Spośród kilku możliwych opcji, na punkt wyjścia w Rudawy wybrałem wioskę Raszów, gdyż stamtąd najbliżej było na Wielką Kopę. Plan zakładał wdrapanie się najpierw na nią a potem już pętelka do miejsca startu. Niestety plan ten był obarczony błędem o czym zreflektowałem się nieco później.
W Raszowie zatrzymałem się przy przystanku autobusowym, gdzie było więcej miejsca do zaparkowania. Trwało trochę zanim wysiadłem z samochodu.
Tego dnia w kraju odbywała się druga tura wyborów prezydenckich i słup ogłoszeniowy oblepiony był wyborczymi plakatami. Jeden kandydat lśnił na nowiuśkich afiszach, drugi ewidentnie nie był lubiany w okolicy. Chwilkę się poprzyglądałem, zrobiłem foteczki i ruszyłem w drogę. Kiedy odszedłem pod górę kilkadziesiąt kroków od auta, oglądając się obserwowałem scenkę. Z dołu nadjechał radiowóz, zajechał do zatoczki, gdzie stał mój samochód, stanął obok a funkcjonariusze żywo zaczęli się nim interesować. Nie wiem jakie czynności wykonywali wewnątrz swego auta, czy sprawdzali po numerach rejestracyjnych, w każdym razie kilka minut ich zaciekawienie moim pojazdem trwało, po czym nawrócili i odjechali. Wyglądało to nie na rutynowy patrol tylko jak interwencja na wezwanie. Być może któregoś z mieszkańców zaniepokoił obcy osobnik interesujący się plakatami wyborczymi i fotografujący je, więc zgłosił zagrożenie.
Dalej było już przyjemniej, bo wioska się skończyła i miałem przed sobą leśne tereny. A za plecami Apartamenty Romanówka i Góry Krucze.
Droga pod górę ze szlakiem wiedzie doliną wzdłuż potoku Bystrek, który choć czasem przecina ścieżkę, to nie stanowi zapory.
Blisko już szczytu jest ścieżka odbijająca na prawo, prowadząca do punktu widokowego, jak wskazuje mapa. Wśród drzew znajdują się niewysokie skałki.
Wychodnia jest wąska i rozciągnięta na kilkanaście metrów.
Widoki zeń skromne i jednokierunkowe, ale zawsze to coś. Główną postacią tego kaczawskiego krajobrazu jest Połom, ale z bardziej znanych są też Dudziarz i Miłek.
Z punktu widokowego na szczyt Wielkiej Kopy jest już bardzo blisko, z tym, że trzeba odrobinę zejść ze szlaku.
Na wierzchołku również czekają skałki, lecz widokowo już nie jest przyzwoicie. Być może jakaś skromna wieża obserwacyjna byłaby dobrym rozwiązaniem, w końcu przed II wojną światową stała tutaj kilkunastometrowa, o czym świadczą jeszcze resztki fundamentów.
Na wierchu nie byłem niestety sam, na ławach bankietowała jakaś grupa, nietrudno było zgadnąć, że z Górnego Śląska, więc moja swoboda cykania zdjęć nie była nieograniczona. Jako, że nie zapowiadało się, iż rychło stąd wybędą, szybko sfotografowałem tabliczkę z wysokością jako pieczęć zdobywcy i zbierałem się w dalszą drogę.
Wielka Kopa mierzy według Geoportalu 870,7 m n.p.m. Za Niemca góra nosiła nazwę Scharlach Berg czyli szkarlatyna.
Schodzenie leśnymi stokami do Wieściszowic nie dostarcza nadmiaru widoków, toteż nawet najmniejszy prześwit w drzewostanie nakazuje zatrzymanie się na chwilę i próbę odgadnienia horyzontu. A tu także Rudawy Janowickie, z Bielcem, Dziczą Górą i Wołkiem.
Blisko drogi, którą kroczyłem, był na mapie wierzchołek góry Stróżnik (807 m n.p.m.), więc korzystając z okazji zajrzałem tam na chwilkę. Rewelacji nie było, mnóstwo drzew i jakiś kamień, ale z kronikarskiego punktu widzenia góra zaliczona.
Trochę niżej kolejna luka, przez którą widoczne są odleglejsze szczyty. Jest książę Rudaw Janowickich na pierwszym planie oraz królowa Sudetów i Czoło na widnokręgu.
Czasem z braku dalszych krajobrazów podziwiam i fotografuję to co pod nosem, co także jest częścią piękna natury. A to trafi się rumian...
A to wyka ptasia...
I pępawa dachowa.
I tak powoli zbliżałem się do Przełęczy Rędzińskiej.
Z racji bezleśnego charakteru miejsca, zakres pola widzenia jest co najmniej zadowalający. Na południu widzę Łysocinę oraz ponownie Czoło, Śnieżkę i Skalnika.
Na samej przełęczy, pod drzewem, wypatrzyłem wśród traw dziwne kształty i zaciekawiony odgarnąłem je a oczom moim ukazała się grzybna rodzinka. To sromotnik smrodliwy zwany bezwstydnym. Łacińska nazwa phallus impudicus sporo mówi o jego kształcie.
Zejście z przełęczy do Wieściszowic także oferuje widoczki, tym razem na wschodnią stronę m.in. z Krąglakiem.
Z polnej drogi przesiadam się na asfalt i to już będzie tak prawie trzy kilometry.
Wzdłuż drogi płynie bezimienny, ale za to hałaśliwy potok, który dzięki progom na swej drodze zwrócił moją uwagę.
Ja natomiast byłem obiektem zainteresowania wśród lokalsów.
Zanim przemaszeruję przez Wieściszowice, zaglądam do nieczynnego kamieniołomu amfibolitu. W oczy rzuca się wysoki, dawny maszt oświetleniowy, na którego szczycie jest nawet platforma. Jest też drabinka prowadząca na górę, niestety zaczyna się ona dużo za wysoko i wolałem nie kusić losu.
Zwiedzanie wyrobiska z pewnością nie należy do fascynujących zajęć, ale widok zarastającego kamieniołomu sprawia mi przyjemność.
Powoli miejsce to zamienia się w zieloną oazę ciszy i spokoju.
Wieściszowice: kościół cmentarny z połowy XVI wieku oraz kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa z połowy XIX wieku, dawniej ewangelicki.
No i już Kolorowe Jeziorka, dokładnie cztery. Właśnie uzmysłowiłem sobie błąd w planowaniu trasy tej wycieczki. Gdybym zaczął od jeziorek, byłoby z pewnością o wiele przyjemniej a tak musiałem przeciskać się wręcz pomiędzy ludźmi, tłumy o tej porze niemożebne. Pierwszym stawem jest Żółte Jeziorko, nieduże oczko wodne, które potrafi wysychać.
Jego "żółtość" najlepiej widać przy brzegu, gdzie jest płycej.
Do drugiego stawu można dostać się tunelem i poczuć niczym Messi wychodzący na murawę stadionu.
Kiedyś były tu kopalnie, w których wydobywano piryt. Barwa wody zależy od składu chemicznego podłoża, na którym znajdują się jeziorka. Kolejnym z nich jest Purpurowe Jeziorko, o nieregularnym kształcie, znajdujące się na terenie po byłej kopalni Hoffnung, czyli nadzieja. Jak widać, ludzi opór.
Dalej, znaczy wyżej, nie szedłem główną dróżką, lecz obchodziłem jeziorko po lewej, wąską, trudną ścieżką, dzięki czemu nie mijałem żadnych spacerowiczów i spokojnie mogłem pooglądać grotę.
Następnym oczkiem jest Błękitne Jeziorko zwane też Lazurowym albo Szmaragdowym, w zależności kto ocenia kolor. Mieści się ono w wyrobisku starej kopalni Neues Glück (Nowe Szczęście). Moim zdaniem jeziorko jest grynszpanowe. Jest taki kolor 😆
Wspinając się jeszcze wyżej można dostać się do ostatniego stawu, okresowego Zielonego Jeziorka albo Czarnego. Tu działała kopalnia Gustav Grube.
Plan zrealizowany, pozostaje powrót do Raszowa, z widoczkami, a jakże. Góry Krucze z Szeroką, Polską Górą i Královeckým Špičákem.
Rogowiec, Jeleniec, Turzyna, Dzikowiec, Bukowiec, Waligóra, Suchawa, Czarnek, Włostowa a w dole Osiedle Krzeszowskie w Kamiennej Górze.
Chełmiec.
Trójgarb.
Zadzierna.
I na koniec kościół Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Raszowie z drugiej połowy XV wieku.
Całość 14 km.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz