoczny już inny kierunek a tam przede wszystkim Grzbiet Główny Karkonoszy. Widać kawałek Kotła Wielkiego Stawu, jest Smogornia, Tępy Szczyt i Mały Szyszak.
Jest także Chojnik z zamkiem oraz Góry Izerskie reprezentowane przez Kamienicę, Kowalówkę, Tłoczynę i Ciemniaka.
Poniżej drogi, wśród zarośli, widzę wystający okrągły budynek, więc schodzę na oględziny kaplicy św. Anny i jej otoczenia. Pierwotna kaplica, drewniana, stała tu już w XIII wieku, ale potem były niszczące wojny husyckie, trzydziestoletnia, zatem to, co dzisiaj widać pochodzi z XVIII wieku.
Kaplica nie jest jedynym budynkiem na tym odludziu, bo szukającym spokoju oferuje ono miejsca noclegowe i jadło w kilku domach wakacyjnych. Poza tym jest tu Dobre Źródło i altana przy kaplicy.
Przy kaplicy przesiadam się na szlak żółty i podchodzę jeszcze wyżej, aż do Przełączki, gdzie znajduje się dom wypoczynkowy "Lubuszanin". Bardzo przyjemne miejsce, przełęcz na polanie (720 m n.p.m.), wokół tylko las i łąki, choć parę rzeczy szpeci ten sielski krajobraz.
Jeszcze tu wrócę, gdyż stąd rozchodzą się szlaki a na razie oboma i Babią Ścieżką gnam dalej, aż do rozwidlenia, gdzie wybieram żółty podchodzący na Czoło.
W mapie daje się zauważyć dwa wierzchołki i na gruncie nie jest inaczej. Szlak przechodzi siodełkiem między nimi i żeby znaleźć się na wierchu trzeba odbić jakieś sto metrów, ale warto. Najpierw ten główny, który wita gustownymi skałkami na szczycie. Takie kulminacje to ja szanuję, nawet tabliczki nie trzeba.
Chociaż akurat tu jest drzewo, które rośnie chyba specjalnie po to, żeby przymocować do niego jakąś tafelkę. Całkiem sympatyczne to Czoło (875 m n.p.m. - daw. Stirn Berg), takie nie byle jakie.
Ale to nie koniec atrakcji, bo w kierunku wschodnim jest ciąg dalszy skałek, tylko znacznie wyższych, zwanych "Wieżyce". Lekkie przedarcie się przez krzaki i stoję pod nimi.
Dla świętego spokoju odwiedziłem także drugi wierzchołek, o cztery metry niższy, ale nic szczególnego na nim się nie mieści. Jedno, co mi przyszło do głowy przy włażeniu, to głupia myśl, że skoro tamten wierch był Czołem, to ten jest pewnie potylicą.
Babią Ścieżką zszedłem do Przełęczy pod Czołem a tu już Karpacz Górny i droga z Karpacza do Sosnówki.
Turystyczne to miejsce, bo znajduje się tutaj wiele pensjonatów i ośrodków wypoczynkowych. Zostawiam szlak żółty i ulicą Partyzantów ruszam szukać szlaku czerwonego, zatrzymując się chwilę na sesję, ponieważ pierwszy raz podczas tej wycieczki porządnie widać Śnieżkę.
Mijam po drodze różne budynki, w tym stary, ciekawy na pierwszy rzut oka - jak się wydaje - właśnie jakiś pensjonat.
Jednak od frontu dobre wrażenie idzie w diabły. Niestety budynek nie jest w dobrej kondycji i chyba już nie będzie.
Po chwili znowu las, ale też trafia się widoczek karkonoski na Łysą Górę, Czoło (to wysokie) i Skalny Stół.
W dalszej wędrówce przechodzę drogą, której boki udekorowane są specyficzną boazerią, ciągnącą się na dość długim odcinku.
Łapię szlak czerwony i wraz z nim ponownie docieram do Przełączki a z niej dalejże tym szlakiem pod górę. Ze zbocza widok na przełęcz a daleko Śnieżka, zdobyte Czoło i gdzieś tam w oddali Smogornia, Tępy Szczyt i Mały Szyszak.
Już przed wycieczką postanowiłem, że zaliczę na niej trzy wierzchołki, Czoło mam za sobą, teraz pora na Grabowiec, ale gdy stanąłem na rozstaju i zobaczyłem to szalone podejście, to bliski byłem rozpaczy.
Do szczytu jest jakieś 350 metrów, ale pierwsza połowa tego dystansu prawie sponiewierała moje morale. Dobrze, że po drodze różne czynniki chwilowo odwracają uwagę od niedogodności, jak np. skałki.
W drodze na szczyt jeszcze trochę skałek jest a sama kulminacja także posiada w zestawie takowy wyróżnik. Tabliczki za to żadnej nie ma. Grabowiec dawniej zwał się Kräber Berg/Gräber Berg i wznosi się na wysokość 785 m n.p.m. Jak się można domyślić, widoków ze szczytu nie ma co oczekiwać.
Wracam do szlaku i sunąc na północ rozglądam się za skałami naniesionymi w mapie. Wreszcie są, po prawej na stromym stoku widać nad drogą grupę skałek nazywaną w świecie wspinaczy Garb lub Grab (chyba literówka się wkradła na ich stronie i nie wiadomo która nazwa jest właściwa). Wdrapałem się na stok i pooglądałem sobie te ciekawe formy.
Kawałek dalej, poniżej drogi, stoi wysoki skalny słup i jest to Ostra. Zarośla sporo zasłaniają, ale da się ją zauważyć, bo w grupie Grabowieckich Skał jest najwyższa.
I kolejna formacja przy szlaku, tym razem Mała. Od tej strony wygląda niepozornie i nie widać żeby było jakieś wejście na nią.
A tuż obok Małej jest ta najbardziej znana, czyli Patelnia. Ona również od strony drogi nie sprawia wrażenia pokaźnej, lecz to tylko pozory.
Jest ścieżka w dół prowadząca na jej zaplecze a tam schodki prowadzące na górę. Tak, kiedyś była popularnym tarasem widokowym, co potwierdzają stare zdjęcia czy ryciny.
Są oczywiście piękne krajobrazy, tyle, że nie dokoła a głównie na północ i wschód, więc przede wszystkim Góry Kaczawskie z Połomem na środku a w dole kilka wiosek, jak Łomnica, Mysłakowice i Kostrzyca. Mieszczą się też rudawskie Sokoliki.
Rudawy Janowickie też są widoczne, choć bez swojego najwyższego Skalnika, ale są inne, jak Wołek, Dzicza Góra i Bielec.
Zaciekawiła mnie jedna duża chałupa widziana z Patelni i po sprawdzeniu wiem, że jest to resort na Kazalnicy.
I jeszcze ostatnie spojrzenie w przestworza przed zejściem z tej interesującej skały. To chyba było najatrakcyjniejsze miejsce tej wycieczki.
Idąc dalej szlakiem powracam do skrzyżowania, na którym już byłem: Rozdroże pod Grabowcem. To tutaj znajdują się tzw. ruiny prewentorium, bo właśnie kiedyś mieścił się tu ośrodek dla dzieci chorych na gruźlicę. Było to jednak po wojnie a przed nią było tu schronisko Bergfriedenbaude zbudowane w stylu tyrolskim w 1912 roku.
Stare zdjęcia pokazują jak piękny był to obiekt i jak pięknie położony, z widokiem od wschodu po zachód. Prewentorium zakończyło działalność w 1966 roku i od tego czasu zaczęła się jego degradacja. Po zmianach ustrojowych był nawet pomysł przywrócenia blasku budynkowi, ale ktoś niestety uznał, że podpalenie obiektu będzie lepszym rozwiązaniem i tak kończy się historia Bergfriedenbaude.
I już właściwie pozostało zejście czerwonym szlakiem do Miłkowa, ale miałem w planie przecież jeszcze jeden wierzchołek: Głaśnicę. Odbiłem więc ze szlaku na chwilę, licząc oczywiście na jakąś ścieżkę. Owszem, blisko szczytu przebiega szeroka, bita droga, lecz dostać się na górę trzeba już po omacku.
Niby tylko kilkadziesiąt kroków pod górę, ale w trudnych warunkach terenowych, docieram w końcu na szczyt. Rewelacji nie ma, choć jest znośnie, jakieś skałeczki kwitną na wierchu i jego okolicy, poza tym dużo zarośli i kilka wyróżniających się - bo wysokich - drzew. Tabliczki nie ma. Głaśnica (daw. Matzken Berg) wg Geoportalu leży na wysokości 620 m n.p.m.
Schodząc już całkowicie do Miłkowa, wyłapuję jeszcze ze zboczy jakieś obrazki, jak np. Sokoliki a przed nimi Mrowiec.
Przy ulicy Kasztanowej jest spory teren, wydaje się że rekreacyjny, bo sporo tu działek z domkami letniskowymi i wszystko ogrodzone. Bardzo miłe miejsce nawet do zamieszkania. A w tle Czartowiec, teraz żałuję, że na niego nie zajrzałem.
I już na dole, w Miłkowie, przy krzyżówce z efektowną kapliczką i figurą MB. Na drugim planie karkonoski dominator.
Za kapliczką są stawy hodowlane, znad których wyłania się sielankowy obraz Miłkowa z dwiema wieżami. Jedna to należąca do rzymskokatolickiego kościoła św. Jadwigi Śląskiej a druga do dawnego kościoła ewangelickiego, będącego w ruinie.
W sumie zrobiłem czternaście kilometrów, ale mam wyrzuty, bo po wycieczce widzę, że mogłem jeszcze zajść w kilka innych miejsc. Cóż, jest mały niedosyt, czasem tak bywa.
No i proszę. Teraz już mogę Ci zdradzić, że za niecały miesiąc też mamy zamiar podreptać po tej okolicy. Akurat ten szlak, zamierzam częściowo wykorzystać na dojście do Sosnówki, a później- na Wzgórza Łomnickie, które chcemy ponownie odwiedzić po ponad dziesięciu latach. W kilku przedstawionych w relacji miejscach też już byliśmy (Dobre Źródło, Patelnia, Prewentorium). Zaintrygowała mnie ta sztolnia, może zerknę głębiej do środka. ;)
OdpowiedzUsuńFajna wycieczka. Pogórze Karkonoskie czy Karkonoski Padół Śródgórski to też niezwykle ciekawe i warte odwiedzenia regiony Gór Olbrzymich, w które warto się zapuścić.
P.S. Odezwę się w przyszłym tygodniu. Pozdrowionka. :)
Ciekawa okolica, trochę na uboczu tych wielkich Karkonoszy, które przyciągają rzesze piechurów i tę ustronność uważam za zaletę. Jeśli wybierasz się w te tereny, to przyznaję, że dobry wybór.
UsuńBardzo udana wycieczka, no i byłam w trzech miejscach :) Dawaj więcej Karkonoszy, bo na razie jestem uziemiona. ;p
OdpowiedzUsuńPotylica mnie rozbroiła :D :D :D
A Patelnia, bo pewnie w słoncu to tam tak gorąco, że jajka można smażyć. ;p
Niestety Karkonoszy nie mam więcej, bo rzadko w nie zaglądam a w planach też nic się nie dzieje w tym temacie, no chyba, że jakiś spontaniczny wypad. Być może jednak zawitam w Izerskie, bo tam jeszcze dawniej mnie nie było.
Usuń