Wzgórza Gilowskie a właściwie Gilówki (bo tak brzmi urzędowa nazwa tego pasma), to niewielki obszar pomiędzy Piławą Dolną i Górną a Gilowem. W roku 1762 działy się tu ciekawe rzeczy, bowiem 16 sierpnia owego roku, doszło do bitwy pomiędzy wojskami pruskimi a austriackimi, w czasie trwania wojny siedmioletniej, znanej jako bitwa pod Dzierżoniowem. Wędrując po tych terenach, niejako przy okazji, będę próbował odnosić się w pewien sposób do tamtych wydarzeń, tak więc wycieczka ma nie tylko walor krajoznawczy, ale także kontekst historyczny.
Zaczynam jak Austriacy, na południe od wzgórz, w Piławie Dolnej pod kościołem św. Katarzyny Aleksandryjskiej, którego początki sięgają XIV wieku, więc musiał być świadkiem wypadków z roku 1762, ale nie dlatego tu zaczynam, tylko ze względu na parking.
Pierwszą przecznicą biegnącą w kierunku wzgórz, jest ulica Kamienna i to nią zaczynam szturm na pozycje pruskie. Dziwna trochę ta droga, bo nawierzchnia wygląda niczym polna a po kilkuset metrach, gdy kończą się zabudowania a rozpościerają pola uprawne, przechodzi w asfalt.
Pola wydają się bezkresne, ale to tylko złudzenie, za tymi niewielkimi pagórami kryje się cywilizacja.
Z każdym metrem w stronę wzgórz, odkrywa się widnokrąg i w oddali widać wychylający się Dzierżoniów.
Coraz więcej Dzierżoniowa widać, a to przecież stamtąd nadchodziła pruska odsiecz pod bezpośrednim dowództwem króla Fryderyka II.
Po przeciwnej stronie widoczne są zwały i to, co pozostało ze wzgórza Czoło, rozbieranego przez kamieniołom. To bardzo ważna góra tej bitwy, znana bardziej jako Rybak bądź Rybia Góra (daw. Fischer Berg). Znajdowały się na nim stanowiska pruskich oddziałów. Dziś jej pierwotny wierzchołek nie istnieje a wzniesienie ulega anihilacji.
Zanim wejdę do lasu, przechodzę jeszcze przez Koreę, ale jakkolwiek dziwnie to brzmi, jest to spory obszar pól dookoła i nosi właśnie taką nazwę.
Dróżka od północy omija zalesione wzgórze Stromiec (daw. Spitz Berg - 369 m n.p.m.), choć akurat od tej strony jest ono odlesione, co jest dla mnie bodźcem do wstąpienia na szczyt.
Sądząc z ukształtowania terenu samego wierzchołka, można przypuszczać, że dawniej górka była eksploatowana. Niestety szczyt nie jest oznaczony i nie posiada niczego charakterystycznego, więc robię pamiątkową fotkę i ruszam dalej.
Po wschodniej stronie Stromca, prawie płaskie pole z czymś zielonym wydobywającym się z ziemi oraz widok na Czoło i hałdę przed nim, z której z wolna unosi się pył.
Pora uderzyć na północ, bo tam góruje najwyższy wierzchołek Wzgórz Gilowskich - Zguba i patrząc na niego z przeciwległego zbocza, można zachwycić się jego dorodnością, wygląda naprawdę okazale.
Doliną między wzniesieniami przebiega linia kolejowa nr 137, czyli magistrala podsudecka. Miałem szczęście uchwycić przejeżdżający akurat transport towarowy na tle Zguby.
Mocno zarośniętą ścieżką przy ogrodzeniu, schodzę do nasypu z nadzieją znalezienia jakiegoś przejścia na drugą stronę. Maszerując wzdłuż torów szukam wzrokiem jakiejś ścieżki po tamtej flance, ale nie widać. Pociągi też nie jadą.
Najdogodniejszym punktem do przejścia okazał się skraj lasu, którędy w miarę wygodnie można było iść. I zaczyna się właściwie podejście, lecz trochę niepewne, ze względu na ewidentny brak dróżek w mapie.
Na krańcu pola, chwilowo przerywam ofensywę, żeby rzucić okiem, czy od strony Dzierżoniowa nie nadciąga w sukurs Prusakom wojsko Fryderyka. No i nie zaszkodzi łyka z manierki zażyć, aby umysł jaśniejszym się stał.
Nie chcąc nadmiernie dorabiać kilometrów i obchodzić las, ruszyłem w gąszcz toczyć bezpośredni bój z brzeziną, która co raz chłostała mnie witkami i kładła się podstępnie pod nogi, aby mnie wywrócić. Wyszedłem zwycięsko z potyczki a po przedarciu się przez pierwszą linię, dotarłem do wyraźnej ścieżki.
Po chwili byłem już na szlaku żółtym, którym bezpiecznie, acz nie bez wysiłku, dostanę się w pobliże szczytu Zguby.
Aby dokonać ostatecznego ataku, musiałem zostawić szlak i nieoznaczonymi dróżkami zdobywać wzniesienie. W końcu zwycięstwo, w przeciwieństwie do Austriaków, którzy byli trzykrotnie liczniejsi niż Prusacy. Im się nie udało, ale za to ja osiągnąłem szczyt i to w pojedynkę. Należy dodać, że bardzo interesujący szczyt.
Znajduje się tu eliptyczna, kamienna budowla, która podobno powstała w czasach pogańskich, ale czy to prawda, to nie wiem. Wiem, że jest ciekawie.
Jest również legenda, całkiem prawdopodobna, że na Zgubie, choć przypuszczalnie nie na szczycie, znajdował się obóz pruski, w którym przebywał sam Fryderyk Wielki, już raczej po bitwie, która trwała 4 godziny, od 16 do 20. Po obu stronach zginęło około 1000 żołnierzy.
Wzgórze znane jest powszechnie pod nazwą Zguba (daw. Verlorens Berg - 428 m n.p.m.), ale gdy się zagłębić w mapy, to okazuje się, że urzędowa nazwa wierchu brzmi Gil. Niestety nie ma tutaj żadnej tabliczki.
Wracam do Piławy, starając się nie wracać tą samą drogą a nie jest to łatwe, bo trzeba polegać na mapowych dróżkach, gdzie co poniektóre są czysto hipotetyczne. Szlaków natomiast jak na lekarstwo, z jedynego żółtego przez chwilę korzystałem. Udaje mi się jednak przyczepić do jednej mocno liściastej dróżki, choć wolałbym liście na drzewach.
Okienko widokowe trafia się po drodze, na sąsiednie wzgórza takie jak Krowiniec i poznane wcześniej z dala znikające Czoło alias Rybak.
Małą sensacją był dla mnie widok północny, bo tego kierunku się nie spodziewałem. A tam sąsiednie pasmo Wzgórz Krzyżowych m.in. z najbardziej widocznym Czrnogórzem. Te wzgórza mam oczywiście w planie na przyszłość.
Na powrocie muszę oczywiście ponownie przeciąć tory kolejowe, ale o dziwo sprawa jest dużo łatwiejsza niż w przeciwną stronę, gdyż tutaj znajdują się ścieżki. Drugą odmiennością, w porównanie z poprzednim przejściem torowiska jest to, że bardziej na zachód, musiałem wspinać się na nasyp a tu schodziłem do małego wąwozu.
Po wdrapaniu się wyżej, stanąłem na rozdrożu przed kamieniołomem i nawet przez chwile pomyślałem, czy aby nie udać się tam popatrzeć z góry na dewastację, ale wolałem nie, bo to jednak teren prywatny, czynna kopalnia i często strzelają, oczywiście nie do ludzi, tylko wysadzają skały.
Wolałem trzymać się z dala od kamieniołomu, dlatego też nie poszedłem w stronę tej dymiącej hałdy, bo nie wiadomo czy wydostałbym się stamtąd inną drogą niż powrotna.
Jakiś świeży urobek chyba wylądował na zwałach, bo pięknie dymi. Klimaty wojenne same przychodzą na myśl. Brakuje zapachu prochu w powietrzu.
Dopełnieniem tej rekonstrukcji bitewnej jest dźwięk syreny oznajmiający nadchodzący wybuch. Po chwili łup i kolejna chmura dymu unosi się nad polami a opadający pył kamienny cudownie współgra z niedaleko rozpylanymi pestycydami, co kojąco działa na płuca.
Uciekam stamtąd, jak Austriacy, którzy wycofywali się po porażce, na swoje wyjściowe pozycje w Piławie.
Południowy stok Rybaka; sto lat po bitwie, odsłonięto tam pomnik poświęcony jej ofiarom, co ciekawe, po obu stronach konfliktu. Obecnie pomnik znajduje się w Piławie Dolnej, choć właściwie jest to nowa tablica w 250 rocznice bitwy pod Rybakiem, jak chcieli miejscowi, albo pod Dzierżoniowem, jak jest w annałach.
Wracam już na pozycje wyjściowe, do Piławy, pozostaje jedynie otrzepać bitewny kurz, spakować się i do domu. Co ciekawe, moja wycieczka trwała około czterech godzin, czyli podobnie jak bitwa. Przypadek?