środa, 20 września 2023

PISARY - OPACZ - JASIEŃ




 



    Zanim fizycznie trafiłem do Pisar, pojeździłem sobie po nich w Google Street View w poszukiwaniu dogodnego miejsca na parking. Wytypował sobie takie trzy, w razie gdyby coś nie "pykło" za  pierwszym razem. Udało się nieźle, bo miejsce znalazłem nad samą Nysą Kłodzką.

     Czekała mnie kilkusetmetrowa dreptanina przez wioskę asfaltem, toteż rozglądałem się w poszukiwaniu jakichś godnych uwagi obiektów do sfotografowania. Takimi przeważnie są przydrożne kapliczki, mające prawie zawsze jakąś swoją historię. Kaplica św. Onufrego powstała prawdopodobnie w 1813 roku, gdy Pisary zwały się Schreibendorf.

    Stara, drewniana chałupa sudecka, wyglądająca na opuszczoną, także przyciąga wzrok. Ciekawe, czy popadnie w całkowitą ruinę, czy jednak jest dla niej jakiś ratunek?

    I wreszcie, wraz ze szlakiem, zejście z drogi w pola na podbój Masywu Śnieżnika. Mam tam podczas tej przechadzki do załatwienia dwie górki.

    Zanim jednak górki, to jeszcze trochę okolicznej płaskości z widokiem na orlickie garby; Suchý vrch, Bouda, Vysoký kámen i mały wyprysk czyli Studený.

    Rozdroże pod Opaczem łączy moją obecną wycieczkę z poprzednią i jest furtką w góry masywu. Stąd zaczyna się odczuwalna, coraz większa stromizna.

    Oczywiście wzdłuż granicy wiedzie pas zarośli i droga prowadzi po ich jednej, bądź po drugiej stronie, czasem środkiem a niekiedy wielowariantowo.

    Po czeskiej stronie jest bardziej łąkowo i to tam wychylam głowę, aby uchwycić piękno okolicy i kończącego się lata. Zostawiam w tyle bliskie równości oraz nierówności na horyzoncie w postaci znanych, wspomnianych już wierchów Gór Orlickich, ale również kawałek Hanušovické vrchoviny z takimi szczytami jak Kamenáč, Luzný i Křížová hora.

    Na wprost mam grzbiecik z trzema wierzchołkami, w tym dwoma nazwanymi a są to Špička oraz Na Vyhlídce. Tutaj już widać jak wzrasta nachylenie stoku.

    A przed sobą mam podejście na Opacza. Żarty się skończyły, teraz potrzebna silna praca nóg, bo stromizna z każdym metrem rośnie, wraz z zapotrzebowaniem organizmu na tlen. Będę coraz bliżej nieba.

    Dwie poprzednie wycieczki rozpieściły mnie swoją łagodnością, więc potrzebowałem takiego brutalnego liścia na otrzeźwienie, w formie intensywnej, męczącej wspinaczki. I wygramoliłem się wreszcie, ale dopiero w okolicę pierwszego wierzchołka Opacza z kotą ok. 710 m n.p.m. Kulminacja jest tam gdzieś w lesie.

    Ostatnie metry przed szczytem głównego wierchu przebiegają bezcieniowo, co nie znaczy, że z widokami jest OK. Nie jest. Te pozornie niskie zarośla uporczywie blokują dostępu do dalszego krajobrazu. 

    Opacz główny. Trzeba zaznaczyć ten atrybut, gdyż według mapy góra ta posiada aż pięć wierzchołków. Ten jest najwyższy i mierzy ca 742 m n.p.m. Czeska nazwa Opacza to Výčnělek a dawna niemiecka - Appen Berg. Obie mniej więcej znaczą to samo, czyli wyrostek. Niestety na szczycie nie ma żadnej tabliczki i jedynym pewnym punktem odniesienia jest słupek graniczny.

    Trzeci wierzchołek, minimalnie niższy niż główny (741 m n.p.m.), jest z lekkim, międzykrzaczastym widoczkiem na Trójmorski Wierch.

    Czwarty (724 m n.p.m.) widzę schodząc z trzeciego. Goły placyk to sprawka Czechów, bo to po ich stronie wycięto drzewa.

    Przy okazji tego zejścia są jeszcze inne, warte uwiecznienia krajobrazy; piękne łąki na stoku Jasienia oraz Slamník ze Ścieżką w Obłokach i mostem wiszącym.

    I wreszcie piąty wierch Opacza (733 m n.p.m.), który ukazuje się zaraz po wyjściu z lasu. Tu można wybrać sobie stronę granicznych zarośli, po której chce się iść. Na razie czeska opcja wydaje się lepsza.

    Bo tu jest więcej przestrzeni i zielonych łąk. Teraz czeka mnie atak na widocznego na pierwszym planie Jasienia. Jakże słodko wygląda to podejście.

    Rozglądam się dookoła, bo jest czym cieszyć oczy. Ta zalesiona górka to Větrný vrch.

    Na siodełku, w zaroślach, ukryta jest zapomniana kamienna kapliczka. Biedna jakaś, z obrazkiem namalowanym na desce, w ascetycznym wnętrzu.

    Przy kapliczce przechodzę chwilowo na polską stronę krzaków, aby ogarnąć trochę swojskiego pejzażu. Też jest pięknie. Do pobliskiej Urwistej mam w linii prostej jakieś dwa kilometry.

    Za Urwistą czai się pozornie bliska Jagodna, ale to złudzenie, znajduje się ona daleko, po drugiej stronie kotliny a za nią łapią się jeszcze orlickie tysięczniki .

    Znów jestem u sąsiadów i ze stoku Jasienia podziwiam miód malina panoramę. Na widnokręgu są w większości znane i wielokrotnie już przedstawiane szczyty Hanušovické vrchoviny i Gór Orlickich. 

    Górne partie Jasienia są już jednak zalesione, chociaż przytrafiają się miejsca z niższym drzewostanem i wtedy widać kawałek świata.

    Najwyższy punkt Jasienia niewiele ma do zaoferowania. Wprawdzie nie ma tu gęstego lasu, ale warunków widokowych również nie ma. Nie ma także co się nad nim rozwodzić, jedynie w celach informacyjnych można zameldować, że po czesku to Jelení vrch, po niemiecku Eschen Berg a jego wysokość to 936 m n.p.m. Okazało się, że zdobywanie tej góry było bardziej ekscytujące niż jej zdobycie.

    Niedaleko od szczytu jest już skrzyżowanie pod Trójmorskim Wierchem, przy starym turystycznym przejściu granicznym. Stąd wariantów dalszej wędrówki jest sporo. Ja już wcześniej sobie to zaplanowałem i niestety postanowiłem ominąć Trójmorski Wierch, ponieważ za ważniejsze w mojej przygodzie uznałem źródło Nysy Kłodzkiej. To właściwe źródło, a trudno byłoby mi bez dziwnych ewolucji zaliczyć oba te miejsca.

    Chwila postoju na uzupełnienie energii oraz relaksacyjne unieruchomienie gnatów i ruszam w dalszą drogę.

    A dalsza droga to żółty i czerwony szlak. W pewnym momencie tabliczka na drzewie informuje, że do źródeł Nysy Kłodzkiej trzeba odbić ścieżką w dół. Wiem, że to pokazywane w wielu mapach miejsce początku Nysy Kłodzkiej, nie jest tym poprawnym, ale i tak schodzę zobaczyć, bo blisko.

    Jest i źródełko, wybijające spod świerkowych korzeni a woda tak czysta, ze na zdjęciu wydaje się, że jej nie ma. Przy źródle są tablice i ławeczka. Jeszcze w czasach niemieckich uznawane ono było na początek Nysy Kłodzkiej, ale współczesna hydrografia jednoznacznie określa położenie głównej nitki N.K. i nie prowadzi ona niestety tutaj. Tu, według opracowania Miasta i Gminy Międzylesie, wybija Potoczysko, lewy dopływ Nysy.

    Wracam na szlak, na drogę, w okolicy której znajduje się o wiele więcej źródełek a jej dawna, niemiecka nazwa Wasserweg zdecydowanie nie była na wyrost.

    Kiedy przy rozdrożu moje nogi poczuły ławkę, przekonały mnie, że warto z niej skorzystać, bo się marnuje. A że jej usytuowanie jest świetne, ten postój to podwójna przyjemność. Z gaszeniem pragnienia to nawet potrójna.

    Urwista, Góra Spalona, Białek, czyli kawałek ciekawego grzbietu nad Jodłowem a na horyzoncie Bystrzyckie i Orlickie. Takie rzeczy z ławki widać.

    Na tymże rozdrożu opuszczam "drogę wodną", ale będzie kontynuacja podczas następnej wycieczki. Tymczasem schodzę do Potoczka z myślą, że już żadnych podejść dziś nie będzie. I tak jak po nocy przychodzi dzień, tak po lesie czas na łąki, z jakimś dziwnym zielskiem.

    Są i piękne widoki na Bystrzyckie i Orlickie. Jest Czerniec i najbardziej wystający Anenský vrch.

    Jagodna.

    Zabudowania Jodłowa z kościołem Jana Chrzciciela.

    Przemarsz przez wioskę. Tutaj najbardziej w oczy rzuciła mi się bardzo polityczna szopa. 

    W górnym rejonie Potoczka czuć jego letniskowy charakter. 

    Zdarzają się również opuszczone domostwa.

    Wiejski charakter gdzieniegdzie też jest zauważalny. Nie wszędzie, jak tu, szczęśliwy drób posiada luksus swobodnego hasania poza zagrodą.

    Rzut oka na miejsce, gdzie Potoczysko wpada do Nysy Kłodzkiej płynącej z Jodłowa. Niestety wiele nie widać, bo zielenina sporo zasłania.

    I jeszcze ładniutki wodospad na tejże Nysie. 

    Wreszcie Pisary i koniec wycieczki. W sumie około jedenastu przyjemnych kilometrów.