wtorek, 3 maja 2022

DAGLEZJA HELENA I OBRYW

 


    Gdzieś w Internecie przeczytałem informację, że najwyższym drzewem w Polsce jest pewna 60-metrowa daglezja. I pewnie tak jak wiele innych ciekawostek wsadziłbym do głowy w odpowiednią przegródkę na wypadek błyśnięcia w towarzystwie, gdybym nie doczytał, iż znajduje się ona w okolicach Barda. Toż to przecież Sudety. Postanowiłem zatem jak najprędzej odwiedzić to wyjątkowe drzewo, tak spontanicznie. Najpierw jednak sprawdziłem czymże jest owa daglezja, bo ładnie brzmi, ale niewiele mówi takiemu dendrologicznemu ignorantowi jak ja. Okazuje się, że jest to drzewo z rodziny sosnowatych, introdukowane w Europie z Ameryki Północnej, może żyć nawet 1300 lat a wysokość jego może dochodzić do 100 metrów. Z tak ekspercką wiedzą ruszyłem do Barda, mimo chwiejnej pogody.

    Ulicą Krakowską, wzdłuż torów kolejowych, wyruszam na spotkanie z drzewem. Zaraz za stacją Bardo Sląskie jest wjazd do tunelu i tutaj ulica gwałtownie skręca, by dalej prowadzić doliną, która zawiedzie mnie do celu.

    Towarzyszy mi - jak to często bywa w dolinach - potok, niestety nie wiem jak o nim pisać, gdyż jest bezimienny.

    Pierwszą atrakcją przy drodze jaka oznaczona jest w mapie, to Kamień Brygidy. Muszę przyznać, że spodziewałem się znacznych rozmiarów skały albo głazu a zobaczyłem ledwo wystające z ziemi omszałe coś. Gdyby nie tablica przy tym, to z pewnością nikt nie zwróciłby nawet uwagi. No ale dość dworowania, bo dowiedziałem się ze wspomnianej tablicy, że wyjątkowość tego kamienia polega na tym, jaką przebył drogę w ciągu 15 tysięcy lat. Otóż w epoce lodowcowej przybył tutaj ze Skandynawii i jest jednym z nielicznych głazów narzutowych we wnętrzu Sudetów. Ziemia musi skrywać więcej jego pięknej masy z czerwonego granitu, ponieważ waży on około 9,5 tony a widać to, co widać.

    Co do nazwy, to pochodzi ona z jednego z podań, w którym pewna dziewczyna imieniem Brigitta, zbierająca w lesie chrust, miała w zwyczaju siadać na tym głazie, by odpocząć. Niestety pewnego razu ładunek chrustu na plecach tak niefortunnie się zsunął, że ciężar pociągnął w tył niewiastę a sznur, którym był przywiązany do dziewczęcia, przesunął się na szyję i ją udusił.

    Około dwustu metrów dalej, tuż przed wirażem, rośnie sobie ta polska rekordzistka. Tylko jeszcze nie wiem która to, wszystkie daglezje do siebie podobne a na stromym zboczu trudno porównać i ocenić wysokość.

    Ta jedyna jest zaznaczona. Czułem się lekko onieśmielony, bo to jednak celebrytka, ale po przełamaniu lodów zacząłem bliższe zapoznanie.

    Nasza gwiazda ma niecałe 60 metrów wysokości, trzy i pół metra w obwodzie a na imię ma Helena. I ciągle rośnie.

    Ponieważ chciałem oddać skalę wielkości Heleny a nie miałem przy sobie banana, do porównania użyłem ludzika i samowyzwalacza.

    Rozstania bywają trudne, ale są nieuniknione. Zostawiam wysoką panią w dolinie i ruszam dalej wspinając się jakąś randomową ścieżką, byle do góry, gdyż skoro już tu jestem, to wypadałoby zajrzeć na niedaleki Obryw Bardzki. Lekko nie jest, bo stromo i do tego krzaczasto, ale wmawiam sobie, że to tylko kilkaset metrów i zaraz wszystko będzie dobrze. Kiedy byłem już na górze, mogłem popatrzeć, którędy się mordowałem.

    Trawersując Jodłową od zachodu docieram w ciekawe miejsce; duże skrzyżowanie leśnych dróg na niezwykłym siodełku, ponieważ między trzema a nie dwiema górami: Jodłową, Zaroślakiem i Ospówką. Większość map określa to miejsce jako Olchowa Łąka, Geoportal lokuje Olchową Łąkę kilkaset metrów na wschód stąd, natomiast w starych niemieckich mapach jest to Aspen Wiese, czyli osikowa łąka.

    Trzymając się już szlaku niebieskiego, wędruję w stronę Kalwarii próbując wychwytywać jakieś górskie obiekty po sąsiedzku. Jest zatem Ospówka a za nią okryty legendą Wysoki Kamień. Istnieje bowiem historyjka o zagadkowym zaginięciu czterech nastolatków w związku z jakąś tajemną siłą a działo się to w 1966 roku. Szukając informacji na ten temat znalazłem materiały dociekliwych badaczy tzw. urban legend, iż cała ta historia została zmyślona. Ale pociąga mnie myśl o jakiejś wycieczce na tę górę.

    Wdrapywanie się na Kalwarię pochłania sporo energii z tak wielkim smakiem pozyskiwanej wcześniej podczas krótkiego postoju. Niby krótko, ale intensywnie.

    Trzeci maja to nie jest najlepszy termin na odwiedzanie takich miejsc, bo gęsto jest. Ale skoro już tu jestem to próbuję coś utrwalić tak, aby istoty żywe nie łapały się w kadr. Trudne, jeśli w ogóle możliwe.

    Oczywiście musiałem wpuścić oko do środka Górskiej Kaplicy MB Płaczącej, bo ciekawość przecież jest motorem postępu. 

    Skoro jest kalwaria to musi być droga krzyżowa. Ta znajdująca się tutaj z pewnością jest dla pątników nie lada wyzwaniem, szczególnie tych wiekowych, gdyż stacje są umieszczone na mocnym podejściu.

    Dotarłem nad obryw i obserwuję platformę z góry. Tak jak się można było spodziewać, widzów trochę jest na stosunkowo niewielkiej powierzchni. Zaraz będę jednym z nich.

    Dojście jest ekskluzywne, bo schodami prawie estradowymi. Czegóż to się nie robi dla komfortu turystów.

    Ale widoczki , gdy już dopchałem się do barierki, przyjemnie wymasowały mi zmysły. Bardo widziane z góry i przełomy Nysy Kłodzkiej wyglądają jak wyjęte z jakiegoś starego obrazka.

    A co można dostrzec nieco dalej, przy niezbyt przejrzystej aurze? Na północy Kozie Chrzepty (to nazwa urzędowa), czyli Brzeźnica, zaliczane do Wzgórz Niemczańsko-Strzelińskich albo Obniżenia Otmuchowskiego, w zależności od geografów.

    Bardziej na zachód widoczny jest Garb Golińca z Wysoką i wystający zza niego Szczeliniec Wielki, mimo niesprzyjającej pogody.

    Zabytkowy, kamienny most w Bardzie na Nysie Kłodzkiej, pochodzący z XVI wieku. Niegdyś to była ważna przeprawa na trasie z Pragi czy Wiednia w głąb Polski.

    Nie wypada pominąć krzyża na platformie widokowej, który ustawili parafianie w 1948 roku na pamiątkę pierwszej powojennej misji, co jest misyjnym zwyczajem. Podobno upamiętnia on także wydarzenie związane z tym miejscem. W 1598 roku w czasie ulewnych deszczów osunęła się ta część góry a spadające masy skał i ziemi zatrzymały się w korycie rzeki tamując przepływ wody, co spowodowało częściowe zalanie niżej położonych obszarów miasta.

    I przy zejściu kolejne schody, a właściwie schoduchy, bo stopnie są niebywale długie i szerokie.

    Źródło Marii to obudowana kapliczką studzienka z wodą pitną o cudownych właściwościach, zresztą jak wszystko w mieście cudów, czyli Bardzie. I to już od trzystu lat.

    I na koniec tej 8,5-kilometrowej wycieczki, jeszcze raz kamienny most na Nysie Kłodzkiej, tym razem z dołu. 







 






2 komentarze:

  1. O, nie wiedziałem, że w tym rejonie jest to najwyższe polskie drzewo. Pewnie za jakiś czas pojawi się przy nim tabliczka i łatwiej będzie je znaleźć. Kiedyś musze je odwiedzić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tego co wiem, to jest tam już tablica informacyjna, więc z lokalizacja nie powinno być problemu, zwłaszcza, że jest to przy drodze.

      Usuń