Sześć lat po mojej przechadzce po Książańskim Parku Krajobrazowym, nadarzyła się okazja do ponownej tam wizyty. A że klimat miejsca jest niepowtarzalny i w dodatku towarzystwo miałem wyborne, zrobiłem to z wielką przyjemnością. Znaczna część tej wycieczki pokrywa się tamtą, dlatego ten wpis nie będzie taki jak zwykle, lecz w nieco innej, refleksyjnej formie.
Wyruszając z parkingu kierowaliśmy się na punkt widokowy. Po drodze Mauzoleum Hochbergów na Topolowej Górce.
Dość szybko nadchodzi spotkanie z punktem widokowym ukierunkowanym na Zamek Książ. Piękna pogoda, piękna okolica, a że pamięć bywa zawodna aparat utrwala ulotne chwile.
Nie tylko żywa, ale i martwa natura pięknie komponuje się z przestrzenią, będąc bardziej niezmienną, nieulegającą kaprysom pór roku. Podczas gdy roślinność zmienia się z każdym sezonem, skały trwają takie same prawie od zawsze.
Człowiek nie byłby sobą, gdyby nie chciał mieć udziału w tworzeniu krajobrazu, dlatego powstają konstrukcje, które mają ułatwić chętnym dostęp w różne miejsca a ich rolą, oprócz zapewnienia poczucia komfortu i bezpieczeństwa, jest przyciągnięcie jak największej liczby odwiedzających.
Każda osoba ma jakieś imię, nazwisko, będące jego identyfikacją, odróżniające go od innych, nadające rozpoznawalność. Podobnie jest z miejscami, obiektami czy obszarami. Dla ich wyróżnienia, bądź szczególnych cech, niektóre zostały przez człowieka nazwane, dzięki czemu nie są anonimowe, stają się istotne. Taki Diabelski Mostek na trasie Ścieżki Hochbergów, gdyby nie określający go przymiotnik, byłby zwykłym mostkiem przytwierdzonym do skalnej ściany. A tak nadaje mu się charakter, prowokuje ciekawość i konkretnie umiejscawia.
Coraz niżej, coraz ciemniej, aż ścieżka osiąga dno Wąwozu Pełcznicy, zwanego także Wąwozem Piekiełko. Jakby z dala od świata, odcięte od niego wysokimi zboczami miejsce, gdzie słońce nie ma pełnego dostępu. Mostek przyrzucony nad rzeczką, w przeciwieństwie do poprzedniego, nie ma tożsamości, przez co wydaje się mniej istotny a przecież daje dostęp do niebłahego miejsca. Co za niekonsekwencja.
Bo tam wysoko jest historia, Stary Książ, wspomnienie dawnych czasów, kiedy to nie praca a siła miecza decydowała o bogactwie. Średniowieczne warowne zamki budowano w trudno dostępnym terenie, aby łatwiej było bronić się przed najeźdźcą. A czasy były takie, że albo się broniło, albo napadało.
Ale nawet w pozostałościach z tych brutalnych, trudnych i niepewnych czasów, można próbować doszukać się romantyzmu, co zresztą czynił późniejszy właściciel Jan Henryk VI von Hochberg, już w epoce, gdy rola zamków bardzo się zmieniła a dawne historie, mocno podrasowane, przeradzały się w legendy.
Czy średniowieczny woj, rycerz, zbój, żyjąc w zamczysku, doceniał jego położenie nie tylko ze względu na bezpieczeństwo, ale na walor krajobrazowy? Czy stanął na szczycie skały o zachodzie słońca i z zachwytem oglądał otaczającą przyrodę, jak my dzisiaj, czy jeno dumał iżby o brzasku trzeba zasadzić się na zwierza, gdyż trzewia gromko domagają się strawy?
Pomiędzy dnem a szczytem wąwozu, nad wartkim nurtem Pełcznicy, zawieszona jest ścieżka i jest to niecodzienna ścieżka. Wąska, raz surowa a raz ucywilizowana, momentami nawet niebezpieczna, ale właśnie te atrybuty przyprawiające o lekki dreszczyk powodują, że spacer nią jest bogaty w doznania.
Wędrówka w kierunku zgodnym z nurtem ma tę zaletę, że wysiłek włożony w przemieszczanie, nie odwraca znacząco uwagi od otoczenia, dzięki czemu można dostrzegać więcej. A w plenerze czają się czasem różne niespodziewane i nieoczywiste smaczki.
Coraz niżej, coraz bliżej wody, za którą widać kuszącą ścieżkę i chciałoby się tam iść, ale z drugiej strony żal byłoby zostawiać obecną. Zawsze podczas wycieczek pojawia się pytanie: ciekawe dokąd prowadzi ta czy owa ścieżka, gdzie i przez jakie tajemnicze miejsca by mnie zaprowadziła?
Pełcznica uznawana jest za rzekę, chociaż właściwie nie spełnia takich kryteriów, gdyż jej powierzchnia zlewni wynosi niecałe 70 km kw. a dla rzek jest to ok. 100 km kw. Jest ona największym ciekiem przepływającym w granicach Wałbrzycha. Jej źródło znajduje się w Górach Wałbrzyskich, kilkaset metrów na zachód od Kamionki, przysiółka Rybnicy Leśnej. Dawniej zwała się Polsnitz, ale - co ciekawe - na odcinku przez Wałbrzych nosiła nazwę Helle Bach, czyli Jasny Potok.
Łabędzi Staw - to musiało być kiedyś piękne miejsce, wysepka otoczona wodą, po której z gracją pływały te dostojne ptaki. Niestety w 1913 roku wody już w nim nie było a dziś na wyspie pozostały dwa zniszczone nagrobki, z przełomu XVIII i XIX wieku, pochowanych tu nowo narodzonych dzieci Jana Henryka VI von Hochberga.
Przyjemne, spacerowe ścieżki, mostki, stawy, różnorodność roślinna, skały, urwiska, potoki, użyteczne i historyczne budowle - to wszystko w parku było dla rekreacji, aby człowiek mógł poczuć się dobrze, miło spędzić czas w romantycznej atmosferze. Ale czy dawniej było to dostępne dla każdego, czy jedynie arystokracja, będąca mniejszością, mogła korzystać z przywileju wędrowania i upajania się możnością tutejszej natury?
Cis Bolko, pomnik przyrody, niemy świadek historii. Rozbieżność ekspertów, co do ustalenia wieku tego drzewa jest spora i waha się od 400 do nawet 700 lat. Widać, że staruszek, bo korzysta z podpór i pewnie drży za każdym razem, gdy wichury zaglądają do Książańskiego Parku Krajobrazowego.
Fürstenstein, czyli "książęca skała" widziana ze Świebodzic a dokładniej z dzielnicy Pełcznica. Stąd, z niższego poziomu, zamek sprawia większe wrażenie, jakby z bajek, czy opowieści. Niedostępna tajemnicza budowla, gdzieś tam wysoko, do podziwiania, ale nie obcowania dla zwykłego śmiertelnika.
Pełcznica, choć największa, nie jest oczywiście jedyną rzeczką parku krajobrazowego. Z tych bardziej interesujących potoków jeszcze są: Czyżynka, Szczawnik czy Czarci Potok, wszystkie płynące prawie równolegle do siebie. Najbliżej Pełcznicy jest Szczawnik, którego bieg w obrębie parku, gdy spojrzeć w mapę, wygląda jakby był jej kopią, tylko w mniejszej skali. I także nad nim znajdują się strome zbocza i wysokie skały.
Mimo podobieństw, jednak jest coś, co odróżnia jego wąwóz od Pełcznicy; dzikość. Nie ma tu szerokich dróg, barierek, poręczy, mostków, tarasów, szlaków. Tylko zarośla, ścieżki i brody, którymi można przedostać się na drugą stronę potoku. I znikoma ilość spacerowiczów.
Oboczna nazwa Szczawnika to Soliczanka, obie wywodzą się z dawnej niemieckiej nazwy Salz Bach i chyba ma to związek ze Szczawnem-Zdrojem (Salzbrunn), przez które przepływa. W każdym razie słonej wody ten potok nie niesie. Niestety niesie inne elementy, które zatrzymują się na naturalnych tamach z przewróconych pni, tworząc śmieciową zaporę. Przykry to widok.
Ścieżka prowadząca wzdłuż Szczawnika, swoimi lekkimi przeszkodami dostarcza przygód przy jednoczesnym wymuszaniu wzmożonej uwagi i to właśnie jest jej wielkim atutem. Kilkakrotnie trasa przeprawia się przez Soliczankę, raz trzeba skakać po kamieniach, innym razem przejść po pniach a czasem ostrożnie po płyciźnie.
Każda droga ma swój kres i albo definitywnie się kończy, albo zmienia swój charakter. Wyjście z leśnego półmroku na łono cywilizacji jest jak wyjście z kina po absorbującym seansie, z ciemnej sali kinowej na ulicę, gdy w głowie jeszcze sceny filmowe a rzeczywistość jakby nie pasuje do tego obrazu i mąci umysł. Potrzeba chwili, by oswoić zmysły. A miasto tuż tuż.
Jeszcze tylko trochę łąki, trochę cienia drzew, jeszcze ponowne przejście nad Pełcznicą, ostatnie forsowne podejście i cała ta wędrowna impresja zamyka się w pewien krąg, jako kolejna sudecka wycieczka.
Dziękuję Izie i Wojtkowi za wspólnie spędzony czas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz