niedziela, 5 maja 2013

ŹRÓDŁO ŚCINAWKI





   Niby to już maj a zieleń jeszcze taka nieśmiała. Pani Wiosna nie dość, że spóźniona to do tego opieszała, jak Urząd Skarbowy, gdy ma wysłać zwrot podatku.
   Z Kamieńska, który administracyjnie należy do Jedliny-Zdroju, czarnym szlakiem śpieszyłem w kierunku Wałbrzycha. Niedaleko za zajazdem "Na Skarpie" szlak skręca w lewo pod górę do lasu. Ale jeszcze zanim się zanurzyłem w odmętach kniei, wzrokiem pożegnałem miejsce, za którym Sucha i Borowa stoją.

    Po kilkusetmetrowym podejściu zameldowałem się na pewnej przełęczy, gdzie szlak czarny ma swój koniec lub początek.

    Słyszałem wersję, że nazwa związana jest z szybkim przejściem (krótszą drogą) ludzi niegdyś pracujących w wałbrzyskiej kopalni a mieszkających w okolicach Jedliny. Prawda jednak jest taka, że dokonano transkrypcji z języka niemieckiego, gdyż przedwojenna nazwa tej przełęczy brzmiała Schipka Pass. Co na to puryści toponimiczni?

    Dalsza moja wędrówka prowadziła niebieskim szlakiem w kierunku, powiedzmy, południowym. Podchodząc pod Dłużynę mijam stary, kamienny znak.

    Góra jest rozciągnięta, ma kilka wierzchołków, najwyższy z nich znajduje się 685 m.n.p.m.

    Kolejnym szczytem na mojej drodze był Mały Kozioł albo jak kto woli Mały Wołowiec. To miejsce jest oznaczone.

    I jak na kolejce górskiej, trochę w dół a później pod górkę, tylko tempo jakby inne. Wreszcie Wołowiec. Tabliczka  z nazwą jest utrącona i zastanawiam się co zaszło: czy jakiś niezrównoważony emocjonalnie osobnik robił pokaz siły czy może natura dokonała tego dzieła. Mam nadzieję, że to drugie.

    Na wierzchołku góry znajdują się skałki a na nich biały krzyż, który dostrzec można nawet z dworca Wałbrzych Główny.

   W przeciwną stronę też to działa i spod krzyża widać dworzec, ale także Mniszka i Chełmiec. Wreszcie jakieś widoki.

    Kozioł jest kolejnym wzniesieniem, na które wchodzę. Wierzchołek jest wąski i dość stromy. Można tu usiąść na siedzisku z pnia drzewa, a i ognisko rozpalić jakby ktoś poczuł silną potrzebę. Na szczycie znajduje się granicznik z wyrytą na boku cyfrą 0.

    Przede mną Borowa a schodząc z Kozła myśli mi w głowie się biją i powstaje dylemat; wejść czy obejść.
 
    Przełęcz Kozia jest u stóp Czarnej Góry(jak też się nazywa Borową) i tu muszę podjąć ostateczną decyzję co do dalszej trasy wycieczki.

     Ponieważ od północnej strony Borowej  jest wyraźna dróżka pnąca się prosto jak strzała, a ja jeszcze nie miałem okazji tędy iść, wygrywa opcja ambitniejsza: na górę. Podejście jest strome i kosztuje wiele wysiłku ale tym większa jest satysfakcja z wejścia, zważywszy, że jest to mało uczęszczana droga, nie prowadzi tędy żaden szlak.

   Na szczycie spotkałem  parę turystów, która raczyła się przy ognisku przyniesionymi wiktuałami.. Do pala wsadzonego w dołek przyczepiona była tekturowa pseudotabliczka z nazwą góry i wysokością. Zawsze to jakaś informacja. Pół roku wcześniej nie było tu nic.

    Z góry schodziłem szlakiem czerwonym na południe by później wejść na niebieski i dotrzeć do przełęczy; miejsca, które "za Niemca" zwało się Vogelhecke. Tu krzyżują się różne drogi.

    Wraz z zielonym szlakiem rowerowym odbijam w prawo i po kilkuset metrach po lewej stronie drogi widać w dole jakieś tablice. To jest to miejsce, clou tej wycieczki.

     To miła niespodzianka, zaskoczył mnie widok tablic informacyjnych bo nie oczekiwałem tutaj niczego takiego.


    Szkoda, że po drodze nie ma żadnych oznaczeń i drogowskazów, pewnie wielu ze zdobywców Borowej zajrzałoby tu przy okazji.

    Powróciłem do przełęczy i dalej Rybnickim Grzbietem podążałem przed siebie trasą, którą pół roku wcześniej szedłem w przeciwnym kierunku na Borową. Przechodzę przez bezimienny wierzchołek (764 m.n.p.m.), na którym wśród niewielkiego skupiska "skałeczek" w oczy rzuca się kamień z wyrytym krzyżem.

    Dalej przez Jałowiec Mały prosto na Jałowiec, skąd jest dobry punkt obserwacyjny na Borową.

    Dotarłszy do Jedlińca (tego ze ściętą brzozą) dalszą wędrówkę postanowiłem kontynuować grzbietem czyli inaczej niż przy moim poprzednim tu wejściu.

    Momentami trudno było dostrzec ścieżkę, dużo zarośli, ale jakoś intuicyjnie szedłem we właściwą stronę i w końcu znalazłem się na Przełęczy pod Wawrzyniakiem, uprzednio ostro schodząc zboczem.

    Sajdak był ostatnią górką, na której tego dnia się znalazłem. Na szczęście pogoda tym razem nie utrudniała wykonywania czynności obserwacyjnych i rozległą przestrzeń  można było z wysokości pomyślnie owładnąć wzrokiem.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz