poniedziałek, 23 października 2023

PŁOSZCZYNA - PRZEŁĘCZ STAROMORAWSKA - RYKOWISKO

 


   Przełęcz Płoszczyna lub też Kladské sedlo, to miejsce startu kolejnej sudeckiej wycieczki, ale już ostatniej w Masywie Śnieżnika w cyklu wokół ziemi kłodzkiej. Kiedyś było tu niewielkie przejście graniczne z budynkiem odprawy po stronie czeskiej. Dziś ten - skądinąd przyjemny - drewniany domek, pełni turystyczno-hotelową rolę jako "Chata Kladské sedlo".

    Od początku wiadomym było, że trasa nie będzie obfitować w ekskluzywne, szerokie krajobrazy i przyrodnicze frykasy, gdyż w większości biegnie lasem. Liczyłem jednak na jakieś niespodzianki, których w mapie mogło nie być. Plan zakładał przejście Drogą Staromorawską, najpierw kilkaset metrów asfaltem a później leśną, do Przełęczy Staromorawskiej. No i pierwszą siurpryzę miałem już przy próbie skrętu na leśną dróżkę. Niestety nie o takie atrakcje mi chodziło, co to zmieniają trasę spaceru. Leśnicy nie próżnują.

    To jest właśnie ryzyko wędrówek w dni powszednie. Na szczęście jest obejście, niby tylko czterysta metrów dłuższe, ale profilowo bardzo odmienne, na niekorzyść, bo różnica wzniesień ogromna. Tak więc stromą doliną zszedłem do szlaku niebieskiego i dopiero nim mogłem dostawać się do przełęczy. Popsuty przez leśników humor naprawiały mi kolory jesieni.

    Słoneczko dopieszcza krajobraz tworząc niepowtarzalny klimat a ja go chłonę i próbuję chwytać w aparat. Góra Zawada również dostała kolorków i pięknie mieni się w promieniach a blisko na zboczu zabudowania Nowej Morawy. Można by pomyśleć, że w takich warunkach ludzie żyją tu bezstresowo.

    Po drugiej stronie doliny Morawy, już Góry Bialskie z Pustoszem i Piekielnicą.

    Ostatnie blisko trzysta metrów przed przełęczą, to już poważna próba sił. Oczywiście mogłem obejść to łagodniej, ale dłużej o ponad siedemset metrów, więc wybrałem ostrzej. Na podejściu wąski widok na Bialskie z Pustoszem i Średnikiem.

    Z Przełęczy Staromorawskiej trochę lepiej widać Pustosza i przede wszystkim Suchą Kopę.

    A sama przełęcz rozjeżdżona, zapchana drewnem i głośna od pracujących maszyn. Dlatego szybko chcę stąd odejść.

    Na szczęście odcinek szlaku z przełęczy był o wiele przyjemniejszy, bo cichy i z niespodziewanymi, ładnymi pejzażami, w których najbardziej dominuje Śnieżnik.

    Po drugiej stronie doliny, dwa wierzchołki Młyńska.

    I ponownie Śnieżnik w szatach jesieni: goła głowa, góra stonowana, w szalu z zielonych iglaków a dół ekspresyjny barwnym listowiem.

    Po pięknej przygodzie z widokami, szlak skręca i schodzi do Kamienicy. Moja trasa jednak wiedzie dalej prosto pod górę, trawersując graniczne wierchy, po których wkrótce będę kroczył.

    Z tej drogi już trudniej o jakieś ekscytujące widoki, choć zawsze coś tam między drzewami można uszczknąć, np. Płaczkę.

    Skrzyżowanie ze szlakiem żółtym oznacza przesiadkę na niego. Po drugiej stronie Droga nad Lejami.

    Kamieniste ścieżki, takie jak ta wiodąca pod górę, nie należą do moich ulubionych, ale ten krótki kawałek jakoś przeboleję, bo wkrótce się to zmieni.

    Przełęcz Siodło Martena jest łącznikiem z poprzednią przechadzką. Rozdroże, które się tu znajduje, w mapach i nie tylko, często jest ukazywane jako Głęboka Jama, choć owa jama znajduje się w rzeczywistości jakieś sześćset metrów stąd na północny zachód.

    Ruszam na wschód Dziczym Grzbietem, którym prowadzi szlak zielony i na chwilę zatrzymuję się przy słupku granicznym, gdzie znajduje się najwyższy jego punkt w granicach Polski (966m). Wierzchołek Dziczego Grzbietu (daw. Sau Berg) jest po stronie czeskiej i zwie się Hraniční hora (968m).

    Na tym odcinku szlaku niewiele się dzieje, wokół świerki, pod stopami wystające korzenie i co jakiś czas słupki graniczne. Przy jednym z nich (63/9) jest niewielka kulminacja i sądząc z mapy można uznać, że to drugi, niższy wierzchołek Dziczego Grzbietu.

    Dróżka jest tak nudna, że zaczynam podziwiać spróchniałe konary pokryte mchem i hubami, bo są jak neony w smutnym mieście. 

    Kolejny ważny słupek, bo na jego wysokości po stronie polskiej znajduje się wierzchołek Rykowiska (daw. Wolfs Berg/Latzel Berg), nazywany także kiedyś Dzialcowa (948m).

    Kieruję spojrzenie w stronę owego wierzchołka, czy aby coś ciekawego może tam się znajdować, ale jedyne co widzę, to drzewa, drzewa, drzewa. W starych mapach naniesiona jest na nim nazwa "Baude" i oznacza to, że stała tu jakaś budowla, być może chata myśliwska.

    Pomiędzy Rykowiskiem a następnym wzniesieniem, jest rozdroże przez Czechów nazwane Pod Rykowiskom a miejsce to, niewielkie siodło, zwie się Danielowa Polana, choć polany tu żadnej nie ma. Ale może kiedyś była?

    A tym następnym wzniesieniem jest Płoszczyniec (daw. Vorderer Platzen Berg-845m). Tutaj jest znacznie jaśniej, niż na poprzednich górkach, bo zagęszczenie drzew mniejsze. 

    A skoro jest nadzieja i możliwość, to ruszyłem trochę na północ po jakiejś rozjechanej drodze ciężkim sprzętem, w poszukiwaniu widoczku. 

    I na koniec tej wycieczki udało się złapać skromny pejzaż z Suszycą, Suchą Kopą i Pustoszem, gdzie ustawione są jedna za drugą.

    Ostatnie metry przed przełęczą a po drugiej stronie wystaje Sierstkowa, ale to już Góry Bialskie, które będę niepokoił w następnej kolejności.

    Na Ploszczynie zacząłem, na Płoszczynie kończę i kończę również z Masywem Śnieżnika. Teraz zimowa przerwa. I jeszcze coś. Tak jak tym razem dały mi się we znaki strzyżaki, to jeszcze nigdy nie miałem. Coś okropnego, jak mnie obłapiały i gryzły te małe, latające sk...

    Na to leśne okrążenie zeszło mi trzynaście kilometrów.
  

 




środa, 11 października 2023

KAMIENICA - ŚNIEŻNIK

 


    Kamienica to wioska, jak również potok płynący przez nią, spływający ze śnieżnickich stoków. Będę z nim miał jeszcze przyjemność podczas tej wyprawy, ale na razie nad nim zaczynam kolejną wycieczkę, której głównym celem jest kłodzki Olimp.

    Szlakowo z Kamienicy można dostać się na Śnieżnik w dwojaki sposób: albo żółtym, albo niebieskim. Mnie pasuje ten drugi, bo na szczyt muszę wejść od zachodu, ale żółty mi nie przepadnie, gdyż zaplanowałem nim powrót.

    Na rozstaju dróg i szlaków stoi ciekawa kapliczka, wydrążona w pniu uschniętego drzewa. Z tabliczki dowiaduję się, że jest to kapliczka Matki Bożej Pięknej Miłości i Jezusa Frasobliwego. Okazuje się, że wizerunek MBPM to kopia "cudownego" obrazu z Bieszczad. Za nią jest podobny pień, tylko że ten zawiera wota dziękczynne w postaci serduszek, przeważnie z imionami.

    Pogoda nie jest mocną stroną tej wycieczki, niepewność wisi w powietrzu. Niskie chmury, lekko zasłaniające m.in. wierzchołek Stromej (Zawady), mogą mnie zaskoczyć, ale nie muszą. 

    Przy samej dróżce, na zboczu Cisowego Rozdołu, wybija jakieś źródełko, którego wody za kilkaset metrów będą płynęły Kamienicą.

    Okoliczne drogi są mocno powykręcane, co z pewnością jest spowodowane omijaniem stromych tutejszych wierzchołków. Trawersując Porębka, widzę przed sobą południowy wierch sąsiedniego Młyńska. To bardzo ciekawa góra, na którą warto się wybrać, choć nie prowadzi tam jak na razie żaden szlak.

    Przełęcz pomiędzy Porębkiem i Młyńskiem. Polskiej nazwy się nie doczekał, ale dawniej to miejsce zwało się Kohlhaue.

    Okrążywszy Porębka, szlak teraz biegnie Drogą nad Lejami przy Stromej i na jednym z wiraży jest dróżka odchodząca na nią. Wróciły wspomnienia, gdyż kilka lat temu (dokładnie pięć) schodziłem tą droga z góry i chwalił jej nie będę, bo to nie było miłe przeżycie, ze względu na ruchome kamienie.

    Na wysokości Płaczki, takiej góry, znajduje się przy szlaku wiata z miejscem odpoczynkowym. Warto tu zatrzymać się i nabrać sił przed dalszą drogą, bo trasa, która tu doprowadziła, mimo iż pod górę, to było dopiero preludium. Teraz będzie mocniej.

    Trzeba zostawić Drogę nad Lejami i mozolnie wspinać się przez ponad kilometr. Przekraczając 1000 m n.p.m. zaczynam wreszcie widzieć dalsze krajobrazy. Tu wspomniana wcześniej Płaczka z wysokością 958.

    Widać również dwa wierzchołki Młyńska oraz bialskie szczyty, takie jak Łysiec, Gołogóra i Suszyca, lecz zasnute jakimiś niskimi obłokami.

    I wreszcie przełamanie, na rozdrożu pomiędzy Śnieżnikiem i Stromą. Stąd prosta dróżka wśród choinek prowadzi na tę drugą i jest to najlepsza droga na jej szczyt.  A szlak teraz będzie wiódł trawersując stok Śnieżnika, bez wymagających podejść.

    I to jest bardzo przyjemny odcinek tego szlaku, bo trochę widoczków i wąska, leśna ścieżka a nie jakaś szeroka szutrowa. A co z niej widać? Czarna Góra wystająca zza długiego grzbietu Żmijowca i Stroma z rumowiskiem na szczycie.

    Jest Średniak, także za Żmijowcem.

    Smrekowiec też wygląda zza Żmijowca.

    Dwa razy przecinam potoki, ale tylko w mapie, ponieważ korytka ich są puste. Szczególnie brak wody w odcinku źródłowym Kleśnicy jest niemiłym zaskoczeniem.

    Dym z komina sugeruje ciepłą atmosferę w środku schroniska, ale ja nie przybyłem w masyw tulić się do pieca, szczególnie, że mimo braku słońca, temperatura jest przyzwoita.

    Zdobywanie Śnieżnika zaczynam spod schroniska nie tak jak większość zielonym na górę, lecz łącznie zielonym i niebieskim w trochę innym kierunku, bo tego wymaga plan. I tak się jeszcze dobrze składa, że tędy jeszcze nie szedłem. Jest lekko pod górę i można z początku złapać kilka widoczków, np. na Średniaka i odległe Bystrzyckie oraz Orlickie.

    Hala pod Śnieżnikiem a w tle Smrekowiec, Jaworowa Kopa i Czarna Góra.

    Jest rozdroże, przy którym robiłem nawrót podczas poprzedniej wyprawy i teraz już na poważnie zacznie się atak na na dach ziemi kłodzkiej. Lecz po drodze będzie jedno ważne miejsce.

    Łącznikiem dotarłem do czerwonego szlaku i dalej już wzdłuż granicy w borówkowym anturażu. A na horyzoncie już widać wystający łebek dostrzegalni, ale to jeszcze kilometr do niej.

    A słupek graniczny 70/11 to ważne miejsce mojej wycieczki. Tu znajduje się granica gmin i tu jest najwyżej położony punkt gminy Bystrzyca Kłodzka wynoszący 1289 m n.p.m. I nie jest to miejsce bezimienne, gdyż urzędowa nazwa tego stoku brzmi Jaskóła.

    Trochę dalej i wyżej, akurat na trasie, znajduje się kamienisko, przez które trzeba przebrnąć. Mniej więcej na tej samej wysokości, kilkadziesiąt kroków stąd, ale po czeskiej stronie, są Vlaštovčí kameny, czyli Jaskółcze Skały.

    Po połączeniu ze szlakiem zielonym, idącym spod schroniska, wychodzi się na punkt widokowy, gdzie oddech można wyrównywać krajobrazem i to nawet na siedząco. Mały Śnieżnik po sąsiedzku.

    Trójmorski Wierch a w tle orlickie: Suchý vrch i Bradlo.

    Jeszcze przez kilometr trwa moja walka z tą wielką górą, ale to nie pierwszyzna. Byłem tu kilka razy a ostatnio ledwie miesiąc wcześniej, kiedy to słońce wybatożyło mnie niemiłosiernie. Tym razem rolę okrutnika pełnił wiatr, choć na podejściu jeszcze udawał szlachetnego.

    Jeszcze przed szczytem jest historický trojmezník, czyli trójstyk dawnych granic Czech, Moraw i ziemi kłodzkiej.

    Jest i ona, w pełnej okazałości, sprawczyni kontrowersji, gdyż opinie na jej temat są podzielone i nie chodzi nawet o prezencję, ale w ogóle o celowość. Nic jednak nie zmieni faktu, że tu stoi. Do pewnej wysokości nawiązuje do swojej poprzedniczki, lecz wyżej to już współczesna brawura.

    Wewnątrz jednak nie kamień i szkło grają główną rolę, przynajmniej na dole. Gdybym był rdzą, pewnie czułbym się tu wyśmienicie, jednak z perspektywy żywej istoty nie wygląda to przytulnie. Na szczęście wyżej, gdzie już szkło, odczucia się poprawiają.

    Z platformy, oprócz pogody, nie ma co psuć widoków. I właśnie zimne wiatrzycho brutalnie dmące na tej wysokości sprawiło, że bardzo spieszyłem się z fotografowaniem krajobrazów, aby do minimum ograniczyć ekspozycję na te niemiłe warunki. Na wschodzie bliżej Rychlebské hory spowite chmurkami a dalej, bez udziału obłoków, jesenické wierchy jak Šerák, Keprník, Vozka.

    Bardziej na północ są bliskie: Stroma, Młyńsko, Janowiec, Rudka i na horyzoncie Jawornik Wielki i Borówkowa.
 
    Kolejne ujęcie to m.in. Średniak, Smrekowiec, Żmijowiec, Jaworowa Kopa, Czarna Góra.

    Grzbiet graniczny na zachodzie, czyli Mały Śnieżnik, Goworek, Puchacz i Trójmorski Wierch.

    Dolina górnej Morawy, pomiędzy grzbietem granicznym i czeskim grzbietem z takimi wierzchołkami jak Sušina, Souš, Podbělka, Slamník.

    Tak oto stanąłem na szczycie najwyższej góry ziemi kłodzkiej jak również - co oczywiste - gminy Stronie Śląskie. Niestety jako purysta toponimiczny muszę zwrócić uwagę na błędną nazwę pojawiającą się nieraz w publikacjach oraz - jak widać - w terenie. Śnieżnik Kłodzki to jest nazwa rezerwatu przyrody rozciągającego się na części powierzchni tej góry, natomiast sama góra, w polskiej nomenklaturze, to po prostu Śnieżnik.

    Kiedy planowałem trasę przejścia wokół ziemi kłodzkiej jakieś trzy lata wcześniej, ze Śnieżnika miałem schodzić zielonym szlakiem wzdłuż granicy. Przez ten czas jednak trochę się pozmieniało, gdyż rozrósł się rezerwat przyrody i szlak ten został na pewnym odcinku puszczony przez czeską stronę. Niestety musiałem skorygować swój pierwotny zamysł i iść dalej prawidłowo po nowemu, co miało też swoje dobre strony, gdyż zahaczam o bardzo ciekawe miejsca, jak np. źródło Morawy.

    Kawałek dalej są pozostałości po schronisku Jana Liechtensteina. Będąc tu w 2016 roku, kiedy zaglądałem do środka, miałem jeszcze strop nad głową. A tak w ogóle to wyburzone ono zostało w 1971 roku.

    Niedaleko ruin schroniska znajduje się słynny już słonik. Pisałem kiedyś już o tym, ale powtórzę, skąd i dlaczego się tu wziął: Figura słonika zdobi stok Śnieżnika od 1932 roku a została ustawiona przez grupę artystyczną "Jeschker", której członkowie byli częstymi gośćmi schroniska. Pierwotnie ich symbolem był lilak zwany bzem, ale ktoś z grupy zauważył, że kichnięcie słonia brzmi "jesch" i swój symbol zmienili właśnie na słonia.

    Ruszam w dalszą drogę a ze szlaku można jeszcze uchwycić jakieś widoczki, jak choćby ten na Vlaštovčí kameny, blisko których byłem wspinając się na Śnieżnik.

    Po półtora kilometrze leśnego odcinka, szlak zielony powraca na granicę a ja z nim. Wiem, że dalszy czeski odcinek jest o wiele atrakcyjniejszy widokowo, ale ja muszę do kraju.

    To północnym stokiem góry Stříbrnická prowadzi teraz szlak i pejzaże stąd mogą być tylko kłodzkie. Widać zatem Śnieżnik, mozolnie zdobywany podczas tej wycieczki, z poziomu 660 m n.p.m. w Kamienicy.

    Jest Młyńsko, pod nim w dolinie Kamienica, z tyłu widoczne zabudowania Stronia Śląskiego a na horyzoncie między innymi Jawornik Wielki i Borówkowa.

    Pod chmurką wierzchołek Rykowiska a za chmurką szczyty Gór Bialskich z Czernicą.

    I tak sobie dodreptałem do przełęczy Siodło Martena, znane bardziej jako Głęboka Jama a dawniej Rumburger Säule, skąd będę już schodził do Kamienicy żółtym szlakiem.

    Schodzący doliną szlak przecina szeroką, szutrową drogę leśną, której lewa część jest jednym z końców Drogi nad Lejami. Drugi jej koniec znajduje się w Kletnie nieopodal Muzeum Ziemi.

    Zdecydowanie intensywny szum wody, przyciągnął moją uwagę przy Drodze pod Lejami i idąc za tym dźwiękiem wzdłuż potoku, dotarłem do ruin dawnego jazu, który teraz robi za piękny wodospad.

    Trochę czasu poświęciłem na udokumentowanie tego miejsca z wielu możliwych stron, bo uważam je za ciekawe i przede wszystkim malownicze.

    W dalszym biegu, na tejże Kamienicy, jest podobna konstrukcja, tylko w lepszym stanie.

    I tak już z biegiem Kamienicy będę finiszował zaraz we wsi o tej samej nazwie.

    Ale jeszcze przed końcem mijam kilka wartych odnotowania miejsc. Parking górny z wiatą w Kamienicy, skąd wielu wędrowców wyrusza na podbój masywu, zostawiając tu swoje pojazdy.

    Pierwsze zabudowania i asfalt.

    I jeszcze jeden jaz na potoku.

    Ten jest poprzedzony zbiornikiem retencyjnym o baśniowej nazwie "Leśne Zwierciadło".

    I to już koniec tej siedemnastokilometrowej przechadzki, podczas której było bardzo wiele miejsc wartych uwiecznienia i opisania, co nie zawsze się trafia podczas wycieczek.