niedziela, 4 października 2015

GEOCACHING




    Przeglądając w internecie turystyczne i podróżnicze blogi, przypadkowo natknąłem się na "geocaching". Zaciekawiony postanowiłem zgłębić temat i wylądowałem na stronie www.geocaching.pl. Czym jest geocaching? To połączenie wędrówki na świeżym powietrzu z poszukiwaniem "skarbów" przy pomocy odbiornika GPS, ukrytych przez innych uczestników zabawy. Pomyślałem, że spróbuję, by przekonać się z czym to się je. Zarejestrowałem się więc na stronie (są tam wszystkie wskazówki i informacje), pobrałem na smartfona aplikację Geocaching Plus, zerknąłem w mapę z zaznaczonymi miejscami, wybrałem sobie kilka celów, ustaliłem trasę i w drogę.

    Tzw. "kesze" ciekawie rozmieszczone w Górach Sowich spełniały moje wymagania dotyczące przechadzki połączonej z poszukiwaniem.
 Wyruszyłem z Walimia, od początku trzymając się żółtego szlaku biegnącego Cesarską Drogą.

    Przez Barani Dół podchodziłem coraz wyżej aż dotarłem do skrzyżowania ze Średnią Drogą i Drogą Gwarków. Tu można sobie spocząć.

    Pierwszy kesz, którego miałem zamiar odnaleźć znajdował się gdzieś w okolicy szczytu Małej Sowy, na którą prowadził szlak żółty.

   Przy pomocy koordynatów z aplikacji w smartfonie ustaliłem położenie skrytki i po krótkim rozpoznaniu terenu znalazłem.

    Wpisałem się do "logbooka", coś włożyłem do schowka i odłożyłem go w to samo miejsce, skąd wziąłem, lekko przy tym maskując.

    Dalej kierowałem się w stronę Wielkiej Sowy po żółtym. Następny kesz znajdował się w rejonie Rozdroża między Sowami.

   Mgła spowijająca górne partie Gór Sowich, nadawała przechadzce aurę tajemniczości, atmosfera jak w thrillerze. Ale nie byłem sam na szlaku, mijałem się z innymi wędrowcami czekając aż przejdą, bo tak myślę, że trochę głupio lub nawet podejrzanie to z boku wygląda, jak jakiś koleś łazi w kółko po chaszczach z telefonem w ręce rozglądając się, jakby coś badał. W końcu jednak znalazłem.

    Postąpiłem analogicznie, jak za pierwszym razem (wpis,fant,ukrycie) i ruszyłem dalej. Kolejnym miejscem poszukiwań były (jak podaje autor skrytki)  "ruiny schroniska" niedaleko Wielkiej Sowy. Otóż tak naprawdę to są ruiny schronu wojskowego pruskiej służby granicznej.

    Ze znalezieniem kesza nie miałem w tym przypadku problemu. Naszła mnie jednak pewna refleksja już po trzech odnalezionych skrytkach. Niektórzy ludzie bawiący się w geocaching, w ramach pozostawiania pamiątek na wymianę wkładają do skrzynki różnego rodzaju śmieci, plastikowe nie wiadomo co albo polskie groszówki. Przecież lepiej jest nic nie włożyć do schowka niż jakieś badziewie.

    Gdy docierałem na Wielką Sowę, mgła poszła precz a słoneczko przyjemnie głaskało po głowie. Na szczycie jak zwykle ruch.

    Tym razem nie byłem zainteresowany wejściem na wieżę lecz poszukiwaniami. Mimo wszystko pokręciłem się trochę po wierzchołku przyglądając się m.in. nowej, sakralnej budowli powstającej tutaj.

   Następnie wziąwszy smartfona do ręki ruszyłem między drzewa szukać skarbu. Co się nałaziłem to moje, niestety pojemnika nie odnalazłem. W miejscu, gdzie powinien się znajdować było pusto, a spenetrowałem je dokładnie narażony na podejrzliwe spojrzenia niektórych turystów nieświadomych takiej zabawy jak geocaching.

    Aby dostać się do następnej skrytki na zaplanowanej przeze mnie trasie, musiałem wrócić nieco żółtym i niebieskim szlakiem do skrzyżowania ze szlakiem narciarskim biegnącym na południe Srebrną Drogą. Kolejny kesz (Źródło Jabłonki) ukryty był niedaleko od tej właśnie drogi. Znalazłem go, choć był sprytnie ukryty, no i niewielki.

    Kawałek niżej wszedłem na szlak fioletowy i podążałem nim aż do rozdroża  pod Sokolicą.
              
   Przemknąłem przez Sokolicę chcąc zobaczyć czy coś się zmieniło i ktoś przypiął jakąś tabliczkę z nazwą do drzewa na szczycie.  Nic takiego niestety nie zaszło.

     Dróżka z góry dochodzi do szlaku przy pomniku Karla Wiesena.
                    
  Skrytka "Pomnik" znajdująca się w tej okolicy została przeze mnie odnaleziona. Oczywiście zanim to nastąpiło trochę musiałem pokrążyć. Tu włożyłem brelok z otwieraczem do butelek. Może się przydać.
                    
    Schodząc czerwonym szlakiem niżej dochodzę do schroniska "Orzeł", w rejonie którego jest kolejny kesz. Z widokiem na Grabinę.

    Trochę niżej, na prowizorycznym parkingu, rzucał się w oczy efektowny Mercury Monarch.

     "Chata pod Sową" była miejscem, gdzie zatrzymałem się na dłużej, celem zaczerpnięcia energii.
                  
    Dużym, acz przyjemnym zaskoczeniem był dla mnie szeroki wachlarz piw jaki tu jest oferowany.
        
   Postanowiłem skosztować czegoś, co jeszcze nigdy nie pieściło moich kubeczków smakowych. Wybór padł na czeskiego, poličského Otakara. To był strzał w dziesiątkę. Bardzo dobre piwo.

    Smaczne piwo, piękne widoki z tarasu i świetna pogoda, czegóż chcieć więcej? Niestety czas w dalsza drogę. Przemknąłem przez Przełęcz Sokolą i zacząłem wspinanie na Sokoła.

   Wschodni stok Sokoła ma tę zaletę, że jest odsłonięty i podchodząc nań za plecami ukazują się ładne widoki na Góry Sowie. Minąwszy maszt przekaźnikowy na szczycie zacząłem schodzić dróżką po północnej stronie góry.

   Aż do ambony na krańcu lasu widoków zbyt wielu nie ma, ale od tego miejsca jest już pięknie.

    Przy asfaltowej drodze łączącej Sierpnicę z Rzeczką dołączam do szlaku czerwonego.

    Dalszy odcinek GSS-u prowadzący otwartym terenem jest naprawdę malowniczy.

    Niestety w Grządkach szlak wchodzi w las i pejzaże się kończą. Ta zalesiona część Masywu Włodarza skrywa wiele tajemnic.

    Szlak czerwony zostawiam na Rozdrożu pod Moszną, gdyż aby się dostać do ostatniego zaplanowanego na tę wycieczkę kesza, muszę zboczyć z uczęszczanej drogi.

    Skrytka "Kompleks Soboń" znajduje się poniżej drogi biegnącej poniżej szczytu góry Soboń. Jest tu kilka pozostałości po obiektach owego kompleksu.

   Pojemnik oczywiście znalazłem a ten był wyjątkowo inny niż pozostałe, bo szklany.

   Więcej skrytek na ten dzień nie planowałem, więc spokojnie schodziłem już do Głuszycy mijając wyremontowane stawy na Potoku Marcowym Małym, gdzie utworzono ciekawe kaskady.

   Podsumowując: geocaching to ciekawa zabawa w terenie i sposób na aktywne spędzanie wolnego czasu. Uważam jednak, że jak dla mnie rozrywka ta jest tylko wtedy, gdy szukam w znanym sobie terenie, ponieważ poszukiwania pochłaniają trochę czasu i absorbują całą uwagę. W czasie wędrówek po nieznanym sobie obszarze wolę skupić się na otaczającej przestrzeni i wychwytywać coś ulotnego, co czasem trwa tylko chwilę.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz