sobota, 10 lutego 2024

WIELKA GŁUSZYCKA

 




   WIELKA GŁUSZYCKA (w domyśle PĘTLA), to trasa wokół gminy Głuszyca, którą wytyczyłem sobie do przejścia już dosyć dawno temu. Pierwotnie miała to być jednodniowa wyrypa, ale z czasem pomysł ewoluował w stronę dwuetapowej wycieczki. Lata płynęły, nic się nie działo, aż wreszcie nadszedł właściwy moment na realizacje starej koncepcji, z tym, że teraz to już sobie dystans podzieliłem na kilka odcinków, żeby było lżej i po drugie; to jednak jeszcze zima a dni są krótkie, tak więc na przedsezonowy rozruch jest to dobra idea. Trasę dosyć łatwo wyznaczyłem, jedynie w dwóch miejscach miałem wątpliwości co do przejścia, ale postanowiłem, że spróbuję rozwiązać je w trakcie wycieczki. Jest jeszcze jeden istotny aspekt tej pętli, mianowicie przebiega ona przez osiem z dziesięciu najwyższych wzniesień gminy, w tym siedem pierwszych z listy, tak więc przy okazji zalicza się coś w rodzaju korony.
   Idealnym miejscem na start jest witacz przy wjeździe do Głuszycy od strony Jedliny-Zdroju, gdyż znajduje się przy granicy miasta. A miasta podczas tej eskapady będzie niewiele.

    Po dwustu nieprzyjemnych metrach drogą krajową, przekraczam kładką rzekę Bystrzycę i w ten sposób rozpoczynam przygodę w Górach Sowich.

    Jeszcze tylko dojście do szlaku czerwonego, z którym będę prawie cały czas współpracował przy przechodzeniu przez Masyw Włodarza. Szlak łapię na styku dwóch miasteczek.

    Zaczynają się góry. To podejście będzie trwało blisko trzy kilometry a różnica wzniesień to trzysta metrów, aż do przełamania w okolicach Jedlińskiej Kopy. Na początku, jeszcze zanim las mnie pochłonie, ostatnie widoczki, na Kamienne i Wałbrzyskie.

    Można wyszczególnić kilka znanych wierchów, jak np. Jeleniec i Rogowiec a na pierwszym planie bezimienna górka z baniakiem na szczycie. Trafię na wszystkie przy końcu tej pętli.

    Jest także Borowa, Sucha i Małosz, ale one są już w innej gminie i tam podczas tej rundy nie będę zaglądał.

    W lesie szlak przebiega obok zbiornika retencyjnego "Staw Wawelski" na bezimiennym potoku. Skąd taka nazwa, mogę się tylko domyślać, natomiast miłe wrażenie robi wodospadowy odpływ.

    Wybrukowana droga w środku lasu, nagle zaczynająca się i tak samo nagle urywająca, to niecodzienny obrazek, lecz jest to zabieg mający na celu ułatwienie poruszania się ciężkich pojazdów, np. strażackich tam, gdzie nachylenie drogi jest znaczne.

    Pierwsze istotne rozdroże na trasie, Pod Stróżową Górą. Wierzchołek tejże góry jest kilkaset kroków stąd, ale to już za granicą, w sąsiedniej gminie.

    Zbliżam się do Jedlińskiej Kopy, której szczytu co prawda nie widać, ale widać czubki drzew na nim rosnących. Szlaki omijają wierzchołek od północy.

    Ze stoku Jedlińskiej Kopy skromny widoczek na wchód, gdzie za Babim Kamieniem widać wierzchołki Ślęży i Raduni.

    Do Przełęczy Marcowej jest już lekko z górki i niewiele dzieje się w leśnym krajobrazie. Tu kończy się czwarty kilometr mojego okrążenia.

    Schron turystyczny na przełęczy to dobre miejsce dla miłośników wiatingu, chcących spędzić noc w górach. Dla mnie to tylko krótki przystanek na uzupełnienie energii, ale nie we wnętrzu tej leśnej rezydencji a na ławeczce w świetle słabowitego słoneczka.

    Z Przełęczy Marcowęj właściwie zaczyna się atak na Włodarza. Po drodze, ponad jeszcze niskimi drzewkami, można dostrzec kawałek Gór Kamiennych z Waligórą i Jeleńcem. Jednak jak trochę podrosną, to nie będzie już możliwe.

    Podczas gdy w jednym miejscu wzrost drzewostanu powoli zaczyna utrudniać widoczność, w innym sytuacja jest zgoła odwrotna. Jakieś trzysta metrów przed szczytem można objąć wzrokiem niezły kawałek przestrzeni.

    Wyraźnie, ponad inne szczyty, wybija się Borowa w towarzystwie Suchej.

    Jeleniec i Rogowiec.

    Rybnicki Grzbiet, za nim Pasmo Lesistej i Masyw Dzikowca, między którymi dolina jest spowita chmurami, a za nimi Karkonosze ze Skalnym Stołem myzianym przez chmury.

    I jeszcze Lisi Kamień, zabudowania Wałbrzycha, Szerzawa i Klasztorzysko.

    Włodarz - dziesiąty na liście wśród najwyższych głuszyckich wierchów (811 m n.p.m.). Na szczycie wita gustowną skałą z możliwościami widokowymi.

    Kierunek obserwacji z niej jest tylko wałbrzyski i niezbyt szeroki. Dobrze, że w ogóle jest stąd jakiś widok, kiedyś tak dobrze nie było.

    Po opuszczeniu Włodarza (daw. Wolfs Berg) szlaki przechodzą przez bezimienną przełęcz, pomiędzy nim a Jaworkiem (daw. Urlen Berg). Ponieważ trasa turystyczna omija wierzchołek tego drugiego, już wcześniej postanowiłem, że wejdę na jego szczyt.

    W najwyższym punkcie, kilkanaście kroków od dróżki, jest drzewo z namalowanym niebieskim trójkątem i to jedyny znak identyfikujący szczyt, żadnej tabliczki tu nie ma. A tak w ogóle to Jaworek nie jest jakimś ważnym wzniesieniem w mojej odysei, po prostu był blisko po drodze, to dołączyłem go do kolekcji.

    Kolejna przełęcz to Rozdroże pod Moszną. Miejsce wygląda jak babrzysko dla dzików, ale w przeciwieństwie do tych zwierząt, ja nie chciałbym tutaj się uświnić, więc zgrabnie, jak sarenka, omijam papkę. A jest to poważne skrzyżowanie, stąd szlaki prowadza w czterech różnych kierunkach.

    Szlaki sobie, a ja sobie wybrałem dróżkę wiodąca na Moszną, do kolekcji. Pamiętam, z dawnej na niej wizyty, odsłoniętą skałkę niedaleko wierzchołka, z której szczytu coś tam można było pooglądać. Rozglądając się uważnie i tak ją przegapiłem, więc musiałem wrócić kilkadziesiąt metrów aby szperać w zaroślach. Znalazłem ją w końcu, schowaną za iglakami i pomyślałem nawet o wspięciu się nań, ale moje ciało młodzieńczo gibkie już nie jest, więc rozsądek zwyciężył.

    Skała jest najatrakcyjniejszą pozycją na Mosznej (daw. Mulen Berg), więcej raczej nic nadzwyczajnego tu więcej się nie zadzieje. Nie jest to raczej często odwiedzana góra, choć niekiedy ktoś rozpali sobie tu ognisko, sądząc po śladach.

    Z lasu wychodzi się w przysiółku Grządki, skąd pięknie, niczym góra Fuji, prezentuje się Mała Sowa.

    Dalej szlak czerwony prowadzi bardziej otwartym terenem i jest to atrakcyjny widokowo odcinek, pod warunkiem, że pogoda też jest w porządku. Niestety zbyt wiele szczęścia nie mam, co do aury, ale co nieco mogę dostrzec; Sokół i Niczyja, będące następnym celem.

    Dolina Kłobi, potoku, który gdzieś w tym zagłębieniu zaczyna swój krótki, bo niespełna czterokilometrowy bieg do Bystrzycy. Aż żal, że te łąki nie są jeszcze zielone.

    A nad doliną domki letniskowe, czekające na sezon turystyczny, aby ugościć spragnionych ciszy i górskich widoków wczasowiczów.

    I trzeba przyznać, że widoki będą mieli zacne, na Góry Kamienne m.in. ze Szpiczakiem i Waligórą.

    Sokół i Niczyja coraz bliżej a chmurzyska coraz niżej. Wychodząc na wycieczkę sprawdzałem prognozę i miało być co prawda pochmurno, ale bez opadów.

    Rozdroże pod Sokołem, czyli górny kraniec Sierpnicy to kolejny węzeł szlaków, na którym nie wybieram żadnego tylko nieoznakowaną dróżkę, bo właśnie ona wiedzie na górę.

    Z dawnych moich wycieczek w tym rejonie, pamiętam na podejściu ambonę myśliwską z walorami widokowymi, która latem 2013 roku była świeżutka, jasna, pachnąca jeszcze drewnem. Minęło ponad 10 lat i ambona staniem się zmęczyła.

    Na szczęście bez niej widoki także są z tego miejsca świetne, jedyne, co może przeszkadzać, to złośliwa pogoda. Dlatego teraz niezbyt dobrze widać to, co dalej, chociaż bliższe rejony są do uchwycenia, czyli to, co już przeszedłem, z trójcą: Jaworek, Włodarz, Moszna.

    Gdzieś tam Szpiczak i Waligóra, nawet Karkonosze powinno być widać. Powinno, lecz to nie jest dobry dzień na obserwacje.

    Mimo warstwy chmur, gdzieś tam pojawiła się dziura w niebie i promienie słoneczne dotarły nad Babi Kamień.

    W drodze przez las na górę, zaskoczył mnie śnieg. Zbierało się na opad, ale prędzej spodziewałbym się deszczu. Moje zaufanie do prognoz na pewnym portalu spadło drastycznie. Szczęśliwie nie trwało to zbyt długo i na siodle pomiędzy Sokołem a Niczyją było już po sprawie. Kiedyś obydwa wierzchołki uznawano za jedność i wspólnie nosiły nazwę Neumanns Koppe, ale tylko jeden z nich znajduje się w gminie Głuszyca. Sokół, na którym stoi maszt telekomunikacyjny, znajduje się w gminie Walim.

    Do wierchu Niczyjej jest dwieście łatwych kroków a to, że znalazł się na mojej drodze podczas wielkiego okrążenia, jest ważne z dwóch powodów.

    Po pierwsze; jest to szósty pod względem wysokości wierzchołek gminy Głuszyca (858 m n.p.m.), a po drugie; jest to najwyższy szczyt tejże gminy w Górach Sowich. To jedenasty kilometr mojej trasy.

    Zejście z Niczyjej na południe było moją pierwszą wielką niewiadomą. W mapach nie było tu żadnych dróżek, ale pocieszającym było, że są tu łąki i chaszczing był wykluczony. Okazało się na miejscu, iż z góry prowadzi ścieżka a po wyjściu z lasu, na łące, pojawiają się lekkie ślady, które dowodzą przemieszczania się tędy kogoś, prawdopodobnie pojazdem.

    Czyli sprawę zejścia mam załatwioną a bonusem są widoki, oczywiście na miarę pogody, ale potencjał jest. Najbardziej w oczy rzucają się: Włodzicka Góra i dalsze - Wysoka, Czernina i Słoneczna Kopa.

    Jest Niedrzwica, zwana również Gruntową, czyli najbliższe Wzgórza Wyrębińskie.

    A w innym kierunku Szpiczak, Waligóra, Turzyna, Jeleniec, Rogowiec.

    Na chwilę łapię szlak żółty wchodzący w lasy Wzgórz Wyrębińskich, ale po dwustu metrach odbijam w boczną dróżkę. Szukałem w mapach jakichś ścieżek grzbietem tych wzgórz, lecz nie było pewnych opcji w granicach gminy, więc bezpiecznie postanowiłem iść ich podnóżem.

    Nie była to może dobra droga, ale przynajmniej jakaś była. Latem na pewno nie zapadałbym się w niej, niestety teraz uwaliłem się błotkiem po kolana, lecz jest to poświecenie, na które byłem gotów.

    Było grząsko, ale jakoś dotarłem nad sierpnickie "jeziora". To stawy blisko lasu, po północnej stronie Wzgórz Wyrębińskich z dala od zabudowań. Sceneria iście sielankowa.

    Dalej już dróżkami, po łąkach, aż wyszedłem na asfalt ulicy Kwiatowej, przy której powstaje coraz więcej nowych zabudowań, także tych letnich o ciekawej architekturze.
 
    Zmierzając do głównej drogi w Sierpnicy, widzę przed sobą m.in. Osówkę, wierzchołek góry, we wnętrzu której kryje się podziemne miasto.

    Przemarsz przez wieś to dla mnie nieciekawa cześć wycieczki, ale niestety muszę przez to przejść. Towarzyszy mi bezimienny potok, czasem roboczo nazywany "Dopływem z Sierpnicy".

    A ten dopływ wpada do Bystrzycy w dolnym krańcu wioski. Po drugiej stronie rzeki są już Góry Kamienne, tak więc żegnam się z Górami Sowimi we Wzgórzach Wyrębińskich.

    Wiadukt kolejowy nad polną drogą traktuję jako symboliczną bramę do następnego pasma, przez które będę teraz przemykał na dość długim odcinku.

    Szlakiem rowerowym, okrążającym Światowida, prę w stronę granicznego grzbietu, którym będę wkrótce maszerował. Po wyjściu z lasu, taplając się w lekkim błotku, podziwiam przestrzenie, gdzie najbardziej widoczna jest Włodzicka Góra.

    Co jeszcze znanego widać? Jest Czernina i Słoneczna Kopa, pod którymi znajduje się zalany kamieniołom w Świerkach.

    Jest również góra, na którą będę się już wkrótce wspinał, czyli Leszczyniec. W linii prostej mam do niego jakieś półtora kilometra.

    Jeszcze tylko przedostanie się na drugą stronę ruchliwej drogi 381 i można zżywać się z granicznym grzbietem Gór Suchych, bo najbliższych ponad dziesięć kilometrów będzie prowadzić szczytami wzdłuż granicy polsko-czeskiej.

    Udało mi się wygramolić na Leszczyńca (daw. Hasel Berg-720 m n.p.m.), choć leśnicy robili wszystko, by tego dnia ta sztuka mi się nie powiodła. Mimo, że z dołu nie idzie na górę żaden szlak, to jednak są dróżki, którymi można się tam dostać. I tak stanąłem przy historycznym Trójpańskim Kamieniu, styku dawnych dóbr trzech panów. Kamień ustawiono w 1732 roku. Niedawno było głośno o tym, że ktoś próbował go zawinąć, ale chyba masa głazu pokonała rzezimieszków.

    Kiedyś z tego miejsca trudno było o jakiekolwiek widoki, lecz teraz sytuacja jest zupełnie inna. Góry Wałbrzyskie pokazują to, co mają najwyższego, czyli Borową a asystują jej Kozioł i Sucha. Na ich tle słabiej wyglądają Jałowiec i Jedliniec. A tuż-tuż Czarnoch i Źródlana.

    Wycinka sprawiła, że teraz częściej można przystawać, aby ogarniać krajobrazy, co spowalnia marsz, ale wzbogaca przejście. Po drugiej stronie doliny Włodzicy - Góry Sowie z Moszną i Małą Sową.

    Ruprechtický Špičák również jest widoczny a za nim w tle coś tam się wyłania, ni to góry, ni to chmury.

    Oczywiście że góry i to nawet najwyższe sudeckie pasmo, z trzema najwyższymi swoimi gwiazdami pokrytymi białym puchem.

    W dalszej drodze szlak przeciąga mnie przez Czarnocha (daw. Saalen Berg/Schwarzer Berg- 727 m n.p.m.). Tabliczka z nazwą nie znajduje się w najwyższym punkcie a na rozdrożu, skąd odchodzi szlak niebieski.

    Kulminacja góry znajduje się w okolicy słupka 205/13. Pamiętam, że dawniej na rosnącym tu drzewie wisiała prosta tabliczka, ale śladu już po niej nie ma, jedynie na starych zdjęciach.

    W drodze z Czarnocha do przełęczy pod nim, miejscami można uświadczyć widoczki. Ten jest na Klasztorzysko i Szerzawę a w dole krztyna Głuszycy.

    Rzut oka na czeską stronę, gdzie z bardziej znanych wierchów wyróżnia się Kraví hora, opodal Teplických skal.

    Zbliżając się do przełęczy byłem świadkiem rzadkiego zjawiska układania się do snu brzozy. A do wieczora daleko.

    Przełęcz pod Czarnochem to 22 kilometr mojego okrążenia i dawne turystyczne przejście graniczne z wiatą, ale niestety mało przyjazną, bo nie wszyscy zostawiają po sobie porządek. Stąd, do czeskiego sympatycznego letniska Janovičky, jest niecały kilometr i nie wiem czemu, pomyślałem o piwie. 

    Z przełęczy mknę dalej wzdłuż granicy zielonym szlakiem, podchodząc na kolejną górkę, którą jest Kopiniec (daw. Stein Hügel-709 m n.p.m.). W jeszcze starszych mapach znalazłem nawet nazwę Brods Berg.

    Ponieważ kulminacja znajduje się kawałek od granicy, podszedłem kilkadziesiąt kroków, aby zbadać teren i ucieszyłem się na widok starej, biednej, wyliniałej sklejki na drzewie, którą jednak można jeszcze rozczytać: Kopiniec vel Kropiwiec.

    Za chwilę będzie następna górka, ale najpierw siodełko z odpoczywadłem, skąd szlak niebieski ucieka na czeską stronę, żeby dać szansę tym bardziej niechętnym do podchodzenia.

    Na górę idzie za to zielony, uczepiony granicy. A tą górą jest Bukowa Góra, która posiada dwa wierzchołki. Według czeskich map jest to Bukový kopec, choć jeszcze niedawno był to Jedlový vrch. W starych niemieckich mapach widnieje nazwa Buch Berg a w jeszcze starszych - Langer Berg. Najpierw zdobywam niższy wierch, po wchodzeniu na którego myślałem, że widzę podwójnie.

    Jest przy ścieżce ładna tabliczka z nazwą i wysokością, więc nie trzeba chodzić po lesie i szukać, tylko bez ceregieli można palnąć pamiątkową fotkę.

    Drugi, wyższy wierzchołek Bukowej Góry (738 m n.p.m.) znajduje się przy słupku 208/21, przynajmniej tak wynika z mapy Geoportalu, którą chętnie się podpieram.

    Góry Suche są niezwykle wymagające, gdyż co chwile jest albo mocno pod górę, albo mocno z góry i ta sinusoida powoduje, że nawet krótki dystans przebyty po nich, zabiera bardzo dużo sił, ale i tak największe przewyższenia jeszcze przede mną. Zatem po kolejnej górce jest kolejne zejście, do miejsca, skąd odchodzi droga na widocznego Raroga, z którego drugiej strony znajduje się stary, zalany kamieniołom, tzw. Kamyki, ale tam nie prowadzi moja trasa.

    Przełęcz Trzy Koguty to kolejny dołek przed atakiem na następny wierch. To także dogodne miejsce do przejścia w poprzek przez grzbiet graniczny z Łomnicy do Heřmánkovic.

    Z przełęczy minimalne widoki na Góry Wałbrzyskie, gdzie można wychwycić Sajdaka w Rybnickim Grzbiecie a na horyzoncie szeroka Szerzawa z kilkoma przekaźnikami na swych wierzchołkach.

    Następna góra to Słodna ( daw. Süßloch Berg-790 m n.p.m.). Niewiele tu się dzieje, szukałem w okolicy jakiejś tabliczki, ale na próżno, widocznie Słodna jeszcze się jej nie dorobiła. Z widokami także marnie.

    W drodze na kolejny graniczny szczyt postanowiłem ciut zboczyć ze szlaku, aby wspiąć się na Kościelec (daw. Hütten Berg-802 m n.p.m.), gdyż sto metrów w bok to niewiele. Stąd dalekich krajobrazów również nie uświadczysz, ale przynajmniej jest tafelka z nazwą, którą uwieczniłem. 

    Od granicznej kulminacji 773 m n.p.m. przy słupku 212/2, zaczyna się porządny spadek. Stromizna jest nielicha i zejście staje się sporym wyzwaniem, biorąc pod uwagę niepewny, śliski grunt. Kijki stają się w takim przypadku wielce pomocne, zatrzymując niechciany pęd.

    Kolejnym istotnym punktem trasy jest "Rozdroże pod Jaworowym Wierchem", gdyż to tutaj jest przesmyk z Radosnej na stronę czeską do Heřmánkovic. Stąd także idą na szczyt wspomnianego wierchu dwie drogi; jedna lżejsza po czeskiej stronie, druga hardcorowa podług granicy, która zawiesza chwilowo uczucie miłości do gór. Wybrałem oczywiście tę bezczelniejszą opcję.

    Javorový vrch (777 m n.p.m.) swój najwyższy punkt ma po stronie czeskiej, ale nie ma tam, jak na razie, niczego interesującego. Co ciekawe, nazywany bywa po polsku Płońcem, co uwidoczniono na tabliczce, niestety błędnie. Płoniec to będzie następna góra.

    I właśnie w drodze na nią jest dobry moment na czerpanie z krajobrazu. Podejściu towarzyszą nawet ładne widoczki na bliskie Dzikie Turnie i dalsze Kamienne z Turzyną, Jeleńcem i Gomólnikiem Małym.

    Široký vrch (841 m n.p.m.) to naprawdę szeroka i do tego długa góra, co jest widoczne podczas przemierzania jej wierzchowiny, chociaż przeszkadza nieco zarost od strony czeskiej, uniemożliwiający sycenie się scenerią.

    Niemieckojęzyczna nazwa z czasów Habsburgów brzmiała oczywiście Breite (Breiter) Berg, ale w Prusach nazywano ją Plautzen Berg i to z niej, po II wś przemianowano urzędowo na polski Płoniec. Jest to siódmy najwyższy wierzchołek gminy.

    Następnym wzniesieniem na mojej drodze będzie najwyższy w Javořích horach, czyli czeskiej części Gór Suchych - Ruprechtický Špičák. Łatwo rozpoznawalny w terenie ze względu na wieżę widokową.

    Podejście do lekkich nie należy, ale w końcu stanąłem w najwyższym punkcie polskiej części Szpiczaka (daw. Spitz Berg) wynoszącym ok. 872 m n.p.m. To czwarty pod względem wysokości wierzchołek gminy Głuszyca. Widać stąd Waligórę oraz sąsiednie; Klina i Turzynę.

    Zasadniczo nie miałem w planie wchodzenie na terytorium Czech, bo narzuciłem sobie, że moja pętla powinna zawierać się wewnątrz, lub na granicy gminy, ale głupio by było, będąc tak blisko wieży, po mozolnym wysiłku wspinania na górę, aby nie skorzystać z okazji, zatem ten odskok uznaję za niezaliczający się do mojej rundy.

    Widoki piękne, choć mgliste. Waligórska konstelacja z najwyższymi w Górach Kamiennych: Włostową, Kostrzyną, Suchawą i oczywiście Waligórą.

    Jeleniec, Gomólnik Mały, Dzikie Turnie, po drugiej stronie doliny Słodna i Kościelec a na horyzoncie Włodarz, Mała i Wielka Sowa.

    Widoków jest wiele więcej, bo z wieży można mieć panoramę 360°, ale to trzeba zobaczyć samemu, zdjęcia nie oddadzą klimatu, są tylko jako aperitif. Wracam na szlak i schodzę ze Szpiczaka północną ścianą, zdrowo pochylonym stokiem i w dodatku po zdradliwej mieszance śniegu i błota. Tutaj koncentracja musi być na najwyższym poziomie.

    Przełęcz pod Szpiczakiem to trzydziesty kilometr mojej trasy i miejsce, gdzie odrywam się od granicy państwowej zostawiając szlak zielony na rzecz czarnego. Zbiega się tu wiele szlaków pieszych i rowerowych, toteż jest to dobre miejsce na odpoczynek i pogaduchy, jeśli akurat kogoś spotkamy. Tym razem byłem tu sam, ale zdarzało się dawniej, że trafiałem tu na innych wędrowców czy też rowerzystów.

    Ruszam na Waligórę i aby nie wychodzić poza granicę gminy, na rozstaju zostawiam szlak czarny i dalej podchodzę rowerowym.

    I trafiam na taką oto krzyżówkę, gdzie w oczy rzuca się głaz z tablicą pamiątkową poświęconą Wiesławowi Łojce i innym leśnikom, którzy odeszli nagle w trakcie pełnienia służby.


    Ponieważ dzieje się to na wysokości 876 m n.p.m. próbuję się rozejrzeć w poszukiwaniu wrażeń wizualnych, czyli po prostu szukam widoków na południu. I jakieś są, choć do ideału im trochę brakuje. Charakterystyczne kontury pozwalają wychwycić Szczelińce, Skalniaka i za nimi Orlicę i Małą Deszczową.

    I tu zaczyna się atak na Waligórę, żółtym szlakiem, do czasu. Dojście do miejsca, gdzie był kiedyś pałacyk myśliwski Hochbergów, darowałem sobie, ale przejścia przez ruiny owczarni już nie odpuściłem.

    Na wschodnim stoku Waligóry są widoczne resztki zabudowań i to miejsce przy dróżce warto jest odwiedzić.

    Nie tylko ze względu na kawałek historii, ale głównie na widok morza wierchów, niczym fal, który to ze szczytu nie będzie dany a stąd są jednak chyba najlepsze widoki w obrębie całego wierzchołka. Oj, dużo w zasięgu wzroku gór i dolin, niektóre z nich zdobyłem podczas tego okrążenia; jest Ostoja, Raróg, Słodna, Kościelec, Jelení vrch, Javorový vrch, jak również dalsze m.in. Włodzicka Góra.

    A tak kiedyś wyglądały obiekty księżnej Daisy, pałacyk myśliwski i nad nim owczarnia. Po tym pierwszym nie ma dziś już prawie śladu. Na szczęście są fotografie na tablicach przy ruinach owczarni.

    Ścieżka spod ruin wyprowadza na siodełko pomiędzy wierzchołkami, bo jak wiadomo i co łatwo dostrzec z profilu, ma Waligóra wyraźne dwie kulminacje. Oczywiście ważniejsza jest ta wyższa z kotą ok. 934 m n.p.m., choć wysokości mogą różnić się w mapach.

    Waligóra (daw. Heidelberg) to najwyższe wzniesienie Gór Kamiennych, tym samym Suchych i naturalnie gminy Głuszyca. W najwyższym punkcie piękne krajobrazy nam nie grożą, więc można skupić się na podziwianiu betonowego znacznika.

    Miłośnikom adrenaliny i ekstremalnych wrażeń z czystą satysfakcją można polecić zejście z Waligóry północnym stokiem w stronę Andrzejówki, szczególnie zimą. Ale nawet w innych porach roku po opadach można przeżyć tu niesamowite emocje. Szkoda, że nikt nie wpadł na pomysł wytyczenia bezpiecznej drogi tym stokiem, robiąc jakieś mniej szaleńczo strome zakosy.

    Schronisko Andrzejówka nie było w planie mojej pętli a to z prostego powodu; znajduje się ono już w sąsiedniej gminie Mieroszów. Tym samym odpadają również szlaki z Przełęczy Trzech Dolin. Pozostaje zatem nieco spontaniczne zejście wąską doliną zwaną dawniej Taschen Grund, która usłana jest miękką ściółką z liści.

    Tym sposobem dotarłem do innej doliny, dawnej Dressler Grund, pomiędzy Czubatą a górami Kręsko i Gomólnik. Tym razem trzeba wspinać się pod prąd płynącego nią potoczku, uprzyjemniającego wędrówkę, ale za to - w opozycji do liściastej - szeroką, bitą drogą.

    Kolejnym punktem programu ma być Turzyna i właśnie w drodze na nią, chwilowo żółtym szlakiem, przechodzę w bliskiej odległości od Gomólnika, na którego ścieżka zaprasza wręcz wymownie, ale nie, nie tym razem, priorytety mam inne.

    Przy podejściu na przełęcz wyłania się najwyższy z wierzchołków Klina (890 m n.p.m.), sąsiadujący z Turzyną.

    Bardziej na zachód widok na zdobytą (zdobytego?) już Waligórę. Bo właściwie do czego nawiązuje ta polska nazwa? Prawdopodobnie do legendy lub powieści Kraszewskiego a zatem jest to rodzaj męski.

    Jest i Przełęcz pod Turzyną. Niespodzianką jest tu wiatka wyglądająca na dość świeżą i taki widok zawsze podbudowuje górskiego piechura.

    Na górę prowadzą dwa szlaki, prawie równoległe, gdyż jest tam na tyle przestrzeni, że oba spokojnie się mieszczą. Wybieram czerwony, przechodzący przez centralną jego część.

    Przy dróżce tkwi w ziemi betonowa stela, podobna do tej na Waligórze, z podaną wysokością 895 m n.p.m. Najwyższy punkt Turzyny znajduje się bardziej na południe, lecz nie ma sensu się tam przedzierać, bo też nic ciekawego tam nie zastaniemy, już to kiedyś sprawdzałem. Turzyna to trzeci pod względem wysokości szczyt gminy Głuszyca.

    Ponieważ wierch Turzyny jest rozległy i porośnięty, toteż miejsc do dalszych obserwacji tu nie ma, ale za to schodząc już z góry, można takie miejsce znaleźć i cieszyć oko widokiem na Borową i Rybnicki Grzbiet.

    Przełęcz pod Jeleńcem, to miejsce na zastanowienie się, czy wspinać się na kolejną górę, czy może obejść ją łagodnie. Ja takich wątpliwości nie mam, bo to zbyt poważna góra jest, by ją zignorować.

    I cyk, widoczki z przełęczy, na zdobyte już: Kościelec, Javorový vrch, Płoniec, Szpiczak. W oddali można również dostrzec Stołowe ze Skalniakiem.

    A tak z przełęczy prezentuje się Turzyna.

    Przy podejściu na Jeleńca czeka niespodzianka w postaci punktu widokowego ukierunkowanego na Chełmiec i Borową. 

    Jeleniec (902 m n.p.m. daw. Lange Berg) to drugi co do wysokości wierzchołek gminy Głuszyca i piąty w Górach Kamiennych. Jest tu podobna betonowa tablica jak na Waligórze i Turzynie a także mniej trwała tabliczka na drzewie.

    Widoków ze szczytu nie ma, bo drzewa, ale wiadomo, że dawniej stała tu drewniana wieża widokowa i właśnie kawałek za kulminacją można zauważyć wystające z ziemi jakieś pręty i kamienie, więc chyba to są te pozostałości po niej.

    Siodło pomiędzy Jeleńcem a Rogowcem przystrojone jest Skalną Bramą (daw. Hirschtor), czyli wysokimi skałami wystającymi po obu stronach drogi, niczym ościeżnice, tylko bez nadproża. Schodząc z Jeleńca omija się ją bokiem.

    Będąc przy bramie nie sposób nie zajrzeć na punkt widokowy przy krzyżu nad osuwiskiem. Pejzaż stąd jest na Głuszyce i okalające ją góry, w tym najbliższy Gomólnik Mały z platformą widokową, stosunkowo nową.

    Wejście na Rogowiec to intensywna, ale krótka czynność i po wyrównaniu oddechu można cieszyć się z pięknej panoramy na północ, m.in. z Chełmcem, ale przede wszystkim z Borową i Suchą.

    Tym, czym również przyciąga Rogowiec, to ruiny najwyżej położonego zamku w Polsce. Wprawdzie niewiele tego zostało, ale jest widocznych kilka murów tworzących klimat tego miejsca.

    Rogowiec (daw. Hornschloss) to nazwa zamku, ale nazwę tę przejęła także góra, na której się znajduje. Większość map podaje jej wysokość na 870 m n.p.m., choć aktualnie według Geoportalu jest to 862 m n.p.m. Tak czy owak jest to piąty szczyt w gminie pod względem wysokości.

    Z Rogowca kierunek północ, czyli łączonymi szlakami zejście w Dolinę Rybnej, przechodząc obok Jeleńca Małego, góry o długim, wąskim grzbiecie ze skałkami na swym wierchu. Jest mi teraz nie po drodze, ale wiem, że warto tam zajrzeć, bo już kilkakrotnie z zachwytem to robiłem.

    Wraz z niebieskim szlakiem docieram nad potok dzielący dwa pasma górskie. Po drugiej stronie doliny, kawałek Rybnickiego Grzbietu z Jałowcem i Jedlińcem.

    I już za chwilę nastąpi przejście przez mostek (lub jak głosi tabliczka przy nim: "obiekt mostowy") i tym samym żegnam się z Górami Suchymi a witam z Wałbrzyskimi. To czterdziesty kilometr okrążenia.

    Będąc już po drugiej stronie, trochę uwagi poświęcę jeszcze Rybnej. Otóż jest ciekawe miejsce przy "skalnej bramie", schowane na potoku za jedną ze skał.

    To urokliwy wodospad, przyjemnie huczący, którego żal byłoby ominąć i nie udokumentować, bo niewątpliwie jest atrakcyjny. 

    Szlak niebieski podchodzi szeroka leśną drogą w stronę Rozdroża Ptasiego, lecz mnie bardziej interesuje wdrapanie się na grzbiet, toteż korzystając z pierwszej nadarzającej się ścieżki ruszyłem ostrzej pod górę. Trzystumetrowy odcinek ze stumetrowym przewyższeniem daje się odczuć a patrząc za siebie na na ten zjazd, pojawia się uczucie radości i ulgi, że już po.

    Dalej trawers rowerowy zabiera mnie wyżej i wyżej aż wreszcie łapię szlak zielony na grzbiecie w pobliżu wierzchołka Jałowca Małego. I teraz już wierchem Rybnickiego Grzbietu, co jest na pewno przyjemnością. Wierzchołki Rybnickiego Grzbietu na terenie gminy, nie przekraczają wysokości 800 m n.p.m., najwyższy z nich ma 764 m i o dziwo nie jest nazwany a znajduje się pomiędzy Jałowcem Małym a Rozdrożem Ptasim, na północnym krańcu gminy, ale tam nie zaglądam.

    Pierwsze wzniesienie na mojej drodze jest też bezimienne, z kotą 741 m n.p.m. Jest na nim dogodny punkt widokowy, skąd można podziwiać Borową oraz Suchą i pomiędzy nimi Kozła i Wołowca oraz piękną dolinę z Drogą do Rybnicy.

    Wejście na Jałowca nie jest trudnym i wyczerpującym zadaniem, pod warunkiem, że atakuje się go idąc grzbietem, natomiast do siodła przed nim dochodzi droga z dołu, od Jedliny i stamtąd wejście jest  już zdecydowanie bardziej uciążliwe. A jest po co wchodzić.

    Na górze bowiem czeka platforma, z której poziomu (751 m n.p.m.) roztaczają się piękne panoramy, choć nie we wszystkich kierunkach.

    Jest zatem najczęściej wpychająca się przed twarz Borowa, jak zwykle w towarzystwie Suchej. Złapał się również Kozioł, jest Dłużyna, Ptasia Kopa i Lisi Kamień. Wszystko to w Górach Wałbrzyskich i Pogórzu.

    Pobliski Małosz, w oddali Szerzawa a pomiędzy - Jedlina-Zdrój.

    Szczypta Jedliny na zbliżeniu.

    Jedliniec, czyli następna górka, na którą wkrótce trafię a w tle Góry Sowie z m.in. Włodarzem, Wielką Sową, Grabiną.

    Z Jedlińca (735 m n.p.m.) widoki już nie takie efektowne, ale coś tam można uszczknąć z krajobrazu. Przede wszystkim Borową i Suchą.

    Platforma na Jałowcu z innej perspektywy.

    W dalszej drodze coraz trudniej o soczyste krajobrazy, dlatego cieszyć się należy lukami w drzewostanie. Tym razem druga strona Rybnickiego Grzbietu proponuje widok na Gomólnik Mały.

    Strome zejście do Przełęczy pod Wawrzyniakiem. Można oczywiście zakosami, ale więcej frajdy jest po upadzie, przy nieustającym napięciu mięśni nóg, przez co później bezwiednie dygoczą.

    Zostawiam szlaki i zanim wgramolę się na kolejne wzniesienie, przechodzę przez pozornie nieciekawe miejsce. Bo właściwie nic tu nie ma, ani widoków, ani skał, ani innych atrakcji. Tym, co sprawia, że miejsce jest wyjątkowe, to świadomość, że kilkadziesiąt metrów pod ziemią znajduje się tunel kolejowy linii 286.

    Przy podejściu na następną górkę witają mnie dwie tafelki z nazwą, chociaż jest to niższy z dwóch wierzchołków Sajdaka (daw. Köhler Berg), ale to przy nim w dawnych mapach widnieje właśnie ta nazwa.

    Pomiędzy kulminacjami próba wyłapania widoków, częściowo udana, na Gomólnik Mały, Jeleniec i Rogowiec a w dole Grzmiąca.

    I ten trochę wyższy wierch Sajdaka z wysokością 586 m n.p.m. Bez szału.

    Jednak najpiękniejsza częścią Sajdaka jest jego południowo-wschodni stok. Bez drzew, z dużymi możliwościami krajobrazowymi. Są Góry Sowie, Kamienne, Wzgórza Włodzickie.

    Sowiogórski Masyw Włodarza z Jedlinską Kopą i Włodarzem a tuż pod nosem góreczka nie posiadająca swojej nazwy, ale mało zalesiona i z jakąś budowlą na szczycie.

    To będzie już ostatni wierzchołek mojej epopei, bo zbliżam się nieubłaganie do mety.

    I oto jestem przy baniaku, który prawdopodobnie był kiedyś zbiornikiem na wodę, znajdującej się poniżej przędzalni w Blumenau, dziś części Głuszycy. 

    Teoretycznie, po prymitywnej drabinie można wejść na dach, ale nie jest on płaski, lecz stożkowaty i bezpieczne to nie jest. A że nic w najbliższym otoczeniu nie zasłania, to można popatrzeć z góry na świat, ten bliższy. Szerzawa na horyzoncie a na dole Jedlinka.

    Zdobyty niedawno Sajdak a za nim Wawrzyniak, Małosz, Sucha, Wołowiec.

    Wciąż widoki z baniaka: Gomólnik Mały, Jeleniec, Rogowiec.

    I na koniec pobytu na rotundzie rzut oka na Masyw Włodarza.

    Zejście z góry to już spacer w objęcia cywilizacji i pęd główną drogą, wzdłuż Bystrzycy, do miejsca przeznaczenia.

    Kończę tę około 47-kilometrową pętlę wokół gminy Głuszyca tam, gdzie zacząłem, przy witaczu. I tak kilkoma łączonymi wycieczkami przepękałem zimę, gotowy wchodzić w gruby sezon.







   


    




 





4 komentarze:

  1. Wspaniała wyprawa, cudne zdjęcia, z tymi chmurami zasłaniającymi też maja swój urok. No i dzięki za humor w opisach, zwłaszcza chaszczing mnie ujął :D :D :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dużo materiału jest w tym wpisie i jeśli przebrnęłaś cierpliwie przez całość to dziękuję i gratuluję.
      Taką pogodę mogę uznać za uroczą, jeśli wspominam po czasie z sentymentem wycieczkę, natomiast w czasie rzeczywistym po prostu wkurza.

      Usuń
  2. Świetna pętla. Różne jej fragmenty są mi znane z paru różnych wypraw. Tu mam je wszystkie razem. :) Te okolice mają naprawdę świetny potencjał i potrafią zaoferować wiele; od rozległych panoram, po ciekawe i mało popularne, sudeckie enklawy. Dla mnie bomba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przypuszczam, że gdybym odbył tę pętelkę o jakiejś zielonej porze roku, byłoby mniej depresyjnie a bardziej estetycznie.

      Usuń