Nadal rozprawiam się ze Wzgórzami Niemczańsko-Strzelińskimi, pasmo po paśmie, chociaż w tym przypadku można śmiało użyć wyrażenia paśmiątko. Chodzi o Wzgórza Lipowe, rozciągnięte między dwoma kamieniołomami na długości około siedmiu kilometrów. Do spenetrowania są tylko dwa wierzchołki, poza tym mniej lasu i dużo polnych akcentów.
Zaszczyt goszczenia mnie na starcie wycieczki przypadł w udziale Nieszkowicom, choć rywalizacja była zawzięta. Zdecydowało o tym oczywiście miejsce parkingowe, wyszukiwane przeze mnie w Google Street View po okolicznych wioskach. Gratulacje dla Nieszkowic.
Zgodnie z mapą czepiam się żółtego szlaku, którego oznaczeń jednak przy trasie nie zauważam. Grunt że dobrze idę, m.in. obok XVI-wiecznego zamku z dworem, albo tego, co po nim zostało. Stan przedzawałowy.
Opuszczając teren zabudowany doznaję przyjemnego uderzenia wiosennym przebudzeniem, objawiającym się kwieciem na niektórych drzewach. A to dopiero początek kwietnia.
Szlak niestety prowadzi częściowo po polach, być może kiedyś wiodła tędy jakaś ścieżka, ale teraz w znacznej części jest zaorane. Natomiast za plecami zostaje ładny widoczek na jedno ze wzgórz, bezimienne i nagie.
Po wejściu do lasu wcale nie jest lepiej, jeśli chodzi o dróżkę, bo mimo iż jest wyraźna, to mocno zarośnięta niskopiennymi, kłującymi pnączami. Po raz pierwszy dostrzegłem również oznaczenie szlaku na drzewie i nie wiem, czy do tej pory nie było, czy nie zwróciłem baczniejszej uwagi.
Na szczęście po zmianie kierunku dróżka stała się przystępna i mogłem więcej uwagi poświecić na otoczenie, które dostarczało mi przyjemnych bodźców wzrokowych pod postacią kolorowych kwiatków. Wiosna, ach to ty.
Skrzyżowanie dróg i szlaków pomiędzy najwyższą Zarzycką Górą, a bezimiennym wzniesieniem o wysokości 302 m n.p.m., czyli jednym z wyższych w tychże wzgórzach. Mógłbym stąd próbować zaatakować Zarzycką, bo wydaje się to łatwe, lecz wolę zostawić sobie ją na później a na dalszą wędrówkę wybieram szlak niebieski.
Przy dróżce napotykam słynny kamień z napisem LOF, choć chyba nie o ten chodziło grupie Enej. Poniżej akronimu jest jego rozwinięcie, na szczęście mało wyraźne, bo jednak perwersyjne.
I oto w zasięgu wzroku pojawia się wzgórze, na które dążę a jest to Bednarz. Nie wydaje się szczególnie trudne do zdobycia, ale pozory mogą mylić.
Takich polnych dróżek podczas tej przechadzki jest sporo, a że ziemia dawno deszczu nie widziała, z każdym krokiem unosi się w powietrze pył. Buty wyglądają, jakbym pracował w fabryce kurzu.
Przemykam szybko przez Stachów i podchodzę na kolejny pagór, niemający swojej nazwy, choć jak na standardy Wzgórz Lipowych nie jest mały.
Bednarz coraz bliżej, chociaż najpierw jest jeszcze zejście z pagórka do dolinki. Z roślin na polu po prawej stronie, co chwilę wyskakuje z krzykiem jakiś bażant i ucieka jak najdalej ode mnie. Sporo ich się tutaj pochowało.
Bardziej na wschód widoczny jest trochę zamglony Strzelin, to raptem osiem kilometrów w linii prostej.
Po przeciwnej stronie najbliżej są Wzgórza Dobrzenieckie z Kamieńczykiem, za nimi Wzgórza Dębowe z Ostroszem a widnokrąg zamykają Góry Sowie z tym, co mają najwyższego.
Południowy stok Bednarza, to chyba najbardziej urokliwe miejsce w trakcie tej wycieczki. Duże pole do obserwacji z pewnej wysokości, od wschodu po zachód, takie to miłe. No to na wschodzie Wzgórza Strzelińskie z Miecznikiem, Gromnikiem i Kopą Nowoleską.
Docieram przez las na północny stok Bednarza i tu także jest kawałek przestworzy, z widokiem na wioskę Karszów, poznaną po budynku kościoła.
Jest w końcu upragniona tabliczka z nazwą, tylko wchodząc w szczegóły, miejsce to nie jest szczytem a góra oficjalnie nie nazywa się Bednarz tylko Sadowicka Góra (daw. Kiefer Berg - 303 m n.p.m.). Taka sytuacja.
Dla mnie miejsce jest szczególne, bo jest tu salon na popas a organizm już wcześniej wysyłał sygnały, że trzeba by się wzmocnić, bo obraz mi śnieży.
Trudno jest mi przejść przez jakąś istotną górkę, nie próbując zajrzeć na szczyt, gdy jest on blisko. Odbiłem zatem od szlaku i bardzo szybko znalazłem się na wierzchołku, który jest - mówiąc eufemistycznie - mało atrakcyjny. Dużo krzaków i niskich zarośli, o które można zahaczyć i się wywalić.
Jedyne, co wywarło na mnie większe wrażenie, to rosnące tu takie samotne drzewo, chyba buk.
Zejście z Bednarza to najmniej romantyczna historia tej wycieczki. Jakieś dziwne ścieżki, jamy, potok i wreszcie pola. Na północ od Bednarza powinna być jeszcze jedna górka, zwana potocznie właśnie Górką a oficjalnie Granitem, ale już jej nie ma, bo kamieniołom. A z pól widoczek na Janowiczki.
Przede mną drugi wierch do zdobycia w tych lipowych wzgórzach, Zarzycka Góra. Z tej odległości nie wydaje się być wielkim wyzwaniem.
Wpierw jednak przemarsz przez Czerwieniec z łapaniem żółtego szlaku. Ciekawym jest to, że nawet taka wioseczka posiada zagrodzony plac zabaw dla dzieci, podobnie było np. w sąsiednim Stachowie, przez który przechodziłem. Kiedy ja byłem łebkiem, takich luksusów nie mieliśmy nawet w mieście.
I kolejny raz, cieszące oko, przejawy wiosenności. Do tego przemiły zapach i brzęczenie ciężko zapylających owadów. Pięknie.
Las nad Czerwieńcem to skrzyżowanie łączące dwa znane mi już szlaki. Jednak przede wszystkim jest to punkt skąd zaczynam atak na Zarzycką Górę.
Żaden szlak tam nie prowadzi, tylko prosta dróżka, oczywiście pod górę i po różnym podłożu, czasem nieprzyjemnie i głęboko rozrytym przez dziki.
Wreszcie dach Wzgórz Lipowych o zawrotnej wysokości 325 m n.p.m. Wierzchołek jest wyraźny, choć z daleka wydawało się, że będzie płaski. Góra nazywana jest także Komarnikiem a to dlatego, że jej dawna niemiecka nazwa brzmiała Mücken Berg.
Sercem wierzchołka jest wysokie drzewo, bez liści trudno jest określić jakie, ale obawiam się, że niestety to nie jest lipa a byłaby tu idealnym symbolem.
Wróciłem na szlak i wyszedłem z lasu na pola. Cienia już nie zaznam a słoneczko pięknie grzeje, jednakże z umiarem, bez przesady. Poniżej widać kolejną wioskę, jest to Zarzyca, czyli prawdopodobnie dawca nazwy dla zdobytego przed chwilą przeze mnie wzgórza.
Znowu lekko pofałdowane przestrzenie wokół a w głębi ledwie widoczne sowiogórskie szczyty. I nudno, i pięknie.
Na południowym krańcu Wzgórz Lipowych widać kopalniane zwały kamieniołomu Targowica. Powinno być tam wzgórze Sośnica, ale nieaktualne. Już zjedzone.
Jeszcze jedna wioska po drodze; Skoroszowice, z ładnym pałacem, w którym mieści się jakiś ośrodek. A kilkaset metrów dalej już wioska startu i mety.
A na sam koniec miejscowy kościół św. Jana Kantego, który zwrócił moją uwagę swoją kamienistością. Lubię takie stare, kamienne budowle a ten ma swe początki pod koniec XV wieku, choć był przebudowany w XVIII i obecny kształt pochodzi z tego okresu a służył on ewangelikom. Obecnie rzymskokatolicki.