Wczesnowiosenna przechadzka, jaką urządziłem moim nogom w słoneczną niedzielę, okazała się - niezamierzenie - nie tylko wycieczką w terenie, ale również w czasie. Znaczna cześć obiektów spotykanych na trasie, wzmagała ciekawość dziejów z nimi związanych do tego stopnia, aż momentami zatracałem się. Coś jakbym znalazł się w innej epoce, takiej spokojnej, bez pośpiechu.
Park Zdrojowy w Kudowie-Zdroju został założony w XVIII wieku, ale swoje lata świetności przeżywał w latach dwudziestych XX wieku. Niedawna renowacja przywróciła parkowi właśnie tamten sznyt, choć czasy i ludzie już nie takie same. Tenże park był początkiem wycieczki po czeskim zakątku.
Nie odmówiłem sobie kilku łyków szczawy wodorowęglowo-sodowo-wapniowej i wcale nie dlatego, że darmowa, w przeciwieństwie do innych tutejszych źródeł.
Z parku - kierunek Parkowa Góra, która opleciona jest spacerowymi ścieżkami. Konkretnie chodzi o Wzgórze Kapliczne, na które prowadzą stopnie w dobrym stanie, czyli względnie nowe.
Kulminacją wzgórza jest ewangelicko-luterański kościół pw. Chrystusa Pana, wzniesiony w 1798 roku przez braci czeskich, wspólnotę wywodzącą się z husytyzmu.
Kościół niestety (a może na szczęście) jest zamknięty, przez co nie można zajrzeć do środka. Z drugiej strony, gdyby był dostępny, to nie wiadomo, jacy imbecyle mogliby wyżywać się wewnątrz a sądząc po bohomazach na elewacji, to niektórzy nie mają żadnych zahamowań ani szacunku dla nikogo i niczego.
Spod kościoła, idąc w stronę szczytu, dochodzi się do zielonego szlaku a z nim do Altany Miłości. Chociaż nazwa sugeruje frywolne przeznaczenie, to raczej chodzi w niej o charakter obiektu. Ta drewniana altana, położona na południowym stoku Parkowej Góry, powstała w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Miała spacerowiczom dawać schronienie, wygodne miejsce odpoczynku i romantyczne chwile uniesień wywołane także widokiem z niej.
Widok jest na kudowski park z pijalnią a w oddali Malinová hora na Pogórzu Orlickim.
Z altany najkrótszą drogą przedostaję się na północną stronę góry i tu uczepiając się zielonego pędzę do Czermnej, którą już widać z daleka.
Czermna najbardziej znana i kojarzona jest z Kaplicy Czaszek, ossuarium przy rzymskokatolickim kościele św. Bartłomieja. Kieruje do niej efektowny drogowskaz.
Niestety ruch wycieczkowy jest spory, więc darowałem sobie tę atrakcję. Sporym udogodnieniem dla piechurów w przypadku zielonego szlaku, jest jego przeprowadzenie, w części, bocznymi drogami a nie główną, gdzie ruch kołowy bywa znaczny.
Po drodze można zobaczyć, rzadką już, dawną architekturę sudecką, choć wydaje się, że nie do końca zachowaną w oryginale.
Ciekawym obiektem jest także dawny Dworek Rycerski, później Ośrodek Szkoleniowo-Wypoczynkowy "Marzanka". Szczególnie pierwotny wizerunek sprawia dobre wrażenie widocznymi na zewnątrz rycerskimi akcentami.
Obok budynku znajduje się Pomnik Trzech Kultur postawiony w 1999 roku. To wyraz podziękowania współczesnych mieszkańców, dla wszystkich byłych mieszkańców tych ziem, za wkład materialny i kulturowy w ten region. Tak, tak, to tęcza wsparta na trzech filarach.
W górnej części Czermnej znajduje się przy drodze źródło, z którego - jak zauważyłem - czerpią wodę okoliczni mieszkańcy. Widocznie uznają ja za dobrą, zatem i ja musiałem zażyć tej krynicy. No cóż, woda, jak woda, sama chemia, głównie wodór i tlen.
Kawałek wyżej jest ruchoma szopka, a dokładnie budynek, w którym mieści się dzieło życia Františka Štěpána, tworzone przez niego 20 lat a ukończone w 1924 roku.
Zaraz za budynkiem szlak schodzi z asfaltu i wspina się doliną między Małym Lisiakiem a Lisiakiem.
Szlak doprowadza do rozdroża w Pstrążnej, z którego rozchodzą się drogi w dwóch kierunkach. Niestety znowu asfalt, ale są to główne trasy komunikacyjne łączące Pstrążną i Bukowinę ze światem.
Do Pstrążnej prowadzi żółty. Już na początku przykuwa uwagę oddalony nieco od drogi kościół na wzniesieniu, otoczony cmentarzem.
Kościół ewangelicko-reformowany w Pstrążnej, w obecnej formie, został zbudowany w 1848 roku. Wcześniejszy, z 1813 roku, był drewniany.
Jeszcze do 1817 roku protestanckie kościoły - luterański i reformowany, były odrębne, ale na mocy dekretu króla Fryderyka Wilhelma III, obydwa wyznania zostały połączone w jeden organizm kościelny. Jednak zanim w ogóle zbudowano w Pstrążnej świątynię, miejscowa ludność udawała się na nabożeństwa do Kudowy, do kościoła luterańskiego na Wzgórzu Kaplicznym. Wnętrze tamtego budynku, czego nie widziałem, jest bogato wyposażone, co przez wyznawców "reformowanych" uznawane było za zbędny przepych odciągający uwagę od istoty wiary i w dużej mierze przyczyniło się to do decyzji o budowie miejsca kultu w Pstrążnej. I rzeczywiście, wystrój tego kościoła jest prosty, skromny, rzec można surowy. W 2016 roku wnętrze przeszło generalny remont.
Wokół kościoła rozciąga się cmentarz, który jest swego rodzaju miejscową kroniką, z której można wyczytać historię miejsca. A czeski zakątek (Český koutek, Böhmischer Winkel) to specyficzne miejsce, w którego dziejach mieszały się trzy kultury. Ziemia kłodzka, a właściwie hrabstwo kłodzkie, w średniowieczu należało do Królestwa Czech jako odrębna jednostka administracyjna, będąca lennem królestwa. W 1742 roku, w wyniku I wojny śląskiej, hrabstwo przeszło w ręce Prus. Mimo stopniowej germanizacji tych terenów zachowały się miejsca, gdzie ludność kultywowała tradycje i język wśród swej społeczności. Jednym z takich miejsc był oczywiście "czeski zakątek", zachodnia, przygraniczna część ziemi kłodzkiej, obejmująca miejscowości od Brzozowia poprzez Kudowę po Pasterkę. Po II wojnie światowej tereny te wraz z cała ziemią kłodzką znalazły się w granicach Polski, co o mały włos nie doprowadziło do konfliktu z Czechosłowacją. Tak więc trzy kultury miały wpływ na tutejszą tereny i właśnie na cmentarzu widać ślad tej wielokulturowości.
Wiele nazwisk, nawet w Czechach, było zapisywanych w dwojaki sposób, jak choćby twórca ruchomej szopki w Czermnej czyli František Štěpán, który oficjalnie był Franzem Stephanem. Podobnie brzmiące z czeska Benesch, mistrz kamieniarstwa, z rodziny, która w dużej mierze przyczyniła się do budowy tutejszego kościoła.
Czeskojęzyczne akcenty także można tutaj odnaleźć a i polskich można się doszukać.
Pochowani są tu również miejscowi pastorzy. Cmentarz w idealnym stanie nie jest, choć źle także nie wygląda, wymaga może niewielkiego uporządkowania i być może wkrótce ktoś się tym zajmie, skoro kościół przywracany jest to dobrego stanu. Na razie miejsce starają się upiększać wiosenne narcyzy.
Spod kościoła przez Pstrążną droga biegnie w dół i doprowadza pod Muzeum Kultury Ludowej Pogórza Sudeckiego, powstałego w 1984 roku. Brak nadmiaru zwiedzających zachęcił mnie do wejścia w progi tego skansenu. Tak oto wsiadłem do wehikułu czasu.
Główny budynek stoi tu od zawsze czyli od 1856 roku. Wybudował go Jindřich Jansa, choć nie od razu w takim stanie jak obecnie. Pierwotnie była tu kuźnia, obórka, sień i izba. Obiekt był rozbudowywany później o inne pomieszczenia, m.in. sklep z artykułami kolonialnymi. Rodzina Jansów należała do bogatszej warstwy rolników, należał do nich również stok, na którym dziś mieści się skansen.
W kuźni nagromadzonych jest sporo narzędzi potrzebnych przed laty kowalowi, który zajmował się także ślusarstwem, stąd wśród eksponatów można nawet znaleźć ówczesną wiertarkę stołową.
Na piętrze czasy bardziej współczesne, bo już polskie, m.in. z pracami rzeźbiarza Henryka Wszołka. Co ciekawe, pan Henryk jest także autorem Pomnika Trzech Kultur w Czermnej, który mijałem w drodze do Pstrążnej.
Dużo o życiu mieszkańców i wyglądzie wsi mogą powiedzieć obrazy namalowane przez Iwana Malińskiego. Na jednym z nich widać dom Jansów i jego otoczenie.
Dawny sklep kolonialny, z artykułami pochodzącymi z dalekiego świata, musiał robić wrażenie we wsi. W końcu niektóre produkty nie były powszechne wśród rolników.
"Zajazd"- budynek z końca XIX wieku, został sprowadzony z Szalejowa Dolnego do muzeum w 1985 roku.
Sprzęty, będące ekspozycją na wyposażeniu budynku, nie zadziwiają tak bardzo, gdyż wiele podobnych miałem okazję widzieć w młodości. Przypuszczam, że porcelanowa, czy też fajansowa zastawa, nie były powszechna w dawnych wiejskich domostwach. Wyobrażam sobie raczej gliniany serwis i drewniane sztućce oraz przypominam scenę z filmu "Konopielka".
Podobne piece (kuchnie) kaflowe, jeszcze dziś można spotkać w niektórych domach a nawet mieszkaniach w tzw. starym budownictwie.
Kącik sypialny; przy łóżku na ścianie makatka a nad nią święte obrazy. Jak u babci.
Chałupa z przełomu XVIII/XIX wieku pochodzi z Kudowy-Zdroju Zakrza. Skromna, jednoizbowa chata z chlewikiem, w której kiedyś musiała się mieścić wieloosobowa rodzina.
Obok niej znajduje się amfiteatr, bo w skansenie oprócz stałej ekspozycji zdarzają się imprezy kulturalne.
Chałupa z Nowej Łomnicy z pierwszej połowy XIX wieku. Także niewielka a jednak rodziny musiały jakoś funkcjonować.
Zwiedzając wszystkie te chaty, poznając sprzęty, pośrednio życie ówczesnych ludzi, naszła mnie taka refleksja, że ci ludzie żyli głównie z rolnictwa, aby zapewnić sobie pokarm niezbędny do przeżycia. Całe ich życie skupiało się wokół obrządku i pracy w polu, a czas wolny od tych prac przeznaczali na inne niezbędne czynności dla gospodarstwa. Od świtu do zmierzchu byli czymś zajęci, sami naprawiali chałupę, sprzęty, odzież oraz buty i co tam jeszcze, piekli własny chleb. Nie to co dzisiaj; czas wolny to telewizor, komputer, piwko, wszystko gotowe. Żyjemy w łatwych czasach.
Skansen usytuowany jest na północnym stoku Pstrążnicy i chcąc zwiedzić wszystkie obiekty, trzeba wspinać się po znacznej pochyłości. Najwyżej położoną budowlą jest wiatrak koźlak, który trafił tu z Jabłowa. Jeszcze do końca lat pięćdziesiątych XX wieku przerabiał ziarno na mąkę.
Jest on trzykondygnacyjny, w drodze na najwyższe piętro można zobaczyć różne artefakty związane z pracą we młynie.
Na szczęście same widoki czynne, więc można rzucić spojrzeniem w kierunku północno-zachodnim na skansen i na zaśnieżone Karkonosze.
Jest w skansenie jeszcze kilka innych ciekawych obiektów, lecz nie ma potrzeby wszystkich ich opisywać na blogu, po prostu trzeba tu przyjechać i naocznie się o tym przekonać.
W Pstrąznej, nieco poniżej muzeum, stoi przy drodze zrujnowany budynek, który swoim sudeckim stylem mógłby wpisywać się w skansenowy charakter, ale, jak na ironię, niszczał pod jego nosem.
Dość dużym zainteresowaniem cieszy się pobliskie łowisko pstrąga i smażalnia, dokąd przyjeżdżają całe rodziny na niedzielną rybkę, którą można oczywiście odpowiednio popić.
Z Pstrążnej tym razem używam niebieskiego szlaku, którego przebieg jest międzynarodowy. Kierunek - Bukowina. Do Bukowiny cały czas jest pod górę i dwukrotnie trzeba przekroczyć granicę. Czeski odcinek ma około pięciuset metrów i biegnie przez Končiny, czeski koniec świata. Znajduje się tutaj kilka zabudowań, ale drogi prowadzą tu tylko polne i leśne. Budynki prawie jak w skansenie - z epoki a dojechać tu można jedynie jakimś Jeepem.
Stare, opuszczone domy, na stoku w chaszczach, też można dostrzec. Jak dla mnie Končiny to niezwykłe miejsce.
Widok zniszczonej altany oznacza, że to już Bukowina i kres mozolnej wspinaczki. Stąd do Błędnych Skał jest tylko kilometr, lecz się tam nie wybieram.
Bukowina Kłodzka, podobnie jak Pstrążna, jest administracyjnie częścią Kudowy-Zdroju, choć kiedyś była kolonią tej pierwszej. Nawet w czasach pruskich zachowana została słowiańska nazwa Bukowine, dopiero hitlerowcy, germanizujący wszystko co tylko można, zmienili nazwę na Tannhübel. Znajduje się tu kilka domostw, duża łąka i kończy się droga. Wysoko, z dala od cywilizacji, spokojnie. Na rozdrożu stoi kapliczka, której przyjrzałem się z bliska.
Zawiera ona Madonnę Stołowogórską, rzeźbę wykonaną w 1994 roku przez 14-letnią pacjentkę "Orlika", pobliskiego szpitala rehabilitacyjno-hematologicznego dla dzieci. Patrząc na figurkę, zastanawiam się, czy to plastelina, czy jednak inny materiał.
W drodze na dół zielonym szlakiem, mijam wspomniany szpital. Na początku XX wieku był tu Felsenhotel a od 1922 roku protestancki dom misyjny.
Szlak wiedzie trochę asfaltem, trochę ścieżkami, skracając powywijaną drogę i właśnie te ściółkowe odcinki mają typowy, stołowogórski charakter.
Schodząc już do Kudowy miałem w planie jeszcze jedno miejsce, tylko do końca nie wiedziałem, jak to ugryźć. Chodzi o Świni Grzbiet, którym zapragnąłem się przespacerować, niestety nie bardzo wiedziałem jak z drogi się tam dostać a mapa zbytnio mi nie pomagała. Idąc zatem drogą wzdłuż Czermnicy, rozglądałem się za ścieżką, którą mógłbym wejść w las.
Dróżka była, wszystko wyglądało dobrze, ale do czasu. Na mapie wyglądało to prosto, w pewnym miejscu wystarczyło przeskoczyć na równoległą dróżkę oddaloną o jakieś sto metrów. Niestety mapa nie pokazywała, że między nimi jest głęboki jar, który też musiałem pokonać.
Później już było w porządku. Droga zawiodła mnie pod Świni Grzbiet, na przyjemną, łąkową przełęcz.
Dostanie się na wierch nie stanowi większego problemu, prowadzi tam ścieżka trawersująca rozciągnięty stok. Na górze czeka święty obrazek.
Powodem, dla którego chciałem przespacerować się Świnim Grzbietem jest właśnie jego profil. Uwielbiam trasy wiodące wąskim grzbietem o niewielkim nachyleniu, stromym po obu stronach. Nie trafia się na nie często w Sudetach.
Ta przyjemność trwała przez kilkaset metrów, aż do chwili, gdy trzeba było przeskoczyć na sąsiednią Parkową Górę i zmierzać do Kudowy łąkami nad Czermną, z możliwością podziwiania krajobrazu. A to już inny rodzaj przyjemności.
Z Parkowej Góry zostało już tylko zejście po schodach do Parku Zdrojowego. Wycieczka dobiegła końca.
Super wyprawa. Przypomniało mi się jak ja tam kiedyś byłam i chodziłam.
OdpowiedzUsuńŚwietna ta kuźnia a i oberża niczego sobie.
Co do bohomazów... dziś chciałam zrobić zdjęcie ładnej chałupki w środku lasu, niezamieszkanej. Niestety na dachu był napis "Nacjonalizm teraz". :/
W skansenie w Pstrążnej miałem furę szczęścia, gdyż akurat kiedy przybyłem, to jakaś wycieczka autokarowa z Górnego Śląska się zbierała i zrobiło się cicho. Oprócz mnie było kilka osób, ale wchodząc do każdej z chałup byłem w niej sam i bez pośpiechu oraz rozproszenia mogłem spokojnie oglądać ekspozycję i włączać wyobraźnię. To naprawdę było ciekawe przeżycie.
OdpowiedzUsuńCo do malunków na kościele, to nie można z nich wyczytać żadnej idei, po prostu zwykła bezmyślna bazgranina, która ma zaznaczyć czyjąś obecność tutaj a zarazem być anonimowa. Zastanawiam się, komu wandalizm może przysparzać satysfakcji, chyba tylko niezrównoważonym emocjonalnie osobnikom mającym trudności w stawianiu czoła rzeczywistości.
Czeski zakątek ma naprawdę ciekawą historię, szczególnie jeśli chodzi o kultywowanie formy swoistego, lokalnego patriotyzmu.
OdpowiedzUsuńFajna trasa. Częściowo znane mi tereny. W skansenie i budynku z ruchomą szopką, byłem jeszcze podczas wycieczki po okolicy w latach 80.,choć niewiele z tego pamiętam. Szczerze mówiąc, chętnie bym tam się ponownie pokręcił. W ogóle te zapomniane, sudeckie przygraniczne mieścinki i przysiółki mają w sobie mnóstwo uroku, ale też niejednokrotnie dają możliwość obcowania z materią, ocierającą się o...metafizykę.
Każda wycieczka ma swój specyficzny klimat, nastrój, emocje. Podczas przechadzki po czeskim zakątku towarzyszył mi błogi spokój, który wynikał - jak sądzę - właśnie z odniesienia historycznego. Jakże to odmienne od miejskiej dżungli, gdzie dominuje pośpiech i hałas. Dlatego warto chodzić po górach.
OdpowiedzUsuń