niedziela, 9 września 2018

LECH, CZECH I RUS



 
       Któż nie słyszał legendy o trzech braciach, niejako protoplastach trzech narodów, które dziś sąsiadują ze sobą? I tak, w nieco mniejszej skali, bracia ci są obecni blisko siebie, okalając Łężyce. Nie wiem, czy ich nazwy są oficjalne, czy to tylko uzus toponimiczny, ale faktem jest, że występują powszechnie w dzisiejszych mapach turystycznych a mnie od dawna korciło zająć się tym tematem, więc w końcu nadszedł ten czas.
   Lisia Przełęcz ze swym parkingiem jest dogodnym punktem wyjścia w południowe rejony Parku Narodowego Gór Stołowych. Prawie zawsze jest tu dużo samochodów i nie zawsze osobowych.

    Co prawda żaden szlak nie przechodzi przez wierch któregokolwiek z trzech bratnich wzniesień, ale są w ich bliskiej odległości, więc na początek można śmiało uczepić się zielonego, by przez chwilę podreptać nowiutkim asfaltem w stronę Łężyc (Friedersdorf) a dokładnie przysiółka Łężno (Friedrichsberg).

    Po kilkuset metrach szlak schodzi z dywaniku, o czym informują znaki i moim zdaniem to są dobre znaki.

    Teren, przez który dalej wiedzie szlak zielony, nazywany jest Sawanną Afrykańską i trudno się nie zgodzić z takim porównaniem.

    Kawałek dalej, łąka na Rogowej Kopie a w tle Skalniak.

    Z tyłu zostają Narożnik i Kopa Śmierci.

    Przed obliczem natomiast, rozrzucone po łące Łężyckie Skałki a w oddali czubek Kruczej Kopy.

    Pojedyncze skałki oraz drzewa tworzą niepowtarzalny krajobraz, toteż przejście tym odcinkiem zielonego szlaku jest obfitym we wrażenia przeżyciem. Nie wiem czy wiosną, w porze kwitnienia, łąka zamienia się w kolorowy kobierzec, ale na pewno można tu wtedy spotkać pełnika europejskiego znanego jako róża kłodzka.

    Jakże zmienia się nastrój trasy, gdy po minięciu ostatnich skałek przechodzi się z przestrzennej, słonecznej łąki do zacienionego lasu.

   Fragment leśny ma około kilometra, później szlak idzie na granicy lasu, ale aby dostać się do pierwszego celu wycieczki, trzeba go zostawić i ruszyć przez łąki.

    Pierwszym z trzech braci, którego odwiedzam, to Czech. Gdybym nazwał go górą, nie oddałoby to jego charakteru. Jest to raczej rozległe wzniesienie, bez wyraźnej kulminacji a punkt pomiarowy jest na wysokości 702 m n.p.m. Na horyzoncie widać kontury Wolarza i Smolnej w Górach Bystrzyckich.

    Zgodnie z mapą, punkt oznaczony kotą 702 znajduje się gdzieś w okolicy niewysokiego drzewa rosnącego na miedzy.

    Jeszcze zanim wyruszyłem na podbój tych trzech "szczytów", byłem ciekaw, skąd się wzięły te ich nazwy, bo przecież przed II wojną światową, gdy tereny te należały do Niemiec, żadna z nich jej nie miała. Wydaje mi się, że zarzewiem tej trójcy był właśnie Czech. Po południowej jego stronie, gdzie dziś są zarośla, niegdyś stały zabudowania, które tworzyły przysiółek Böhmische Häuser (Czeskie Domy), co mogło być po wojnie inspiracją do nazwania wzniesienia właśnie Czech. A jeśli był już Czech, to potrzeba było mu w okolicy znaleźć braci i dalej już poszło. Oprócz wspomnianych pobliskich zarośli, widoczne na południu są Orlica i Grodczyn.

    Na północy widać Narożnika i Kopę Śmierci. Najbardziej opadający stok Czecha, północno-wschodni, wykorzystany jest narciarsko, znajduje się na nim wyciąg orczykowy, którego górną stację widać nieopodal wierzchołka.

    Do drugiego z braci - Lecha, jest dróżką jakieś półtora kilometra w kierunku południowo-zachodnim. Wielkiej wspinaczki na niego nie ma, ponieważ jest wyższy raptem o niecałe czterdzieści metrów od Czecha.
 
    Lech, którego w przeciwieństwie do Czecha, śmiało można nazwać górą, jest rozciągniętym grzbietem o łagodnym wschodnim stoku i stromo opadającym zachodnim. Właśnie wierchem tego grzbietu przebiega granica lasu i nie wiedzieć czemu szlak zielony biegnący od północy omija punkt kulminacyjny. Jeszcze przed szczytem schodzi na zachodnią stronę. A mógłby iść dalej wierzchołkiem i radować oczy wędrowców, bo panoramy są zacne.

                                                Słupek geodezyjny wskazujący punkt pomiarowy (739 m n.p.m.) ukryty jest w kępie wystającej z lasu.

   Po zachodniej stronie podziwiać można tylko las, za to po wschodniej jest na czym zawiesić oko. Oto Skalniak, Szczeliniec Wielki, Narożnik, Kopa Śmierci.

     Hen w oddali majaczą Góry Bardzkie i Złote.

    Góry Bystrzyckie z Wolarzem i Smolną.

     Pobliski, niedawno odwiedzony Czech także jest widoczny.

    Rus, trzeci z braci, znajduje się po drugiej stronie doliny i aby tam dotrzeć, trzeba najpierw zejść do Łężyc.

    Niby łatwa droga w dół, ale jej część przebiega przez pastwisko ogrodzone elektrycznym pastuchem, więc po jego ominięciu trzeba bacznie się rozglądać i być czujnym, by nie stać się mimowolnym uczestnikiem spontanicznej korridy. Kiedyś te tereny należały do PGR-u i właśnie droga dobijająca do Łężyc przebiega między zniszczonymi zabudowaniami po nim.

     W Łężycach czeka już szlak niebieski, który zabiera w Góry Stołowe.

    Po drodze perły architektury peerelowskiej, budynki mieszkalne stawiane niegdyś dla pracowników PGR-u, naprzeciw zakładu pracy.

    Dalej szlak podchodzi pod Rusa i tylko trzeba znaleźć odpowiednie miejsce do odbicia, aby stanąć na wierchu, który znajduje się gdzieś w lesie. Skrajem lasu biegnie dróżka, więc przemieszczam się po niej z nosem w smartfonie.

    Z pomocą GPS-a odnalazłem miejsce oznaczone na mapie jako Rus (598 m n.p.m.) i z niesmakiem stwierdzam, że jest ono nieciekawe. Wkoło tylko drzewa oraz chabazie i nie jest to nawet żadna kulminacja. Teren na północ od niego jest wyżej położony. Dziwne to jakieś.

    I właśnie to co kilkadziesiąt kroków na północ, poza lasem, jest o wiele ciekawsze dla oczu, choćby dlatego, że widać stąd Grodczyn.

    A jeszcze kawałek dalej, znajdują się pięknie usytuowane łąki, których otoczenie uprzyjemnia powrót do szlaku.

    Szlak dobiega do drogi zwanej dawniej Frommelt Strasse i przez prawie dwieście metrów nią idzie, lecz potem ucieka pod górę a ja zostaje na Frommelt Strasse, bo ta prowadzi spokojnie na Lisią Przełęcz.

    Jeszcze jednak zanim ruszyłem na północ, zostałem sprowokowany szumem wody do zlokalizowania źródła tego dźwięku i zboczywszy kawałeczek z drogi doszedłem nad Mostową Wodę. Uwielbiam górskie potoki i nie mogłem się oprzeć.
    
    Następny potok na trasie, przepływający starym przepustem pod drogą, zainteresował mnie jeszcze bardziej. 

    Przepust wybudowano chyba razem z drogą Frommelt Strasse w 1890 roku, przynajmniej taka data na nim widnieje.

    A sam potok? Niektóre źródła podają Kamienny Potok, inne Mostową Wodę. Śledząc jego przebieg na mapie i porównując z niemieckim nazewnictwem, Mostową Wodę należy wykluczyć, natomiast można go uznać za jeden z kilku cieków źródłowych Kamiennego Potoku. Ale nie to jest najbardziej interesujące tutaj. Od krawędzi stoliwa aż do przepustu potok ten płynie bardzo stromą Trzmielową Jamą (Hummelloch). Na odcinku czterystu metrów woda pokonuje stumetrową różnicę poziomów, płynąc pomiędzy skałami, po skałach i spadając z nich tworząc niewielkie, acz malownicze wodospady. Coś pięknego.

    Pełen wrażeń po ostatnim, nieplanowanym akordzie wycieczki, kierowałem się już na Lisią Przełęcz. Mijam jeszcze ociosany, kamienny blok, pełniący prawdopodobnie funkcję ławki.

    Jeszcze jedna stołowogórska skała.

     I kiedy widać samochody między drzewami, wiadomo już, że to kres tej drogi.

























6 komentarzy:

  1. Ale fajne ścieżki! Uwielbiam naturalne szlaki, najbardziej nie lubię jak muszę iśc asfaltem! Ta przez łąkę jest zachwycająca.
    Słupek
    Ci
    się
    trochę
    przemieścił.
    ;)
    Piekne niebo na tych zdjęciach. I oczywiście strumyki - woda to prawdziwy cud. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Też nie lubię łazić asfaltem a jeszcze z ruchem kołowym to już w ogóle, ale czasem to konieczność. U nas jeszcze pół biedy, w Czechach to mają wyasfaltowane góry, żeby tylko wszędzie dojechać. Czyżby nie lubili dochodzić?
    Słupek poprawiłem, u mnie jest OK :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Widzę, że poprawili jakość oznaczeń na Sawannę. A i drogę do Łężyc odwalili niczego sobie. Fajna wycieczka, znów z ciekawymi założeniami. My z Sawanny, wędrowaliśmy zielonym w stronę Darnkowskich Wzgórz (nota bene rewelacyjnych widokowo), zatem przeciwnie do "trzech braci". Natomiast te potoczki w drodze powrotnej- niezwykle urokliwe. Zresztą...jak same Góry Stołowe :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimo wszystko zdjęcia nie oddają całego uroku Trzmielowej Jamy, po prostu trzeba to widowisko zobaczyć na własne oczy a poza tym mój aparat to nie lustrzanka, tylko dobrej jakości małpka z wystarczającym zoomem, ale to świadomy wybór. Kiedyś zastanawiałem się nad kupnem "lustra", lecz doszedłem do wniosku, iż za dużo waży i zajmuje miejsca, więc zadecydowały gabaryty i zbliżenie optyczne. W końcu zdjęcia mają tylko dokumentować moje wycieczki a nie trafić na wernisaż.

      Usuń
  4. Świetnie, ze tu trafiłam :) własnie szukałam jakiegoś info o tych górkach, a tu dokładnie taka trasa, jakiej mi było trzeba !

    OdpowiedzUsuń