poniedziałek, 3 marca 2025

WZGÓRZA BIELAWSKIE DWA

 


    Ponieważ podczas poprzedniej wycieczki po Wzgórzach Bielawskich nie osiągnąłem najwyższego jej punktu, gdyż na jeden raz wyszłoby zbyt dużo kilometrów, stąd druga odsłona tychże wzgórz. Główny cel jest jasny, jedyna niewiadoma to taka, czy dróżki naniesione w mapie są dostępne, bo znaczna część tej eskapady prowadzi niepewnymi ścieżkami. Pętelkę rozpoczynam w Przedborowej, przy budynku świetlicy wiejskiej z biblioteką oraz OSP. Nieco podniszczony mural na ścianie podkreśla "strażackość" miejsca.

    Od razu kieruję się w stronę najwyższego wzgórza, choć jeszcze z odległości ponad 1,5 kilometra trudno określić które to.

    A wokoło innych pagórków nie brakuje, niemniej różni to się bardzo od górskiego, sudeckiego krajobrazu. Skromne wzniesienia o niewiele mówiących nazwach jak np. Klinek czy Ptasze.

    A nad Przedborową to, co wygląda jak wzgórze, to zarośnięte już zwały znajdującej się za nimi kopalni sjenitu.

    Jako że teren jest bezleśny i prawie płaski, to wszędzie rozciągają się pola uprawne i żeby dostać się na wzgórza, trzeba trochę lawirować miedzami. A cel jest coraz wyraźniejszy i coraz bliżej.

    Ta nieśmiało wydobywająca się z ziemi zieleń, robi miły klimacik, można rzec, iż jest to wiosenna forpoczta.

    Zbliżam się do lasu, ale za mną ciągle przestrzenie pod chmurnym niebem. Większe uwypuklenie, na bliskim horyzoncie, to Kluczowska Góra i to także są jeszcze Wzgórza Bielawskie.

   Zaczyna przebijać się błękit nieba, co jest dobrym znakiem. I wreszcie pierwsza zdobycz, niejako przy okazji, bo po drodze, a jest nią Olbrachtówka (423 m n.p.m.)  Dochodząc do wierzchołka spostrzegłem na nim ślicznego bażanta, który gdy z kolei mnie ujrzał, zaczął dróżką przed siebie szybko spieprzać, ale nie z użyciem skrzydeł, lecz na piechotę. Trochę to zabawnie wyglądało.

    Zanim w ogóle ruszyłem na tę wycieczkę i planowałem trasę, moją uwagę w mapie zwróciła jakaś budowla w środku lasu, na stoku Działyni. Teraz stoję przed nią i nie bardzo wiem co to jest, a raczej było, bo zapuszczone jakieś. Z pewnością leśnictwo mogłoby więcej powiedzieć na ten temat. Może to jakiś wielki paśnik?

    Dróżkami dotarłem na siodełko między dwoma wierzchołkami wzgórza. Na żaden z nich nie widzę choćby ścieżynki, więc wybieram ten główniejszy w mapie. Ten drugi nie wydaje się być wybitny z tego miejsca.

    Natomiast do tego głównego trzeba wspiąć się przez gęste zarośla, jakieś maliny, jeżyny, dzikie róże. Po trzydziestu trudnych metrach osiągnąłem szczyt. Patrząc z niego w kierunku drugiego wierchu, nie widać tam nic wysokiego.

    Według mapy numerycznego modelu terenu Geoportalu, ten wierzchołek jest jednak minimalnie wyższy. A na nim tkwi przechylony słupek. Działynia, zwana też Wacławką (daw. Wenzel Koppe - 472 m n.p.m.) to najwyższe wzniesienie Wzgórz Bielawskich i całych Niemczańsko-Strzelińskich. A tak tu skromnie.

    Schodząc na północ w stronę Różanej szybko wychodzę z lasu i znów mogę cieszyć się szerszym krajobrazem. Na zachodzie pobliski pagórek Sośninka (daw. Kiefer Berg, Sosna - 441 m n.p.m.) a w oddali prawdziwe góry: Czeszka, Popielak, Żmij i kawałek Kalenicy.

    I następny, tym razem goły pagórek przy Różanej o nazwie Nakło (daw. Nakel Berg - 431 m n.p.m.).

    Działynia/Wacławka widziana od strony Różanej, czyli północnej.

    I nawet takie wypukłe, łyse coś, po wschodniej stronie Różanej, było kiedyś nazwane, a mianowicie Ulbrichs Berg (399 m n.p.m.). A polskiej nazwy nie posiada.

    Wieś Różana jest powierzchniowo niewielka, znajduje się tu tylko 13 gospodarstw, więc przejście przez nią nie trwa długo, choć i tak zostałem zauważony i obszczekany przez kilka psów na posesjach. Niestety również na łańcuchu.

    Z drogi wyjazdowej w kierunku Owiesna taki oto widoczek na Góry Sowie; od Czeszki po Kalenicę i Słoneczną.

    Nad Owiesnem garbi się kolejny pagór a jest to Koprzywnik (422 m n.p.m. - daw. Kanonen Berg, Świerkowiec, Góra Armatnia).

    Do Owiesna na razie nie docieram, bo na krzyżówce obieram kurs na Suchania (447 m n.p.m. - daw. Dürre Berg). Tak jak się obawiałem, nie wszystkie dróżki w mapie były przydatne w terenie, na szczęście były takie, których mapa nie pokazywała i dosyć sprawnie znalazłem się blisko szczytu, który jest ogrodzony.

    Pomyślałem, że może ten płot się zaraz skończy i będzie jakieś dojście. Owszem, można powiedzieć, że się skończył, ale tylko dlatego, że skręcał i dalej piął się pod górę.  Postanowiłem iść nadal wzdłuż ogrodzenia po niskich, lecz kłujących chaszczach, z nadzieją na jakąś lukę. No i szczęście mi dopisało, w jednym miejscu płot nie spełniał swojej roli.

    Korzystając z okazji wszedłem na szczyt Suchania, ale miejsce mnie nie porwało. W zasadzie to wysiłek włożony w wejście tu, nie zwrócił mi się. Pozostaje satysfakcja ze zdobycia unikalnego szczytu.

    Za to na szlaku trawersującym zachodni stok, można chwilę przystanąć na obserwację Gór - oczywiście - Sowich, bo tu nic nie przeszkadza.

    Schodzę do Owiesna, od razu pod zamek a właściwie jego ruinę. Przetrwał kilka wieków, ale w PRL-u nie dał rady.

    Zaglądam do wnętrza XIV-wiecznej budowli, otoczonej fosą. Wielka szkoda, że nie dotrwał do dzisiaj chociażby w lepszej kondycji. Dachu nie ma, stropów nie ma, ostały się jedynie fragmentami ściany.

    W XVII i XVIII wieku zamek rozbudowywano i zrobiono nawet z niego pałac. I tak trwał latami, nawet II wojna światowa go nie ruszyła.

    Na portalu zachował się wykuty napis z datą 1747, gdy zamek należał do rodu von der Heyde. Nad nim widniał kiedyś herb, ale nie dotrwał.

    Lata 50 i 60-te XX wieku to szabrowanie, niszczenie, upadek. Szkoda, bo mógłby być wielką atrakcją turystyczną.

    Niedaleko zamku jest brama wjazdowa i zaraz, na górce, kościół Świętej Trójcy z XVI wieku. Brama jest odrestaurowana, zatem można zadbać o zabytki.

    Trzymając się szlaku wracam do Przedborowej, najpierw przez teren dawnego folwarku. Część zabudowań, podobnie jak zamek, w ruinie. 

    A dalej już pola, przestrzenie i przyjemne widoki okraszone słonecznymi promieniami. Jeszcze raz kościół Świętej Trójcy, rzucający się w oczy, bo na górce.

    Polna droga z pewnością nie jest idealnym traktem, szczególnie z lekko błotnym podłożem, ale da się jakoś iść. A wokół pagórki Wzgórz Bielawskich bez polskich nazw, lecz są historyczne; tutaj Tengels Berg.
 
    Za plecami zostawiam Suchania, który jakoś specjalnie się nie wyróżnia, no chyba, żeby lesistość uznać za wyjątkowość na tle wielu pobliskich, bezdrzewnych wzgórz.

    Chociaż w mapie jest naniesionych kilka stawów, w tym obok zamku, to przechodząc tamtędy zobaczyłem tylko suche zbiorniki. Dobrze, że przynajmniej ostatni z nich, sporych rozmiarów, jest wypełniony wodą i kaczkami. Ale to nie współczesny akwen, bo widnieje już w dawnych mapach jako Gross Teich.

    Ostatnie dwa kilometry to asfaltowa przygoda na dość ruchliwej drodze. Jeszcze rzut oka w kierunku głównej zdobyczy tej wyprawy i wpadam do wsi.

    12 kilometrów mierzyło to moje okrążenie i mogę się cieszyć, że pogoda dopisała oraz poznałem nowe wzgórza, drogi i wsie.

 
 





4 komentarze:

  1. Fajny zestaw zdjęć. To ujęcie z samotnym drzewem bardzo mi się podoba. Zameczek super, a PRLu to wiele rzeczy i miejsc nie przetrwało.... i ludzi....
    Radiomuzykant-ka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odmienne to od tego, co przeważnie wrzucam, takie mało górskie, ale ma swój urok i podoba mi się a także ma jednak jakiś związek z Sudetami.

      Usuń
  2. Ciekawie. Nowe ścieżki poznane. Może nie było fajerwerków i miejsc nader spektakularnych, ale w końcu to taka sudecka nisza, a nie główny nurt- znany i podziwiany. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zanim na dobre zagości w Sudetach wiosna, to przetrzebię trochę przedgórze, mam już zaplanowanych wiele wycieczek do przodu. Tereny te nie są wymagające a i też mało popularne. Społeczność lokalna niektórych wiosek mogłaby próbować bardziej wyeksponować walory swojej okolicy, może nie wieżami widokowymi, ale np. wyznaczaniem szlaków i oznaczaniem, przynajmniej niektórych wzgórz.

      Usuń