piątek, 26 kwietnia 2019

BŁAŻKOWA I OKOLICA




   Góry Bystrzyckie charakteryzują się dużym zalesieniem, mnóstwem szerokich, bitych dróg przecinających te lasy oraz niezbyt wyrazistymi wierzchołkami. Są oczywiście wyjątki od takiego krajobrazu, które chętnie poznaję, ale generalnie to rzadkość. Jeden z takich wyjątków już dawno chciałem odwiedzić, przeczytawszy o nim gdzieś w sieci i teraz powstała ku temu sposobność. Przy okazji musiałem stworzyć jakiś plan obejmujący inne miejsca w okolicy, czego efektem jest moja kolejna sudecka przechadzka.
   W Dusznikach-Zdroju na ulicy Wiejskiej łapię szlak niebieski i wio pod górę.

    Asfaltowa droga przechodzi obok Wzgórza Rozalii, na które od strony północnej prowadzą schody. Nie są to schody bez sensu, gdyż męcząco wiodą do kaplicy.

    Kaplica Trójcy Świętej pochodzi z 1698 roku. Jest to kaplica wotywna, postawiona przez ocalałych po przejściu zarazy w 1679 roku.

   Później dobudowano do niej pustelnię, pojawiła się kalwaria, było to miejsce chętnie odwiedzane przez spacerowiczów, bo i widoki ze wzgórza były, i eremita stanowił atrakcję. Dziś została tylko sama kaplica, zresztą zamknięta na głucho.

    Jest jeszcze figura św. Rozalii przy kaplicy, znajdująca się kiedyś na dole przy schodach.

    Chociaż ze wzgórza, w związku z zadrzewieniem, niewiele widać, to można sobie uzmysłowić, podchodząc trochę wyżej drogą, jaki był mniej więcej widok z niego.

    Droga ze szlakiem niebieskim zawodzi do Rozdroża pod Nawojową, gdzie łączy się z żółtym a w oczy rzuca się coś, co bardzo lubię, mianowicie drewniana architektura. "Góralski Dwór" jest pięknie położonym pensjonatem zbudowanym z bali.

    Nawojowa (Königs Berg-675 m n.p.m.) to na wpół łysa góra, obok wierzchołka której przechodzą szlaki wiodące do schroniska "Pod Muflonem".

     Do "muflona" trafię, ale jeszcze nie teraz. Na rozstaju przy Nawojowej odrywam się od szlaków i obchodzę Ptasią Górę od wschodniej strony. A stąd widok na dolinę z Bobrownikami (Biebersdorf), kiedyś wsią, dziś częścią Szczytnej. Nieco dalej Szczytna i Szczytnik.

   W lesie wpadam na szlak czerwony, który schodzi do doliny z płynącym tu potokiem Cięciwa, choć w różnych mapach można spotkać nazwy Leszczyniec albo Kliniak. Ta ostatnia jest zbliżona fonetycznie do Klinkei Flössel, bo tak brzmiała niemiecka nazwa potoku.

     Wschodnie zbocze tej doliny nazywane jest Szklanym Stokiem, ale nie wiem czy ma to jakiś związek z tradycjami szklarskimi na tym terenie. Kiedyś po prostu nazywał się Sklars Lehne. Niekiedy ten stok błędnie pokazywany jest w mapach po drugiej stronie góry Gołębiej. Idąc malowniczą doliną w górę potoku można dostrzec wierzchołek Kuźnickiej Góry (Holz Berg-816 m n.p.m.).

    Trudno sobie dziś wyobrazić, ale dawniej przy tej drodze były zabudowania, mieszkali tu ludzie. Ślady po tym są nikłe, ale można je zauważyć.

    Dalej czerwony szlak prowadzi już po stromiźnie i dochodzi do Drogi Justyny, tuż przed którą upiększa krajobraz przyjemnie nasłoneczniona polana.

    Droga Justyny to już asfaltowa arteria, obchodząca od zachodu Błażkową, główny cel mojej wycieczki. Na Rozdrożu pod Błażkową rozstaję się z czerwonym szlakiem a idąc Drogą Justyny na południe, szukam dogodnego miejsca do zaatakowania.

    Znalazłszy takowe, ruszyłem słabo zarysowaną ścieżką w kierunku szczytu. Po chwili las rzednie a przybywa kamieni. Wśród niskiej i rzadkiej roślinności da się zauważyć stopnie prowadzące na górę.

    Im wyżej tym stają się wyraźniejsze i powoli odsłania się coś niezwykłego jak na Góry Bystrzyckie - gołoborze.

    Jeszcze bardziej niezwykłym jest budowla na wierchu, kamienne pół igloo postawione przy pomocy ludzkich rąk. Materiału wokół pełno, więc wystarczyła tylko inwencja.

    Niezwykłość i atrakcyjność Błażkowej (Bläske Koppe-805 m n.p.m.) musiał już dawno ktoś dostrzec, bo nikt nie robiłby schodów prowadzących w nieciekawe miejsce. A widoki także stąd są nie do pogardzenia, chociaż znaczną cześć krajobrazu zasłaniają drzewa. Na północnym zachodzie Gomoła i Grodczyn.

    Zaśnieżone najwyższe szczyty Karkonoszy także są widoczne.

    Na wschodzie Góry Bardzkie z najbardziej uwydatnionymi bardzką Kalwarią, Ostrą Góra i Szeroką.

    A po sąsiedzku Wolarz...

    ... i Smolna.

    Błażkowa nie jest ogólnie znanym i popularnym miejscem, nie prowadzi tędy żaden szlak i dojście nie jest tu proste, toteż nie trafiają tu wszyscy, lecz tylko ci, którzy szukają w Sudetach czegoś specyficznego i unikalnego. Mimo to, nawet wśród tych górskich "poszukiwaczy" zdarzają się imprezowicze, którzy zostawiają po sobie ślad.

    Co z tego, że odpady (głównie puszki i butelki) są zebrane w worku i koszu? Przecież zwierzęta mogą to roznieść, albo, co gorsze, zrobić sobie tym krzywdę. Ci, co to zostawili, chyba "myśleli", że są jakieś służby komunalne jak w mieście, które zbierają z gór śmieci, wywożą i wszystko jest OK. Niestety, cytując Marsellusa Wallace'a z Pulp Fiction, jest "K...ewsko daleko od OK".

    Oprócz tej jednej rysy na wizerunku, wynikającej jednak z ludzkiej głupoty, Błażkowa mnie zachwyciła i pozostaje tylko mieć nadzieję, że nadal będzie nieznanym szerszemu gronu śmieciarzy miejscem.

    Będąc już na Błażkowej chciałem z ciekawości zajrzeć na inny wierzchołek, w zasadzie tej samej góry, nazywany Sępią. Ścieżka co prawda tam zaprowadza, ale dalej już trudno się połapać. W każdym razie wierch jest nieciekawy.

    Drogą Justyny dotarłem do jakiegoś wyrobiska, z którego na pewno ktoś korzysta. Co ciekawe, jest ono naniesione na XIX-wieczne mapy, więc już od dawna jest stąd pozyskiwany materiał, przypuszczam, że na leśne drogi.

    Kolejnym moim celem była Zbójnicka Góra, więc opuściłem Drogę Justyny i szedłem w stronę wierzchołka, który właściwie trudno zlokalizować, tak płaska jest to góra. Długa prosta o niewielkim nachyleniu prowadzi wprost na szczyt.

     Wierzchołek Zbójnickiej Góry (Grunwalder Berg-828 m n.p.m.) niczym nie zachwyca ani nie intryguje. W zasadzie to trudno go zauważyć podczas marszu szeroką leśną drogą.

    Dwieście metrów dalej na południe, przy skrzyżowaniu, znajduje się teren będący źródliskiem Dzikiej Orlicy. Byłem tu prawie trzy lata wcześniej i chciałem zobaczyć, czy coś się zmieniło.

    Przy źródle niewiele nowinek, jedynym dodatkiem jest zawieszony na drzewie drewniany bucik, spotykany nieraz przy źródłach w Czechach, więc przypuszczam, iż przymocowali go tutaj właśnie turyści zza naszej południowej granicy. Na haczyku wisi dodatkowo kubek, lecz nie skorzystałem z okazji nabrania do niego wody ze zdroju i skonsumowania jej.

    Jakoś nie przemawia do mnie spożywanie stojącej wody. Co innego, gdy jej ruch jest intensywny, ale w tym przypadku tego nie ma i zadziałał instynkt samozachowawczy.

    Spod źródła udałem się do doliny Sarniny (Reh Flössel), niewielkiego potoku.  Zwabiło mnie tu ukształtowanie terenu widziane w mapie topograficznej. W górnym biegu wody jak na lekarstwo, właściwie to sucho.

    Poniżej przepustu, wody trochę więcej a i dolina sprawia dobre wrażenie.

    Z biegiem strumienia, zbocza robią się coraz wyższe i bardziej strome a spacer staje się przez to bardziej interesujący.

    I na tym stromym zboczu, wysoko, po drugiej stronie potoku, zauważyłem dziwnie zachowującą się samotną łanię.  Miała nienaturalnie przechyloną głowę na lewo i kręciła się w kółko. Obserwowałem ją przez kilka minut i muszę przyznać, że trochę się wystraszyłem, gdy coraz bardziej zniżała się po zboczu w moją stronę, ponieważ nie wiedziałem cóż może dolegać owej zwierzynie a brałem pod uwagę wściekliznę. Czytałem też o CWD, ale w Polsce jeszcze tej choroby nie stwierdzono. W każdym razie przyspieszyłem kroku, by szybko stamtąd się oddalić.

    Po ledwie kilometrowym biegu, Sarnina wpada do Czerwonego Potoku przy Widlastej Drodze, którą biegnie szlak niebieski.

    Niebieski dalej prowadzi trawersem, stromymi zachodnimi stokami Wilczej Góry, Kuźnickiej Góry, Koniucha i Ptasiej Góry, wzdłuż głębokiej doliny Bystrzycy Dusznickiej. Gdyby nie drzewa, można by się było raczyć widokiem piękna tej doliny jak również dalszymi krajobrazami, które w obecnej sytuacji tylko sporadycznie się trafiają.

    Kręta droga zaprowadza do schroniska "Pod Muflonem", obok którego rośnie ponad 150-letni pomnik przyrody jesion "Bolko".

     Dziś ten budynek jet samotnym obiektem na stoku Ptasiej Góry, ale na starych mapach, oprócz Stille Liebe, widać w okolicy jeszcze trzy inne budynki, których już nie ma, więc kiedyś było mu raźniej. Na stronie polska-org.pl widać na starych fotografiach, że teren poniżej schroniska nie był zalesiony. Na szczęście dzisiaj, chociaż jest las, to nie wszystko zasłania i można z tarasu cieszyć się piękną panoramą Dusznik-Zdroju wraz ze Szczelińcem Wielkim na horyzoncie.

    Śnieżkę także można wypatrzyć przy dobrej pogodzie.

    Ze schroniska już prosta droga w dół do Dusznik żółtym szlakiem, choć na rozdrożu wybrałem inny wariant, zostawiając przy kładce żółty na rzecz dróżki idącej łąkami, co było dobrym pomysłem ze względu na krajobraz. I tym sposobem zakończyłem wycieczkę.

 



niedziela, 7 kwietnia 2019

CZESKI ZAKĄTEK




       Wczesnowiosenna przechadzka, jaką urządziłem moim nogom w słoneczną niedzielę, okazała się - niezamierzenie - nie tylko wycieczką w terenie, ale również w czasie. Znaczna cześć obiektów spotykanych na trasie, wzmagała ciekawość dziejów z nimi związanych do tego stopnia, aż momentami zatracałem się. Coś jakbym znalazł się w innej epoce, takiej spokojnej, bez pośpiechu.
     Park Zdrojowy w Kudowie-Zdroju został założony w XVIII wieku, ale swoje lata świetności przeżywał w latach dwudziestych XX wieku. Niedawna renowacja przywróciła parkowi właśnie tamten sznyt, choć czasy i ludzie już nie takie same. Tenże park był początkiem wycieczki po czeskim zakątku.

    Nie odmówiłem sobie kilku łyków szczawy wodorowęglowo-sodowo-wapniowej i wcale nie dlatego, że darmowa, w przeciwieństwie do innych tutejszych źródeł.

    Z parku - kierunek Parkowa Góra, która opleciona jest spacerowymi ścieżkami. Konkretnie chodzi o Wzgórze Kapliczne, na które prowadzą stopnie w dobrym stanie, czyli względnie nowe.

    Kulminacją wzgórza jest ewangelicko-luterański kościół pw. Chrystusa Pana, wzniesiony w 1798 roku przez braci czeskich, wspólnotę wywodzącą się z husytyzmu.

    Kościół niestety (a może na szczęście) jest zamknięty, przez co nie można zajrzeć do środka. Z drugiej strony, gdyby był dostępny, to nie wiadomo, jacy imbecyle mogliby wyżywać się wewnątrz a sądząc po bohomazach na elewacji, to niektórzy nie mają żadnych zahamowań ani szacunku dla nikogo i niczego.

    Spod kościoła, idąc w stronę szczytu, dochodzi się do zielonego szlaku a z nim do Altany Miłości. Chociaż nazwa sugeruje frywolne przeznaczenie, to raczej chodzi w niej o charakter obiektu. Ta drewniana altana, położona na południowym stoku Parkowej Góry, powstała w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Miała spacerowiczom dawać schronienie, wygodne miejsce odpoczynku i romantyczne chwile uniesień wywołane także widokiem z niej.

    Widok jest na kudowski park z pijalnią a w oddali Malinová hora na Pogórzu Orlickim.

    Z altany najkrótszą drogą przedostaję się na północną stronę góry i tu uczepiając się zielonego pędzę do Czermnej, którą już widać z daleka.

     Czermna najbardziej znana i kojarzona jest z Kaplicy Czaszek, ossuarium przy rzymskokatolickim kościele św. Bartłomieja. Kieruje do niej efektowny drogowskaz.

    Niestety ruch wycieczkowy jest spory, więc darowałem sobie tę atrakcję. Sporym udogodnieniem dla piechurów w przypadku zielonego szlaku, jest jego przeprowadzenie, w części, bocznymi drogami a nie główną, gdzie ruch kołowy bywa znaczny.

    Po drodze można zobaczyć, rzadką już, dawną architekturę sudecką, choć wydaje się, że nie do końca zachowaną w oryginale.

    Ciekawym obiektem jest także dawny Dworek Rycerski, później Ośrodek Szkoleniowo-Wypoczynkowy "Marzanka". Szczególnie pierwotny wizerunek sprawia dobre wrażenie widocznymi na zewnątrz rycerskimi akcentami.

   Obok budynku znajduje się Pomnik Trzech Kultur postawiony w 1999 roku. To wyraz podziękowania współczesnych mieszkańców, dla wszystkich byłych mieszkańców tych ziem, za wkład materialny i kulturowy w ten region. Tak, tak, to tęcza wsparta na trzech filarach.

    W górnej części Czermnej znajduje się przy drodze źródło, z którego - jak zauważyłem - czerpią wodę okoliczni mieszkańcy. Widocznie uznają ja za dobrą, zatem i ja musiałem zażyć tej krynicy. No cóż, woda, jak woda, sama chemia, głównie wodór i tlen.

    Kawałek wyżej jest ruchoma szopka, a dokładnie budynek, w którym mieści się dzieło życia Františka Štěpána, tworzone przez niego 20 lat a ukończone w 1924 roku.

    Zaraz za budynkiem szlak schodzi z asfaltu i wspina się doliną między Małym Lisiakiem a Lisiakiem.

    Szlak doprowadza do rozdroża w Pstrążnej, z którego rozchodzą się drogi w dwóch kierunkach. Niestety znowu asfalt, ale są to główne trasy komunikacyjne łączące Pstrążną i Bukowinę ze światem.

     Do Pstrążnej prowadzi żółty. Już na początku przykuwa uwagę oddalony nieco od drogi kościół na wzniesieniu, otoczony cmentarzem.

    Kościół ewangelicko-reformowany w Pstrążnej, w obecnej formie, został zbudowany w 1848 roku. Wcześniejszy, z 1813 roku, był drewniany.

    Jeszcze do 1817 roku protestanckie kościoły - luterański i reformowany, były odrębne, ale na mocy dekretu króla Fryderyka Wilhelma III, obydwa wyznania zostały połączone w jeden organizm kościelny. Jednak zanim w ogóle zbudowano w Pstrążnej świątynię, miejscowa ludność udawała się na nabożeństwa do Kudowy, do kościoła luterańskiego na Wzgórzu Kaplicznym. Wnętrze tamtego budynku, czego nie widziałem, jest bogato wyposażone, co przez wyznawców "reformowanych" uznawane było za zbędny przepych odciągający uwagę od istoty wiary i w dużej mierze przyczyniło się to do decyzji o budowie miejsca kultu w Pstrążnej. I rzeczywiście, wystrój tego kościoła jest prosty, skromny, rzec można surowy. W 2016 roku wnętrze przeszło generalny remont.

     Wokół kościoła rozciąga się cmentarz, który jest swego rodzaju miejscową kroniką, z której można wyczytać historię miejsca. A czeski zakątek (Český koutek, Böhmischer Winkel) to specyficzne miejsce, w którego dziejach mieszały się trzy kultury. Ziemia kłodzka, a właściwie hrabstwo kłodzkie, w średniowieczu należało do Królestwa Czech jako odrębna jednostka administracyjna, będąca lennem królestwa. W 1742 roku, w wyniku I wojny śląskiej, hrabstwo przeszło w ręce Prus. Mimo stopniowej germanizacji tych terenów zachowały się miejsca, gdzie ludność kultywowała tradycje i język wśród swej społeczności. Jednym z takich miejsc był oczywiście "czeski zakątek", zachodnia, przygraniczna część ziemi kłodzkiej, obejmująca miejscowości od Brzozowia poprzez Kudowę po Pasterkę. Po II wojnie światowej tereny te wraz z cała ziemią kłodzką znalazły się w granicach Polski, co o mały włos nie doprowadziło do konfliktu z Czechosłowacją. Tak więc trzy kultury miały wpływ na tutejszą tereny i właśnie na cmentarzu widać ślad tej wielokulturowości.

    Wiele nazwisk, nawet w Czechach, było zapisywanych w dwojaki sposób, jak choćby twórca ruchomej szopki w Czermnej czyli František Štěpán, który oficjalnie był Franzem Stephanem. Podobnie brzmiące z czeska Benesch, mistrz kamieniarstwa, z rodziny, która w dużej mierze przyczyniła się do budowy tutejszego kościoła.

    Czeskojęzyczne akcenty także można tutaj odnaleźć a i polskich można się doszukać.

     Pochowani są tu również miejscowi pastorzy. Cmentarz w idealnym stanie nie jest, choć źle także nie wygląda, wymaga może niewielkiego uporządkowania i być może wkrótce ktoś się tym zajmie, skoro kościół przywracany jest to dobrego stanu. Na razie miejsce starają się upiększać wiosenne narcyzy.

    Spod kościoła przez Pstrążną droga biegnie w dół i doprowadza pod Muzeum Kultury Ludowej Pogórza Sudeckiego, powstałego w 1984 roku. Brak nadmiaru zwiedzających zachęcił mnie do wejścia w progi tego skansenu. Tak oto wsiadłem do wehikułu czasu.

     Główny budynek stoi tu od zawsze czyli od 1856 roku. Wybudował go Jindřich Jansa, choć nie od razu w takim stanie jak obecnie. Pierwotnie była tu kuźnia, obórka, sień i izba. Obiekt był rozbudowywany później o inne pomieszczenia, m.in. sklep z artykułami kolonialnymi. Rodzina Jansów należała do bogatszej warstwy rolników, należał do nich również stok, na którym dziś mieści się skansen.

    W kuźni nagromadzonych jest sporo narzędzi potrzebnych przed laty kowalowi, który zajmował się także ślusarstwem, stąd wśród eksponatów można nawet znaleźć ówczesną wiertarkę stołową.

    Na piętrze czasy bardziej współczesne, bo już polskie, m.in. z pracami rzeźbiarza Henryka Wszołka. Co ciekawe, pan Henryk jest także autorem Pomnika Trzech Kultur w Czermnej, który mijałem w drodze do Pstrążnej.

    Dużo o życiu mieszkańców i wyglądzie wsi mogą powiedzieć obrazy namalowane przez Iwana Malińskiego. Na jednym z nich widać dom Jansów i jego otoczenie.

    Dawny sklep kolonialny, z artykułami pochodzącymi z dalekiego świata, musiał robić wrażenie we wsi. W końcu niektóre produkty nie były powszechne wśród rolników.

    "Zajazd"- budynek z końca XIX wieku, został sprowadzony z Szalejowa Dolnego do muzeum w 1985 roku.

    Sprzęty, będące ekspozycją na wyposażeniu budynku, nie zadziwiają tak bardzo, gdyż wiele podobnych miałem okazję widzieć w młodości. Przypuszczam, że porcelanowa, czy też fajansowa zastawa, nie były powszechna w dawnych wiejskich domostwach. Wyobrażam sobie raczej gliniany serwis i drewniane sztućce oraz przypominam scenę z filmu "Konopielka".

    Podobne piece (kuchnie) kaflowe, jeszcze dziś można spotkać w niektórych domach a nawet mieszkaniach w tzw. starym budownictwie.

    Kącik sypialny; przy łóżku na ścianie makatka a nad nią święte obrazy. Jak u babci.

    Chałupa z przełomu XVIII/XIX wieku pochodzi z Kudowy-Zdroju Zakrza. Skromna, jednoizbowa chata z chlewikiem, w której kiedyś musiała się mieścić wieloosobowa rodzina.

    Obok niej znajduje się amfiteatr, bo w skansenie oprócz stałej ekspozycji zdarzają się imprezy kulturalne.

   Chałupa z Nowej Łomnicy z pierwszej połowy XIX wieku. Także niewielka a jednak rodziny musiały jakoś funkcjonować.

     Zwiedzając wszystkie te chaty, poznając sprzęty, pośrednio życie ówczesnych ludzi, naszła mnie taka refleksja, że ci ludzie żyli głównie z rolnictwa, aby zapewnić sobie pokarm niezbędny do przeżycia. Całe ich życie skupiało się wokół obrządku i pracy w polu, a czas wolny od tych prac przeznaczali na inne niezbędne czynności dla gospodarstwa. Od świtu do zmierzchu byli czymś zajęci, sami naprawiali chałupę, sprzęty, odzież oraz buty i co tam jeszcze, piekli własny chleb. Nie to co dzisiaj; czas wolny to telewizor, komputer, piwko, wszystko gotowe. Żyjemy w łatwych czasach.

    Skansen usytuowany jest na północnym stoku Pstrążnicy i chcąc zwiedzić wszystkie obiekty, trzeba wspinać się po znacznej pochyłości. Najwyżej położoną budowlą jest wiatrak koźlak, który trafił tu z Jabłowa. Jeszcze do końca lat pięćdziesiątych XX wieku przerabiał ziarno na mąkę.

    Jest on trzykondygnacyjny, w drodze na najwyższe piętro można zobaczyć różne artefakty związane z pracą we młynie.

    Na najwyższym poziomie wiatraka znajduje się punkt widokowy z lunetą, niestety akurat nieczynną.

    Na szczęście same widoki czynne, więc można rzucić spojrzeniem w kierunku północno-zachodnim na skansen i na zaśnieżone Karkonosze.

    Jest w skansenie jeszcze kilka innych ciekawych obiektów, lecz nie ma potrzeby wszystkich ich opisywać na blogu, po prostu trzeba tu przyjechać i naocznie się o tym przekonać.
    W Pstrąznej, nieco poniżej muzeum, stoi przy drodze zrujnowany budynek, który swoim sudeckim stylem mógłby wpisywać się w skansenowy charakter, ale, jak na ironię, niszczał pod jego nosem.

     Dość dużym zainteresowaniem cieszy się pobliskie łowisko pstrąga i smażalnia, dokąd przyjeżdżają całe rodziny na niedzielną rybkę, którą można oczywiście odpowiednio popić.

    Z Pstrążnej tym razem używam niebieskiego szlaku, którego przebieg jest międzynarodowy. Kierunek - Bukowina. Do Bukowiny cały czas jest pod górę i dwukrotnie trzeba przekroczyć granicę. Czeski odcinek ma około pięciuset metrów i biegnie przez Končiny, czeski koniec świata. Znajduje się tutaj kilka zabudowań, ale drogi prowadzą tu tylko polne i leśne. Budynki prawie jak w skansenie - z epoki a dojechać tu można jedynie jakimś Jeepem.

    Stare, opuszczone domy, na stoku w chaszczach, też można dostrzec. Jak dla mnie Končiny to niezwykłe miejsce.

     Widok zniszczonej altany oznacza, że to już Bukowina i kres mozolnej wspinaczki. Stąd do Błędnych Skał jest tylko kilometr, lecz się tam nie wybieram.

    Bukowina Kłodzka, podobnie jak Pstrążna, jest administracyjnie częścią Kudowy-Zdroju, choć kiedyś była kolonią tej pierwszej. Nawet w czasach pruskich zachowana została słowiańska nazwa Bukowine, dopiero hitlerowcy, germanizujący wszystko co tylko można, zmienili nazwę na Tannhübel. Znajduje się tu kilka domostw, duża łąka i kończy się droga. Wysoko, z dala od cywilizacji, spokojnie. Na rozdrożu stoi kapliczka, której przyjrzałem się z bliska.

    Zawiera ona Madonnę Stołowogórską, rzeźbę wykonaną w 1994 roku przez 14-letnią pacjentkę "Orlika", pobliskiego szpitala rehabilitacyjno-hematologicznego dla dzieci. Patrząc na figurkę, zastanawiam się, czy to plastelina, czy jednak inny materiał.

    W drodze na dół zielonym szlakiem, mijam wspomniany szpital. Na początku XX wieku był tu Felsenhotel a od 1922 roku protestancki dom misyjny.

    Szlak wiedzie trochę asfaltem, trochę ścieżkami, skracając powywijaną drogę i właśnie te ściółkowe odcinki mają typowy, stołowogórski charakter.

    Schodząc już do Kudowy miałem w planie jeszcze jedno miejsce, tylko do końca nie wiedziałem, jak to ugryźć. Chodzi o Świni Grzbiet, którym zapragnąłem się przespacerować, niestety nie bardzo wiedziałem jak z drogi się tam dostać a mapa zbytnio mi nie pomagała. Idąc zatem drogą wzdłuż Czermnicy, rozglądałem się za ścieżką, którą mógłbym wejść w las.

    Dróżka była, wszystko wyglądało dobrze, ale do czasu. Na mapie wyglądało to prosto, w pewnym miejscu wystarczyło przeskoczyć na równoległą dróżkę oddaloną o jakieś sto metrów. Niestety mapa nie pokazywała, że między nimi jest głęboki jar, który też musiałem pokonać.

     Później już było w porządku. Droga zawiodła mnie pod Świni Grzbiet, na przyjemną, łąkową przełęcz.

    Dostanie się na wierch nie stanowi większego problemu, prowadzi tam ścieżka trawersująca rozciągnięty stok. Na górze czeka święty obrazek.

    Powodem, dla którego chciałem przespacerować się Świnim Grzbietem jest właśnie jego profil. Uwielbiam trasy wiodące wąskim grzbietem o niewielkim nachyleniu, stromym po obu stronach. Nie trafia się na nie często w Sudetach.

    Ta przyjemność trwała przez kilkaset metrów, aż do chwili, gdy trzeba było przeskoczyć na sąsiednią Parkową Górę i zmierzać do Kudowy łąkami nad Czermną, z możliwością podziwiania krajobrazu. A to już inny rodzaj przyjemności.

    Z Parkowej Góry zostało już tylko zejście po schodach do Parku Zdrojowego. Wycieczka dobiegła końca.