Przede mną kolejna pętelka zawierająca odcinek trasy wokół ziemi kłodzkiej. Jestem w Górach Złotych a następnym punktem, który sobie wyznaczyłem do zdobycia, jest Borówkowa, ale to jeszcze nie tym razem, zmierzam tam powoli. Najpierw muszę dojść do miejsca, gdzie ostatnio zostawiłem swoją planową drogę a zaczynam w Lądku-Zdroju na krańcu ulicy Leśnej, skąd widać poniżej Stawy Biskupie a dalej górę Dzielec.
Już na pierwszym rozstaju trafiam na zagadkę, bo właściwie czymże jest Grosse Wendeplatte, na które kieruje napis na kamieniu? Próbowałem znaleźć odpowiedź w sieci i starych mapach, lecz wszędzie cicho na ten temat, poza jedną, jedyną mapą ścieżek spacerowych z lat 20-tych XX wieku, znalezioną na polska-org.pl; chodzi o dzisiejsze Rozdroże Duże.
Moja trasa jednak tamtędy nie wiedzie, tylko piętro niżej, wzdłuż ogrodzenia lądeckiego arboretum. Z góry, doliną Zamkowe Studziska, spływa sobie potok Jadwiżanka.
Ciut dalej znajduje się Źródło Jadwigi (daw. Hedwigs Qelle). Jest to obudowane i ozdobione ujęcie wody, poświęcone św. Jadwidze, której wizerunek - popiersie w habicie i z miniaturą bazyliki trzebnickiej w dłoniach - widnieje nad misą z fontanną. Dzieło to powstało w 1911 roku.
Przy źródle rozstaję się z miłą, leśną Promenadą Jadwigi, aby ruszyć pod górę mniej komfortową ścieżką, lecz jednak ciągle spacerową, bo oznaczoną kolorem niebieskim. Pieszczoty się skończyły, czas na walkę.
Do Drogi Zielonej jakoś poszło, ale ciąg dalszy podejścia już tak dobrze nie wyglądał, gdyż ścieżka oznaczona w mapie wiodła mocno zarośniętym parowem. Znalazła się nieopodal alternatywa, niebędąca naniesiona na mapy i nawet wyglądała dość solidnie. Niestety do czasu, bo nagle się rozmyła.
Ja to chyba lubię się pakować w takie akcje, bo nawet jak sobie obiecuję, że będę szedł tylko pewnymi dróżkami, to i tak wejdę tam, gdzie nie trzeba. Na szczęście do cywilizowanej drogi było raptem może ze sto metrów, więc jakoś sobie poradziłem. A tą cywilizowana okazała się Droga Piasta.
Ta doprowadza do węzła dróg, gdzie powinno być miejsce odpoczynkowe, ale została tylko jedna sprawna ławeczka. Te dziki i sarny to wszystko poniszczą.
Dróg spacerowych jest tu do wyboru, do koloru. Mnie interesuje ta, którą dotrę na południe a jest nią Wądroże Gierałtowskie. Sądząc z nazwy, wyobrażałem sobie jakiś wądół, wąwóz czy parów a tu nic takiego, zwykły trawers na którym przy stoku zatrzymują mnie jakieś skałki, wyglądające jakby za chwilę miały spaść.
Myślałem, że z nich będzie jakiś widoczek, ale z drogi pod nimi jest dużo lepiej; Góry Bystrzyckie na horyzoncie ze Smolną i Wolarzem a także lewiński Grodczyn do kompletu. Bliżej, pod nosem, Kierzna.
I tak Wądrożem Gierałtowskim dostarczyłem ciało do szlaku niebieskiego, który opuściłem podczas poprzedniej ekspedycji. Teraz celem jest Karpień. Dzięki linii energetycznej a dokładnie wycince w jej ciągu, mogę uchwycić ociupinkę Gór Bialskich, ściśle mówiąc Czernicę.
Szeroką, bitą drogą tak dobrze mi się szło, że przegapiłem skręt szlaku, co uzmysłowiłem sobie dopiero wtedy, gdy ujrzałem zabudowania.
Skręt przeoczyłem pewnie dlatego, że dalej szlak pnie się mocno pod górę a mój organizm podświadomie broni się przed wysiłkiem, którego i tak nijak nie idzie uniknąć. Niedaleko tego skrętu jest spora wiata, ale wewnątrz nie wygląda zbyt przytulnie.
Forsowne podejście folguje przy Drodze Gierałtowskiej, bo tu szlak zmienia właśnie kierunek. Prosto mógłbym dojść na Królówkę, ale nie mam takiej potrzeby, gdyż byłem tam kilka lat wstecz i to mi wystarczy, poza tym trawers Drogą Gierałtowską leży mi bardziej.
Na wschodnim stoku Karpienia spotykają się dwa szlaki, by dalej wspólnie wchodzić na szczyt. Nie pozostaje mi nic innego, jak wraz z nimi zacząć kolejną wspinaczkę.
Nareszcie wierch, lecz nie ostatni w czasie tej przechadzki. Góra Karpień, lub także Karpiak, z resztkami zamku o tej samej nazwie (daw. Karpenstein) znajduje się na wysokości 782 m n.p.m. Zamek ma długą historie, gdyż powstał na przełomie XIII/XIV wieku a jego pierwsi właściciele mieli w herbie karpia, stąd nazwa. W późniejszym czasie rezydowali tu zbóje, którzy napadali na okoliczne włości, aż w końcu ci napadani wzięli odwet i zniszczyli zamek. To tak w bardzo wielkim skrócie.
Na części murów, przy dziedzińcu wewnętrznym, widać jakieś zabezpieczenia, niektóre miejsca są przykryte plandekami. Wydaje mi się, że jednak trochę za późno na ratowanie zamku.
Z mojej poprzedniej wizyty pamiętam jeszcze kamienną ławkę, więc ją odszukałem i ze smutkiem stwierdzam, że niestety ulega dalszej degradacji.
Z Karpiaka zejście do dużego węzła, Rozdroża Zamkowego na przełęczy Kobyliczne Siodło, a że wiata jest zajęta, nie zatrzymuję się tylko gnam dalej szlakiem zielonym.
Przy szlaku stoi ostatnie żywe świadectwo istnienia wioski Karpno (daw. Karpenstein): kościółek pw. MB od Zagubionych. Aż trudno uwierzyć, że te leśne tereny wokół to były pola i łąki a znajdowało się tu kilkanaście domów, w tym zajazdy.
Kaplica dotrwała do dzisiaj dzięki jej odnowieniu w 1995 roku, tyle szczęścia nie miały okoliczne zabudowania. Kościółek ten jest świątynią myśliwych, leśników i ekologów.
Obok kaplicy jest miejsce, gdzie można sobie odpocząć, choć wydaje mi się, że jest ono przystosowane do rytuałów religijnych na świeżym powietrzu.
Ponieważ zależało mi, żeby podczas tej przechadzki wstąpić na oględziny nowej platformy widokowej na Trojaku, musiałem przerwać marsz szlakiem zielonym i wrócić na Rozdroże Zamkowe, ale oczywiście nie tą samą drogą. Dlatego przy rozwidleniu wirtualnie wieszam tabliczkę "zaraz wracam" i ruszam w dół doliną Potoku Karpowskiego, nie bardzo elegancką drogą, choć kuracyjną.
I tak przeskakując z drogi na drogę znalazłem się na Drodze Dużej Okólnej, z której - dzięki uprzejmości lasu - mogłem zobaczyć graniczną Górę Kadzielną.
Więcej widoków z drogi nie było mi dane. Ponownie trafiłem na Kobyliczne Siodło i ponownie wiata była zajęta, taki tu ruch. Nic to, wchodzę na Trojaka.
Podejście nie należy do lekkich, łatwych i przyjemnych, więc przystaję na chwilę, aby poprawić saturację i przy okazji rozejrzeć się. Za bardzo, to nie ma za czym się rozglądać, bo tylko sąsiednia, rozciągnięta Królówka jest dostępna, zatem postój jest krótki.
Zaczynają się skały, czyli w monotonnym, leśnym krajobrazie coś się dzieje. Na początek Skalna Brama, przesmyk między dwiema formacjami, tworzącymi boki wrót.
Droga przez tę ciasną przestrzeń wiedzie po głazach, gdzie nietrudno o potknięcie, chociaż chyba bardziej schodząc. A schodziłem tędy kilka lat temu, bez wywrotki.
A na górze czeka już ten wąski przesmyk, który tworzą: po lewej Skalny Orzeł a po prawej Skalna Twierdza.
Za Skalną Bramą teren jest równiejszy, bo to już wierzchowina Trojaka a skały ciągle towarzyszą w wędrówce. Następne, które mijam to Trzy Baszty.
Spod Baszt jest możliwość wyjrzenia z lasu na śnieżnickie zasoby a konkretnie Krowiarki z Suchoniem i Skowronią Górą.
Zbliżam się do kulminacji Trojaka (770 m n.p.m. - daw. Dreiecker) schodząc lekko ze szlaku, by zrobić fotkę Skalnemu Murowi, ale tylko części jego południowej ściany, bo ta formacja jest bardzo długa a obchodzić dookoła jej nie mam zamiaru, jest zbyt krzaczasto.
Dochodzę do najludniejszego rejonu Trojaka, gdzie z jednej strony jest czoło Skalnego Muru od zachodu i obok Szyb.
A z drugiej strony skała Trojan z platformą widokowa na wierchu, na który prowadzą schody, które udało mi się sfotografować bez ludzi a jest tu ich od groma.
Byłem tu we wrześniu 2018 roku, platformy oczywiście jeszcze nie było, choć o niej się już wspominało a spacer po szczycie Trojana nie był gładki, bo jednak skały są nierówne, były wtedy tylko barierki. Teraz to jest zupełnie inaczej, na pewno bezpieczniej.
Znalezienie się tutaj ma naturalnie jeden cel: podziwianie z góry pięknych krajobrazów. I w przyjemnych, słonecznych warunkach jest to wdzięczne zajęcie. Grupa Śnieżnika dominuje na horyzoncie, w tym m.in. Śnieżnik, Żmijowiec, Czarna Góra, Suchoń. Jeszcze dalej widoczne Orlickie i Bystrzyckie.
Ciąg dalszy Bystrzyckich ze Smolną i Wolarzem, przechodzących w Stołowe z wyróżniającymi się Skalniakiem i Szczelińcem Wielkim. A pod nosem kurort Lądek.
Schodzę do Lądka i oglądam się jeszcze za siebie na Trojana i konstrukcję na nim. Cięgle ktoś tam jest i w drodze z góry mijam co rusz różne grupki, niewątpliwie podążające na punkt widokowy a niektórzy sprawiają wrażenie, jakby wyskoczyli do kawiarni i niespodziewanie znaleźli się na stromym, kamienistym szlaku.
Jeszcze jedna skała przy szlaku - Samotnik. Musiałem odczekać chwilę, zanim mogłem ją sfotografować bez udziału ludzi, którzy chyba wzięli ją za celebrytę i koniecznie musieli mieć z nią zdjęcie.
Ostatnie metry wiodą przez las, w dół po stromiźnie, bym znów znalazł się nad Stawami Biskupimi, zatem to koniec spaceru.