poniedziałek, 29 kwietnia 2024

PŁOSZCZYNA - RUDAWIEC

 


    Wiosna w Sudetach eksplodowała zielenią, zatem wracam na ziemię kłodzką kontynuować marsz wokół tego regionu. Przełęcz Płoszczyna była miejscem, gdzie ostatnio skończyłem jesienne zmagania, więc teraz tu zaczynam, wchodząc w Góry Bialskie.

    Z grubsza wiem co mnie czeka: spacer zielonym szlakiem granicznym, przechodząc przez kilka niewyraźnych wzniesień w otoczeniu lasu. Dlatego każdy przejaw dostępności krajobrazu będę brał jako szczęśliwą osobliwość. Na dobry początek bialskie: Jawornicka Kopa, Średnik, Orlik i Skalna, bo tyle widać.

    Teren jest tak równy, że trudno określić położenie wierzchołków, toteż z nosem w GPS-ie próbuję odnajdywać zaznaczone w mapie górki. Pierwsza z nich jest już po pół kilometrze.

    Dzięki słupkom granicznym i Geoportalowi znalazłem Płoszczynkę (847 m n.p.m.). Nie za bardzo jest o czym pisać, odnotowuję z kronikarskiego obowiązku.

   Wtem... sensacyjne podejście z widokiem na czeską stronę a tam Masyw Śnieżnika i Sušina, Černá kupa oraz sam Śnieżnik.

    Czas i warunki atmosferyczne niekorzystnie niestety wpływają na słupki graniczne, zabierając im czytelność a z mojej perspektywy numeracja jest dość istotna w nawigacji. Na szczęście nie wszystkie słupki uległy silnej erozji i śledząc kolejne, można określić numer tego nieklarownego. Tak właśnie jest w przypadku tego, który znajduje się na Sierstkowej (975 m n.p.m.). Dla Czechów to Mlžný vrch, czyli mglisty wierch, ale wydaje mi się, że jednak coś tu kiedyś w mapach mogło zostać pozamieniane, bo mi logicznie się nie spina. O tym później.

    Rozdroże Chlupenkovec, albo Brusinki. Tutaj od czeskiej strony, na krótką chwilę, dochodzi szlak czerwony. 

    Jednak najciekawszą rzeczą są rzeźbione pnie, właśnie przy tymże szlaku. Z numeracji na nich można by wywnioskować, że to końcówka jakiejś drogi krzyżowej, ale z wyglądu zdecydowanie jej nie przypominają.

    Dochodzę w okolice najwyższego punktu Brusinek (977 m n.p.m.) po polskiej stronie, bo czeski szczyt Chlupenkovca jest kilkadziesiąt kroków od granicy. I tu wrócę do mojej poprzedniej myśli o zamianie. Sugerując się nazewnictwem, Chlupenkovec byłby bardziej "kompatybilny" z Sierstkową, gdyż obie nazwy tyczą owłosienia. Natomiast Brusinki to spolszczona nazwa czeskiej żurawiny, a dawna, niemieckojęzyczna nazwa Mlžného vrchu to Rauchbeer Berg. A może ta niekonsekwencja jest celowa, wszak w Karkonoszach także są podobne różnice?

    Mijam kolejne rozdroże, Nad Aloisovým pramenem i tu czerwony zmyka z powrotem na czeską ziemię, zresztą właśnie w stronę tytułowego źródełka. 

    Przy rozdrożu można złapać trochę przestrzeni i w związku z tym kilka szczytów Gór Bialskich, zbitych w jedną masę: Sucha Kopa, Średnik, Orlik.

    Ciut niżej jest siodło, z którego również można popatrzeć na dalsze wierchy, w tym przypadku Czarną Górę ładnie wpisaną w krajobraz.

    A na podejściu jeszcze jedna góra w tle, której przedstawiać nie trzeba.

    Na podstawie kolejnego słupka ustalam mniej więcej położenie Kociego Wzgórza (957 m n.p.m.). Tak jak większość poprzednich wzniesień, raczej w celach statystycznych, bo nic godnego uwagi tu się nie znajduje.

    Okolica leśna, lekko przerzedzona, ale bez możliwości widokowych.

    Następny wierzchołek to Jawornik Graniczny (1026 m n.p.m.), albo U červeného kříže. Niestety nie dostrzegłem tabliczki na drzewie, tak byłem skupiony na odczytywaniu numerków na słupkach, a w sieci widziałem, że gdzieś powinna tu być.

    Świerki, borówczyska i słupki: to jedyny krajobraz jaki przetacza się przed oczami przez większość tej wycieczki. III/53 to słupek, w którego okolicy jest najwyższy punkt Kotelnicy (1053 m n.p.m.), bardziej znanej pod nazwą Rude Krzyże (daw. Rothe Kreuze) lub Kunčický hřbet (daw. Kunzen Kamml). 

    I tutaj tabliczkę przyuważyłem, choć była w zupełnie innym miejscu niż się spodziewałem. 

    Przełęcz pomiędzy Kotelnicą a Rudawcem to placyk, który nie doczekał się jeszcze oficjalnej nazwy. Czesi roboczo nazywają ją Kunčický Hřbet - sedlo, choć bardziej jako rozdroże, natomiast wpadło mi w oko w jednej z map: "Siodło pod Rudawcem".  Stąd zaczyna się atak na Rudawca od zachodu.

    I ciągle świerki, borówki, słupki, ale czasem też kawałek świata. Na podejściu można znaleźć dobre miejsce na obserwację Śnieżnika.

    Wypatrzyłem w mapie punkt widokowy na Rudawcu i oczywiście poczułem się w obowiązku odwiedzić to błogodajne miejsce znajdujące się po północnej stronie góry. Jest tam Czarna Góra z Jaworowa Kopą, Suchonia czubeczek, Sucha Kopa, Suszyca; aż w gardle zaschło.A najbliżej Jawornicka Kopa.

    Bardziej na północ Jawornik Wielki, bliżej Gołogóra a jeszcze bliżej Czernica.

    Niespodziewanie kawałek wyżej znów od szlaku odchodzi jakaś ścieżka i podążając jej tropem dotarłem do innego punktu obserwacyjnego, choć z podobnym krajobrazem. Tutaj szerzej widać na zachodzie, bo Śnieżnik się łapie.

    I bliska Czernica, mniej zasłonięta.

    Wierzchołek Rudawca ciągle kameralny, chociaż to popularna góra. Przez osiem lat, a tyle tu nie byłem, wiele zmian nie zaszło na szczycie i to jest dobra wiadomość.

    Dawniej Rothe Sümpfe, dla Czechów Polská hora, dla Polaków Rudawiec (1106 m n.p.m.). Góra do zaliczenia w różnej maści "koronach", stąd na wierchu budeczka z - jak przypuszczam, bo nie zaglądałem - jakimś stempelkiem potwierdzającym pobyt na szczycie.

    Zejście na południe to napoczęcie tzw. worka bialskiego, który będę obchodził po obwodzie. Ścieżka prowadzi do niewyraźnego siodełka, będącego skrzyżowaniem ze szlakiem narciarskim. Po polskiej stronie znajduje się obszar rezerwatu Puszczy Jaworowej, nazywanej także Puszczą Śnieżnej Białki.

    Dalej szlak przebiega przez Iwinę (1079 m n.p.m. daw. Saalwiese Berg), częściej jednak nazywaną zdrobniale Iwinką. Spotkałem się też z nazwą Uroczysko. Jedna z dwóch tafelek na drzewie pokazuje 1027 m n.p.m. i nie wiem, co o tym myśleć. Najlepiej nie myśleć.

    Na skraju rezerwatu szlak zielony ostro skręca i pędzi do Bielic, ale nie ja. Dla mnie to jest punkt zwrotny i wracał będę przez terytorium Czech po nieznanych ścieżkach wypatrzonych w mapie. 

    Podejrzewam, że mało kto zapuszcza się w te dzikie ostępy, bo też po co, ale czując zew przygody, postanawiam trochę przykozaczyć. Najpierw łagodnie, coraz niżej, mijając zdewastowaną ambonę. Może to dziki zrobiły z zemsty?

    A potem szaleńczo z góry z przystankiem przy świeżym domku, chyba myśliwskim. Małe oględziny i dalej jazda na złamanie karku.

    Wreszcie dno doliny z płynącym potokiem, jest nawet wiatka. Miejsce wygląda nawet przyjemnie, ale kiedy spojrzę na zbocze, po którym zaraz będę musiał wyłazić, to jest mi siebie żal.

    Mordercze pół kilometra do granicy jakoś udało mi się przejść. W zasadzie to skróciłem sobie drogę przez Czechy, ale dziękuję za takie skróty. Zyskałem jeden kilometr a straciłem radość życia. Dobrze, że na krótko.

    Ale to, że wróciłem do kraju, nie znaczy, że skończyłem z nieucywilizowanymi drogami. Granicą już szedłem, zatem puszczam się doliną pomiędzy Jawornikiem Granicznym i Kotelnicą. Dróżka nie jest mocno udeptana, ale jakaś jest a z każdym metrem staje się coraz lepsza. Po kilkuset metrach, kilka kroków po lewej od drogi, udało mi się natrafić na wybijające źródełko, które jest początkiem Prawej Widełki, czyli jednego z dwóch potoków źródłowych Morawy.

    Kilkadziesiąt kroków niżej, na południowym stoku góry Solec zwanym Kuźniczym Grzbietem, zaczyna się florystyczny rezerwat przyrody Nowa Morawa. 

    Częstym widokiem w lesie są stosy pociętego drewna gotowego do wywózki, więc dla odmiany tym razem ujrzałem puste skrzynki po sadzonkach.

    Stały sobie przy rozoranym, odgrodzonym zboczu, które prawdopodobnie było nasadzane. Jakaż to ewolucja we współczesnym leśnym krajobrazie.

    A Prawa Widełka sobie żwawo płynie, chlupocząc przyjemnie na spadkach.

    Miejsce połączenia Prawej z Lewą Widełką to początek Morawy, nazywanej też Morawką, chyba dla odróżnienia a może też ze względu na szacunek do dużo większej i ważniejszej rzeki w Czeskiej Republice.

    Z miłym biegiem potoku dobijam do Drogi Morawskiej, którą jak najbardziej można dotrzeć na Morawy. Tym asfalcikiem to jakieś półtora kilometra pod górę.

    I jeszcze ostatnie widoczki z Drogi Morawskiej na bialskie szczyty; Sucha Kopa, Pustosz, Jawornicka Kopa i Średnik.

    I dodatkowo góra Skalna.

    Zacząłem na Płoszczynie i kończę na Płoszczynie, po trzynastu kilometrach dzikiego deptania Gór Bialskich.







 

    






piątek, 12 kwietnia 2024

KACZAWSKE ZAUROCZENIE


 
    Kolejny wiosenny atak sudecki przypuściłem na Góry Kaczawskie, takie pasmo nie za wysokie, ale godne uwypuklenia podczas urokliwej wycieczki. Splot wielu łaskawych czynników sprawił, że była to nad wyraz dobra eskapada, bo tereny, bo pogoda, bo ujutno. I takim pozytywnym obrazem chciałbym się podzielić.
    Wszystkie osoby, które spotkałem tu na swojej drodze (a było ich niewiele), trafiły w te okolice zadaniowo, tzn. zaliczyć Skopiec i nazad. Dla mnie liczyła się rekreacja i niczego w zasadzie nie musiałem, bez pośpiechu odwiedzałem to, co chciałem z bezczelnym wręcz zadowoleniem. Najpierw Przełęcz Komarnicka.

    Byłem tu w 2013 roku, kiedy dzieło Magdaleny Osak "Droga w błękit" było świeżutkie. Uschnięty pień był wówczas wyższy, stał prosto, butów było mniej a obok rósł młody jarząb. Mam na to dowody. Dziś w niektórych mapach widzę określenia "Buty Turystów" czy "Drzewo sandałowe" a przecież od samego początku ta efektowna praca miała swój tytuł, mimo iż teraz nieco odbiega od oryginału.

    Z przełęczy jest ładniutka panorama na Karkonosze, gdzie widać m.in. trzy najwyższe szczyty w tym paśmie. Takie obrazki jeszcze wielokrotnie będą mi towarzyszyły podczas tej wycieczki.

    Pora na zwiedzanie wierchów a na pierwszy ogień idzie Baraniec, którego jest łatwo zlokalizować przez wysoki maszt telekomunikacyjny.

    Dawny Schaf Berg, a konkretnie jego szczyt, podczas mojej ostatniej wizyty na nim był dziki, wokół dominowała gęstwina i nic nie mówiło co to za góra. Obecnie wygląda to inaczej, przede wszystkim jest tabliczka z nazwą a do tego wyróżniający, niepotrzebny kopczyk z kamieni, no i miejsca dużo więcej. 

    Przechodzę na sąsiada Barańca a może nawet brata, bo oba wierzchołki są nierozerwalnie ze sobą związane, dzieli je jedynie siodełko, z którego fajnie można smakować otoczenie.

    Sto metrów dalej jest już szczyt. Dobrze oznaczony, nie trzeba długo szukać, prosto i łatwo.

    I znów muszę przywołać wspomnienia sprzed ponad dziesięciu laty. Miejsce, gdzie dziś oznaczony jest wierzchołek, wtedy takim nie było. Trafiłem wówczas najpierw ścieżynką właśnie tutaj, gdzie wystawały z ziemi skałki a obszar wokół był mocno zarośnięty. A wyglądało to wtenczas tak:

    Obecnie wygląda to odmiennie, bo teren jest bardziej odkryty, gdyż sporo wycięto i skałki są bardziej wyeksponowane. Kiedyś góra nazywała się Melkgelte, ale po polsku przemianowano ją na Skopiec i świetnie to współgra z Barańcem, ponieważ skop to wykastrowany baran.

    Skoro takie zmiany nastąpiły na wierzchołku Skopca, rozpocząłem poszukiwania starego punktu szczytowego, a że jest niedaleko, nie było z tym większego problemu. Poznałem je po reperze tkwiącym w ziemi. Tabliczka z nazwą, w owym czasie, przytwierdzona była do brzozy, teraz wisi na niej jakaś wywieszka z gry terenowej.

    Ponieważ w mapie na północnym stoku Skopca naniesiony jest piktogram punktu widokowego, trudno było odmówić sobie zaglądnięcia tam. Zakres widoczności trochę ograniczony a dostrzegalny obszar jest mało popularny.

    Jakieś górki przed Złotoryją: Jastrzębna i Trupień. Może w przyszłości zechce mi się tam być, kto wie?

    Wracam na przełęcz, więcej reminiscencji już nie będzie, gdyż teraz czeka mnie wędrówka po nieznanych jak dotąd terenach. Czas poznać Folwarczną i jej sąsiadów. Jakieś czterysta metrów stąd w linii prostej jest wierzchołek góry i choć wydaje się, że prawie po płaskim, to wcale tak nie jest, trzeba trochę podejść.

    Tuż przed wejściem na dłużej do lasu, muszę napoić się przestrzenią ze stoku Folwarcznej. Za mną Przełęcz Komarnicka, Skopiec i Baraniec.

    Na południu Rudawy Janowickie i Karkonosze: Wielka Kopa, Wołek, Dzicza Góra Bielec, Świnia Góra, Skalnik, Borowa Góra, Łysocina, Czoło, Skalny Stół, Czarna Kopa.

    Dojście na wierch to nie jest długi i trudny proces, toteż sprawnie się na nim znalazłem. Na miejscu bez ekstrawagancji, tradycyjnie tabliczka i taboret w formie pieńka.

    Jest coś jeszcze: kamienna wizytówka. Folwarczna dawniej nazywała się Vorwerks Berg, co znaczy to samo. Być może na nazwanie tak góry miał wpływ znajdujący się w pobliżu folwark, obok ruin którego będę później przechodził.

    Butter Berg czyli Maślak, to kolejny wierzchołek, który lustruję. Ten niestety nie jest opisany, ale wiadomo, że na nim znajduje się skała o nazwie Psi Kościół. Od południa wchodzę na szczyt tej świątyni bez problemu.

    Gdybym chciał to zrobić od strony północnej lub zachodniej, miałbym spory problem z wdrapaniem się na skałę. Szkoda, że ze szczytu niewiele widać.

    Dostępu do następnej góry trochę się naszukałem, gdyż nie chciałem ładować się na oślep a podskórnie czułem, że musi gdzieś być ścieżka na górę.

    Krążyłem i wreszcie znalazłem od zachodu ścieżynkę wiodącą w pożądanym kierunku. Myślę, że nie tylko zwierzęta wydeptały tę drogę.

    Na wierzchu czekają dwa skalne kopce. Najpierw sprawdzam ten bliższy wdrapując się po kamieniach.

    Z samiuśkiego wierzchołka próbuję ująć z otoczenia co możliwe, ale dużo jest tu przeszkadzajek. Najlepiej widać w kierunku karkonoskim.

    Mimo niezbyt dogodnych pozycji do obserwacji, wierch Góry Okopowej wywarł na mnie bardzo korzystne wrażenie. Rewelacja. Te skałki, te brzozy, ta jasność; wszystko to dostarcza pozytywnych doznań. W starych mapach miejsce to było określone jako Die Schanzen, czyli szańce, znaczy Okopy, jak również jest po polsku nazywane. 

    Ruszam dalej na północ, z górki, nieoznakowanymi leśnymi dróżkami. Czasem udaje się trafić na dobre miejsce z widokiem. Tu okno na Okole.

    Tu inny kaczawski wierch - Żeleźniak.

    Najważniejszym jednak celem tego północnego zejścia była Jaskinia Walońska. Nie jest łatwo tam trafić, ale chwytając się ścieżki jakoś dobrnąłem przed jamę.

    Wejście do jaskini to nie wrota i trzeba ugiąć karku, żeby się w niej znaleźć, a choć nie jestem klaustrofobem, to nie przepadam przeciskać się przez brudne i ciasne przejścia. Odzieży mi szkoda.

    Na tyle, na ile się dało, wcisnąłem się do środka pooglądać komnatę, ale w zakamarki zaglądał już nie będę. Jedno, co może wydać się miłe, to chłód, lecz ta przyjemność dotyczy tylko gorących dni.

    Jaskinia znajduje się na terenie rezerwatu Buczyna Storczykowa na Białych Skałach. Storczyków oczywiście nie widziałem, ale z buczyną też miałem lekki kłopot, bo gatunków drzew jest tu znacznie więcej i buki jakoś się gubią. A Białe Skały (daw. Trafalgar Felsen) to obszar rozsianych tutaj wychodni wapieniowych.

    Jedną z większych Białych Skał, jeśli nie największą, jest ta stojąca przy drodze podchodzącej na Grzbiet Południowy. Śliczna bryła.

    Znad starego kamieniołomu widok na Gackową. Jeszcze przed napisaniem tego nie wiedziałem o istnieniu takiej góry a teraz przypatruje się jej i mam wrażenie, że na zbliżeniu widzę na jej stoku jakieś skały. Warto to odnotować.

    I ponownie jestem na grzbiecie, tym razem na dużej krzyżówce, która jak dotąd nie dorobiła się nazwy typu: rozdroże pod...

    Kawałek dalej jest siodełko przy Górze pod Księżycem i tu zaczyna się łąka, czyli parada pejzaży. Na początek północny kierunek i drugi raz podczas tej wycieczki Okole. Wprawne oko dostrzeże na horyzoncie również Ostrzycę.

    Na Ogiera (Górę pod Księżycem) nie ma co włazić, bo lasem zatkany, ale południowy stok to po prostu sztos. Oszołomiony piękną przestrzenią podchodzę na najlepsze miejsce do obserwacji.

    Poza zielenią łąki i drobnych liści oraz błękitem nieba, wystrój stoku uzupełnia biel ukwieconych drzewek. Do tego szum wiatru, śpiew ptaków i brzęczenie owadów.

    Myziany krajobrazem i ciepłym wiatrem upajam się miejscem, w którym się znalazłem i podziwiam. Są tam moje niedawne zdobycze; Okopy, Maślak, Folwarczna, są też Góry Ołowiane, daleko z tyłu Kamienne oraz rudawskie: Wołek, Dzicza Góra, Bielec. A w dole Trzmielowa Dolina.

    Po zachodniej stronie stoku rozpościera się piękna panorama na Rudawy Janowickie i Karkonosze, ze swoimi znanymi, czołowymi szczytami.

    Przez chwilę zastanawiałem się, co to za wystająca górka na pierwszym planie a to przecież dwie górki na tle Skalnika: Sokolik i Krzyżna Góra. Niższa Browarówka też jest.

    Zmierzając stokiem na zachód widzę odsłonięty kawałek północnego krajobrazu a tam przede wszystkim Łysa Góra a także góra Widok.

   Zalesiony wierzchołek Góry pod Księżycem widziany od zachodniej strony. To wielkie szczęście, że przynajmniej stoki są odkryte, dając tym samym mnóstwo satysfakcji z przebywania na nich.

    Bardziej na północ Leśniak i Okole a w dolinie wieś Podgórki.

    Powabne łąki chwilowo się skończyły a schodząc niżej wkraczam w strefę cienia. Przy okazji łapię szlak przebiegający przez grzbiet, ale tylko do Przełęczy pod Kobyłą. Dalej znów pędzę po swojemu.

    Przy kolejnym podejściu las znowu ustępuje miejsca łąkom i horyzont ponownie nęci wzrok. Cóż innego mogłoby tam być, jak nie Okole. Z Leśniakiem, się rozumie.

    Wyżej jest szerzej i prócz Okola, z tych bliższych, widać również Świerki, Krzyżową i Gackową. Można wzrokiem sięgać daleko, ale tam to już zupełnie nieznane pagóry. Pewnie tego nie widać ale znajduje się tam także Śnieżka. Tak, tak, jest takie wzniesienie za Lubinem, z wysokością 174 m n.p.m.

    Jest i kres tego podejścia, wierzchołek Kobyły, co prawda od południa osłonięty lasem, ale za to zachód i północ świetnie się prezentują.

    Zejście z Kobyły w stronę sąsiedniego Źróbka, w oddali widoczna Łysa Góra i Leśnica. A wokół ciągle wspaniałe przestrzenie, że weź.

    I ze Źróbka pyszniutki, wiosenny widoczek na Karkonosze. Do absolutnego piękna brakuje jedynie tańczących rusałek i krążących nad nimi cherubinków zrzucających złote płatki kwiatów.

    Poniżej Źróbka ponownie łapie szlak i zanim zacznę nim wracać, chce dojść w jeszcze jedno miejsce: na przełęcz Widok, a to dlatego, że nazwa prowokuje. Po drodze nadal karkonoskie obrazy, ale także izerskie i bliższe kaczawskie: Ulina i Góra Szybowcowa.

    Dotarłem w okolicę przełęczy, nakarmiłem gałki oczne i mogę wracać. Oprócz kierunku karkonoskiego i izerskiego, dobrze wygląda też ten w stronę Łysej Góry. Przed nią, na wzniesieniu, przysiółek Kapela.

    I Źróbek od strony przełęczy.

    Wracając szlakiem już takich luksusowych widoków nie mam. Przez większość drogi jest las i radość z nieśmiałego cienia musi mi wystarczyć. Dziwne trochę, że szlak prowadzi mniej atrakcyjnym terenem a nie znajdującą się wyżej dróżką, którą miałem przyjemność chwilę wcześniej wędrować.

    Odrobina "łąkowości" jest na stoku Góry pod Księżycem i korzystając z okazji łapię rudawskie garbiki: Wołek, Dzicza Góra, Bielec, Świnia Góra, Skalnik.

    W Trzmielowej Dolinie napotykam wspomniane wcześniej ruiny folwarku. Jest tu kilka (bodaj trzy) zniszczonych budynków. Dawniej dolina zwała się Ammertal a to miejsce Ober Ammergau. Ammer to ptak: trznadel.

    Ostatnie metry przed Komarnem prowadzą skrajem lasu i czasem można jeszcze radować się urodą Sudetów. 

    Komarno już blisko.

    15 km pyknęło w pięknych okolicznościach przyrody a to przecież nawet jeszcze nie jest ta soczysta wiosna, na taką pełną trzeba jeszcze chwilkę poczekać.