piątek, 12 kwietnia 2024

KACZAWSKE ZAUROCZENIE


 
    Kolejny wiosenny atak sudecki przypuściłem na Góry Kaczawskie, takie pasmo nie za wysokie, ale godne uwypuklenia podczas urokliwej wycieczki. Splot wielu łaskawych czynników sprawił, że była to nad wyraz dobra eskapada, bo tereny, bo pogoda, bo ujutno. I takim pozytywnym obrazem chciałbym się podzielić.
    Wszystkie osoby, które spotkałem tu na swojej drodze (a było ich niewiele), trafiły w te okolice zadaniowo, tzn. zaliczyć Skopiec i nazad. Dla mnie liczyła się rekreacja i niczego w zasadzie nie musiałem, bez pośpiechu odwiedzałem to, co chciałem z bezczelnym wręcz zadowoleniem. Najpierw Przełęcz Komarnicka.

    Byłem tu w 2013 roku, kiedy dzieło Magdaleny Osak "Droga w błękit" było świeżutkie. Uschnięty pień był wówczas wyższy, stał prosto, butów było mniej a obok rósł młody jarząb. Mam na to dowody. Dziś w niektórych mapach widzę określenia "Buty Turystów" czy "Drzewo sandałowe" a przecież od samego początku ta efektowna praca miała swój tytuł, mimo iż teraz nieco odbiega od oryginału.

    Z przełęczy jest ładniutka panorama na Karkonosze, gdzie widać m.in. trzy najwyższe szczyty w tym paśmie. Takie obrazki jeszcze wielokrotnie będą mi towarzyszyły podczas tej wycieczki.

    Pora na zwiedzanie wierchów a na pierwszy ogień idzie Baraniec, którego jest łatwo zlokalizować przez wysoki maszt telekomunikacyjny.

    Dawny Schaf Berg, a konkretnie jego szczyt, podczas mojej ostatniej wizyty na nim był dziki, wokół dominowała gęstwina i nic nie mówiło co to za góra. Obecnie wygląda to inaczej, przede wszystkim jest tabliczka z nazwą a do tego wyróżniający, niepotrzebny kopczyk z kamieni, no i miejsca dużo więcej. 

    Przechodzę na sąsiada Barańca a może nawet brata, bo oba wierzchołki są nierozerwalnie ze sobą związane, dzieli je jedynie siodełko, z którego fajnie można smakować otoczenie.

    Sto metrów dalej jest już szczyt. Dobrze oznaczony, nie trzeba długo szukać, prosto i łatwo.

    I znów muszę przywołać wspomnienia sprzed ponad dziesięciu laty. Miejsce, gdzie dziś oznaczony jest wierzchołek, wtedy takim nie było. Trafiłem wówczas najpierw ścieżynką właśnie tutaj, gdzie wystawały z ziemi skałki a obszar wokół był mocno zarośnięty. A wyglądało to wtenczas tak:

    Obecnie wygląda to odmiennie, bo teren jest bardziej odkryty, gdyż sporo wycięto i skałki są bardziej wyeksponowane. Kiedyś góra nazywała się Melkgelte, ale po polsku przemianowano ją na Skopiec i świetnie to współgra z Barańcem, ponieważ skop to wykastrowany baran.

    Skoro takie zmiany nastąpiły na wierzchołku Skopca, rozpocząłem poszukiwania starego punktu szczytowego, a że jest niedaleko, nie było z tym większego problemu. Poznałem je po reperze tkwiącym w ziemi. Tabliczka z nazwą, w owym czasie, przytwierdzona była do brzozy, teraz wisi na niej jakaś wywieszka z gry terenowej.

    Ponieważ w mapie na północnym stoku Skopca naniesiony jest piktogram punktu widokowego, trudno było odmówić sobie zaglądnięcia tam. Zakres widoczności trochę ograniczony a dostrzegalny obszar jest mało popularny.

    Jakieś górki przed Złotoryją: Jastrzębna i Trupień. Może w przyszłości zechce mi się tam być, kto wie?

    Wracam na przełęcz, więcej reminiscencji już nie będzie, gdyż teraz czeka mnie wędrówka po nieznanych jak dotąd terenach. Czas poznać Folwarczną i jej sąsiadów. Jakieś czterysta metrów stąd w linii prostej jest wierzchołek góry i choć wydaje się, że prawie po płaskim, to wcale tak nie jest, trzeba trochę podejść.

    Tuż przed wejściem na dłużej do lasu, muszę napoić się przestrzenią ze stoku Folwarcznej. Za mną Przełęcz Komarnicka, Skopiec i Baraniec.

    Na południu Rudawy Janowickie i Karkonosze: Wielka Kopa, Wołek, Dzicza Góra Bielec, Świnia Góra, Skalnik, Borowa Góra, Łysocina, Czoło, Skalny Stół, Czarna Kopa.

    Dojście na wierch to nie jest długi i trudny proces, toteż sprawnie się na nim znalazłem. Na miejscu bez ekstrawagancji, tradycyjnie tabliczka i taboret w formie pieńka.

    Jest coś jeszcze: kamienna wizytówka. Folwarczna dawniej nazywała się Vorwerks Berg, co znaczy to samo. Być może na nazwanie tak góry miał wpływ znajdujący się w pobliżu folwark, obok ruin którego będę później przechodził.

    Butter Berg czyli Maślak, to kolejny wierzchołek, który lustruję. Ten niestety nie jest opisany, ale wiadomo, że na nim znajduje się skała o nazwie Psi Kościół. Od południa wchodzę na szczyt tej świątyni bez problemu.

    Gdybym chciał to zrobić od strony północnej lub zachodniej, miałbym spory problem z wdrapaniem się na skałę. Szkoda, że ze szczytu niewiele widać.

    Dostępu do następnej góry trochę się naszukałem, gdyż nie chciałem ładować się na oślep a podskórnie czułem, że musi gdzieś być ścieżka na górę.

    Krążyłem i wreszcie znalazłem od zachodu ścieżynkę wiodącą w pożądanym kierunku. Myślę, że nie tylko zwierzęta wydeptały tę drogę.

    Na wierzchu czekają dwa skalne kopce. Najpierw sprawdzam ten bliższy wdrapując się po kamieniach.

    Z samiuśkiego wierzchołka próbuję ująć z otoczenia co możliwe, ale dużo jest tu przeszkadzajek. Najlepiej widać w kierunku karkonoskim.

    Mimo niezbyt dogodnych pozycji do obserwacji, wierch Góry Okopowej wywarł na mnie bardzo korzystne wrażenie. Rewelacja. Te skałki, te brzozy, ta jasność; wszystko to dostarcza pozytywnych doznań. W starych mapach miejsce to było określone jako Die Schanzen, czyli szańce, znaczy Okopy, jak również jest po polsku nazywane. 

    Ruszam dalej na północ, z górki, nieoznakowanymi leśnymi dróżkami. Czasem udaje się trafić na dobre miejsce z widokiem. Tu okno na Okole.

    Tu inny kaczawski wierch - Żeleźniak.

    Najważniejszym jednak celem tego północnego zejścia była Jaskinia Walońska. Nie jest łatwo tam trafić, ale chwytając się ścieżki jakoś dobrnąłem przed jamę.

    Wejście do jaskini to nie wrota i trzeba ugiąć karku, żeby się w niej znaleźć, a choć nie jestem klaustrofobem, to nie przepadam przeciskać się przez brudne i ciasne przejścia. Odzieży mi szkoda.

    Na tyle, na ile się dało, wcisnąłem się do środka pooglądać komnatę, ale w zakamarki zaglądał już nie będę. Jedno, co może wydać się miłe, to chłód, lecz ta przyjemność dotyczy tylko gorących dni.

    Jaskinia znajduje się na terenie rezerwatu Buczyna Storczykowa na Białych Skałach. Storczyków oczywiście nie widziałem, ale z buczyną też miałem lekki kłopot, bo gatunków drzew jest tu znacznie więcej i buki jakoś się gubią. A Białe Skały (daw. Trafalgar Felsen) to obszar rozsianych tutaj wychodni wapieniowych.

    Jedną z większych Białych Skał, jeśli nie największą, jest ta stojąca przy drodze podchodzącej na Grzbiet Południowy. Śliczna bryła.

    Znad starego kamieniołomu widok na Gackową. Jeszcze przed napisaniem tego nie wiedziałem o istnieniu takiej góry a teraz przypatruje się jej i mam wrażenie, że na zbliżeniu widzę na jej stoku jakieś skały. Warto to odnotować.

    I ponownie jestem na grzbiecie, tym razem na dużej krzyżówce, która jak dotąd nie dorobiła się nazwy typu: rozdroże pod...

    Kawałek dalej jest siodełko przy Górze pod Księżycem i tu zaczyna się łąka, czyli parada pejzaży. Na początek północny kierunek i drugi raz podczas tej wycieczki Okole. Wprawne oko dostrzeże na horyzoncie również Ostrzycę.

    Na Ogiera (Górę pod Księżycem) nie ma co włazić, bo lasem zatkany, ale południowy stok to po prostu sztos. Oszołomiony piękną przestrzenią podchodzę na najlepsze miejsce do obserwacji.

    Poza zielenią łąki i drobnych liści oraz błękitem nieba, wystrój stoku uzupełnia biel ukwieconych drzewek. Do tego szum wiatru, śpiew ptaków i brzęczenie owadów.

    Myziany krajobrazem i ciepłym wiatrem upajam się miejscem, w którym się znalazłem i podziwiam. Są tam moje niedawne zdobycze; Okopy, Maślak, Folwarczna, są też Góry Ołowiane, daleko z tyłu Kamienne oraz rudawskie: Wołek, Dzicza Góra, Bielec. A w dole Trzmielowa Dolina.

    Po zachodniej stronie stoku rozpościera się piękna panorama na Rudawy Janowickie i Karkonosze, ze swoimi znanymi, czołowymi szczytami.

    Przez chwilę zastanawiałem się, co to za wystająca górka na pierwszym planie a to przecież dwie górki na tle Skalnika: Sokolik i Krzyżna Góra. Niższa Browarówka też jest.

    Zmierzając stokiem na zachód widzę odsłonięty kawałek północnego krajobrazu a tam przede wszystkim Łysa Góra a także góra Widok.

   Zalesiony wierzchołek Góry pod Księżycem widziany od zachodniej strony. To wielkie szczęście, że przynajmniej stoki są odkryte, dając tym samym mnóstwo satysfakcji z przebywania na nich.

    Bardziej na północ Leśniak i Okole a w dolinie wieś Podgórki.

    Powabne łąki chwilowo się skończyły a schodząc niżej wkraczam w strefę cienia. Przy okazji łapię szlak przebiegający przez grzbiet, ale tylko do Przełęczy pod Kobyłą. Dalej znów pędzę po swojemu.

    Przy kolejnym podejściu las znowu ustępuje miejsca łąkom i horyzont ponownie nęci wzrok. Cóż innego mogłoby tam być, jak nie Okole. Z Leśniakiem, się rozumie.

    Wyżej jest szerzej i prócz Okola, z tych bliższych, widać również Świerki, Krzyżową i Gackową. Można wzrokiem sięgać daleko, ale tam to już zupełnie nieznane pagóry. Pewnie tego nie widać ale znajduje się tam także Śnieżka. Tak, tak, jest takie wzniesienie za Lubinem, z wysokością 174 m n.p.m.

    Jest i kres tego podejścia, wierzchołek Kobyły, co prawda od południa osłonięty lasem, ale za to zachód i północ świetnie się prezentują.

    Zejście z Kobyły w stronę sąsiedniego Źróbka, w oddali widoczna Łysa Góra i Leśnica. A wokół ciągle wspaniałe przestrzenie, że weź.

    I ze Źróbka pyszniutki, wiosenny widoczek na Karkonosze. Do absolutnego piękna brakuje jedynie tańczących rusałek i krążących nad nimi cherubinków zrzucających złote płatki kwiatów.

    Poniżej Źróbka ponownie łapie szlak i zanim zacznę nim wracać, chce dojść w jeszcze jedno miejsce: na przełęcz Widok, a to dlatego, że nazwa prowokuje. Po drodze nadal karkonoskie obrazy, ale także izerskie i bliższe kaczawskie: Ulina i Góra Szybowcowa.

    Dotarłem w okolicę przełęczy, nakarmiłem gałki oczne i mogę wracać. Oprócz kierunku karkonoskiego i izerskiego, dobrze wygląda też ten w stronę Łysej Góry. Przed nią, na wzniesieniu, przysiółek Kapela.

    I Źróbek od strony przełęczy.

    Wracając szlakiem już takich luksusowych widoków nie mam. Przez większość drogi jest las i radość z nieśmiałego cienia musi mi wystarczyć. Dziwne trochę, że szlak prowadzi mniej atrakcyjnym terenem a nie znajdującą się wyżej dróżką, którą miałem przyjemność chwilę wcześniej wędrować.

    Odrobina "łąkowości" jest na stoku Góry pod Księżycem i korzystając z okazji łapię rudawskie garbiki: Wołek, Dzicza Góra, Bielec, Świnia Góra, Skalnik.

    W Trzmielowej Dolinie napotykam wspomniane wcześniej ruiny folwarku. Jest tu kilka (bodaj trzy) zniszczonych budynków. Dawniej dolina zwała się Ammertal a to miejsce Ober Ammergau. Ammer to ptak: trznadel.

    Ostatnie metry przed Komarnem prowadzą skrajem lasu i czasem można jeszcze radować się urodą Sudetów. 

    Komarno już blisko.

    15 km pyknęło w pięknych okolicznościach przyrody a to przecież nawet jeszcze nie jest ta soczysta wiosna, na taką pełną trzeba jeszcze chwilkę poczekać.





    
 

    





     





4 komentarze:

  1. Cóż mogę napisać. Wciąż jestem pod wrażeniem, swojej majowej wyrypy w Kaczawskie. Niby pasmo nieduże i kameralne, a potrafi zaoferować naprawdę wiele. Dzięki za namiary na Okopową (faktycznie świetne miejsce) i oczywiście za wspólną wycieczkę na wschód od Miłka. Fajnie było. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W krótkim czasie dwa razy byłem w Kaczawskich (m.in. dzięki Tobie) a przecież do tej pory rzadko tu zaglądałem. To dosyć obszerne pasmo, które można brać na kilka razy, więc kusi. Mam już pomysły na następne tam wizyty, ale plany to jeszcze nie realizacja. Za jakiś czas wrzucę relację z naszej eskapady.

      Usuń
  2. Piekne wiosenne zdjęcia, te kwitnące drzewa jeszcze dodają uroku.
    Napatrzyłam się dzięki Tobie na inną panoramę Karkonoszy. :)
    Oraz dowiedziałam jak seię nazywa wykastrowany baran, ;p ;p Nie wiem, co zrobię z ta wiedzą, może w scrabblach uzyję. ;p ;p
    "Na Ogiera (Górę pod Księżycem) nie ma co włazić, bo lasem zatkany" - pękam ze smiechu :D :D :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, kwiaty dodają uroku każdemu krajobrazowi i nie tylko te polne, ale także drzewne i krzewowe.
      Z dala cały grzbiet karkonoski zlewa się w jedno i tylko na styku góry z niebem można rozpoznać po konturach niektóre wierchy. No chyba, że na dużym zbliżeniu, to widać wtedy więcej szczegółów.
      Też codziennie dowiaduję się czegoś nowego, chociaż często jest to wiedza bezużyteczna.
      Nie chciałbym mieć swojej dobrej Czytelniczki na sumieniu, ale cieszę się, że moje skróty myślowe są dobrze zrozumiane :)

      Usuń