sobota, 8 listopada 2025

TRZY JAVOŘÍ HORY

 



    Dawno nie wędrowałem po Górach Kamiennych, oczywiście nie dosłownie, bo właściwie to w nich mieszkam, chodzi o górskie wędrówki a tych w tym roku jeszcze nie było. Javoří hory to czeska nazwa Gór Suchych a wśród nich wytypowałem sobie trzy wierzchołki do zdobycia, podczas przyjemnego, słonecznego spaceru. Już dawno kłuły mnie one w oczy, gdy spoglądałem na mapę, ponieważ dwóch z nich nie miałem jeszcze w swoim portfolio. Po zrobieniu internetowego rekonesansu, byłem pewien, że na każdym z nich jest tabliczka z nazwą a to mi w zasadzie wystarczy.
   Skąd, jak nie spod Andrzejówki najlepiej wyruszyć na szlak, możliwie wcześnie, gdy ruch jeszcze nie jest maksymalny, bo później nie będzie gdzie palca wcisnąć, wszak to sobota.
  
    Skoro jest Andrzejówka, musi być też Waligóra. W jej stronę podąża już nawet spora ilość piechurów, część pewnie na jej wierch, część dalej, na Ruprechtický Špičák, który również jest atrakcyjnym szczytem w zasięgu.

    Przyklejony początkowo do niebieskiego szlaku, trawersuję od zachodu Waligórę aż do pierwszego większego hubu, którym jest Rozdroże pod Waligórą. Cieszy tutejsza ilość dróg i tym samym możliwość wyboru trasy spacerowej.

    Dalej już samotnie, różnymi szlakami, pieszymi i rowerowymi, dostałem się na grzbiet graniczny ze szlakiem zielonym, gdzie miejscami są powody do zatrzymania. Ruprechtický Špičák po południowej stronie granicy.

    Světlina, która jest wśród trzech moich celów. Do ostatniej chwili wahałem się, czy zacząć od niej, czy na niej skończyć, ale ponieważ już kiedyś moje stopy dotykały jej wierzchołka, uznałem, że będzie jako ostatnia do zdobycia.

    Po północnej stronie polskie piękności, wśród których trzy są na trasie szlaku niebieskiego i prawie zawsze bierze się je w komplecie: Włostowa, Kostrzyna, Suchawa a na przedzie Czarnek, taki z innego zestawu, bo nie ma 900 m n.p.m.

    Pierwsza kulminacja na trasie, ale nie brana do kompletu tej wycieczki, po prostu znajduje się po drodze, ale moim zdaniem jest kontrowersyjna. Wszelakie mapy współczesne pokazują, że jest to Kopica 803 m n.p.m. Zajrzałem do starych niemieckich map i ten wierzchołek nie posiada tam nazwy. W Monitorze Polskim z 1949 roku jasno stoi, że Kopica to nowa, polska nazwa dla Scholzen Koppel o wysokości 790 m n.p.m. a tymże szczytem jest bezimienna góra ze skałką Jola na stoku, znajdująca się czterysta metrów w linii prostej na północny wschód stąd. Ciekawe.

    I kolejny punkt widokowy, gdzie znów widać trzy najwyższe, po Waligórze, wzniesienia Gór Suchych i całych Kamiennych. Oprócz nich jest Garbatka, w oddali Lesista Wielka a blisko i nisko Garniec.

    Przyjemnie idzie się grzbietem, ale wiecznie tak nie można, bo wyznaczyłem sobie cele po czeskiej stronie i aby się tam dostać musiałem przeskoczyć na równoległą drogę poniżej, niestety na rympał, bo żadnej ścieżki nie widać. Wybrałem miejsce, gdzie odległość jest najmniejsza, kilkadziesiąt metrów, lecz i tak momentami na drodze stawały zwarte zarośla. Dwie minuty nieprzyjemności i jestem na drodze, która zawiedzie mnie na pierwszą z górek: Březový kopec albo Březový vrch (744 m n.p.m.).

    Oto i wierzchołek "Brzozowego Kopca", pozostaje odszukanie jakiegoś znacznika a przede wszystkim tabliczki.

    Mapy wskazują punkt szczytowy po prawej stronie drogi, więc penetrują tę okolicę aż w końcu natrafiam na słupek oraz namalowany trójkąt na drzewie. Co ciekawe, nie jest to najwyższy punkt góry.

    Szukanie tabliczki zajęło mi więcej czasu, bo znajduje się ona po przeciwnej stronie drogi, przymocowana do wątłej brzozy.

    Czas na sąsiednie wzniesienie, którym jest Malý kopec (726 m n.p.m.).
Mapy wyraźnie pokazują na nim dwie kulminacje i obydwie mają identyczną wysokość, ale tylko jeden uważany jest za główny i pędzę w jego kierunku mijając ten pierwszy, do którego nazwa "kopec" pasuje jak ulał.

    Główny wierch nie jest tak efektowny jak ten, którego minąłem, trudno zlokalizować na gruncie kulminację, gdyż jest płaski i rozciągnięty. Z pomocą przychodzi GPS, toteż w pewnym miejscu zacząłem się rozglądać za tabliczką. Po wschodniej stronie Světlina.

    Po zachodniej las choinek i gdzieś tam jest tafelka z nazwą.

    Już coraz słabiej widać napis na deseczce a przecież w maju, pół roku temu, emanowała blaskiem nowości.

    Wracając, nie odmówiłem sobie wejścia na ten pierwszy kopiec, bo bardziej on się nadaje na wystawę. Sterczy na nim ambona - jak sądzę - myśliwska i teren wokół, choć zalesiony, można ogarniać faktycznie z góry.

    I jeszcze rzut oka na drugi wierzchołek, oddalony o dwieście metrów. Według czeskiego Geoportalu jest niższy od tego, na którym stoję o prawie siedem metrów.

    Następnym wyzwaniem jest Světlina, którą także, jak poprzednie, atakuję od północy. To zadanie jednak wydaje się najtrudniejsze.

    Nie ma od tej strony ścieżki na górę, jest za to bezdrzewny, trawiasty stok, zatem wspinam się po znacznej stromiźnie, rażony silnym światłem słonecznym. Po zaciętej walce zdobywam szczyt, z którego rozpościerają się cacy widoczki. Warto było. Po sąsiedzku Ruprechtický Špičák, najwyższy z czeskich Javořích hor.

    Za nim w głębi Mała i Wielka Sowa.

    Jest też Waligóra, Suchawa i zasłonięte pozostałe "dziewięćsetniki".

    Południe, pod słońce, odsłania przestrzenie, gdzie pierwsze skrzypce grają Góry Stołowe.

    Gdy byłem tu wiosną 2014 roku, od wschodniej strony rósł las zasłaniający częściowo Szpiczaka, teraz drzew tam nie ma. Tabliczka przypięta jest do młodej brzozy i tak jak poprzednie, wygląda na dobrze sfatygowaną. Světlina (daw. Lichtenbau) według Geoportalu czeskiego ma wysokość 797 m n.p.m.

    Nie uśmiechało mi się wracać stromym stokiem północnym, ani tym bardziej jeszcze mocniej nachylonym wschodnim, więc ruszam dłuższym, ale mniej karkołomnym południowym, jak prowadzi dróżka. I tym sposobem złapałem szlak niebieski, który zaprowadzi mnie nazad do kraju. A ten pięknie trawersuje "trofiejną" górę pokazując z niższej perspektywy Szpiczaka.

    Przede mną nienazwany fragment grzbietu granicznego z kulminacją na wysokości 805 m n.p.m.

    Największe jednak wrażenie wywarła na mnie dolina dzieląca dwa sąsiednie wzniesienia, choć dolina to raczej za słabe słowo, gdyż po czesku jest to Vodní strž, czyli coś bardzo głębokiego o stromych zboczach, głęboki jar, wądół. Płynie nim Ruprechtický potok. Tak mnie on zafascynował, że pomyślałem o przejściu nim, kiedyś, w przyszłości.

    Widziany z dołu wierzchołek Světliny. Tym stokiem podchodzić lub schodzić to byłaby zabawa, choć kiedyś zdarzały mi się takie przygody.

    Słoneczny dobrostan musiał się skończyć i dalsza wędrówka wiedzie już cienistą drogą z liściastym kobiercem.

    Musiałem oczywiście po drodze uchwycić wejście do tego, jak na razie, tajemniczego jaru. Sądzę, że trafię tutaj w przyszłym roku, ale nie obiecuję.

    Ostatnie dwieście metrów do granicy to stromizna i do tego wąska. Tak oto powróciłem do ojczyzny po dwóch i pół godzinie zagranicznej tułaczki. Niebieskiemu szlakowi już dziękuję i przeskakuję na czarny przez Przełęcz pod Szpiczakiem.

    A na przełęczy ruch większy niż... właściwie w ogóle jest ruch, bo do tej pory z ludnością na trasie było słabo, czyli świetnie. Do Andrzejówki zostało trochę ponad dwa kilometry, więc się nie rozsiadam, co miałem zjeść, żem już zjadł.

    W drodze miejsce warte odnotowania, bo widokowe, na stoku Waligóry pod skałką.

    Tutejszym fenomenem jest platforma, a raczej (podwójna) paleta widokowa, jedyna w swoim rodzaju, bez niej pewnie doznania byłyby słabsze.

    Krajobrazy z niej nie są już aż tak zabawne, bo są piękne. Poprzez doliny widać Góry Sowie ze swoimi najwyższymi partiami.

    A blisko: Turzyna, Gomólnik, Jeleniec.

    I to tyle z tego słonecznego listopadowego ranka i popołudnia, wracam pod Andrzejówkę, gdzie teren tęgo napchany samochodami a ludźmi jeszcze bardziej. Jak na Krupówkach.

 

    
 
 

 


piątek, 31 października 2025

SZYNDZIELNIA - WOJCIECHOWICE - BOGUSZYN

 



    I znów na trasie wokół ziemi kłodzkiej. Ostatni raz w tym roku, bo aż do wiosny właściwej projekt wchodzi w stan hibernacji, natomiast ja w bezlistnym okresie będę szukał w Sudetach krótkich przygód. Poprzednio przybiłem stempel na Kukułce i tu, pod Domem Krawca, zaczynam wycieczkę, której część trasy pozytywnie mnie zaskoczyła a nawet zauroczyła. 
 
    Rzut oka z Kukułki na przestworza z Kotliną Kłodzką i zamykające ją od zachodu góry: Bystrzyckie i Stołowe.

    Schodzę niżej po to, aby za chwilę wspiąć się na widoczną górkę a jest nią Szyndzielnia, to jakiś kilometr niezbyt intensywnego marszu.

    Szyndzielnia to zalesione wzniesienie, więc zanim wdepnę w las, łapię widok na Góry Sowie i Grzbiet Zachodni Gór Bardzkich.

    Ostatnie metry przed szczytem to niewidoczna dróżka usłana liśćmi, bo na drzewach już niewiele zostało.

    Szyndzielnia (daw. Focke Berg-430 m n.p.m.) to najwyższy wierzchołek gminy miejskiej Kłodzko, innymi słowy, to najwyżej położone naturalne miejsce w Kłodzku, dlatego też musiałem się tu znaleźć.

    Główną atrakcją góry jest bez wątpienia wieża, a właściwie resztka ceglanej wieży widokowej, pochodzącej prawdopodobnie jeszcze z XIX wieku, o wysokości około 20 metrów.

    O ile z zewnątrz budowla jakoś jeszcze wygląda, o tyle środek jest próżny, pozbawiony jakichkolwiek elementów konstrukcyjnych, taka pusta rura. A kiedyś pewnie schody kręcone wiodły na górę.

    Żółty szlak schodzi do Mariańskiej Doliny, którą płynie potok Jodłownik, ale "mariańskość" odnosi się do pobliskiego wzgórza, na które za chwilę będę się wdrapywał.

    Wzgórze Marii to kalwaryjne wzniesienie, na które prowadzą stacje drogi krzyżowej. Podejście długie nie jest, ale strome, w zależności od wariantu trasy, bo można drogą krzyżową zakosami albo dzida od razu na górę, krócej lecz intensywniej.

    Na wierzchołku sporo się dzieje, w centralnym punkcie plateau stoi kolumna maryjna z 1875 roku, jest dużo ławek i dwa budynki, jeden to kaplica a drugi - dawna pustelnia.

    Pierwsze, co stanęło na Mariańskiej Górce (jak również nazywane jest to wzniesienie) to kaplica, bo już w 1717 roku. Nie mogłem jednak zajrzeć do środka, bo zamknięta.

    Do pustelni, której początki to już XIX wiek, dostępu nie ma w ogóle, gdyż wszelkie otwory w niej są zamurowane. Oczywiście gdybym usilnie pragnął, to dostałbym się jakoś do środka, ale nie było takiej potrzeby, bo przez szparę dostrzegłem ogromny nieład w środku.

    Po zejściu w dolinę jeszcze jeden stary budynek, bardzo już podupadły dawny dworek. Chyba nic z niego nie będzie.

    Przechodzę na drugą stronę doliny i zaczyna się trzykilometrowe, spokojne podejście lokalnym szlakiem. Za sobą mam dwie zdobyte górki, Szyndzielnię i Wzgórze Marii.

    Wchodzę na Graniczną Drogę, mijam ostatnie przydrożne zabudowania i się zaczyna. Piękne przestrzenie wokół, aż przystaję co chwilę. Po wschodniej stronie Szeroka Góra, Kłodzka Góra, Jelenia Kopa, Grodzisko, Jedlak, Obszerna i Szyndzielnia; wszystkie mam już za sobą.

    Po drugiej stronie drogi Garb Golińca, niewielkie bardzkie pasmo a także Góry Sowie.

    Za plecami Góry Bystrzyckie.

    Twarda nawierzchnia się kończy, i dobrze, a szlak ciągle podchodzi odsłaniając coraz dalsze krajobrazy dokoła. Zmierzam w stronę widocznego, łysawego Kłapacza a oprócz niego są najważniejsze w grzbiecie od Ostrej Góry, przez Gajnik, Szeroką Górę po Kłodzką Górę z wyraźnie wystającym na niej badylem, czyli wieżą widokową.

    Widok pola z nieskoszoną, suchą kukurydzą każe zadać pytanie: dlaczego? No ale nie jestem rolnikiem i nie znam się na na agrokulturze, więc może jest jakiś sensowny powód. A za kukurydzą poczciwy obrazek z Górami Stołowymi i Bystrzyckimi.

    Żałuję, że moja trasa nie wiedzie w przeciwnym kierunku, wtedy schodząc miałbym te przestworza przed sobą i cieszyłbym michę non stop a nie tylko przy postoju.

    Chociaż jezdni nie widać, to czerwona ciężarówka świadczy, że jest tam droga i to krajowa "ósemka", z którą wkrótce będę miał kontakt. A w tle sporo ciekawego, bo jest Włodzicka Góra, Garb Dzikowca, sowie szczyty jak Niczyja i Sokół oraz Grabina a nawet Kalenica a także kawał Gór Bardzkich z Masywem Kortunału i Górami Jaworskimi. 

    Jestem już blisko Kłapacza, na jego zachodnim stoku a zza niego wygląda Kłodzka Góra. Już za chwilę szlak zmieni kierunek i skończy się ten emocjonujący jego odcinek.

    I zejście w dolinę z ostatnim spojrzeniem przed siebie na daleki krajobraz z Grzbietem Zachodnim.

    Dnem doliny płynie sobie Dębinka, choć słowo płynie nie oddaje tempa powolności tego potoku.

    Przełęcz Bardzka to tylko drogowskaz na tym szlaku, bo właściwa przełęcz znajduje się jakieś dwieście pięćdziesiąt metrów na północ od tego miejsca.

    Jest wreszcie "upragniona ósemka" z ruchem o sporym natężeniu. Szczęśliwie można iść wzdłuż niej, ale w przyzwoitej odległości i po trawie, aż do miejsca, gdzie trzeba będzie ją przeciąć.

    Bezpiecznie przedostałem się na drugą stronę i znalazłem się w Boguszynie, wsi rozwleczonej na dość dużym obszarze, gdzie stare domy kontrastują z nowoczesnymi. Mnie jednak bardziej interesują krajobrazy, bo są ładniejsze. To także Góry Bardzkie, gdzie są m.in. Kortunał, Słup, Wilcza Góra, Klimek, Leszek, Brzeźnicka Góra. W okolicach kilku z nich będę w przyszłości się obracał, tzn. mam w planie przejście tamtymi terenami.

    Pod Dębową Górą jest punkt zwrotny. Stąd będę kontynuował marsz następną wycieczką, ale już w przyszłym roku, jeśli oczywiście zdrowie pozwoli. Trasę wstępnie mam już opracowaną, choć nie w szczegółach, dojdę tu od Ławicy i będę gnał w kierunku wierzchołka Dębowej Góry. Nie wiem jeszcze tylko, czy będę odwiedzał szczyt, czy go ominę, wyjdzie w praniu. A kolejny mój punkt, do którego dążę, jest niezwykły, inny niż wszystkie dotąd.

    Ciąg dalszy przejścia przez Boguszyn. Oj stawia się tu budynki, nie tylko jednorodzinne, bo miejsce jest ciekawe, niby równo, ale z ładnymi widokami.  

   O, właśnie między innymi takie widoczki będą mieli z okien lokatorzy.   

    I ja też mam widoczki schodząc niżej, na Bardzkie oczywiście od Ostrej Góry po Grodzisko.

    Wydobywam się z Boguszyna i przeskakuję ponownie przez "ósemkę", by powrócić do punktu wyjścia, ale przede mną jeszcze kawałek ciekawej drogi.

    Tak trafiam do Jurandowa, dzielnicy Kłodzka, skąd ulicą Graniczną pnę się znowu coraz wyżej, aż za ostatnimi budynkami przekształca się w Graniczna Drogę. A budynków powstaje coraz więcej, niektóre są jak dawne dworki, innych przy wejściu strzegą lwy.

    Samotne drzewo na wzgórzu to miejsce, gdzie znajduje się XIX-wieczny krzyż pamięci ofiar epidemii cholery a także resztki cmentarza cholerycznego, lecz to nie mój kierunek, wiec tam nie dojdę.

    Mój punkt docelowy to ten pomiędzy tymi dwoma wzniesieniami; Kostrą i Szyndzielnią.

    Czeka mnie jeszcze kawałek drogi przez Wojciechowice, Mariańską Doliną nad Jodłownikiem.

    I zgodnie ze szlakiem podchodzenie łąkami, z których jeszcze można łapać miłe pejzaże.

    A przy drodze z Wojciechowic do Jaszkówki stoją tarasowo domki letniskowe Kukułka Resort.

    Miejsce jest ciekawe, na zachodnim stoku Kostry z widokiem na spore połacie kłodzkiej ziemi.
    
   Pod Domem Krawca to początek  i koniec wycieczki. Ostatniej tegorocznej z cyklu wokół ziemi kłodzkiej. Teraz wchodzę w tryb zimowy.