czwartek, 22 sierpnia 2024

WSCHODNI GRZBIET ZACHODNI

 


    W Góry Bardzkie nie zaglądam zbyt często, jakoś dla mnie nie mają tej niewymownej siły przyciągania. O ile Grzbiet Wschodni w miarę poznałem, będąc tam kilkakrotnie, o tyle Grzbiet Zachodni eksplorowałem rzadziej i tylko jego zachodnią część. I te poznane kawałki były ok, odkryłem tam ciekawe miejsca i krajobrazy. Zachciało mi się zatem zakosztować nowych terenów, czyli wschodniej części Grzbietu Zachodniego a robiąc w mapie rozeznanie, moją uwagę przykuł rezerwat przyrody "Cisy". Wystarczyło dodać jakieś inne intrygujące miejsca i stworzyć pętlę. Znalazłem dwa potencjalnie ciekawe stanowiska, tzn. punkty widokowe i liczyłem, że jeszcze po drodze między nimi będą jakieś niespodziewane atrakcje. No i się przeliczyłem. To nie przypadek, że przez Góry Bardzkie przechodzi mało szlaków pieszych, bo gdy się spojrzy w mapę, to w innych sudeckich pasmach jest kolorowo jak na festynie a w Bardzkich słabo i nawet GSS tylko je muska. A poza szlakami to już dramat.
    Na górnym krańcu Barda przy ulicy Lipowej znajduje się spory parking, ewidentnie przeznaczony dla turystów wyruszających w góry Bardzkie a konkretnie w Grzbiet Zachodni. Zaczyna się zachęcająco.

    Dwa szlaki wprowadzają do lasu, by po chwili się rozdzielić a ja trzymając się niebieskiego wkraczam na malownicza polanę. Podoba mi się.

    Za polaną opuściłem szlak pieszy i dalej kontynuowałem marsz rowerowym, a tych jest tutaj moc. Pomiędzy Lisiurą a Lisią Górą wypatrzyłem w mapie, blisko dróżki, zaznaczony fort, więc pomyślałem, że zerknę może. Niestety okolica jest tak zachaszczona, że nie uśmiechało mi się przebijanie przez tę zaporę nie posiadając maczety. I tak cały czas wzdłuż drogi, czasem podmokłej. Aż dotarłem pod Brzeźnicką Górę, gdzie trzeba było odbić na niepewną ścieżkę i trochę się powspinać.

    Na przełamaniu minimalny widok na Buczka i to tyle jeśli chodzi o dalszy krajobraz, bo w bliższym dominują zarośla i trawa.

    Zbliżając się do rezerwatu zerkam na boki, bo a nuż spotkam jakiegoś cisa. I oto na stoku jest, kilka metrów od dróżki.

    Przyjrzałem się dokładnie drzewku a całe to spotkanie uznałem za zapowiedź cisowej parady, kiedy dotrę już do rezerwatu.

    Brakuje mi jedynie tych czerwonych nibyjagód, ale może jeszcze za wcześnie na nie?

    Zjawiłem się w końcu w rezerwacie "Cisy", na głównej drodze przebiegającej przezeń. Moje wyobrażenie o tym miejscu było takie, że będzie tu kilka skupisk cisów, niczym młodniki w lesie. 

    I się bardzo wyminęły moje oczekiwania z rzeczywistością. Myślałem, że to będzie ogród botaniczny a okazało się, że to safari. Napotkać cisa nie jest wcale tak łatwo, trzeba go upolować. Pierwszego dostrzegłem poniżej drogi, i co ciekawe, miał owinięty pień jakąś siatką, pewnie chroniącą przed obgryzaniem.

    Kolejnego cisa ustrzeliłem wysoko rosnącego na skarpie i jak widzę, to zabezpieczenie pnia jest tutaj normą. Ten jeden, co go widziałem jeszcze przed rezerwatem był chyba wyjątkiem.

    Na krańcu tej samej skarpy schwytałem jeszcze jednego i to tyle jeśli chodzi o rewię cisów. Rozmachu tutaj nie było.

    Być może gdzieś w głębi rezerwatu znalazłoby się o wiele więcej egzemplarzy, ale nie miałem zamiaru hasać po zaroślach, tylko trzymać się drogi. Drogi, która wyprowadza z refugium nie jakimś ubitym szutrem a luźnym, grubym tłuczniem, po którym nieprzyjemnie się idzie.

    Ciut więcej przestrzeni udaje się złapać na Przełęczy Cisowej, ale nie ma co się egzaltować, to tylko większy placyk bez wysokiej trawy i widoków. 

    Następny kilometr to schodzenie w dolinę potoku Stobna szlakiem rowerowym i w zasadzie nie ma o czym pisać, bo krajobraz ciągle ten sam, jak w jakimś leśnym labiryncie. Potem podejście ową doliną, taką słabo zaznaczoną ścieżką nad potokiem i obawa, czy się nagle nie urwie. 

    Mój niepokój niestety się potwierdził. Po wyczerpującym podejściu stanąłem na stromym zboczu i nie wiedziałem którędy iść dalej. Dobrze, że za plecami pojawił się jakiś skromny widoczek, to zrobiło się trochę mniej posępnie. Widać jakieś kamieniołomy a jedyne w tej okolicy są koło Grochowej w okolicach góry Pstre.

    Mimo braku drogi, postanowiłem iść na rympał, bo mapa mi podpowiadała, że do szlaku jest kilkadziesiąt metrów a tyle jestem w stanie przecierpieć, idąc w trawsku po pachy i po podłożu z przeszkodami.

    Gdy dotarłem do szlaku nie dowierzałem, że tak on może wyglądać. Mocno zapuszczona dróżka sprawia wrażenie, jakby rzadko była używana. Chyba naprawdę mało piechurów tędy chodzi.

    Przed wycieczką obiecałem sobie, że jak będzie fajnie, to zawitam do drugiego rezerwatu z cisami, a mianowicie do "Cisowej Góry", ale po tym co do tej pory zobaczyłem, wyleczyłem się z chęci odwiedzin. Jedyne miejsce, do którego chciałem jeszcze dotrzeć, to punkt widokowy nieopodal Wielkiej Cisowej Góry. I to jest jakiś konkret, tu zatrzymam się na dłużej, bo jest odsłonięty wreszcie kawałek wierzchołka z dość szeroką panoramą na wschodnią stronę. Za zaroślami bardzkie Buczki, czyli Buczek i Mały Buczek, za nimi Kozie Chrzepty (Brzeźnica) i widoczna też Grochowska Góra.

    Na wprost ładny kawałek przestworzy z Masywem Grochowskim, w dole wieś Brzeźnica, za którą widać kamieniołom - kopalnię magnezytu.

    A po prawej Brzeźnicka Góra, którą okrążałem idąc do rezerwatu.

    Ale to nie koniec atrakcji na tym wzniesieniu z widokiem. Rosną tutaj bowiem cisy i jest ich więcej niż spotkałem w rezerwacie, bo naliczyłem aż pięć blisko siebie, oczywiście z zawiniętymi pniami. Najpierw trzy w kupie.

    I niedaleko jeszcze dwa. Może gdzieś dalej są jeszcze inne, ale nie zgłębiałem tematu.

    I tutaj, w dobrze nasłonecznionym miejscu, są te nibyjagody na drzewie, co mnie bardzo wzruszyło. Podobno te czerwone osnówki są jadalne, jednak nie próbowałem eksperymentować ze spożywaniem.

    Tuż obok jest inna wypukłość, co się zwie Wielka Cisowa Góra, lecz z odległości oceniając jej walory, nie próbuję ładować się w te gęstwiny.

    Wracam do Barda szlakiem i tylko szlakiem, bo bocznych tutejszych dróżek mam już dosyć. Staram się wychwytywać, przy okazji marszu, jakieś dalsze widoczki, a to nie jest takie oczywiste. Góry Złote z Borówkową i Jawornikiem Wielkim na horyzoncie a blisko wystaje oddalony o kilometr Leszek.

    Szlak przechodzi blisko kilku wierzchołków i nawet rozglądałem się za jakąś ścieżką, ale gąszcz jest tak duży, że nie ma mowy. Ten busz chroni Kukułę przed wejściem na nią.

    Trochę dalej wisi na drzewie jakby zaproszenie na inną górę, jednak po krótkim rozeznaniu terenu stwierdzam, że tu też musiałbym przedzierać się przez jakieś szuwary a to mnie już nie kręci. Klimka zatem nie zdobędę.

    Odnotowuję kolejne miejsce, gdzie widać coś więcej aniżeli krzaczory; Brzeźnicka Góra.

    Krzyżówka szlaku pieszego i rowerowego. Symptomatyczne, że rowerowy to szeroka droga a pieszy bardziej zarośnięty i schodzi znów w jakąś dżunglę.

    Zasieki po obu stronach drogi są niskie, ale solidne. Dzięki tej niskości widać odrobinę Grzbietu Wschodniego z Ostrą Górą.

    W lesie trochę więcej luzu i ostre, niepokojące zejście wraz z bezimiennym potokiem. Niepokojące dlatego, że potem może być wydatne podejście.

    I tak też było, dróżka dobiła w dolinę Młynówki i trzeba znowu mozolnie łapać wysokość wspinając się porządnie na Młynarza. Po zachodniej jego stronie, mały prześwit na Suszynę i Leszka.

    A wierzchołek Młynarza jest gdzieś w tej gęstwinie. Szlak przechodzi blisko niego po zdrowym obejściu góry od południa.

    Miałem nie schodzić już ze szlaku, ale oczywiście nie dotyczy to tego miejsca, bo było ono w planie; drugi punkt widokowy podczas tej przechadzki.

    Początkowo gładko, kawałek singletrack'iem a następnie karkołomnie w dół do Miejsca Hrabiowskiego. To może być nawet niebezpieczne.

    Brawurowo dostałem się do drugiego ciekawego miejsca tej wycieczki. Jest to półka skalna, więc są jakieś skałeczki i jest tablica informująca o tym romantycznym miejscu. Prawdę mówiąc, to niejednemu turyście ten romantyzm miejsca może zacisnąć zwieracza, bo zabezpieczeń brak.

    Widoczki nie są szerokie, ale efektowne. Pod nosem Przełom Bardzki na Nysie Kłodzkiej, którego niestety nie widać, jest kawałek Barda i Grzbiet Wschodni z Ostrą Górą, Łaszczową i Myszakiem.

    Po prawej Młynarz górujący nad Opolnicą.

    A na Nysie widoczne kajaki i ponton w czasie raftingu przełomem.

    Wyjście z Miejsca Hrabiowskiego z powrotem na szlak to poważny wysiłek, gdyż nachylenie zbocza jest srogie. Ale kiedy już wróciłem na właściwe tory, reszta drogi była fraszką. Znów przez tę ładną polanę z samotnym drzewkiem na środku.

    I parking z widokiem na Kurzyniec i Kalwarię, po drugiej stronie Nysy Kłodzkiej.

    Podsumowując: ta cześć Gór Bardzkich jest zdecydowanie dla cyklistów, jest tu dużo tras rowerowych w tym singletrack'ów a pędząc rowerem nie trzeba za bardzo się rozglądać w poszukiwaniu widoków. Dla piechura nie ma tu zbyt wiele ciekawego, beznadzieję nieco poprawiły dwa punkty widokowe, ale to trochę mało jak na 12 kilometrów.










     
  




poniedziałek, 5 sierpnia 2024

BIELICE - CZERNICA - DZIAŁ

 


    Tym razem bialska klasyka, bez większych udziwnień typu "niewiadome ścieżki", po prostu mam tylko wejść i zejść, oczywiście to drugie inna drogą, a głównym celem jest Czernica, jedyna góra w Bialskich z wieżą obserwacyjną. Zaczynam naturalnie w Bielicach.

    Tak jak poprzednim razem ruszam pod prąd Białej Lądeckiej mijając wodospad, który za każdym razem muszę sfotografować, gdy tu jestem.

    Z trzech szlaków pieszych idących w górę rzeki, pierwszy wyłamuje się żółty a ja podążam jego śladem. Zaczyna się podejście, według mnie znośne, trawersując obchodzące szczyt Szerokiej Kopy.

    Pierwszy etap to dojście do Bialskiego (Bielskiego?) Duktu. Ta droga, łącząca Nowy Gierałtów z Wielkim Rozdrożem, trawersuje kilka bialskich wierzchołków i czasem otwiera się na świat. Tutaj widać Kowadło a w tle za nim Studený.

    Krótki kawałek duktem na rozluźnienie mięśni nóg i za chwilę znów podejście, tym razem ostrzejsze, na Płoskę.

    Jak bardzo cieszy ta tabliczka z nazwą, trudno opisać, bo to oznacza koniec żmudnego wspinania. Na szczycie Płoski niczego spektakularnego nie ma, ale myślę, że przydałoby się chociaż jakieś skromne siedzisko do odpoczynku po szturmie na tę górę.

    Przejście z Płoski na Czernicę to już bułka z masłem. Od ostatniej mojej wizyty na nich chojaki mocno urosły i już Rudawca z siodełka nie zobaczę. I czubek wieży też widoczny już ze znacznie bliższej odległości.

    Jest i ona w pełnej krasie. Na tak zadrzewionym i rozległym wierzchołku daje dużo możliwości i satysfakcji. Zaraz zrobię przegląd z jej najwyższej kondygnacji.

    Te 1100 n.p.m. wypisane na frontonie, znajduje się na górze tej budowli, bo jak wiadomo, Czernica na gruncie osiąga ok. 1083.

    Warto jeszcze wspomnieć o pogodzie. Chmury zalegają na niebie, na szczęście nie pada, ale temperatura nie pozwala na razie zredukować odzieży do krótkiego rękawa.Tak à propos temperatury, to ciekawym dodatkiem do wieży jest termometr przy wejściu.

    Jak widać, ciepłota nie pieści zbytnio, jedenaście i pół stopnia Celsjusza a należy pamiętać, że to początek sierpnia o godzinie dziesiątej. A na wysokości do tego jeszcze mocno wieje.

    Pora na raport z platformy. Śnieżnik i jego rozciągnięte królestwo od Sušiny przez Stříbrnickou, samego szefa, Średniaka, Żmijowca, Jaworową Kopę, Czarną Górę po Suchonia. Bliżej bialskie garby; Jawornicka Kopa i Suszyca.

    Wysoki Jesionik w głębi; Šerák, Keprník, Vozka a bliżej bialskie: Brusek, Postawna, Rudawiec.

    W kierunku Płoski też jest bogata kolekcja, lecz tu głównie Góry Złote: Borůvkový vrch, Czartowiec, Špičák, Pośrednia, Łupkowa, Kowadło,  Studený, trochę dalej jest Sokolí vrch i Studniční vrch a hen daleko widoczny nawet Příčný vrch.

    Gołogóra, Łysiec, Siekierza (ta z Trzema Siostrami na północnym stoku) a z tyłu najwidoczniejszy Jawornik Wielki, bardziej niż wyższa Borówkowa.

    Wystarczy tego dobrego, bo od zimnego wiatru grabieją dłonie. Z Czernicy schodzę czerwonym szlakiem, ale do pewnego momentu, bo wydajną opcją wydała się dróżka łącząca czerwony z żółtym, a że już kiedyś z niej korzystałem, nie miałem oporów.

    Ponieważ jest z górki zużycie energii nie stanowi problemu a uwagę można poświecić na wyłapywanie gór na horyzoncie. Tutaj Jawornik Wielki się wsadził.

    Z innej strony Czarna Góra, jak zawsze w parze z Jaworową Kopą a bliżej kawałek Suszycy i Ostręga.

    Dobijam do Kobylicznego Duktu ze szlakiem żółtym. Przy styku jest miły, górski krajobraz, więc znów muszę przystanąć i zarejestrować zjawisko. Měřice, Štít, bliżej Roveň i Strážiště a najbliżej nasze: Gierałtowska Kopa oraz Kobyła.

    Więcej fajerwerków niestety Kobyliczny Dukt nie oferuje, więc bez większej ekscytacji docieram do Bialskiej Pętli. Wypadałoby przesiąść się na szlak niebieski i pędzić do Starego Gierałtowa, ale to dopiero przy następnej okazji, bo to by było za wiele. 

    I tak wsiadam na Bialska Pętlę, tyle że na krótko, do skrzyżowania przy przełęczy Dział. Jest to takie centrum przesiadkowe, gdzie można wyznaczyć sobie dalszą drogę wybierając z kilku możliwości. Tutaj, przed dalszą podróżą, mogę się spokojnie rozsiąść na dłużej i dokonać konsumpcji wałówki. 

    Byłem tutaj cztery lata wcześniej i z przełęczy schodziłem wtedy Bialską Pętlą do Młynowca, teraz wybieram szlak niebieski idący dawną Ernst Strasse, po asfalcie. Na pierwszym dużym łuku drogi jest punkt widokowy z mesą.

    Jako że ciało mam nakarmione, pożywiam jedynie zmysły, choć jakoś wykwintnie to nie jest. Najbliżej Ostręga, za nią Suszyca a jeszcze dalej kawałek Śnieżnika i Czarnej Góry.

    Bliski hałas pracujących pił spalinowych trochę mnie zaniepokoił, bo nie bardzo chciałbym trafić na zamkniętą drogę w związku z wycinką i wracać innym szlakiem. Na szczęście udało mi się tego uniknąć, choć naprawdę było blisko. A przechodząc blisko Jawornika Kobylicznego zastanawiałem się, czy jest na niego jakaś dróżka. I była, ale i tak nawet nie próbowałbym włazić, tak tylko na zaś pomyślałem.

    W dalszym marszu bialską arterią natrafiam na leśne spa, na miarę możliwości. Jest ławeczka a po przeciwnej stronie drogi spływa rynienkami ze zbocza woda źródlana, wystarczy tylko dzioba nadstawić.

    O! I jeszcze zaraz za tym kompleksem schowana jest w krzakach na stoku kolejna ławeczka, ze stolikiem.

    Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Nie wiem, czy drogę usłaną trotami powinienem traktować jako dziedzictwo kulturowe Lasów Państwowych? 

    Północny stok Zawodziska i taka niespodzianka; śliczny widoczek przez dolinę Młynówki. Hen, daleko, dostrzec można najwyższe partie Gór Orlickich jak m.in. Velká Deštná i Orlica są także Bystrzyckie ze Smolną i Wolarzem, Stołowe ze Skalniakiem oraz obydwoma Szczelińcami, a po drugiej stronie głębokiej doliny - Jawornik Kobyliczny.

    Kolejny wielki zakręt i widok na część "rogalowego" grzebienia ciągnącego się od Suszycy po widoczny wierzchołek z Polaną Owczarską. 

    Niespodziewanie też można dostrzec Czarną Górę.

    Dwieście metrów dalej jest już Wielkie Rozdroże, przełęcz, gdzie zbiega się pięć dróg: Bielski Dukt, Droga Marianny, Bialska Pętla, Sucha Droga oraz ta, którą tu dotarłem a polskiej nazwy nie posiada, zatem pozostaje ją nazywać po niemiecku Ernst Strasse.

    Przeskakuję na Bielski Dukt, który prowadzi południowym stokiem Zawodziska i z tej strony również przytrafia się otwarta przestrzeń z widokiem m.in. na Kowadło i Pasieczną.

    Jest jeszcze Biała Kopa i Rudawiec a nisko Starojawornicki Dół, czyli dolina, którą płynie sobie Bielawka.

    Wiecznie duktem iść nie mogę, bo wylądowałbym w w okolicy Nowego Gierałtowa, więc aby z powrotem trafić do Bielic opuszczam się szlakiem narciarskim, początkowo nawet ostro schodzącym, z widokiem na Kowadło.

    Gdy schodziłem zakosami, duże wrażenie na mnie zrobiła leśna ściana, a to przecież tylko południowy stok Czernicy.

    Idąc wzdłuż bezimiennego potoku ciągle się rozglądam za czymś wartym uwagi i najczęściej jest to jakaś górka na horyzoncie. Tym razem Pasieczna.

    Wpadam na Czarrnobielski Dukt w dolinie Bielawki a tu już tylko las dokoła i na szczęście potok miło szemrzący, jako rozmowny towarzysz.

    Bielawka jest aktywna i się dodatkowo udziela, bo nawet pożycza wodę ze swego koryta na drugą stronę drogi.

     A tu kilka małych i jeden większy zbiornik retencyjny, które zawsze mogą być przydatne w lesie.

    Z biegiem Bielawki wpadam do Białej Lądeckiej, zatem moja kolejna bialska podróż wkrótce będzie miała kres.

    Piętnaście kilometrów zleciało a ostatnie z nich nawet ze słonecznym podgrzaniem, gdyż chmury nieco ustąpiły miejsca. Następna wycieczka  z cyklu 'wokół ziemi kłodzkiej' również w Górach Bialskich, ale już nie w Bielicach.