niedziela, 29 grudnia 2024

SIEDEM SÓWEK


 
    Myślałem, że sudecki, wędrówkowy rok 2024 został już przeze mnie zakończony i trzeba z nowymi planami szykować się do wejścia w następny, ale okazało się, że nie. Jeszcze rzutem na taśmę w końcówce grudnia udało mi się zrobić małą wycieczkę i rozruszać nieco zastane gnaty. Miało być szybko, gdyż rekordowo krótkie dnie nie pozwalają na szaleństwa, więc było. Za cel obrałem sobie Siedem Sówek, grupę skałek, która wpadła mi w oko, gdy grzebałem w mapie, a których nie miałem okazji poznać. Opracowałem zatem trasę i ruszyłem do Kamionek. Przejeżdżając przez Przełęcz Jugowską doznałem lekkiego szoku, bo ilość samochodów zaparkowanych na poboczach i parkingach można było liczyć w setki i nawet główną drogą trudno było się przedrzeć. Tłumy, to mało powiedziane. Szczęśliwie nie miałem tego miejsca za bazę wypadową a w Kamionkach było luźno, choć wcale nie pusto. Przy blasku słońca wystartowałem znad Pieszyckiego Potoku zwanego również Kamionką.

    Ulicą Skalistą ruszam na zachód w kierunku Góry Skalistej, będącej pierwszym wzniesienie na mojej drodze. 

    Będąc u podnóża domyślam się skąd jej nazwa. Dzięki bezlistnej porze roku, z bliska widać jak bardzo stoki udekorowane są skałami.

    Spod Góry Skalistej widok na przeciwległe zbocze Doliny Kamionkowskiej z wierchami: Błyszcz, Galica, Kawnica, Żebrak. Niewiele te nazwy mówią, bo też nie wiedzie tam żaden szlak i mało kto tam się zapuszcza. Brzmi to dla mnie jak zaproszenie.

    Na wierzch Góry Skalistej nie prowadzi bezpośrednio żadna ścieżka, ale tych kilkadziesiąt kroków po liściastym dywanie jestem gotów zrobić, by się tam znaleźć. Prawie na szczycie wystaje jedna z licznych tutejszych skał.

    Niestety szczyt nie jest dobrym punktem widokowym, chociaż i tak zimą lepiej cokolwiek widać z góry.

    Próbuję zatem uchwycić, mimo drzew, jakieś obrazy i nawet się udaje, może niezbyt przejrzyste, ale jednak.

    Z góry schodzę w dolinę, żeby od dołu móc podziwiać główny cel mojej przechadzki. Najpierw jednak eleganckie wejście w dolinę przez bramkę.

    Zaraz za nią, na stromym zboczu, puszy się dorodna skałka, która w mapie figuruje jako Ciosana. Zerkam na dawne niemieckie mapy i w tym miejscu nie ma nic, za to tam, gdzie się udaję, do sówek, widnieje wierzchołek o nazwie Hauenstein Berg, czyli "góra ciosanej skały (kamienia)". Ciekawe.

    Dnem doliny płynie dziarsko potok, przy którym łapię ścieżkę przyrodniczą oprowadzającą po ciekawych, okolicznych atrakcjach. Przez pewien czas się ich przytrzymam.

    No i dotarłem pod Siedem Sówek, zainstalowanych na stromym stoku dawnej Hauenstein Berg. Skałek tutaj jest znacznie więcej niż siedem, ale wydaje mi się, te sowie charakteryzują się obłym kształtem, przypominającym te ptaki.

    Jest oczywiście legenda, trochę słaba, o siedmiu siostrach, córkach zaborczego kmiecia, któremu pewnego razu owe dziewoje prysły z domu, obdarowane wcześniej przez śniadego jegomościa magicznymi chustami, sprawiającymi przemianę w dowolne zwierzę, ale max. dwa razy, gdyż trzeci jest nieodwracalny. Ojciec od lokalnej czarownicy również nabył możliwość podobnej przemiany i zaczął się pościg, który, po wielu przygodach, skończył się ostatecznym przeistoczeniem sióstr w sowy. Nie wiem od kiedy ta legenda funkcjonuje, ale szukając jakichś informacji, nie znalazłem niczego na temat "sieben eulen", zatem niemiecka opowieść to raczej nie jest. Zresztą, jak już wcześniej wspomniałem, grzbiet, na którego stoku te skałki się znajdują, zwał się Hauenstein Berg i jak się domyślam pochodzi od tutejszych  "ciosanych skał". Ale mogę się mylić.

    Jeszcze zanim tu dotarłem, myślałem nawet, że wdrapię się bliżej tych skałek, lecz na miejscu stromizna stanowczo przemówiła mi do rozsądku, tak więc sówki i inne, mniej krągłe formy, podglądałem z dołu, ze ścieżki przyrodniczej.

    Pora roku zdecydowanie pomaga w oględzinach innych obiektów niż drzewa, dlatego też zdecydowałem się na taką wycieczkę właśnie w grudniu i do tego szczęśliwie bezśnieżnym.

    Co chciałem, to zobaczyłem, ale to jeszcze nie koniec. Na razie trzymając się ścieżki przekraczam kolejny sowiogórski potok, przechodząc po niesamowicie śliskim mostku, skleconym z trzech pni. Jeden fałszywy krok i morsowanie gotowe.

    Kawałek dalej łapię szlak żółty, zostawiając ścieżkę przyrodniczą, i mozolnie, choć nie nazbyt ciężko, podchodzę do miejsca, gdzie dokonam konsumpcji w przyzwoitych warunkach. Największym moim problemem jest utrzymywanie temperatury ciała, gdyż wyżej, na nasłonecznionych stokach jest przyjemnie i można by coś z siebie zrzucić, natomiast w dolinach szczypie nieco i chłód przeszywa.

    Duży węzeł szlaków Stara Jodła. Stąd na Wielką Sowę jest jakieś 1,5 godziny, niecałe trzy kilometry ciągle pod górę. Dla mnie to miejsce na chwile relaksu z ciepłą, ziołową herbatą.

    Nazwa miejsca sugeruje związek z jakimś drzewem i faktycznie, rośnie tu pewna jodła, odgrodzona i opisana, ale na starą raczej nie wygląda. Przypuszczam jednak, że dawniej rosła w okolicy jakaś inna ważna jodła, gdyż jest to naniesione na stare mapy a krzyżówka zwała się Kreuztanne i to właśnie musiała być ta stara jodła, która nie przetrwała do dzisiaj.

    Wraz ze ścieżką przyrodniczą zaczynam zejście w niższe partie, ale dopóty wysokość jest jeszcze dogodna, dopóki mogę dostrzec dalsze wierzchołki a wśród nich rzucającą się w oczy kopułę Słonecznej.

    Wraz z wartkim nurtem potoku, którego już wcześniej miałem okazję poznać, opuszczam się coraz niżej w chłodne objęcia doliny.

    Jestem po drugiej stronie grzbietu z Siedmioma Sówkami i z obserwacji wynika, że na tym stoku jest biednie jeśli chodzi o skałki. Schodząc tu, koniecznie chciałem sprawdzić, czymże jest oznaczony w mapach Drewniany Kamień. Otóż rzeczony kamień to tylko miejsce.

    Owszem, nawet miłe miejsce, z potencjałem, ale atrakcji w postaci jakiegoś niezwykłego kamienia, drzewa, czy też innego wyjątkowego obiektu, to niestety tu nie ma.

    Przy Drewnianym Kamieniu opuszczam ścieżkę przyrodniczą, by wspiąć się na grzebień, bo ciągle mi mało wrażeń z Siedmiu Sówek. I to jest dobra decyzja, gdyż na górze jest bardzo przyjemnie. Wąski grzbiet, strome stoki, ściółka pod stopami, tak jest na dawnym Hauensteinbergu, ciągnącym się na długości kilkuset metrów.

    Docieram nad sówki a kto wie, może nawet stoję na jednej z nich i rozglądam się uważnie badając otoczenie i wyszukując skałek poniżej. Po drugiej stronie doliny - Kokotna Łąka, ale żadna to łąka tylko góra.

    Poniżej widać skałki, które obserwowałem z dołu kilka chwil wcześniej. 

    Główny punkt programu mam zatem z głowy, ale chciałbym na powrocie wdrapać się na jeszcze jedną górkę, która mnie bardzo zainteresowała, gdy przeglądałem mapy. Chodzi o Górę Siciakową, półnagie wzniesienie po zachodniej stronie Kamionek Górnych. Dotarcie do niej, według map, nie powinno być skomplikowane. Próbuje więc dojść od zachodu a będąc nad łąkami wreszcie łapię jakieś widoczki, te akurat są znane już z początku wycieczki: Błyszcz, Kawnica, Żebrak.

    Niestety istnieje pewien szkopuł. Teren w okolicy łąk jest prywatny i ogrodzony. Idę więc wzdłuż ogrodzenia z nadzieją, że kiedyś się skończy lub jakaś dróżka będzie wiodła w stronę góry.

    I tak znalazłem się po południowej stronie Góry Siciakowej z miejscem siedzącym i ładnymi widokami, na poznane już wzrokowo wierchy po drugiej stronie doliny.

    A także na zwężającą się Dolinę Kamionkowską,

    za którą widać Pieszyce oraz Masyw Ślęży z Radunią.

    Jest również pożądana przeze mnie górka, do której dostępu strzeże seria ogrodzeń. No niestety nie da się tam dostać, chyba jest prywatna. A taki fajny pagórek.

    Nic to, schodzę do Kamionek chwytając jeszcze okoliczne słoneczne krajobrazy; Kokotna Łąka, Kocioł, Zameczna.

    Niedźwiadki, Korczak, Słoneczna, Rymarz.

    Wierzchołek Żebraka.

    Jako że już jest kilka dni po świętach, to Mikołaj skradający się do domu wygląda trochę podejrzanie. Chyba, że się zasiedział i właśnie wychodzi.

    Jeszcze przemarsz przez Kamionki aż pod Muzeum Góry Sowie Region Sudety i 9 km zrobione, przed zachodem słońca. Tak skończyłem kolejny rok.








    






poniedziałek, 11 listopada 2024

TRZY RAZY SZYPKA

 


    Rok powoli zbliża się do końca, najlepszy sezon na wędrówki już za plecami, więc przełączam się na tryb zimowy. Zrobiłem mały przegląd tegorocznych wycieczek i wyszło mi, że nie byłem jeszcze w Górach Wałbrzyskich. Sowie, Kamienne i Wałbrzyskie są corocznie dla mnie niejako obowiązkowe, jak kawa i wuzetka w "Misiu", bo mam je na wyciągnięcie nogi. Że Wałbrzyskie, to postanowione, ale gdzie mnie dawno nie było lub w ogóle? Jest jeszcze wiele takich miejsc, ale wybrałem bezpieczna opcję, bez większych szaleństw po krzakach, choć niezupełnie. Niby okolica mi znana, ale jednak miejsca nowe. Osią tej przechadzki jest przełęcz Szypka (daw. Schipka Pass) i wokół niej dzieją się te przygody w Narodowe Święto Niepodległości.
   Kamieńsk, czyli wysoko położona część Jedliny-Zdroju, z racji dogodnego położenia, stał się oczywistym punktem wyjścia, chociaż mogłem zaczynać też z wałbrzyskich dzielnic. Jest to również dobry starter na Borową, której wierzchołek widać za plecami Suchej.

    Borowa i w ogóle okoliczne wysokie szczyty nie będą tym razem przeze mnie zdobywane. Tylko raz przekroczę 700 m n.p.m. i nie będzie to wcale kulminacja góry. A rozpoczynam od podejścia ulicą Górniczą, widząc przed sobą lekko wyłysiały profil Wołowca.

    Zanim zacznę cieszyć się górskim powietrzem, trzeba przejść przez mur spalin wydobywających się z kominów tutejszych domostw. Aż zatyka. Przez pół kilometra muszę się zmagać z cywilizacją, zanim stanę przed bramą do lasu. A potem już tylko mocno pod górę, razem ze szlakiem zielonym.

    Siodło pomiędzy Małym Wołowcem a Dłużyną, tzw. Rozdroże pod Małym Wołowcem, jest kresem krótkiego, acz mozolnego podejścia. Jestem na grzbiecie i tymże na razie będę wędrował.

    Dłużyna (daw. Der lange Berg) nazwę swą zawdzięcza z pewnością swej charakterystycznej cesze, a mianowicie podłużności. Jej wielowierzchołkowy grzbiet ciągnie się rogalowo od miniętego właśnie rozdroża, aż po przełęcz Szypka, czyli przez około kilometr. 

    Na głównym, ergo najwyższym wierzchołku, jest oznaczenie góry. Druga, metalowa tabliczka zaświadcza o przynależności wzniesienia do Drabiny Wałbrzyskiej.

    Listopad w większości pozbawił drzew listowia, mimo to gęstość lasu i tak nie pozwala nadmiernie cieszyć się widokami z Dłużyny. Wyłapuję między konarami jakieś kształty i próbuję je zidentyfikować. Trudno jednak jest określić góry, które są bezimienne, ale na jedną z nich na pewno będę właził.

    Jeszcze przed przełęczą jest miejsce warte zatrzymania, bo lekko wykoszone i dzięki temu jest wgląd poprzez Dolinę Szwajcarską na Niedźwiadki a także Ptasią Kopę i Lisi Kamień.

    Przełęcz Szypka. Byłem tu jedenaście lat temu, tylko szedłem w przeciwnym kierunku zaliczając wtedy Wołowce i Kozła oraz Borową, trasą dzisiejszego szlaku czarnego, którego wtedy jeszcze nie było. Dlatego teraz będę chodził tam, gdzie wówczas nie byłem.

    Z przełęczy muszę odbić nieco od głównego grzbietu, by dostać się na pewną górkę, tak ze zwykłej ciekawości. Najpierw czerwonym szlakiem a potem po tropach.

    To naturalnie Okrągła (660 m n.p.m.), taka boczna górka, niby bez gęstego zarostu, jest nawet polana, ale widoków zeń żadnych. Za to niebo coraz śmielej pięknie się odsłania.

    Po raz drugi nachodzę przełęcz, będącą istotnym węzłem turystycznym w tym rejonie. Słońce rozświetliło przestrzeń i uwypukliło z ponurej już jesieni jeszcze trochę przyjemnych barw. Od razu zrobiło się cieplej, w powietrzu i na sercu.

    Spośród kilku możliwości dalszej wędrówki, wybieram akurat jedyną drogę, którą nie prowadzi żaden szlak, dlatego, że biegnie nadal grzbietem. I to jest dobra decyzja, przynajmniej na początku. Dróżka wynosi mnie na grzebień nie krótszy niż Dłużyna, posiadający według mapy cztery bezimienne wierzchołki. Pierwszy z nich, ten najwyższy (ok. 666 m n.p.m.) dysponuje świetnymi walorami widokowymi. 

    Ładna panorama na zachodnią stronę, ze znanymi wierchami na horyzoncie, jest m.in. Stożek Wielki, Lesista Wielka, Dzikowiec, Chełmiec.

    Dalej ścieżka przestaje być już klarowna i trochę trzeba się nakombinować, wystarczy jednak trzymać się linii grzbietu. Drugi z wierzchołków nie oferuje niczego specjalnego, więc zatrzymuje mnie tylko do szybkiego zrobienia zdjęcia.

    Trzeci również nie reprezentuje turystycznej atrakcji, dodatkowo jest bardziej zabałaganiony niż poprzedni, na szczęście da się jakoś iść.

    Czwarty też nijaki, przynajmniej ścieżka na nim jest wyraźniejsza, ale w sumie co cały czas las. Dłużyna jednak była ciekawsza.

    Są jednak jakieś elementy rozweselające, takie jak skałki. Niby nic wielkiego, ale jakoś tak przyjemniej zrobiło się w terenie.

    Doszedłem na kraniec grzbietu, gdzie zaczyna on bardziej opadać. Trzeba tu się zatrzymać, bo fragment jest bezleśny i zakres widokowy spory. Nie jest to miejsce dla mnie wielką niespodzianką, gdyż w mapie jest naniesione jako punkt widokowy, zatem spodziewałem się tego. Dużo przestrzeni po północnej stronie, ale to jest akurat ta mniej górzysta strona a jeszcze chmury na horyzoncie robią swoje.

    Na wschodnim kierunku jest już górsko, bo widać inną część Gór Wałbrzyskich z Palczykiem, Klasztorzyskiem i Szerzawą a w dole wałbrzyska dzielnica Rusinowa. Powinno być jeszcze widać Ślężę, ale pułap chmur zabrania.

    Ponadto ujawnia się sowi krajobraz z Wielką i Małą Sową.

    I to tyle grzbietowania, teraz będzie trawersowanie. Schodzę niżej i zachodnimi stokami wracam w stronę przełęczy. Najpierw szlakiem rowerowym, usłanym liśćmi i to tak poważnie. Nie da się iść po cichu, bo trzeszczy i chrzęści, ale na swój sposób jest to urocze.

    Potem szlakiem pieszym niebieskim i po raz trzeci jestem na przełęczy Szypka. Spocznę sobie wreszcie, bo to jedyne miejsce z dzisiaj odwiedzanych, gdzie jest stół piknikowy.

     Na Rozdroże pod Dłużyną trafiłem wąską ścieżką z przełęczy, ale za to dwoma szlakami idącymi kawałek wspólnie. To początek szerokiej drogi, która jest alternatywą dla szlaku biegnącego grzbietem. Ja akurat podczas tego spaceru korzystam z obu możliwości, bo każda z nich oferuje coś innego.

    Trawers Dłużyny przebiega nad nieczynnym kamieniołomem, którego z drogi właściwie nie widać. To, co jednak jest najciekawsze, znajduje się nad drogą, czyli platforma widokowa, której zainstalowanie w tym miejscu było bardzo dobrym pomysłem.

    Widok z platformy ładny, choć już znany, ponieważ ten sam widnokrąg obserwowałem wcześniej już z grzbietu, z minimalnie innej perspektywy; Stożek Wielki, Lesista Wielka, Dzikowiec, Chełmiec - to tylko niektóre, ale najbardziej znane wierchy. Przy lepszej widoczności powinno być widać Karkonosze, lecz cóż...

    Wchodząc w szczegóły można wyróżnić jeszcze na przykład kawałek Wałbrzycha z Kolegiatą NMPB i św. Aniołów Stróżów.

    Chełmiec i Trójgarb a w dole wieża nadszybowa szybu Staszic.

    Nie wszystkie drzewa jeszcze straciły swoją odzież, niektóre paradują w złotych kreacjach, w świetle słonecznego reflektora.

    Wracam na szlak i pędzę trawersem dalej na południe. Zatrzymuję się i fotografuję miejsce nijakie, bo cóż ciekawego tu jest? Ano pod ziemią przechodzą tędy dwa tunele linii kolejowej 286, pod Małym Wołowcem.
 
    A to już zachodni stok Wołowca i potężna skała nad drogą. Pewnie z góry jest dobry widok - pomyślałem - ale niemożebnie stromo też jest. Wygrała odwaga oraz brawura i ruszyłem po ścieżce na wierch skały.

    I to jest właśnie miejsce, w którym przekraczam 700 m n.p.m. Zapowiada się miły pejzaż na znany już kierunek zachodni, ale co z tego, że znany ?

    Zaciekawiła mnie jedna rzecz na znajdującym się tutaj krzyżu. Jest on opleciony kablem i nie wiem, czy jakiś prąd tu dochodzi i go oświetla, bo źródeł światła nie widać.

    Warto było się tu z trudem wspinać, gdyż widoczek jest przedni. Panorama na Wałbrzych.

    Pobliska Zamkowa Góra z ruinami zamku Nowy Dwór, ukrytymi gdzieś w gęstwinie drzew.

    Dworzec Wałbrzych Główny, który stracił na znaczeniu i już nie jest najważniejszym przystankiem wśród innych wałbrzyskich.

    Był Wołowiec, to teraz trawers Kozła i widok na królową Gór Wałbrzyskich, jej najdorodniejszy - północny stok. 

    Jest większe pole widzenia, jest zdjęcie. Każde takie miejsce wykorzystuję na utrwalanie krajobrazu. Gdzieś tam w tle wystaje Dzikowiec z nowo budowaną, już drugą wieżą widokową.

    Zbliżam się do Przełęczy Koziej, gdzie często obiera się strategię ataku na Borową, ale ja nie będę przez nią przechodził. Powrót do Kamieńska zaplanowałem nie popularną Pokrzywianką, ale południowym trawersem Kozła i Wołowca, bo to dla mnie novum.

    Całkiem fajna droga, lekko z górki i ze zbocza doliny lepiej wszystko widać. Na przykład dwie sąsiadki, Sucha i Borowa, ta pierwsza jakoś rzadko odwiedzana, ale też żaden szlak tam się nie wtacza i nie ma wieży widokowej.

    Wgląd w inny kierunek, na Kamienną. Często wpadała mi w obiektyw podczas wielu wycieczek, lecz jeszcze nie miałem okazji na jej podbicie. Może to jest pomysł na jeden z krótkich, zimowych spacerów?

    A tu Wołowiec, ten stromy stok robi wrażenie. Szczęście, że nie muszę na niego teraz wchodzić.

    Poprzez dolinę Jedliny jest - trochę zepsuty przez chmury - widok na Masyw Włodarza. A przy Pokrzywiance powstaje coraz więcej nowych budynków. Oczywiście przy lokalizacji budowy, widok nie jest bez znaczenia, przecież każdy chciałby, wyglądając przez okno, napawać się krajobrazem.

    Jeszcze trochę wolnego miejsca jest na jakąś chałupę i może za jakiś czas komuś się ono spodoba, bo jest niezłe.

    I tak po dołączeniu do Pokrzywianki, do Kamieńska prowadzi mnie już asfaltowa arteria. A jakby ktoś pytał, to nazwa Pokrzywianka nie pochodzi od tego, że droga jest pokrzywiona, tylko dlatego, że dawniej znajdująca się przy niej kolonia zwała się Nesselgrund, czyli chodzi o pokrzywę. A na koniec XX-wieczny kościół Wniebowzięcia NMP w Kamieńsku. 

    W sumie niecałe 10 km.