piątek, 4 kwietnia 2025

WZGÓRZA LIPOWE

 


     Nadal rozprawiam się ze Wzgórzami Niemczańsko-Strzelińskimi, pasmo po paśmie, chociaż w tym przypadku można śmiało użyć wyrażenia paśmiątko. Chodzi o Wzgórza Lipowe, rozciągnięte między dwoma kamieniołomami na długości około siedmiu kilometrów. Do spenetrowania są tylko dwa wierzchołki, poza tym mniej lasu i dużo polnych akcentów.
    Zaszczyt goszczenia mnie na starcie wycieczki przypadł w udziale Nieszkowicom, choć rywalizacja była zawzięta. Zdecydowało o tym oczywiście miejsce parkingowe, wyszukiwane przeze mnie w Google Street View po okolicznych wioskach. Gratulacje dla Nieszkowic.

    Zgodnie z mapą czepiam się żółtego szlaku, którego oznaczeń jednak przy trasie nie zauważam. Grunt że dobrze idę, m.in. obok XVI-wiecznego zamku z dworem, albo tego, co po nim zostało. Stan przedzawałowy.

    Opuszczając teren zabudowany doznaję przyjemnego uderzenia wiosennym przebudzeniem, objawiającym się kwieciem na niektórych drzewach. A to dopiero początek kwietnia.

    Szlak niestety prowadzi częściowo po polach, być może kiedyś wiodła tędy jakaś ścieżka, ale teraz w znacznej części jest zaorane. Natomiast za plecami zostaje ładny widoczek na jedno ze wzgórz, bezimienne i nagie.

    A za tym pagórkiem horyzont zdominowany przez Wzgórza Strzelińskie z Miecznikiem.
    
    Po wejściu do lasu wcale nie jest lepiej, jeśli chodzi o dróżkę, bo mimo iż jest wyraźna, to mocno zarośnięta niskopiennymi, kłującymi pnączami. Po raz pierwszy dostrzegłem również oznaczenie szlaku na drzewie i nie wiem, czy do tej pory nie było, czy nie zwróciłem baczniejszej uwagi.

    Na szczęście po zmianie kierunku dróżka stała się przystępna i mogłem więcej uwagi poświecić na otoczenie, które dostarczało mi przyjemnych bodźców wzrokowych pod postacią kolorowych kwiatków. Wiosna, ach to ty.

    Skrzyżowanie dróg i szlaków pomiędzy najwyższą Zarzycką Górą, a bezimiennym wzniesieniem o wysokości 302 m n.p.m., czyli jednym z wyższych w tychże wzgórzach. Mógłbym stąd próbować zaatakować Zarzycką, bo wydaje się to łatwe, lecz wolę zostawić sobie ją na później a na dalszą wędrówkę wybieram szlak niebieski.

    Za krzyżówką znów przestrzenie a w oddali masyw, którego przedstawiać nie trzeba.

    Przy dróżce napotykam słynny kamień z napisem LOF, choć chyba nie o ten chodziło grupie Enej. Poniżej akronimu jest jego rozwinięcie, na szczęście mało wyraźne, bo jednak perwersyjne.
 
    I oto w zasięgu wzroku pojawia się wzgórze, na które dążę a jest to Bednarz. Nie wydaje się szczególnie trudne do zdobycia, ale pozory mogą mylić.

    Takich polnych dróżek podczas tej przechadzki jest sporo, a że ziemia dawno deszczu nie widziała, z każdym krokiem unosi się w powietrze pył. Buty wyglądają, jakbym pracował w fabryce kurzu.

    Przemykam szybko przez Stachów i podchodzę na kolejny pagór, niemający swojej nazwy, choć jak na standardy Wzgórz Lipowych nie jest mały.

    Bednarz coraz bliżej, chociaż najpierw jest jeszcze zejście z pagórka do dolinki. Z roślin na polu po prawej stronie, co chwilę wyskakuje z krzykiem jakiś bażant i ucieka jak najdalej ode mnie. Sporo ich się tutaj pochowało.

    Bardziej na wschód widoczny jest trochę zamglony Strzelin, to raptem osiem kilometrów w linii prostej.

    Po przeciwnej stronie najbliżej są Wzgórza Dobrzenieckie z Kamieńczykiem, za nimi Wzgórza Dębowe z Ostroszem a widnokrąg zamykają Góry Sowie z tym, co mają najwyższego.
 
    Południowy stok Bednarza, to chyba najbardziej urokliwe miejsce w trakcie tej wycieczki. Duże pole do obserwacji z pewnej wysokości, od wschodu po zachód, takie to miłe. No to na wschodzie Wzgórza Strzelińskie z Miecznikiem, Gromnikiem i Kopą Nowoleską.

    Na południu Zarzycka Góra - Mount Everest Wzgórz Lipowych.

    Zachód z poznanymi chwilę wcześniej Wzgórzami Dobrzenieckimi i Dębowymi oraz Góry Sowie.

    Docieram przez las na północny stok Bednarza i tu także jest kawałek przestworzy, z widokiem na wioskę Karszów, poznaną po budynku kościoła.

    Jest w końcu upragniona tabliczka z nazwą, tylko wchodząc w szczegóły, miejsce to nie jest szczytem a góra oficjalnie nie nazywa się Bednarz tylko Sadowicka Góra (daw. Kiefer Berg - 303 m n.p.m.). Taka sytuacja.
 
   Dla mnie miejsce jest szczególne, bo jest tu salon na popas a organizm już wcześniej wysyłał sygnały, że trzeba by się wzmocnić, bo obraz mi śnieży.

    Trudno jest mi przejść przez jakąś istotną górkę, nie próbując zajrzeć na szczyt, gdy jest on blisko. Odbiłem zatem od szlaku i bardzo szybko znalazłem się na wierzchołku, który jest - mówiąc eufemistycznie -  mało atrakcyjny. Dużo krzaków i niskich zarośli, o które można zahaczyć i się wywalić. 

   Jedyne, co wywarło na mnie większe wrażenie, to rosnące tu takie samotne drzewo, chyba buk.

   Zejście z Bednarza to najmniej romantyczna historia tej wycieczki. Jakieś dziwne ścieżki, jamy, potok i wreszcie pola. Na północ od Bednarza powinna być jeszcze jedna górka, zwana potocznie właśnie Górką a oficjalnie Granitem, ale już jej nie ma, bo kamieniołom. A z pól widoczek na Janowiczki.

    Bednarz od zachodu.

    Przede mną drugi wierch do zdobycia w tych lipowych wzgórzach, Zarzycka Góra. Z tej odległości nie wydaje się być wielkim wyzwaniem.

    Wpierw jednak przemarsz przez Czerwieniec z łapaniem żółtego szlaku. Ciekawym jest to, że nawet taka wioseczka posiada zagrodzony plac zabaw dla dzieci, podobnie było np. w sąsiednim Stachowie, przez który przechodziłem. Kiedy ja byłem łebkiem, takich luksusów nie mieliśmy nawet w mieście.

    I kolejny raz, cieszące oko, przejawy wiosenności. Do tego przemiły zapach i brzęczenie ciężko zapylających owadów. Pięknie.

    Las nad Czerwieńcem to skrzyżowanie łączące dwa znane mi już szlaki. Jednak przede wszystkim jest to punkt skąd zaczynam atak na Zarzycką Górę.

    Żaden szlak tam nie prowadzi, tylko prosta dróżka, oczywiście pod górę i po różnym podłożu, czasem nieprzyjemnie i głęboko rozrytym przez dziki.

    Wreszcie dach Wzgórz Lipowych o zawrotnej wysokości 325 m n.p.m. Wierzchołek jest wyraźny, choć z daleka wydawało się, że będzie płaski. Góra nazywana jest także Komarnikiem a to dlatego, że jej dawna niemiecka nazwa brzmiała Mücken Berg.

    Sercem wierzchołka jest wysokie drzewo, bez liści trudno jest określić jakie, ale obawiam się, że niestety to nie jest lipa a byłaby tu idealnym symbolem.

    A w drzewie obok, bodaj buku, jakieś zwierzątko wyskrobało sobie dziuplę.

    Wróciłem na szlak i wyszedłem z lasu na pola. Cienia już nie zaznam a słoneczko pięknie grzeje, jednakże z umiarem, bez przesady. Poniżej widać kolejną wioskę, jest to Zarzyca, czyli prawdopodobnie dawca nazwy dla zdobytego przed chwilą przeze mnie wzgórza.

    Znowu lekko pofałdowane przestrzenie wokół a w głębi ledwie widoczne sowiogórskie szczyty. I nudno, i pięknie.

    Na południowym krańcu Wzgórz Lipowych widać kopalniane zwały kamieniołomu Targowica. Powinno być tam wzgórze Sośnica, ale nieaktualne. Już zjedzone.

    Jeszcze jedna wioska po drodze; Skoroszowice, z ładnym pałacem, w którym mieści się jakiś ośrodek. A kilkaset metrów dalej już wioska startu i mety.

    Jeszcze rzut oka na Wzgórza Lipowe z Zarzycka Górą, jako rozchodniaczek po wspólnej imprezie.

    A na sam koniec miejscowy kościół św. Jana Kantego, który zwrócił moją uwagę swoją kamienistością. Lubię takie stare, kamienne budowle a ten ma swe początki pod koniec XV wieku, choć był przebudowany w XVIII i obecny kształt pochodzi z tego okresu a służył on ewangelikom. Obecnie rzymskokatolicki.

   


   
 
 




poniedziałek, 10 marca 2025

WZGÓRZA DĘBOWE

 


    Kolejne pasemko do odkrycia i zdobycia we Wzgórzach Niemczańsko-Strzelińskich, na wschód od Niemczy: Wzgórza Dębowe. Przejście ich wzdłuż nie stanowi większego problemu, natomiast aby zrobić pętlę, trzeba się trochę nakombinować, bo jest wąsko.
    Dopóki zieleń jeszcze się nie wydobyła a tym bardziej kwiecie nie oblało roślinności wokół, idealnym miejscem na start jest parking przed Arboretum w Wojsławicach. Gości na razie niewielu.

    Alejki parkingowe jeszcze puste, podobnie jak drzewa przy nich, wokół trwają jeszcze jakieś prace, ale już wkrótce tłumy będą szturmować wielobarwny ogród i alejki zapełnią się samochodami.

    To, co według mnie najciekawsze, zostawiam sobie na koniec, czyli góra, pod którą znajduje się arboretum. Najpierw szarżuję na północ czerwonym szlakiem, poznać anonimowe dla mnie wzniesienia. Teren jest częściowo otwarty, więc można zasięgnąć dalszych krajobrazów z miejsca, zwanego dawniej Hexenkiefer, co oznacza, że rosnąć tu musiała jakaś sosna czarownicy i jest to nawet naniesione na dawne mapy.

    Im wyżej, tym lepiej widać okolicę, w tym pobliski ogród dendrologiczny pod górą Ostrosz, ogrodzony wysokim, betonowym płotem.

    Na szczycie Ostrosza zdecydowanie wybijają się dwie pozycje; wysokie drzewo i wieża widokowa, ale niestety już wiem, że nieczynna, mimo to trafię tam na koniec.

    Coraz ładniejsze widoki ze szlaku, w dolinie Ślęzy stary gród Niemcza, nad nią Wzgórza Gumińskie ze swoją najwyższą Łupkową a na horyzoncie Góry Sowie z Kalenicą i Wielką Sową.

    Południowa część Wzgórz Gumińskich a w oddali Sowie przechodzą w Bardzkie.

    "Skrzyżowanie nad Niemczą" łączy ze sobą dwa szlaki, które przez blisko dwa kilometry prowadzą przez grzbiecik. Czas zatem poznać wyższe partie Wzgórz Dębowych.
 
    Ten grzbiecik to Starogórze, albo inaczej Starzec (daw. Alte Berg - 346 m n.p.m.). Trudno jest określić wierzchołek tak "na oko" więc przy pomocy GPS-u odszukałem miejsce z mapy i zrobiłem zdjęcie kawałka lasu, który niczym się nie wyróżnia. Drzewa jeszcze łyse i niełatwo je rozpoznać, ale sądząc z liści na ściółce, dęby są tu na pewno reprezentowane.

    Tabliczka z nazwą jest nieco dalej i nie jest to nawet bliska okolica szczytu, ale jakiś punkt orientacyjny jest, plus stołówka dla gadziny.

    Wielkich oczekiwań przed wycieczką nie miałem, spodziewałem się właśnie w większości takiego leśnego klimatu z liściastym drzewostanem, gdzie choinka jest raczej rzadkością, w końcu to Wzgórza Dębowe. Schodząc ze Starca przez moment widzę następne wzgórze na mojej trasie i wydaje się nawet, że trzeba będzie ostro na nie podchodzić.

    Zanim jednak zacznę wejście na kolejny wierch, przełęcz pod Starcem i spotkanie z przemysłem drzewnym w akcji.

    Trochę wyżej efekty pracy robotników leśnych. Poczułem się niekomfortowo, jakbym komuś wszedł na warsztat, ale w sumie oni też są intruzami wobec żyjącej w lesie fauny.

    Kolejnym osiągnięciem jest góra, o której myślałem kilka chwil wcześniej, że będzie wyzwaniem. Jednak nie, łatwo poszło, to jednak nie sudeckie długie wierchy, ale krótkie wzgórza. Dębogóra (daw. Hinterer Eich Berg - 334 m n.p.m.) bardziej jest znana jako Tylna Góra Dębowa i taka właśnie nazwa widnieje na tafelce przy dróżce.

    Udało mi się nawet znaleźć słupek geodezyjny w poszyciu i właściwie więcej zaskakujących zjawisk na tej górce nie zachodzi. 

    Dębina, czyli Przednia Góra Dębowa (daw. Vorderer Eich Berg - 311 m n.p.m.), to następne dębowe wzgórze, choć gdy się dobrze przyjrzeć, to tych pagórków jest tu więcej. W każdym razie zszedłem z dróżki, aby pokręcić się po tych wierzchołkach i odczucie jakie mi towarzyszy, to jakbym spacerował po parku.

    To jest punkt zwrotny, dalej na północ nie zamierzam iść, ponieważ wzgórza opadają i wkrótce się kończą. Oczywiście powrót tą samą drogą nie wchodzi w rachubę, może tylko fragmentami, więc obieram nieoznakowane ścieżki trawersujące grzbiet po zachodniej stronie. Oprócz liści, pod stopami można dostrzec opadłe owoce, jak choćby pistacje dębowe.

    Jednak istnieje tutaj jakieś turystyczne życie pozaszlakowe, gdyż przy jednej z dróżek, na drzewie, przymocowana jest kapliczka a pod nią swego rodzaju wizytówka.

    Wygląda na to, że ufundowali to jacyś biegacze z Łagiewnik, miłośnicy przyrody.

    Kącik widokowy, przytrafiający się szczęśliwie podczas marszu, to także składowisko drewna, gdzie ruch kołowy jest znaczny i głośny. Góry Sowie w oddali a bliżej Wzgórza Bielawskie, Gilowskie i Krzyżowe.

    Te ostatnie na lekkim zbliżeniu.

    Nie da się spokojnie stać i robić zdjęcia, gdy za plecami manewruje potężna ciężarówka z kłodami drewna a jadąc podnosi kurz z suchej jak wiór drogi. Czym prędzej uciekam szukać lepszej atmosfery. W dalszej wędrówce spotykam, bodaj po raz trzeci, zadaszone miejsce z wyścielonym grubymi wiórami podłożem, więc uwieczniam to. Przypuszczam, że to do tarzania się dla niektórych zwierząt.

    Ponownie melduję się na "Skrzyżowaniu nad Niemczą" i tym razem dostrzegam tu płasko leżący nagrobek, kogoś zmarłego w 1970 roku i o ile mi wiadomo, cmentarza tu raczej nie było, więc to chyba nie jest grób, a jeśli już, to symboliczny.

    Spore połacie bezdrzewnego terenu z bezimiennym pagórkiem i widok na wschód, gdzie rysują się wierzchołki Wzgórz Dobrzenieckich i Lipowych. Mam zamiar tam trafić w niedalekiej przyszłości.

    Wracam w okolice arboretum, ale jeszcze nie kończę wycieczki, bo pozostał gwóźdź programu, najwyższe wzniesienie Wzgórz Dębowych. Przełęcz pod Ostrą Górą jest początkiem ataku na szczyt.

    Znajduje się tutaj coś, co można nazwać osiedlem o nazwie Borowe, gdyż jest częścią Niemczy, jednak na tym odludziu znajduje się tylko jedno gospodarstwo, w dodatku na sprzedaż, jak informuje baner na płocie. Nie wiem czy obecnie, ale dawniej budynek pełnił rolę leśniczówki.
 
    Wchodząc na górę, nie idę szlakiem, lecz skracam sobie drogę, bo najpierw mam zamiar zdobyć Ostrą Górę (353 m n.p.m.), można rzec, że bliźniaczy wierzchołek Ostrosza. Tak jak się spodziewałem, niewiele dzieje się na szczycie, nie jest on oznaczony, no ale musiałem go sprawdzić. A w tle ten najwyższy z Dębowych.

    I już jestem na Ostroszu (daw. Spitz Berg, Szpic, Szpicberg - 361 m n.p.m.), górującym nad okolicą, z którego - wydawać by się mogło - powinny być piękne widoki. Nie do końca.

    Niby jest wieża, ale jakby jej nie było. Brak jakichkolwiek prac konserwacyjnych przez lata, spowodował, że obecnie konstrukcja nie nadaje się do użytku.

    Spróbowałem wdrapać się, prawie na czworaka, po niepewnych stopniach i dotarłem na półpiętro z nadzieją na jakiś lepszy widok.

    Widoczność jednak niespecjalna, bo za nisko w stosunku do drzew wokół a wejście na kolejną kondygnację wiązałoby się z niepotrzebnym ryzykiem, bo stopni na górę nie ma.

    Pozostaje łapanie krajobrazów z dogodnych pozycji na gruncie, gdzie najmniej zasłaniają zarośla. Widać więc kawałek Niemczy a nad nią Wzgórza Gumińskie, z tyłu zaś Wzgórza Gilowskie ze Zgubą i Wzgórza Krzyżowe.

    Dymiąca kopalnia Kośmin-Bazalt we Wzgórzach Gumińskich, to jeden z licznych kamieniołomów we Wzgórzach Niemczańsko-Strzelińskich. A daleko stoi ścianka Gór Sowich.

    I to była ostatnia górka tej wycieczki, pozostaje zejście do bazy, trochę szlakiem, trochę innymi dróżkami i efektownym wąwozem.

    Wracam wzdłuż ogrodzenia arboretum chwytając ostatnie pejzaże, w korzystnym, słonecznym świetle.

    Skrawek Niemczy, Wzgórza Krzyżowe z ich najwyższym Stołążkiem a nawet widoczny jest wierzchołek Szczytnej we Wzgórzach Kiełczyńskich.

    I jeszcze wyłapany, bo wysoki, niemczański kościół parafialny Niepokalanego Poczęcia NMP, niegdyś protestancki, obecnie katolicki.

    To tyle ze Wzgórz Dębowych, kolejnego etapu zapoznawania się ze Wzgórzami Niemczańsko-Strzelińskimi.