Cypel wcięty w terytorium Czech, zwany Workiem Okrzeszyńskim, to kolejna biała plama na mojej karcie wędrówek, którą postanowiłem zapełnić. Dziewicza wyprawa do Okrzeszyna nie obyła się bez niespodzianki, jaką było zamknięta droga do Chełmska Śląskiego od strony Mieroszowa (remont) i przymusowy objazd przez Krzeszów. Z perypetiami dotarłem w końcu do wioski z jedną drogą dojazdową. Oczywiście to nie Okrzeszyn był głównym celem kolejnej sudeckiej przechadzki, ale dobrze przypasował jako punkt wyjścia. To Jański Wierch mnie tu przede wszystkim przyciągnął a Okrzeszyn poznać chciałem przy okazji. Wcześniejszy internetowy rekonesans pozwolił mi na wytyczenie dogodnego miejsca postojowego, a takim jest parking przy katolickim kościele Narodzenia NMP, którego początki sięgają aż 1352 roku, choć wtedy był drewniany.
Kieruję się na południe, do dawnego turystycznego przejścia granicznego i aby tam dotrzeć, muszę przemaszerować przez prawie cały Okrzeszyn, zatem co nieco poznam wioseczkę i utrwalę kilka detali z jej uroku. Przede mną ponad 2,5 kilometra marszu doliną Szkła. Zaraz za kościołem mijam dawny dwór cystersów krzeszowskich. Po wojnie mieściła się tutaj szkoła a obecnie budynek zmierza w stronę upadku.
Kolejny budynek, który mnie zaciekawił, to ceglany obiekt, przypominający kolejowy i początkowo tak myślałem, ale okazało się, że budynek stacyjny jest gdzie indziej, bliżej kościoła a tutaj niegdyś była poczta.
Kolejne miejsce godne uwiecznienia, to most nad Beczkowskim Potokiem wpadającym do Szkła. Można to miejsce uznać nawet za symboliczne, gdyż potoki te oddzielają trzy pasma: Góry Stołowe, Góry Krucze i Góry Jastrzębie, tak więc tutaj się spotykają. A na murku mostu stoi figura ze zdekapitowanym Nepomucenem. Ponoć kilka razy w swojej historii leżał w potoku, aż pewnego razu wyłowiono go bez głowy.
Następny historyczny obiekt, to kamienny krzyż pokutny i jeśli wzrok mnie nie myli, jest na nim data 1716 lub coś podobnego, albo moja wyobraźnia jednak pognała za daleko.
Lekkie rozczarowanie poczułem przy katolickim kościele pogrzebowym św. Michała Archanioła z XVI wieku, ponieważ brama była zamknięta a kicać przez mur nie miałem zamiaru, więc tylko z odległości porobiłem zdjęcia. Widziałem w sieci fotografie z wnętrza i myślałem, że jest dostępny, ale się przeliczyłem.
Trudno przejść obojętnie obok ogrodu z nowatorskim zastosowaniem ceramiki sanitarnej, mającej charakter dekoracyjny. Kibelek dostał nowe życie.
Dolina zaczyna się zwężać, Okrzeszyn się kończy, także droga zmierzająca w stronę granicy zmienia swoją specyfikę. Pieszo i rowerem można dalej, ale już samochodem nie wolno.
Szkło na pewnym odcinku staje się potokiem granicznym, który w Czechach nosi nazwę Petříkovický potok (daw. Glasser Wasser). Zbocza po obydwu stronach są coraz bardziej strome, co mnie trochę niepokoi, bo wiem, że wkrótce będę musiał się wspinać a nie chciałbym zbyt ostro.
Jest przejście. Początkowo zamierzałem iść na Jański Wierch wzdłuż granicy, bo w czeskiej mapie biegła tam jakaś ścieżka a na jakimś zdjęciu w necie widziałem drewniane schodki przy znaku. Na miejscu okazało się, że żadnych schodków nie ma a podejście podług słupków byłoby męczarnią. Na szczęście sto metrów za granicą można spokojnie złapać szlak żółty podążający we właściwym kierunku, więc nie ma co kombinować.
Lekko nie jest, ale w końcu jestem w górach i mozolne podchodzenie jest częścią tej pięknej pasji, jaką są górskie wędrówki. Chwilowo można wyjrzeć z lasu i objąć okolicę z wyższej perspektywy, pierwszy raz podczas tej wycieczki. Góra nad Petříkovicami, po drugiej stronie doliny, nie ma swojej nazwy.
Zasłużony odpoczynek przy studzience pod Jańskim Wierchem. Kompleks wypoczynkowy pod skalnym grzbietem oferuje szeroką gamę możliwości.
Znajduje się tutaj coś, co trudno określić, przypomina drewnianą kapliczkę, ale wewnątrz jest to puste. Może czeka na wypełnienie?
Rolę kapliczki pełni obudowane źródełko, gdzie wypływa czysta, zimna woda, której jednak nie próbuję, bo temperatura wokół jest wystarczająco niska i wolę zadowolić się ciepłym drinkiem z termosu.
Altana biesiadna z paleniskiem zachęca do ucztowania, ale nie mam czasu, zapałek, ani towarzystwa, więc nie będę się rozsiadał.
I jeszcze akcent dekoracyjny dopełniający piknikowy charakter tego miejsca.
Osiągnąwszy grzbiet i łącząc się ze szlakiem zielonym, zamiast dalej pędzić na Jański Wierch, kawałek poszedłem w przeciwną stronę, aby wejść na pewien skalisty wierzchołek, którego współczesne mapy nie określają.
Nie zawsze był bezimienny, dawniej zwał się Hahn Berg a przyciągnęła mnie tu nadzieja na jakieś widoczki i intuicja mnie nie zawiodła. Jest panorama na Zawory, czyli warto było.
Oba szlaki, czeski żółty i polski zielony, prowadzą na szczyt wierchem skał. Po jednej stronie łagodne stoki, po czeskiej skalne urwiska.
Jeśli roślinność pozwala, to z takiej skały można spróbować wyrwać z otoczenia jakiś krajobraz. Tutaj najmocniej widać Kozí kameny niedaleko Trutnova.
Jest po drodze jeszcze jedno miejsce na odpoczynek, poszerzone o walory widokowe. Krausova vyhlídka świadczy takie usługi a usytuowana jest oczywiście na skale.
Altana słabo chroni przed zimnym wiatrem, który niestety dmie, więc skoro i tak wystawiam ciało na nieprzyjemny podmuch, to wolę to robić podziwiając krajobraz z naturalnego tarasu zabezpieczonego nienaturalną barierką. Piękna panorama na wiele pasm, w tym bliskie Góry Jastrzębie i odległe Orlickie.
Po drugiej stronie też jest widoczek, z tym, że to Góry Krucze, trochę Zaworów i dalsza część Kamiennych z Dzikowcem i Lesistą Wielką oraz odrobiną Suchych.
Niektóre skały skrywają niespodzianki i gdybym nie zszedł kilka kroków w bok, tobym o tym nie wiedział. Ciekawość zaprowadziła mnie przed grotę.
Wejście niskie, ale w środku wcale nie lepiej, trzeba by na kolanach pomykać, co mi się nie uśmiecha, bo to nieprzyjemne, więc tylko trochę zajrzałem w głąb. Nadspodziewanie czysto jest wewnątrz, nie dojrzałem żadnych antropogenicznych śmieci.
Niedaleko od jamy jest już szczyt Jańskiego Wierchu. Nie ma tu altany ani nawet ławki, ale są widoki, choć tylko na czeską stronę. No i wiatr też jest.
Nie jest to jakaś szeroka panorama, jedynie wycinek ograniczany roślinnością, w którym mieszczą się mniej znane karkonoskie wierzchołki, głównie Rýchory.
Zejście z góry, po północnej stronie, nie jest już tak wyposażone w punkty widokowe. Schodząc, muszę wybrać na rozstaju szlak zielony, idący nadal wzdłuż słupków granicznych. Wyjście z lasu to miły akcent tej wycieczki, bo horyzont się otwiera i to przy słonecznej pogodzie. Góry Krucze w blasku promieni a w nich Mravenčí vrch i Kobyla Góra.
Coś, co na pierwszy rzut oka wydaje się kałużą, to Ličná, leniwy potok mający swe źródło niedaleko, po polskiej stronie.
To jednak nie błoto stanowi problem przy marszu skrajem lasu. Pole jest nawiezione obornikiem a jego intensywny aromat cały czas dostarcza mojemu zmysłowi powonienia informację o swojej obecności. Nie ma nawet jak uciec.
Nadmiar wrażeń zapachowych próbuję niwelować wzrokowymi, bo z pola są przyjemne widoki, niestety na bezdechu trudno dłużej wytrzymać, więc robię szybkie fotki i gnam dalej tempem do mnie niepodobnym. Śnieżka i Czarna Kopa na pamiątkę.
I jeszcze Grzbiet Lasocki.
Udało mi się wreszcie uciec od fetoru, choć na podeszwach coś tam pewnie zostało, ale w drodze samo się wyczyści. Kawałek od skrzyżowania ze szlakiem niebieskim, jest wiata i przy niej spokojnie mogę zażyć strawy w otoczeniu neutralnych woni.
Zbliżając się do dna doliny, widzę przed sobą opadający grzbiet Kobylej Góry, moje następne wyzwanie, czyli Bogorię oraz Buczaka.
Jest Bečkovský potok, granica pasm, choć różnie jest to uznawane. Zresztą nawet z ustaleniem głównej nitki tego potoku jest problem, gdyż w mapach Beczkowski Potok figuruje dopiero po połączeniu spływu z Bečkova (dłuższego) z tym wątłym biegnącym od wodospadu.
Granicą biegnie wąski pas brzóz, jego środkiem ścieżka a wokół pola i łąki. Na razie jest miło, bo minimalnie pod górę, wiatr nie chłosta i słoneczko fajnie dopieszcza.
Widok południowo-wschodni na zaworowe wierchy, mniej znane, takie jak Krupná hora i Přední Hradiště. Blisko po lewej Buczak.
Zamiast trzymać się szlaku po polskiej stronie, albo czeskiej ścieżki, postanowiłem iść ciągle wzdłuż granicy, co nie było dobrym rozwiązaniem, ponieważ drastycznie spadł komfort marszu. Przed wejściem w las rzucam jeszcze spojrzenie w stronę Jańskiego Wierchu, który tak jakoś płasko wygląda.
Przeprawa przez Beczkowski Potok, tę jego nitkę płynącą od wodospadu, okazała się niełatwym zadaniem i to nie przez szerokość potoku, lecz głębokość rowu i zwarte zarośla.
Złapałem ponownie szlak i po chwili miałem dwa warianty podejścia na Bogorię; nadal szlakiem i granicą, albo równoległą dróżką po czeskiej stronie. Jako że pomyślałem już wcześniej o Beczkowskim Wodospadzie, wybrałem czeską opcje, licząc, że będzie od niej jakaś ścieżka do niego, bo to stosunkowo blisko. Niestety żadnego połączenia nie było, więc odpuściłem a podejście dało się poznać jako skandalicznie strome i jakby tego było mało, to jeszcze nieprzyjemnie kamieniste.
Łapiąc łapczywie oddech, łapałem również widoczki, przystając co chwilę. Na horyzoncie karkonoskie Rýchory (Sklenářovický vrch i Dvorský les).
Docieram do narożnika, miejsca, gdzie granica gwałtownie zmienia kierunek. Do wierzchołka Bogorii jest bardzo blisko, ale po drodze nie zauważyłem żadnej ścieżki na niego. Pozostaje intuicja.
Udało mi się północnym bezdrożem wejść na szczyt Bogorii i próbować na nim odszukać jakiegoś znacznika, albo tabliczki. Bez skutku. Natomiast już z wierzchołka jest jakaś ścieżka na południową jego stronę.
No i tutaj jest konkretna miejscówka. Dużo przestrzeni i urzekający krajobraz. Wiedziałem, że jest tu punkt widokowy, ale że aż taki ekskluzywny, to nie miałem pojęcia.
O, jest informacja, której szukałem na szczycie a to jednak trochę niżej ktoś ją przypiął.
Panorama, głównie na Zawory i Góry Jastrzębie m.in. z Žaltmanem i Jańskim Wierchem.
Wycinek z panoramy na Zawory a pod nosem Buczak.
Dolina Szkła, w której położony jest Okrzeszyn. Widoczne są kuliste namioty Tatra Glamping Okrzeszyn. Do teraz nie wiedziałem czym jest glamping, lecz już wzbogaciłem swoją wiedzę o niezbędną informację i mogę przekazać, że chodzi o luksusowy kemping, czyli coś jakby dla miłośników chleba ze smalcem, oferowano w nim trufle, kawior, wołowina Kobe i płatki złota.
Zejście w doły przebiega przez obfitą w drogi krzyżówkę, gdzie wybieram tę idąca najpierw nad kamieniołomem. Na szczęście nieczynnym.
Kopalnia porfiru została zamknięta (zawieszona) nie z powodu wyczerpania zasobów, ale z niemożności transportu drogowego, ponieważ jedyna droga w Polskę prowadzi przez Rynek w Chełmsku Śląskim a tam są ograniczenia tonażowe. Widok na wyrobisko od strony wjazdu, uwagę zwraca na siebie schronik, taki jednoosobowy.
I już blisko Okrzeszyn, widać kościół, zatem wkrótce będę finiszował. Początkowo miałem w planie zajrzeć jeszcze do Uniemyśla, ale sił mi jakoś odjęło. To ta Bogoria mnie zmordowała i ucieczka przed smrodem.
Jestem więc na parkingu pod kościołem, nad Szkłem i się zastanawiam, czy iść jeszcze na pobliską Urwistą. Nogi zdecydowanie odmówiły, wiec ruszyłem tylko przez potok do jeszcze jednego kościoła.
Tym razem jest to ewangelicka kaplica Lutra z drugiej połowy XIX wieku, niestety tak jak inne świątynie wcześniej, zamknięta. Widać, że jakieś prace budowlane przy obiekcie są czynione, więc może w przyszłości będzie dostępny.
Wyszło około dwunastu kilometrów, ale czułem się jakbym całe Sudety przebył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz