poniedziałek, 10 marca 2025

WZGÓRZA DĘBOWE

 


    Kolejne pasemko do odkrycia i zdobycia we Wzgórzach Niemczańsko-Strzelińskich, na wschód od Niemczy: Wzgórza Dębowe. Przejście ich wzdłuż nie stanowi większego problemu, natomiast aby zrobić pętlę, trzeba się trochę nakombinować, bo jest wąsko.
    Dopóki zieleń jeszcze się nie wydobyła a tym bardziej kwiecie nie oblało roślinności wokół, idealnym miejscem na start jest parking przed Arboretum w Wojsławicach. Gości na razie niewielu.

    Alejki parkingowe jeszcze puste, podobnie jak drzewa przy nich, wokół trwają jeszcze jakieś prace, ale już wkrótce tłumy będą szturmować wielobarwny ogród i alejki zapełnią się samochodami.

    To, co według mnie najciekawsze, zostawiam sobie na koniec, czyli góra, pod którą znajduje się arboretum. Najpierw szarżuję na północ czerwonym szlakiem, poznać anonimowe dla mnie wzniesienia. Teren jest częściowo otwarty, więc można zasięgnąć dalszych krajobrazów z miejsca, zwanego dawniej Hexenkiefer, co oznacza, że rosnąć tu musiała jakaś sosna czarownicy i jest to nawet naniesione na dawne mapy.

    Im wyżej, tym lepiej widać okolicę, w tym pobliski ogród dendrologiczny pod górą Ostrosz, ogrodzony wysokim, betonowym płotem.

    Na szczycie Ostrosza zdecydowanie wybijają się dwie pozycje; wysokie drzewo i wieża widokowa, ale niestety już wiem, że nieczynna, mimo to trafię tam na koniec.

    Coraz ładniejsze widoki ze szlaku, w dolinie Ślęzy stary gród Niemcza, nad nią Wzgórza Gumińskie ze swoją najwyższą Łupkową a na horyzoncie Góry Sowie z Kalenicą i Wielką Sową.

    Południowa część Wzgórz Gumińskich a w oddali Sowie przechodzą w Bardzkie.

    "Skrzyżowanie nad Niemczą" łączy ze sobą dwa szlaki, które przez blisko dwa kilometry prowadzą przez grzbiecik. Czas zatem poznać wyższe partie Wzgórz Dębowych.
 
    Ten grzbiecik to Starogórze, albo inaczej Starzec (daw. Alte Berg - 346 m n.p.m.). Trudno jest określić wierzchołek tak "na oko" więc przy pomocy GPS-u odszukałem miejsce z mapy i zrobiłem zdjęcie kawałka lasu, który niczym się nie wyróżnia. Drzewa jeszcze łyse i niełatwo je rozpoznać, ale sądząc z liści na ściółce, dęby są tu na pewno reprezentowane.

    Tabliczka z nazwą jest nieco dalej i nie jest to nawet bliska okolica szczytu, ale jakiś punkt orientacyjny jest, plus stołówka dla gadziny.

    Wielkich oczekiwań przed wycieczką nie miałem, spodziewałem się właśnie w większości takiego leśnego klimatu z liściastym drzewostanem, gdzie choinka jest raczej rzadkością, w końcu to Wzgórza Dębowe. Schodząc ze Starca przez moment widzę następne wzgórze na mojej trasie i wydaje się nawet, że trzeba będzie ostro na nie podchodzić.

    Zanim jednak zacznę wejście na kolejny wierch, przełęcz pod Starcem i spotkanie z przemysłem drzewnym w akcji.

    Trochę wyżej efekty pracy robotników leśnych. Poczułem się niekomfortowo, jakbym komuś wszedł na warsztat, ale w sumie oni też są intruzami wobec żyjącej w lesie fauny.

    Kolejnym osiągnięciem jest góra, o której myślałem kilka chwil wcześniej, że będzie wyzwaniem. Jednak nie, łatwo poszło, to jednak nie sudeckie długie wierchy, ale krótkie wzgórza. Dębogóra (daw. Hinterer Eich Berg - 334 m n.p.m.) bardziej jest znana jako Tylna Góra Dębowa i taka właśnie nazwa widnieje na tafelce przy dróżce.

    Udało mi się nawet znaleźć słupek geodezyjny w poszyciu i właściwie więcej zaskakujących zjawisk na tej górce nie zachodzi. 

    Dębina, czyli Przednia Góra Dębowa (daw. Vorderer Eich Berg - 311 m n.p.m.), to następne dębowe wzgórze, choć gdy się dobrze przyjrzeć, to tych pagórków jest tu więcej. W każdym razie zszedłem z dróżki, aby pokręcić się po tych wierzchołkach i odczucie jakie mi towarzyszy, to jakbym spacerował po parku.

    To jest punkt zwrotny, dalej na północ nie zamierzam iść, ponieważ wzgórza opadają i wkrótce się kończą. Oczywiście powrót tą samą drogą nie wchodzi w rachubę, może tylko fragmentami, więc obieram nieoznakowane ścieżki trawersujące grzbiet po zachodniej stronie. Oprócz liści, pod stopami można dostrzec opadłe owoce, jak choćby pistacje dębowe.

    Jednak istnieje tutaj jakieś turystyczne życie pozaszlakowe, gdyż przy jednej z dróżek, na drzewie, przymocowana jest kapliczka a pod nią swego rodzaju wizytówka.

    Wygląda na to, że ufundowali to jacyś biegacze z Łagiewnik, miłośnicy przyrody.

    Kącik widokowy, przytrafiający się szczęśliwie podczas marszu, to także składowisko drewna, gdzie ruch kołowy jest znaczny i głośny. Góry Sowie w oddali a bliżej Wzgórza Bielawskie, Gilowskie i Krzyżowe.

    Te ostatnie na lekkim zbliżeniu.

    Nie da się spokojnie stać i robić zdjęcia, gdy za plecami manewruje potężna ciężarówka z kłodami drewna a jadąc podnosi kurz z suchej jak wiór drogi. Czym prędzej uciekam szukać lepszej atmosfery. W dalszej wędrówce spotykam, bodaj po raz trzeci, zadaszone miejsce z wyścielonym grubymi wiórami podłożem, więc uwieczniam to. Przypuszczam, że to do tarzania się dla niektórych zwierząt.

    Ponownie melduję się na "Skrzyżowaniu nad Niemczą" i tym razem dostrzegam tu płasko leżący nagrobek, kogoś zmarłego w 1970 roku i o ile mi wiadomo, cmentarza tu raczej nie było, więc to chyba nie jest grób, a jeśli już, to symboliczny.

    Spore połacie bezdrzewnego terenu z bezimiennym pagórkiem i widok na wschód, gdzie rysują się wierzchołki Wzgórz Dobrzenieckich i Lipowych. Mam zamiar tam trafić w niedalekiej przyszłości.

    Wracam w okolice arboretum, ale jeszcze nie kończę wycieczki, bo pozostał gwóźdź programu, najwyższe wzniesienie Wzgórz Dębowych. Przełęcz pod Ostrą Górą jest początkiem ataku na szczyt.

    Znajduje się tutaj coś, co można nazwać osiedlem o nazwie Borowe, gdyż jest częścią Niemczy, jednak na tym odludziu znajduje się tylko jedno gospodarstwo, w dodatku na sprzedaż, jak informuje baner na płocie. Nie wiem czy obecnie, ale dawniej budynek pełnił rolę leśniczówki.
 
    Wchodząc na górę, nie idę szlakiem, lecz skracam sobie drogę, bo najpierw mam zamiar zdobyć Ostrą Górę (353 m n.p.m.), można rzec, że bliźniaczy wierzchołek Ostrosza. Tak jak się spodziewałem, niewiele dzieje się na szczycie, nie jest on oznaczony, no ale musiałem go sprawdzić. A w tle ten najwyższy z Dębowych.

    I już jestem na Ostroszu (daw. Spitz Berg, Szpic, Szpicberg - 361 m n.p.m.), górującym nad okolicą, z którego - wydawać by się mogło - powinny być piękne widoki. Nie do końca.

    Niby jest wieża, ale jakby jej nie było. Brak jakichkolwiek prac konserwacyjnych przez lata, spowodował, że obecnie konstrukcja nie nadaje się do użytku.

    Spróbowałem wdrapać się, prawie na czworaka, po niepewnych stopniach i dotarłem na półpiętro z nadzieją na jakiś lepszy widok.

    Widoczność jednak niespecjalna, bo za nisko w stosunku do drzew wokół a wejście na kolejną kondygnację wiązałoby się z niepotrzebnym ryzykiem, bo stopni na górę nie ma.

    Pozostaje łapanie krajobrazów z dogodnych pozycji na gruncie, gdzie najmniej zasłaniają zarośla. Widać więc kawałek Niemczy a nad nią Wzgórza Gumińskie, z tyłu zaś Wzgórza Gilowskie ze Zgubą i Wzgórza Krzyżowe.

    Dymiąca kopalnia Kośmin-Bazalt we Wzgórzach Gumińskich, to jeden z licznych kamieniołomów we Wzgórzach Niemczańsko-Strzelińskich. A daleko stoi ścianka Gór Sowich.

    I to była ostatnia górka tej wycieczki, pozostaje zejście do bazy, trochę szlakiem, trochę innymi dróżkami i efektownym wąwozem.

    Wracam wzdłuż ogrodzenia arboretum chwytając ostatnie pejzaże, w korzystnym, słonecznym świetle.

    Skrawek Niemczy, Wzgórza Krzyżowe z ich najwyższym Stołążkiem a nawet widoczny jest wierzchołek Szczytnej we Wzgórzach Kiełczyńskich.

    I jeszcze wyłapany, bo wysoki, niemczański kościół parafialny Niepokalanego Poczęcia NMP, niegdyś protestancki, obecnie katolicki.

    To tyle ze Wzgórz Dębowych, kolejnego etapu zapoznawania się ze Wzgórzami Niemczańsko-Strzelińskimi.

 
 
               





piątek, 7 marca 2025

WZGÓRZA GILOWSKIE

 


    Wzgórza Gilowskie a właściwie Gilówki (bo tak brzmi urzędowa nazwa tego pasma), to niewielki obszar pomiędzy Piławą Dolną i Górną a Gilowem. W roku 1762 działy się tu ciekawe rzeczy, bowiem 16 sierpnia owego roku, doszło do bitwy pomiędzy wojskami pruskimi a austriackimi, w czasie trwania wojny siedmioletniej, znanej jako bitwa pod Dzierżoniowem. Wędrując po tych terenach, niejako przy okazji, będę próbował odnosić się w pewien sposób do tamtych wydarzeń, tak więc wycieczka ma nie tylko walor krajoznawczy, ale także kontekst historyczny.
   Zaczynam jak Austriacy, na południe od wzgórz, w Piławie Dolnej pod kościołem św. Katarzyny Aleksandryjskiej, którego początki sięgają XIV wieku, więc musiał być świadkiem wypadków z roku 1762, ale nie dlatego tu zaczynam, tylko ze względu na parking.

    Kawałek idę wzdłuż głównej drogi, mijając odsłonięcie gnejsów sowiogórskich w Piławie Dolnej.

    Pierwszą przecznicą biegnącą w kierunku wzgórz, jest ulica Kamienna i to nią zaczynam szturm na pozycje pruskie. Dziwna trochę ta droga, bo nawierzchnia wygląda niczym polna a po kilkuset metrach, gdy kończą się zabudowania a rozpościerają pola uprawne, przechodzi w asfalt.

    Pola wydają się bezkresne, ale to tylko złudzenie, za tymi niewielkimi pagórami kryje się cywilizacja.
 
    Z każdym metrem w stronę wzgórz, odkrywa się widnokrąg i w oddali widać wychylający się Dzierżoniów.

    W zachodnim kierunku horyzont pofalowany Górami Sowimi, z udziałem największej z sów.

    Coraz więcej Dzierżoniowa widać, a to przecież  stamtąd nadchodziła pruska odsiecz pod bezpośrednim dowództwem króla Fryderyka II.

    Po przeciwnej stronie widoczne są zwały i to, co pozostało ze wzgórza Czoło, rozbieranego przez kamieniołom. To bardzo ważna góra tej bitwy, znana bardziej jako Rybak bądź Rybia Góra (daw. Fischer Berg). Znajdowały się na nim stanowiska pruskich oddziałów. Dziś jej pierwotny wierzchołek nie istnieje a wzniesienie ulega anihilacji.

    Zanim wejdę do lasu, przechodzę jeszcze przez Koreę, ale jakkolwiek dziwnie to brzmi, jest to spory obszar pól dookoła i nosi właśnie taką nazwę.

    Dróżka od północy omija zalesione wzgórze Stromiec (daw. Spitz Berg - 369 m n.p.m.), choć akurat od tej strony jest ono odlesione, co jest dla mnie bodźcem do wstąpienia na szczyt.
 
    Sądząc z ukształtowania terenu samego wierzchołka, można przypuszczać, że dawniej górka była eksploatowana. Niestety szczyt nie jest oznaczony i nie posiada niczego charakterystycznego, więc robię pamiątkową fotkę i ruszam dalej.

    Po wschodniej stronie Stromca, prawie płaskie pole z czymś zielonym wydobywającym się z ziemi oraz widok na Czoło i hałdę przed nim, z której z wolna unosi się pył.

    Pora uderzyć na północ, bo tam góruje najwyższy wierzchołek Wzgórz Gilowskich - Zguba i patrząc na niego z przeciwległego zbocza, można zachwycić się jego dorodnością, wygląda naprawdę okazale.

    Doliną między wzniesieniami przebiega linia kolejowa nr 137, czyli magistrala podsudecka. Miałem szczęście uchwycić przejeżdżający akurat transport towarowy na tle Zguby.

    Mocno zarośniętą ścieżką przy ogrodzeniu, schodzę do nasypu z nadzieją znalezienia jakiegoś przejścia na drugą stronę. Maszerując wzdłuż torów szukam wzrokiem jakiejś ścieżki po tamtej flance, ale nie widać. Pociągi też nie jadą.

    Najdogodniejszym punktem do przejścia okazał się skraj lasu, którędy w miarę wygodnie można było iść. I zaczyna się właściwie podejście, lecz trochę niepewne, ze względu na ewidentny brak dróżek w mapie.

    Na krańcu pola, chwilowo przerywam ofensywę, żeby rzucić okiem, czy od strony Dzierżoniowa nie nadciąga w sukurs Prusakom wojsko Fryderyka. No i nie zaszkodzi łyka z manierki zażyć, aby umysł jaśniejszym się stał.

    Nie chcąc nadmiernie dorabiać kilometrów i obchodzić las, ruszyłem w gąszcz toczyć bezpośredni bój z brzeziną, która co raz chłostała mnie witkami i kładła się podstępnie pod nogi, aby mnie wywrócić. Wyszedłem zwycięsko z potyczki a po przedarciu się przez pierwszą linię, dotarłem do wyraźnej ścieżki.

    Po chwili byłem już na szlaku żółtym, którym bezpiecznie, acz nie bez wysiłku, dostanę się w pobliże szczytu Zguby.

    Aby dokonać ostatecznego ataku, musiałem zostawić szlak i nieoznaczonymi dróżkami zdobywać wzniesienie. W końcu zwycięstwo, w przeciwieństwie do Austriaków, którzy byli trzykrotnie liczniejsi niż Prusacy. Im się nie udało, ale za to ja osiągnąłem szczyt i to w pojedynkę. Należy dodać, że bardzo interesujący szczyt.

    Znajduje się tu eliptyczna, kamienna budowla, która podobno powstała w czasach pogańskich, ale czy to prawda, to nie wiem. Wiem, że jest ciekawie.

    Jest również legenda, całkiem prawdopodobna, że na Zgubie, choć przypuszczalnie nie na szczycie, znajdował się obóz pruski, w którym przebywał sam Fryderyk Wielki, już raczej po bitwie, która trwała 4 godziny, od 16 do 20. Po obu stronach zginęło około 1000 żołnierzy.

   Wzgórze znane jest powszechnie pod nazwą Zguba (daw. Verlorens Berg - 428 m n.p.m.), ale gdy się zagłębić w mapy, to okazuje się, że urzędowa nazwa wierchu brzmi Gil. Niestety nie ma tutaj żadnej tabliczki.

    Wracam do Piławy, starając się nie wracać tą samą drogą a nie jest to łatwe, bo trzeba polegać na mapowych dróżkach, gdzie co poniektóre są czysto hipotetyczne. Szlaków natomiast jak na lekarstwo, z jedynego żółtego przez chwilę korzystałem. Udaje mi się jednak przyczepić do jednej mocno liściastej dróżki, choć wolałbym liście na drzewach.

    Okienko widokowe trafia się po drodze, na sąsiednie wzgórza takie jak Krowiniec i poznane wcześniej z dala znikające Czoło alias Rybak.

    Małą sensacją był dla mnie widok północny, bo tego kierunku się nie spodziewałem. A tam sąsiednie pasmo Wzgórz Krzyżowych m.in. z najbardziej widocznym Czarnogórzem. Te wzgórza mam oczywiście w planie na przyszłość.

    Na powrocie muszę oczywiście ponownie przeciąć tory kolejowe, ale o dziwo sprawa jest dużo łatwiejsza niż w przeciwną stronę, gdyż tutaj znajdują się ścieżki. Drugą odmiennością, w porównanie z poprzednim przejściem torowiska jest to, że bardziej na zachód, musiałem wspinać się na nasyp a tu schodziłem do małego wąwozu.

    Po wdrapaniu się wyżej, stanąłem na rozdrożu przed kamieniołomem i nawet przez chwile pomyślałem, czy aby nie udać się tam popatrzeć z góry na dewastację, ale wolałem nie, bo to jednak teren prywatny, czynna kopalnia i często strzelają, oczywiście nie do ludzi, tylko wysadzają skały.

    Wolałem trzymać się z dala od kamieniołomu, dlatego też nie poszedłem w stronę tej dymiącej hałdy, bo nie wiadomo czy wydostałbym się stamtąd inną drogą niż powrotna.

    A tuż obok opryski. Zadziwiająca jest ta koegzystencja rolniczo-górnicza.

    Jakiś świeży urobek chyba wylądował na zwałach, bo pięknie dymi. Klimaty wojenne same przychodzą na myśl. Brakuje zapachu prochu w powietrzu.

    Dopełnieniem tej rekonstrukcji bitewnej jest dźwięk syreny oznajmiający nadchodzący wybuch. Po chwili łup i kolejna chmura dymu unosi się nad polami a opadający pył kamienny cudownie współgra z niedaleko rozpylanymi pestycydami, co kojąco działa na płuca.

    Uciekam  stamtąd, jak Austriacy, którzy wycofywali się po porażce, na swoje wyjściowe pozycje w Piławie.

    Południowy stok Rybaka; sto lat po bitwie, odsłonięto tam pomnik poświęcony jej ofiarom, co ciekawe, po obu stronach konfliktu. Obecnie pomnik znajduje się w Piławie Dolnej, choć właściwie jest to nowa tablica w 250 rocznice bitwy pod Rybakiem, jak chcieli miejscowi, albo pod Dzierżoniowem, jak jest w annałach.

    Wracam już na pozycje wyjściowe, do Piławy, pozostaje jedynie otrzepać bitewny kurz, spakować się i do domu. Co ciekawe, moja wycieczka trwała około czterech godzin, czyli podobnie jak bitwa. Przypadek?